Outer Wilds - recenzja gry. To nie jest "kolejna gra, w której..."
Istnieją gry nazywane interaktywnymi filmami, które mimo często dobrej fabuły nie oferują prawie żadnej rozgrywki. Inne mają świetny pomysł na gameplay, ale nie opowiadają żadnej historii. Outer Wilds śmieje się obu typom w twarz i stawia kamień milowy w historii elektronicznej rozrywki.
I tu mogłaby się skończyć ta recenzja, bo Outer Wilds najlepiej się doświadcza, gdy nic się o nim nie wie. Kogo zaintrygowałem, ten niech już pobiera, ale wiem, że mamy na PPE wielu niedowiarków, których nie tak łatwo odciągnąć od Battelfielda czy jakiegoś Coda. To co, może dam krótki opis fabuły?
Budzimy się jako Dziuplanin na planecie Drzewna Przystań. Jesteśmy członkami tytułowego programu kosmicznego. Jako pierwsi w historii zostaniemy wyposażeni w mobilny translator, umożliwiający czytanie zapisków starożytnej rasy Nomai, mieszkającej niegdyś z naszym układzie planetarnym. Od razu możemy lecieć, gdzie chcemy, i zwiedzać każdy zakątek kilku planet, księżyców i komety. Jednak po dwudziestu dwóch minutach...
No właśnie. Jeśli cokolwiek słyszeliście o Outer Wilds, to pewnie wpadło wam do ucha to, że w grze mamy motyw pętli czasu. Tu muszę powiedzieć, że kompletnie nie rozumiem tych licznych porównań do Dnia Świstaka. Powiem wam tylko, że, w przeciwieństwie do tego filmu, motyw pętli w Outer Wilds MA SENS. To zresztą na pewno nie pierwsza (nawet nie jedna z pierwszych) gier, w której mamy wciąż powtarzający się dzień. Po prostu nudni recenzenci uważają, że ta mechanika jest najważniejszą atrakcją dzieła studia Mobius. Tymczasem jest tak bezpośrednio połączona z fabułą, że brak tu miejsca na jakieś dyskusje, czy jest fajna, czy nie.
Tak samo bezsensowe jak do Dnia Świstaka są porównania do No Man's Sky. Oba tytuły łączy chyba tylko kosmos i loty statkiem. Hello Games chciało dać ludziom praktycznie nieskończony wszechświat, dużo jakichś atrakcji, mechów, egzoszkieletów - i to zrobili. I sądzę, że fani są zadowoleni i raczej mało kto spodziewał się w NMS rozbudowanej, wielowątkowej fabuły. Ale tak, właśnie taką doświadczycie w Outer Wilds. Historia, z początku po prostu ciekawa i interesująca, z biegiem czasu po prostu rozwala mózg. Zakończenie wprawi was w zachwyt i sprawi, że o grze będziecie myśleć jeszcze przez długie tygodnie. Ale przed dojściem do tego zakończenia czeka was jeszcze wiele godzin (u mnie było to około trzydziestu) arcyprzyjemnej rozgrywki.
Jeśli już obejrzeliście trailer (choć szczerze odradzam, są w nim spoilery. Możecie się dziwić "jak to, twórcy umieścili w zwiastunie informacje o fabule?", ale wyjaśniam, że tutaj same lokacje są spoilerami :)), zobaczyliście wielką kosmiczną przygodę. Każda z planet w naszym układzie jest zupełnie unikatowa i do każdej chce się wracać. Mimo tego, że są one... miniaturowe. Obejście każdej z nich zajmie wam najwięcej parę minut. Nie znaczy to jednak, że nie ma na nich co robić, o nie, nie, nie. Twórcy wpakowali w nie co się da, zrobili to jednak bardzo przemyślanie. Przykład - mimo tego, że w grze mamy otwarty świat i od początku możemy pójść, gdzie chcemy, to na samym początku będziemy chcieli udać się do tych od razu widocznych lokacji, tych, które wprowadzą nas do danego wątku fabularnego. Dopiero po czasie, gdy by popchnąć historię dalej, będziemy chcieli zmierzyć do jakiegoś miejsca, do którego wejście nie jest takie proste, trzeba będzie się nakombinować.
Bo Outer Wilds to także znakomite zagadki środowiskowe. W dużej części opierają się na zabawie z obiektami kwantowymi (o tym za chwilę), ale nie tylko. Tutaj zagadką jest samo wejście do jakiejś lokacji. Cały układ planetarny przez 22 minuty żyje, więc coś, co było możliwe w drugiej minucie gry, nie będzie już możliwe w dwunastej. Kombinowanie, jak znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, jest świetną zabawą.
Co z tymi kwantami? Outer Wilds nie jest podręcznikiem od fizyki, ale twórcy posiadają pewną wiedzę o naszym świecie i... ją po prostu wykorzystali. Mamy tu różną grawitację na różnych planetach, która zależy od jej masy (dla przykładu NMS ignoruje ten temat), oddziaływania grawitacyjne, realistyczną balistykę i fluktuacje kwantowe. Gra raczej niczego nas nie nauczy, ale może nas zachęcić do samodzielnego zgłębiania tych naukowych tematów.
Teraz sobie pomyślałem, że gadam o jakichś "głupich szczegółach", a mało wspominam o rozgrywce. Już nadrabiam :) Outer Wilds to ogółem pierwszoosobowa przygodówka. I wszystko z grubsza opiera się na lataniu statkiem, chodzeniu, nasłuchiwaniu, używaniu naszej podręcznej sondy badawczej i czytaniu tego, co zapisała rasa Nomai. Wszystkie te mechaniki działają super i sprawiają mnóstwo frajdy. Mimo tego chciałoby się trochę więcej interaktywności, może jakichś minigierek (oczywiście jeśli byłyby wpasowane w fabułę), bo czasami zdaje się, że niczego nie możemy dotknąć. Mały minusik.
Lecz czym jest mały minusik w morzu plusów? Chcecie kolejne? Proszę - muzyka.
MUZYCZNE WYPOCINY I WYMIOCINY 2.5
O bony, jaka ona dobra. Odpowiada za nią głównie Andrew Prahlow. Niby większość utworów to wariacje na temat jednego motywu, ale nie obchodzi mnie to. Każdy kawałek jest niesamowitą podróżą po wspomnieniach z jakiegoś momentu w grze, lokacji. I naprawdę można się przy jednych wzruszyć, przy drugich poczuć beztroskę, a przy trzecich przypomnieć sobie zapierający dech w piersiach fragment historii.
Popatrzmy teraz na główne zarzuty ze strony recenzentów. Nie będę tu przytaczał jakichś fragmentów, bo to nie biuro śledcze, ale skrótowo opowiem, że czepiają się: grafiki, braku możliwości zapisu w dowolnym momencie, małej liczby planet czy słabego poczucia progresu. Po kolei. Spojrzenie na to, jak gra wygląda jest czysto subiektywne, ale wiedzcie, że nie bronię Outer Wilds na siłę. Grafika, moim zdaniem, choć prosta, jest bardzo ładna i czytelna. Zapis gry. Tak, to prawda, że czasami słońce wybuchnie w momencie, gdy my akurat jesteśmy w środku jakiegoś labiryntu, i lot doń drugi raz może być frustrujący. Ale... tak ma być. Mamy tu pętlę czasu, więc, do wuja wafla, mamy tu pętlę czasu. WŁAŚNIE O TO CHODZI W TEJ GRZE. Mamy zdążyć zrobić, co chcemy w trakcie dwudziestu dwóch minut. Outer Wilds jest sprawiedliwe i jeśli zginiemy... to będzie to nasza wina. Mała liczba planet. Rozumiem że ktoś mógł poczuć pewne rozczarowanie liczbą miejscówek, ale każda jest wypchana ciekawymi lokacjami po brzegi. I ja na przykład nie chciałbym, żeby ich było więcej. A "słabe poczucie progresu " to absurd. Outer Wilds to gra kontrastów. Z jednej strony mamy miejsca, gdzie trzeba się bardzo spieszyć, w drugich potrzebna jest cierpliwość. Tak naprawdę jednak tę grę przechodzimy w swoim tempie. Możemy brać się za różne zadania w różnej kolejności. Tu nie ma czegoś takiego jak niezależne od nas poczucie progresu, bo gra nas nie prowadzi za rękę. To MY weń gramy.
Wiem, że mój blog może się wydawać poplątaną paplaniną i jakimiś losowymi zaletami tej gry. Ale po prostu Outer Wilds jest ciężkie do opisania. Wszystko to, co opisałem, jest połączone jakąś nieznaną mocą, która trafia prosto w serce i powoduje, że koło tej gry nie można przejść obojętnie. Bo to jest prawdziwa sztuka. Ta gra to sztuka. Sztuką nie są żadne interaktywne filmy, sztuką nie są piękne indyki o niczym. Patrzcie, młodzi twórcy. Tak się robi gry.
I teraz bardzo proszę osoby, które grę mają już za sobą, że jeśli chcą napisać coś o fabule, to niech wezwą to w spoiler, bo bardzo nie chcę zepsuć komuś zabawy. Planuję zrobić drugiego bloga, będzie o wrażeniach po przejściu. I tam już będą spoilery ;)
Tak przestrzegam przed zepsuciem sobie zabawy, a jedną z grafik promocyjnych gry jest sytuacja z samego końca gry (czemu?!). Jakby coś - ostrzegam.