Tokyo Mirage Sessions #FE Encore - recenzja
Tokyo Mirage Sessions nie miało łatwego życia, gra która miała być połączeniem serii Shin Megami Tensei i Fire Emblem od początku budziła sporo emocji a jej ostateczny kształt zaskoczył chyba wszystkich. Jak twórcy wpadli na pomysł by z połączenia tych dwóch marek zrobić grę o japońskich idolkach?
K-POPOWA HISTORIA
Główny bohater tej opowieści to Itsuki Aoi, poznajemy go w momencie gdy ten podąża za swoją koleżanką z dzieciństwa Tsubasą Oribe do jednego z tokijskich centrów handlowych by odkryć, że ta postanawia wziąść udział w konkursie na zostanie japońską idolką. Sprawy jednak się komplikują gdy wydarzenie zostaje przerwane przez atak demonów z miejsca zwanego Idolasferą do którego zostaje porwana nasza przyjaciółka. Itsuki jak na głównego bohatera przystało nie ma wyjścia i rusza na ratunek. Tam dowiaduje się, że każdy człowiek posiada swego rodzaju Performę a Ci którzy posiadają jej w dużej ilości są narażeni na ataki ze strony demonów. Bohaterowie zostają uratowani przez byty zwane Mirażami, które utknęły w Idolasferze tracąc pamięć.
Po tym wstępie lądujemy w siedzibie jednej z agencji która zajmuje się promowaniem idolek i idolów oraz załatwianiem im nowych kontraktów w świecie showbiznesu. Tutaj też poznajemy innych członków naszego teamu ze wspomnianą już Tsubasą Oribe na czele i razem będziemy próbować odkryć kto stoi za atakami w Tokyo a jednocześnie piąć się w szczeblach kariery na scenie.
SIŁA PRZYJAŹNI
Gra podzielona jest na 6 głównych chapterów między którymi mamy możliwość wykonywania questów od członków naszej drużyny i tutaj jest też największa siła produkcji. Owszem nie ma tutaj nic czego nie byłoby w innych tytułach z tego gatunku a jednak ciężko nie polubić ciamajdowatej Tsubasy, mrukowatej Kirii czy wywyższającego się Yashiro. Zadania polegają w głównej mierze na pomaganiu każdej postaci w problemach związanych z wystepowaniem przed dużą publiką. Raz musimy pomóc Tsubasie w śpiewaniu ze swoją idolką ze sceny, innym razem pomóc w serialu telewizyjnym czy pogramie o gotowaniu. W teorii nie brzmi to zbyt zachęcająco ale właśnie postacie są dobrze napisane a przewijający się dialogach humor tylko polepsza odbiór. Warto też zaznaczyć, że gra ma pełny japoński voice acting nawet w tych pobocznych questach i to też sprawia, że dużo lepiej to smakuje.
WALKA BY ATLUS
Nie ma dobrego jrpga bez angażującej walki a ta jest tutaj wykonana wybornie. Tytułowe Sessions grają tutaj pierwsze skrzypce bo wzorem innych gier Atlusa głównym czynnikiem na zadanie sporych obrażeń przeciwników są słabości na dany typ ataku, gdy już takowy zadamy to mamy możliwość wykonać sesję a więc oprócz naszej drużyny składającej sięz trzech osób, obrażenia zadają również te przebywające w rezerwie i tak możemy zrobić łańcuszek uderzeń skłądający się nawet z piętnastu trafień z rzędu. Bardzo często kończą one walki z mobkami a przy bossach są obowiązkowe by takową w ogole wygrać. Do tego oczywiście dochodzą nowe umiejętności, nowe sesje dla postaci w rezerwie zdobywane za wykonywanie questów pobocznych jak i specjalne ataki w duetach które jeszcze tylko powiększają zadawane obrażenia. Oczywiście Atlus przyzwyczaił do tego, że samo przedstawienie walki jest ich bardzo mocną stroną i tutaj też wizualnie jest świetnie, duża ilość animacji, efektowne czary i sam dizajn każdej walki robi wrażenie.
Sama Idolasfera robi nam tutaj za dungeony i te nie polegają tylko na dotarciu do końca mapki i walki z bossem a często stawiają przed graczem jakąś zagadkę do rozwiązania. Raz przebywając w dungeonie w tematyce kinowej będziemy musieli obserwować monitory w głównej sali by w odpowiedniej kolejności otwierać drzwi, w innej znów tak manewrować ramionami wielkiego manekina by można było po nim dostać się do następnych poziomów. Jest to fajne urozmaicenie i napewno mocny punkt gry.
Graficznie ciężko się do czegoś przyczepić a i specjalnie nie ma też o czym pisać. Gra jest po prostu ładna jak na standardy swojego gatunku. Jeśli chodzi o gameplay to mocno tutaj pachnie Personą, mamy kilka miejsc na mapie między którymi możemy się przemieszczać i postacie do których możemy podejść by zacząć rozmowę. Bardzo dużo też rozmów ma miejsce na ekranie naszego smartfona gdzie nasza drużyna wymienia poglądy na rózne tematy. Tutaj działa to bardzo podobnie jak w Personie 5. W naszej głównej bazie, czyli siedzibie naszej agencji Fortuna Entertainment mamy dostęp do specjalnego obszaru w którym rozwijamy nasze umiejętności jak i naszych towarzyszy, możemy porozmawiać z Mirażami którzy nie mogą przebywać w naszym świecie a także do specjalnej wersji Idolasfery który służy za miejsce do grindu, zdobywaniu unikalnych przedmiotów i miejsca niektóych zadań pobocznych.
ZMARNOWANY POTENCJAŁ
Mimo tych wszystkich zalet które wymieniłem cały czas ma się wrażenie, że jest tutaj ogromny i niewykorzystany potencjał. Zdaję sobie sprawę, że przez tematykę nie będzie to gra dla każdego, sam długo wstrzymywałem się przed zagraniem właśnie z tego powodu. Twórcy jednak zamiast zagłębić się bardziej w temat, pokazać nie tylko plusy życia w show biznesie ale też te wszystkie mniej pozytywne aspekty to tak po prawdzie liznęli tylko temat i zrobili grę która nie zadowoli ani entuzjastów japońskich idolek a tym bardziej nie zachęci osoby które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej. Szkoda bo dałoby to dużo głębi do historii a tak mamy kolejną historyjkę o ratowaniu świata a w wolnych chwilach występowaniem na scenie i śpiewaniem piosenek, trochę to się gryzie. Podobnie sprawa ma się z tym zapowiadanym połączeniem dwóch uniwersów. Nie ma co się oszukiwać SMT to tu nie ma wcale, to bardziej gra w stylu Persony a z Fire Emblem tak naprawdę mamy tylko tytułowe Miraże które są postaciami z tej serii, może pod koniec trochę historia zakręca bardziej w to drugie uniwersum ale to też nie ma tego specjalnie dużo. Warto wspomnieć, że gra jest remasterem gry z konsolii WiiU i to tej zachodniej wersji więc mamy tutaj trochę cenzury w porównaniu z japońską wersją, było o tym dosyć głośno na premierę to dla mnie nie robiło znaczenia czy zobaczę trochę więcej dekoldu czy mniej, o innych rzeczach nawet nie wiem więc tym bardziej nie widzę problemu.
Japoński przemysł rozrywkowy nie jest czymś co mnie szczególnie interesuje i tutaj było podobnie, gra trzymała mnie przy konsoli tylko dzięki fajnym postaciom, humorowi i walce która nie nudziła ani przez chwilę. Cała gra ma właśnie taki vibe japońskiego anime, mi to się podobało choć wiem, że i tak mało kto ten tytuł ogra.