Shadow of the Tomb Raider czyli jak twórcy stracili w moich oczach doszczętnie. (o ile cokolwiek jeszcze było do stracenia). DLCkowy bełkot.
Nie będzie to żadna recenzja ani nic z tych rzeczy. W sumie to sama do końca nie wiem co to będzie, ale jestem na growym rauszu Tomb Rajderowym i stwierdziłam, że coś naskrobię.
Nie będzie to żadna recenzja ani nic z tych rzeczy. W sumie to sama do końca nie wiem co to będzie, ale jestem na growym rauszu Tomb Rajderowym i stwierdziłam, że coś naskrobię.
A tak w ogóle to cześć!
To mój pierwszy raz tutaj jeśli chodzi o blogi, więc wypadałoby się może przedstawić.
No więc cześć, jestem Martyna, ale większość ludków w internetach zwraca się do mnie per "acid" i mam zamiar dać tutaj lekki ("lekki" to zbyt lekkie słowo w tym przypadku, bo w środku cała drżę!) upust swojej frustracji na temat najnowszej odsłony Tomb Raider'a. A właściwie w głównej mierze mam na myśli dodatki.
Na karku mam dwadzieścia parę lat co może nie kwalifikuje mnie do starych gamingowych wyjadaczy, jak niektórych z Was tutaj obecnych, ale jeśli miałabym cofnąć się w czasie i przypomnieć sobie swoje dzieciństwo, to jedno co wiem na pewno, to to, że wychowałam się na klasycznych Tomb Raiderach, właściwie to były jedne z pierwszych gier z jakimi miałam styczność w wieku 4-5 lat. Hm, "klasyczne TR" - nie lubię tego określenia, ale żeby teraz cokolwiek znaleźć w internecie na temat poprzednich odsłon trzeba koniecznie rzucać takimi frazesami jak 'classic' bo inaczej ciężko się dokopać do tego co się chce, bo Google wciska wszędzie nową Larę, tak jakby stara nie istniała. Można powiedzieć, że gry z tej serii towarzyszyły i towarzyszą mi przez całe moje życie, nie trudno wywnioskować, że jestem, a raczej byłam fanem Lary. Fanem starej jestem do tej pory. Tej nowej już niekoniecznie i nie wiem co musiałoby się stać, żeby się to zmieniło, ale nie o tym tutaj.
Niektórych z Was może to pewnie lekko zażenować (w tym i mnie, ale mnie to żenuje bez przerwy więc już przywykłam), ale Shadow of the Tomb Raider kupiłam w pre-orderze. W wersji cyfrowej na PS4. Za 419zł. W full wypasionej mega hiper przekozackiej edycji. (Na samą myśl pisząc o tym, moje ciało przeszyła na wylot lawina dreszczy). Właściwie to powinnam powiedzieć, że raczej dostałam to arcydzieło w prezencie od mojego najlepszego ziomka, również użytkownika tego portalu, którego tutaj pozdrawiam, bo na pewno to czyta.
No i w czym problem? O co mi chodzi? A no o to, że to totalny crap. W moich oczach, żeby nie było. Możecie zapytać: "ale czemu się sadzisz durna babo, dostałaś za darmo w prezencie grę za 400zł to siedź cicho i nie narzekaj". A będę narzekać. Bo lubię i jestem w tym dobra i jak ktoś mi pluje prosto w twarz to nie będę mówić, że pada deszcz. Jak bardzo bym nie była wdzięczna za ten hojny gest i sprezentowanie mi najnowszej przygody Lary, tak nie zmienia to faktu, że mój przyjaciel wysypał z chrumkającej świnki skarbonki 419zł na coś, co jest warte, nie wiem, 150zł. Czemu uważam, że to crap? I nie mówię tutaj o stricte samej fabule i gameplayu, nie o to w tym wpisie chodzi. Crapem jest to, co serwują nam twórcy jeśli chodzi o DLC.
Na początku, za nim wyszło jeszcze pierwsze "rozszerzenie" (w cudzysłowiu dlatego, że jedyne co ta gra rozszerza, to ból mojej głowy jak siadam do grania), po przejściu głównej osi fabularnej, byłam nastawiona mega pozytywnie, pomimo tego, że sama gra w sobie to średniak, nic nowego nie oferujący. Ot taka sobie przygodówka do poskakania po drzewach, bo z grobowcami to tam średnio. Jako, że ja, szczęśliwa baba, posiadająca dostęp do season passa (Croft Edition - 419zł. Pamiętamy [*]), posiadająca wiedzę na temat tego, że DLCków będzie kilka, nawet trochę się podjarałam, miałam nawet jakieś oczekiwania i liczyłam na to, że te kilka nowych DLC rzucanych nam gawiedzi do ogrania co jakiś czas, faktycznie dodadzą do tej gry coś nowego i poprawią ocenę tego tworu. Jak się jednak okazało, to były mrzonki. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Ale cóż zrobić. Po ograniu pierwszego DLC, nie za bardzo wiedziałam co sądzić. Niby okej, bo coś dali, ale jednak nie. Dostaliśmy nowy grobowiec. Trzeba do niego poleźć, przejść go i wyjść. I tyle. Zwykłemu, przeciętnemu graczowi, któremu nie zależy na trofeach/achievmentach (jak zwał tak zwał) w żadnym stopniu, zrobienie takiego DLC zajmie 15 minut. Może mniej. Jako że ja, (mało dumna z tego, że to robię, ale robię) stałam się jakiś czas temu trophy hunterem i łowię platyny w grach, które czegoś wymagają, lub są moimi ulubionymi grami (lub też Tomb Raiderami, jakie by one nie były w dzisiejszych latach, to platyna musi być, bo w nazwie widnieje "Tomb Raider". - Ty się śmiejesz, a to poważna choroba.) to koniecznie musiałam mieć zmaksowany nowy zestaw trofeów, który trafił w nasze dłonie wraz z dodatkiem ażeby na liście trofeów dumnie widniał napis "100%". A co w takim zestawie jest? Trofea, które wpadną same za przejście dodatkowej misji z "grobowcem", jakieś fiu bździu, żeby ubrać się w nowo zdobyty strój (napomknę tylko, że stroje w tej grze to jeden wielki dowcipasek) oraz wyekwipować nową broń. Pozostałe dwa trofea to score attack i time attack, które do dzisiaj budzą we mnie największe demony i lekki śmiech politowania, bo nie rozumiem i nie chcę rozumieć co stało się z tą niegdyś wspaniałą ikoniczną serią, że wrzucili do niej czasówki i przejście levelu na punkty. Taki zestaw składa się z czterech trofeów. Wymaskowanie takiego zestawu mi osobiście, zajmuje godzinę. Zazwyczaj się trochę ociągam, bo trochę czasu tracę zawsze na grzebanie po internecie i na papierosa. Ale tyle zajmuje to mi. Godzinę. Komuś, komu nie zależy na wymaskowaniu - 15 minut, albo jak mówiłam, mniej.
Po pierwszym DLC stałam się jeszcze bardziej rozkapryszoną babą i psioczyłam na lewo i prawo, że cóż to oni nam zaserwowali, że to śmiech na sali, że to prowokacja, że dowcip! Jednak znów gdzieś z tyłu głowy łudziłam się, że kolejny dodatek przyniesie coś innego. A gdzieżby tam! Znowu to samo! Na tych samych zasadach! Znowu psuedo grobowiec, znowu proste przejście go i koniec. No i gratka dla mnie czyli score attack i time attack (no wiecie, trofeczki).
A cóż to? Kolejne DLC zapowiedziane? Co? Będzie za kilka dni? Co? Znów na tych samych zasadach? Błogo mi!
Również pragnę zaznaczyć, że te wszystkie DLC, dzieją się podczas głównej osi fabularnej, którą jak wiadomo, już dawno skończyłam. I z każdym odpaleniem gry, kiedy wychodzi kolejny dodatek, jestem rzucana w wir przeszłości. A wiecie czemu mnie to boli? A temu, że to wygląda tak, jakby te dodatki zostały po prostu wycięte z gry i są nam serwowane później, za dodatkową opłatą, (każdy taki dodatek kupiony osobno to koszt 21zł) jako zadania poboczne, które prawdopodobnie już wcześniej nimi były.
I właśnie o to mi chodzi. O to, że twórcy ściągają z nas niemałe pieniądze i plują nam w twarz. I nie chodzi tu o to, że mam tę grę w bibliotecę za pełną, kosmiczną cenę, ale chodzi mi o sam ogół. Czemu plują nam aż tak w twarz? Aż tak nas nienawidzą? Bo to, że kochają nasze pieniążki wiemy od dawna. Ale mierzi mnie to niemiłosiernie. Kupując grę za pełną cenę, oczekujemy od niej jakiegoś poziomu. Tego, że nikt nie będzie nam mydlił oczu super ekscytującymi tagami na twitterze i nie będzie mówił o swoich nowych growych wypocinach jakby to był cud boski zesłany na ziemię. A jeżeli już tak robi, to niech ma to przynajmniej odniesienie w rzeczywistości. Twórcy nowej trylogii Tomb Raider'a stracili w moich oczach wiele już w 2013 roku za sprawą pierwszej odświeżonej odsłony, ale o tym może kiedyś w innym wpisie. Ale możecie się domyślić, że jako fanka poprzedniczek sprzed 20 lat mogę mieć trochę do zarzucenia nowej Larze. Liczyłam na zwieńczenie nowej trylogii w jakimś stylu, a jedyne co dostaję to powtarzalny schemat, przez który flaki się człowiekowi wywracają.
There! Wylałam z siebie żółć, która się we mnie zgromadziła po najnowszym DLC ogranym dwie godziny temu. Wiem, że komuś może się podobać taki stan rzeczy i uzna mnie za wariatkę, ale cóż, nic nie poradzę!
Wiem, że to co tutaj nabazgrałam to chaotyczny bełkot, ale musicie mi wybaczyć i wziąć na mnie poprawkę, bo to pierwszy wpis! Jak ktoś dotrwał do końca tej farsy to niech da znać, a tymczasem ja pozdrawiam serdecznie i piję za Wasze zdrówko herbatkę z miodkiem i cytrynką. Trzymajcie się i grajcie w dobre gierki! I nie kupujcie nigdy więcej Croft Edition na premierę za 419zł! Buzi!