Final Fantasy Tactics: Kraina Wszystkich- PRZEDSTAWIENIE POSTACI
Poprzednio przybliżyłem wyspę Ristia oraz sytuację na niej panującą. Dziś pora przyjrzeć się głównym bohaterom "Krainy Wszystkich"!
Fausel, władca Logres, zważył w dłoni sztylet, chwycił go zwinnie za szpic i cisnął nim przed siebie tak szybko, że oko ledwie nadążało za jego ruchem. Ostrze wbiło się pewnie w środek czoła drewnianego manekina, wciśniętego w kąt komnaty, tuż obok okna. Ukośne promienie słońca, wpadające z zewnątrz, malowały na nim złociste smugi. Za szybą widać było tętniący życiem gród.
Skryba, siedząca po drugiej stronie pomieszczenia za ciężkim biurkiem o marmurowym blacie popatrzyła na niego z dezaprobatą i westchnęła ciężko.
- O czym to my… - Fausel odwrócił się ku niej na pięcie, podrzucając w dłoni drugi sztylet – A! Dobra, jedziemy dalej… „a Logres zobowiązuje się do uiszczania comiesięcznej dostawy żelaza, extacium, miedzi oraz balduru…” - zawahał się, patrząc na piszącą kobietę – „Uiszczania”? Czy lepiej „darowania”?
Skryba, postawna, dobijająca pięćdziesiątki humka popatrzyła na niego z dezaprobatą.
- „Uiszczanie” sugeruje należność. „Darowanie” stawia cię, panie, w pozycji dobroczyńcy.
- No to „uiszczamy” – zdecydował Fausel, ciskając za siebie sztylet. Skrybie nie umknęło, że trafił manekina prosto w krocze – A jak to będzie po dokobieńsku? „Lantajare” czy „Lantajaru”?
- Litości! – zniecierpliwiona kobieta wyrzuciła w górę obie ręce – Po co ci, najjaśniejszy panie, ta wiedza?! Ale skoro już pytasz, to „Lantajaramasur”! A teraz…
Trzaskające o ścianę drzwi przerwały jej w pół słowa. Do komnaty wpadł posłaniec, zasapany, młody bangaa w ubłoconym stroju. Zatrzymał się, opierając dłonie o uda, próbując jednocześnie złapać oddech i oddać monarsze honory.
- Nie, to już przesada! Nie możesz się tu pakować jak do chlewa, to królewskie pokoje…
- Cicho! – uciął Fausel – A ty mów, co się stało.
- Wodzu... nad Logresem… - wysapał chłopak – Czarne chmury z Dworu Periphasów… Ja pierdolę… Asterion… połączył się z przodkami…
Fausel znieruchomiał; pozostałe sztylety wysunęły mu się ze zmartwiałej dłoni, z brzękiem spadły na kamienną posadzkę. Skryba otwarła szeroko oczy, z wrażenia padając ciężko na oparcie swojego siedziska. Jednak profesjonalizm szybko wziął górę nad szokiem, więc sięgnęła po czystą kartę papieru, by pospiesznie odnotować tę wiekopomną scenę.
Król sięgnął drżącą dłonią do kieszeni i podał posłańcowi dwie oth.
- Ależ wodzu…! – bangaa popatrzył na niego z niedowierzaniem – To za dużo!
- Uiszczam, należy ci się. Przyniosłeś wiadomość o niemierzalnej wadze…
Fausel Moran
Wiek: 66 lat
Król i wódz Logres, półpustynnego, skalistego kraju, słynącego z urzekających krajobrazów i mało żyznych ziem i przepastnych kanionów. Fausel jest spadkobiercą rodu gria Moranów, założycieli miasta Logres, które dało początek państwu o tej samej nazwie, będącego po dziś dzień militarną potęgą na Ristii, zahartowaną w ogniu walk z najazdami z kontynentu, które pozostawiły po sobie dziedzictwo niezwykle silnie ufortyfikowanego wybrzeża, pełnego murów i wszelakich umocnień.
Miał zaledwie trzydzieści trzy lata, kiedy zmuszony został do objęcia tronu po śmierci na skutek choroby matki, Perasty. Hałaśliwy, bezceremonialny wojownik z dnia na dzień musiał przeistoczyć się w odpowiedzialnego, silnego monarchę. Stało się to tym pilniejsze, że w roku jego intronizacji wybuchła wojna. Fausel stanął na wysokości zadania i przez niemal piętnaście lat nie dopuścił ani razu, by wrogie wojska wtargnęły na terytorium Logres, nie pozwolił na zajęcie ani jednego miasta. Jego kraj walczył samotnie, odcięty od reszty Ristii i tylko niewyobrażalnym wysiłkiem całego narodu, zahartowanego nieprzyjaznym klimatem, udało się tego dokonać. Nie wiadomo, jak długo jeszcze ten rozpaczliwy opór byłby możliwy, gdyby nie nadeszła pomoc pod dowództwem Asteriona, Muse a także Marmaduka. Pojawienie się sojuszniczej armii miało ogromne znaczenie militarne, lecz o wiele większe – moralne. Czując, że mają wsparcie w postaci dodatkowych oddziałów, wiedząc już, że nie walczą zupełnie osamotnieni, mieszkańcy Logres i ich władca zdobyli się na jeszcze jeden, heroiczny wysiłek i ze sprzymierzeńcami u boku zdołali odepchnąć zagrożenie od swoich granic. Niezwykle zażarte walki Fausel przypłacił utratą skrzydeł, lecz nie powstrzymało go to. Jego postawa, skłonność do poświęcenia i oddanie swojemu krajowi i narodowi zrobiły ogromne wrażenie na wojskach sojuszniczych, podobnie jak jego umiejętności bojowe. Fausel dzięki swojej sile i zajadłości niejednokrotnie sam potrafił odwracać tok bitew, budząc grozę przeciwnika, kiedy to rzucał się, nieraz samotnie, na przeważające siły wroga, nawet krwawiąc z licznych ran.
Koniec wojny zastał Logres w rozpaczliwej sytuacji gospodarczej. Ten sam wysiłek, który pozwolił im zachować integralność granic, doprowadził skarbiec do ruiny. Fausel ponownie zadziwił wszystkich tych, którzy chcieliby w nim widzieć jedynie tępego rębajłę, dokonując prawdziwych cudów, byle tylko zdobyć fundusze konieczne na odbudowę. Z tego okresu wywodzi się zapewne opinia o nim jako o bezwzględnym dusigroszu i skąpiradle. Nie szczędząc wysiłków, zarówno militarnych jak i dyplomatycznych, poprzez zawartą sieć porozumień i traktatów, zaczął powoli, krok po kroku, odbudowywać swoje spustoszone władztwo. Mimo ponurej sytuacji, król nigdy nie poddał się rozpaczy, a część jego działań wydawała się sugerować, iż przez cały czas kryje jeszcze w rękawie jakieś atuty, nieznane postronnym. Jedyną osobą, która mogła wiedzieć, co takiego król ukrywa, był Asterion. Zupełnie jawną natomiast nadzieję Fausel pokładał w sojuszu gospodarczym z Dokobien. Żyzny, bogaty kraj potrzebował obrony, a bitne Logres – żywności. Pomagając sobie wzajemnie oba kraje miały szansę na przezwyciężenie swoich odwiecznych słabości. Niestety, na drodze odbudowy i prosperity Logres wciąż stali anarchiści z Drzazgi, nadal uporczywie atakujący granice państwa, niezwykle trudni do wyplenienia, mimo pomocy, udzielanej Fauselowi przez ościenne państwa. Dzięki wspólnej walce z terrorystami, król zadzierzgnął silne więzy przyjaźni z księciem Alexandrem Periphasem, którego zresztą znał od maleńkości, a nawet osobiście ćwiczył w sztuce władania mieczem. Połączyła ich także niechęć do obłudnego świata dworskich intryg, choć w przeciwieństwie do Alexandra Fausel radził sobie w nim całkiem poprawnie, często dzięki temu, że jego bezceremonialne zachowanie wytrącało wszystkich wokół z równowagi. Nieco mniej serdeczne, ale pełne wzajemnego szacunku były jego stosunki z Marmadukiem – choć doceniał zabójczą skuteczność działań doradcy króla Laurenna, nie zawsze łatwo było mu się pogodzić z używanymi przezeń metodami. Lepiej odnosił się do samego władcy Dokobien – Laurenn Larce był dla niego niezwykle cennym sojusznikiem, a przy tym jedną z niewielu osób, którym Fausel skłonny był zaufać, także z powodu jego młodości i faktu, że ów wydawał mu się jeszcze niezepsuty wielką polityką i głęboko oddany własnemu narodowi - a te wartości król Logres potrafił zawsze należycie docenić.
Fausel szczerze podziwiał, ale i po trosze obawiał się Muse. Nie dlatego, by sądził, iż władczyni Avalonu knuła przeciwko niemu – raczej przerażała go jej biegłość w arkanach magiji, od której wolał się trzymać z daleka. Ową obawę odreagowywał w kontaktach z Tychianem, pokpiwając z jego pancerza, gadatliwości i naukowych ciągot. Mimo to cenił sobie pomoc, jakiej akademik mu udzielał i choć jego rady zbywał zwykle lekceważącymi uwagami, w rzeczywistości pilnie ich słuchał i częstokroć wprowadzał w życie. Przyglądał się także uważnie sukcesom Muse w odbudowie kraju i w staraniach o oczyszczenie rodowego nazwiska z odium zdrady, mając nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł wykorzystać część jej doświadczeń na własnym polu.
Muse, królowa Avalonu, raz jeszcze starannie sprawdziła algorytm zaklęcia. Czar, nad którym pracowała od dawna wydawał się być już skończony, ale ostrożności nigdy za wiele. Złożoność komponentów sprawiała, że błąd albo drobne przeoczenie mogło kryć się dosłownie wszędzie.
Raz jeszcze objęła wzrokiem wiszący przed nią w powietrzu diagram, delikatny jak koronka, utkana z cieniusieńkich, złotawych pasemek światła. Przepływ magiji był płynny, ale to jeszcze nie oznaczało, że czar jest bezpieczny. A w przypadku zaklęcia teleportacji nie można było nie być ostrożnym. Nie chciała, by podczas prób jedna połowa testera skończyła w innym miejscu niż druga.
Jej czuły słuch wychwycił szczęknięcie drzwi pracowni i drobne kroki kapłanki Magijonu.
Nie odwróciła głowy. Wiedziała, że nie przeszkadzano by jej bez niezwykle ważnego powodu, ale właśnie dostrzegła na styku dwóch składowych algorytmu źródło potencjalnych aberracji.
Słyszała, jak służąca za jej plecami skłoniła się, szeleszcząc pajęczym jedwabiem sukni.
- Król Asterion nie żyje – dobiegł ją cichy szept – Pogrzeb odbędzie się za dwa dni. Jej Królewska Mość królowa-wdowa zaprasza cię, Najświętsza Pani, na uroczystość. Moje najszczersze kondolencje.
Szelest kolejnego dygnięcia i oddalające się kroki.
Muse, nie odrywając wzroku od diagramu, rozpoczęła korekcję zaklęcia, ale słowa służącej tętniły jej w skroniach.
Asterion… nie żyje.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, wśliznęła się głębiej w pajęczynę czaru.
To nie był ktoś, kto zmarłby ot tak sobie. Nie słyszała, by chorował. Coś musiało się stać.
Coś bardzo, bardzo złego.
Usunęła zalążek kłopotów ze struktury zaklęcia, raz jeszcze sumiennie je przejrzała i wreszcie usatysfakcjonowana, wygasiła podgląd algorytmu.
- Służba!
Drzwi się otwarły, wpuszczając grupkę smukłych jak brzozowe gałązki vier.
- Szykujcie bagaże, formujcie orszak. Wszystko ma być gotowe za godzinę – utkwiła wzrok w dyplomie ukończenia z wyróżnieniem Akademii, pięknie oprawionym, wiszącym zaraz nad biurkiem – Dajcie znać magom, niech natychmiast rozpościerają nad Avalonem barierę. Wyjeżdżam.
Muse Bellamy
Wiek: 112 lat
Następczyni tronu królestwa Avalon, zachodniej krainy, słynącej z żyznych ziem, stale wzbogacanych mułem nanoszonym przez wylewające wiosną liczne rzeki. Córka Arlig Siódmej i Ilariona Avalońskiego, wywodząca się z dynastii viera od stuleci rządzących tym władztwem. Od lat dziecięcych wykazywała ogromny talent magiczny oraz zdolności prekognicyjne, a zdolność do oglądania wariantów możliwych przyszłości w wizjach niejednokrotnie rzutowała na jej decyzje w życiu dorosłym.
Rodzice dbali o rozwój jej zdolności, zatem już w młodym wieku wysłano ją na kontynent, do kraju Etoria, by tam uczyła się posługiwania magiją i doskonaliła swój talent. Muse okazała się niezwykle pojętną uczennicą i w krótkim czasie nie tylko opanowała niezwykle trudną sztukę przyzywania istot z innych światów, ale i zaczęła tworzyć własne, autorskie zaklęcia. Szybko prześcignęła w tym swoich mistrzów i wiele z zaklęć, używanych po dzień dzisiejszy wyszło spod jej ręki – niektóre z nich, nie popadając w przesadę, można uznać za takie, które odmieniły oblicze świata. Jej zrozumienie dla subtelnych prawideł magiji nie miało sobie równych.
Gdy na Ristii wybuchła wojna przeciwko imperium Mirin, Muse studiowała na Akademii w Etorii pod okiem Ramuha. Po kilku latach przerwała naukę i wróciła do domu, tylko po to, by się przekonać, iż jej matka nie żyje, ojciec, król Ilarion sprzymierzył się z wrogim mocarstwem, a armia Avalonu została wysłana do walki z mieszkańcami kraju, którego miała bronić. Jedyną siłą władną pokonać imperium stał się w tym czasie Asterion Periphas i to do niego Muse zwróciła się z prośbą o pomoc w starciu z rodzonym ojcem.
Przymierze, któremu przewodził Asterion, okazało się zwycięskie, z wielu przyczyn, które opisano w licznych dziełach, lecz pomoc młodej, a jednocześnie niezwykle potężnej księżniczki Avalonu z pewnością nie była bez znaczenia. Prące przed siebie na kształt żelaznego walca oddziały przekroczyły w końcu granice udręczonego królestwa, wypierając stopniowo siły lojalne wobec Ilariona, aż wreszcie stanęły pod murami stolicy. Walki o miasto, a potem pałac, w którym schronił się król, były niezwykle zażarte, lecz w końcu oddziały Asteriona przełamały obronę i osaczyły władcę w sali tronowej. Widok, jaki wówczas przedstawiał Ilarion, był wedle naocznych świadków niezwykle przygnębiający. Potwierdziły się pogłoski mówiące o tym, że król oszalał, że liczne okrucieństwa, które popełnił w trakcie wojny odebrały mu rozum. Nie poddał się jednak bez walki, wszakże połączone siły Asteriona i Muse w końcu go zmogły. Historycy spierają się co do zakończenia starcia, ponieważ nie miało ono postronnych świadków, ale nie wdając się w dywagacje na temat tego, kto zadał śmiertelny cios, stwierdzić można jedynie, że Ilarion zginął, a tron Avalonu otrzymała Muse. Kontynuując współpracę z Asterionem już jako królowa, walnie przyczyniła się do wygnania Mirin najpierw z własnych granic, a potem z całej Ristii.
W trudnych, powojennych czasach Muse okazała się tą władczynią, której jej kraj bardzo potrzebował. Jej talent polityczny i organizatorski nie ustępował w niczym jej zdolnościom magicznym. Rozpoczęła odbudowę kraju, zaprowadzając w nim pokój i stabilizację, pogodziła zwaśnione stronnictwa, które starały się zwalczać Ilariona. Te wspierające tyrana zniknęły i pozostają tylko domysły na temat tego, co się z nimi stało. Konsekwentnie realizowała politykę odbudowy dawnej świetności Avalonu i jego znaczenia na arenie międzynarodowej, ze wszystkich sił starając się naprawić szkody, jakie poczyniła zdrada jej ojca. Nie było to proste – wielu władców traktowało ją z co najmniej podejrzliwością, jeśli nie otwartą wrogością. Ogromnym wsparciem w tych wysiłkach był dla niej sojusz, a potem także przyjaźń z Asterionem. Dzięki jego poparciu stosunki z ościennymi państwami stopniowo się normalizowały. Wielu spośród jego zaufanych współpracowników i przyjaciół znalazło się tym samym w otoczeniu Muse. Wspólne zainteresowanie sekretami magiji i tajemnicami natury połączyły ją z dziekanem Tychianem, do tego stopnia, że wiele badań prowadzili wspólnie, razem publikując wyniki. Nieco chłodniejsze, bardziej oficjalne były jej relacje z synem Asteriona, Alexandrem, jako, że młodego księcia interesowały zasadniczo jedynie kwestie militarne, co nie przeszkadzało im współpracować przy pacyfikacji Drzazgi – terrorystycznej, anarchistycznej organizacji działającej na styku granic Avalonu, Dokobien i Unii. Z królem Laurennem z Dokobien Muse niezmordowanie pracowała nad poprawą relacji między oboma narodami, podzielonymi przez rozliczne resentymenty, sporne terytoria i całkiem niedawno przelaną krew, choć nie była to współpraca pozbawiona tarć i zawirowań. Muse miała świadomość, jak ogromny wpływ na młodego władcę ma Marmaduk, jego doradca ale i mistrz szpiegowski. Ktoś taki nigdy nie byłby zdolny do zaufania jej bez zastrzeżeń i z pewnością tego także uczył swojego wychowanka. Mimo to wszystkim trojgu zależało na tym, by relacje między Avalonem a Dokobien byłby co najmniej poprawne, gdyż nieustający konflikt nie byłby dobry dla żadnej ze stron. Najmniej problematyczne stosunki łączyły Muse z władcą Logres, Fauselem. Choć daleki od wszelkiej dworności, etykiety czy wyrafinowania, był w jej opinii dobrym, prawym człowiekiem, kimś, na kim z pewnością można byłoby polegać w razie kryzysu. W owym czasie jednak Logres zmagało się nieustannie z atakami anarchistów i Muse szczerze bolała na tym, że Fausel nie jest w stanie wytrzebić ich ostatecznie.
Po zagwarantowaniu stabilności polityki wewnętrznej i handlu w Avalonie, Muse zajęła się rozwijaniem nauki w swoim królestwie. Osobiście otwarła lub patronowała otwarciu niezliczonych uczelni i jednostek badawczych, skoncentrowanych na nauczaniu tajników magiji i dalszym ich poznawaniu. Sprowadziła najznamienitszych naukowców z Etorii, by pełnili na tychże uczelniach funkcję wykładowców i mentorów, nie szczędząc osobistych funduszy wyposażyła laboratoria i pracownie, ufundowała także stypendia dla wyróżniających się uczniów i studentów. Aż do nagłej, nieoczekiwanej śmierci Asteriona rozwój nauki w Avalonie i prosperita królestwa, a także osobiste badania pochłaniały cały jej czas.
- Popopoku!!
- Ratuj się, kto może!!
- Łap tę kolbkę! Łap! Uff…
- Dajcie wyciągi na całą moc!
- Dygestorium! Niech ktoś je zamknie, zanim wyciąg nie zrobi roboty!
W akademickim laboratorium się zakotłowało. Pracujące tu moogle rozpierzchły się we wszystkie strony, by ograniczyć do minimum straty, spowodowane nieoczekiwaną niewielką eksplozją, która niemalże stała się olbrzymią eksplozją, zdolną zmieść bez śladu budynek wraz z pracującą w nim kadrą naukową.
Tychian, dziekan Akademii Etorian i bezpośrednia przyczyna tego całego zamieszania, zakuty w błękitnożelazistą, szkliwioną zbroję bojową, powachlował lekceważąco dłonią, rozganiając obłoczek podejrzanie pachnącego, różowawego gazu. W drugiej trzymał fiolkę, ku której zgromadzeni raz po raz kierowali pełne obawy spojrzenia.
- Przyjaciele, tylko bez paniki, bez paniki. Doświadczenia bez nieoczekiwanych skutków to plagiaty, nie doświadczenia. Jeśli wiadomo, czym to się skończy, po co robić cokolwiek? Czyż nie lepiej eksplorować ścieżki wiedzy zarośnięte i nierozpoznane? Niewydeptane przez naszych szacownych poprzedników?
- Mogliśmy zginąć! – pisnął ktoś żałośnie spod wzmacnianego stołu, pod którym się przewidująco schronił.
- Mogliśmy złożyć swe istnienia na ołtarzu nauki – pouczył go Tychian, zamaszyście odwracając się w stronę dygestorium, za którego szybami wciąż jeszcze unosiły się różowe opary – Skoro to się jednak nie stało, wracajmy do pracy. Jeszcze raz to samo, tylko o połowę mniej substratów…
Przerwał mu metaliczny, rytmiczny stukot. Między zaskoczonymi naukowcami przeciskał się malutki, metalowy chocobo, drapiąc stalowymi pazurkami ceramiczną posadzkę. Siedzący na jego grzbiecie posłaniec podprowadził swojego mechanicznego wierzchowca nieomal pod same stopy Tychiana, po czym wymruczał komendę.
Chocobo wyprostował się służbiście, a jego teleskopowe nóżki zaczęły się rozsuwać w górę, windując korpus ptaka i siedzącego mocno w siodle jeźdźca aż do poziomu wzroku dziekana.
- Panie, spieszę donieść, iż Asterion Periphas nie żyje. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni, królowa rozpoczęła już przygotowania – wyrecytował, a potem dodał już mniej służbistym tonem, patrząc na znieruchomiałego Tychiana – Bardzo mi przykro…
Dziekan nie wypowiedział ani słowa, jakby nieoczekiwana wiadomość odebrała mu mowę. Ale chwila dekoncentracji wystarczyła, by z jego palców wyśliznęła się zdradziecka fiolka, zawierająca dość różowawej substancji, by wysadzić w powietrze już nie tylko laboratorium, ale i całą Akademię.
Zebrani wokół naukowcy skamienieli z przerażenia, pewni, że oto nadeszła godzina spotkania z bogami twarzą w twarz. Przytomność umysłu zachował jedynie łaciaty doktorant, który wspaniałym ślizgiem wpadł między Tychiana a metalowego chocobo, rozpaczliwym gestem wysuwając przed siebie aksamitną poduszkę. Fiolka, miast roztrzaskać się o kafelki, opadła bezpiecznie na miękki materiał, nie roniąc ani odrobiny swej śmiercionośnej zawartości.
- To niedobrze – wymamrotał Tychian, nawet nie patrząc w dół. Łatwo było wyczuć, że myślami jest już z dala od doświadczeń – To bardzo niedobrze…
Tychian
Wiek: 47 (?)
Dziekan Akademii w Etorii, krainie pobłogosławionej, a może przeklętej niemal nieustającymi burzami, której mieszkańcy zdołali okiełznać niesioną przez pioruny energię i zaprząc ją do pracy ku chwale nauki i technologii. Wszechstronnie utalentowany naukowiec moogle o niezwykle żywym i chłonnym umyśle, autor licznych publikacji, opracowań, skryptów i podręczników z wielu dziedzin. Przemierza Ivalice we wnętrzu wielkiej, mechanicznej zbroi, która równocześnie stanowi jego mobilne laboratorium. Jego nieortodoksyjne podejście do uprawiania nauki zaskarbiło mu w szeregach akademików tyluż zwolenników co przeciwników. Tychian często opuszczał swoje laboratorium, by udawać się na badania terenowe. Tak stało się również na kilka lat przed wybuchem wojny, kiedy to dziekan, jeszcze jako młodzik, przybył na Ristię, by stworzyć lepsze, „detaliczniejsze” mapy wyspy oraz zgłębiać tajemnice natywnej dla niej magiji.
Gdy wybuchła wojna, imperium Mirin, samo słynące ze znakomitych naukowców, zamierzało wykorzystać obecność Tychiana na obszarze swoich działań i uprowadzić go, a następnie zmusić do pracy nad udoskonalaniem ich machin wojennych. Ten jednak nie zamierzał się wysługiwać okupantowi i stawił opór, którego imperialni oficerowie z pewnością nie spodziewali się po akademiku. Tychian zabarykadował się w swoim laboratorium na Półwyspie Sarvin, po zachodniej części wyspy i tam bohatersko odpierał kolejne ataki, przypuszczane przez mirińskie oddziały. Nie wiadomo, jak długo trwałoby to osobliwe oblężenie ani też czym by się skończyło, gdyby nie interwencja Asteriona Periphasa, który przybył naukowcowi na odsiecz, pokonując wrogie wojska. W zamian za oswobodzenie, Tychian obiecał swoją pomoc w wysiłkach wojennych i słowa dotrzymał. Zarówno jego wynalazki, jak i rady, których udzielał, pomogły Asterionowi w uwolnieniu Ristii od okupanta. Udział Tychiana w tym starciu został wszakże skrytykowany przez gremia naukowe, na czele których stał rektor Ramuh, dowodzące, że naukowiec powinien pozostawać obiektywny i nie włączać się czynnie w politykę. Jak zwykle przy takich okazjach, Tychian całkowicie ów punkt widzenia zignorował, w późniejszym czasie jednak stworzył esej, w którym odniósł się do zarzutów, w odpowiedzi drwiąc z postawy izolacyjnej jako konserwatywnego przeżytku i nawołując, by ludzie nauki wykorzystali swoją wiedzę do kreowania lepszego świata, miast kryć ją zazdrośnie w swoich pracowniach. Nie przyczyniło się to do poprawy jego stosunków ze zwierzchnikiem.
Po wojnie Tychian nadal angażował się w losy Ristii, sprowadzając na nią znajomych naukowców, by po części dopomogli w odbudowie zaangażowanych w wojnę krajów, a po części przystąpili do badań na terenach Avalonu, którego wielowiekowe dziedzictwo poznawania i wykorzystywania magiji budziło ich ogromne zainteresowanie. Jego atutem była przyjaźń z Asterionem – król wspierał jego działania i Tychian wielokrotnie dyskutował z nim swoje posunięcia także po wojnie. Jeśli ktoś naprawdę dobrze poznał dziekana, to był to zapewne Asterion. Być może znał nawet powód, dla którego naukowca nigdy nie widziano publicznie bez potężnego, mechanicznego pancerza NOX, który sam opracował i bezustannie udoskonalał. Powstało bardzo wiele spekulacji, tłumaczących, dlaczego Tychian, nie stroniący przecież od życia publicznego, nigdy nie ujawnia swojej twarzy ani prawdziwej postaci, zawsze skryty za sinobłękitnymi blachami zbroi, żadna jednak nie wydaje się mieć najmniejszego nawet poparcia w faktach. Dzięki pancerzowi, wspomagającemu zarówno siłę jak i odporność na ciosy, Tychian jest kompetentnym wojownikiem, z pewnością nie dorównującym najlepszym, ale plasującym się w wyższej średniej.
Przyjaźń z Asterionem oraz dokonania wojenne umożliwiły dziekanowi nawiązanie kontaktów z innymi koronowanymi głowami Ristii. Badanie spuścizny Avalonu byłoby niemożliwe bez poprawnych stosunków z królową Muse, na szczęście Tychian bardzo szybko znalazł z nią wspólny język. Jako naukowcy często współpracowali, stworzyli nawet razem kilka publikacji. Ich umiejętności doskonale się uzupełniały i połączyła ich szczera przyjaźń, oparta na wzajemnym szacunku dla umiejętności tego drugiego. Tychian bez większych trudności porozumiał się także z władcą Dokobien, Laurennem, który udzielił mu zgody na badania na swoim terytorium. Pracowitość i inteligencja młodego władcy, a także jego chęć do ustawicznego samodoskonalenia nastawiły Tychiana do niego niezwykle pozytywnie. Inaczej było w przypadku doradcy króla, Marmaduka – naukowiec bezustannie miał się przed nim na baczności, spodziewając się, że ten będzie śledził każdy jego ruch i starał się wykorzystać jego badania do własnych, niekoniecznie etycznych celów.
Jednakże pobyt dziekana na Ristii to nie tylko badania, ale i czynna pomoc w licznych walkach, które nadal się toczyły na wyspie nawet po ustaniu głównych działań wojennych. Tychian nie wahał się, gdy trzeba było wspomóc mieszkańców, zagrożonych przez ugrupowania anarchistyczne, bandytów czy maruderów z Mirin. Podczas tych starć poznał księcia Alexandra Periphasa, z którym często i chętnie współpracował, mimo, iż jego techniczne nowinki budziły w księciu pewne obawy. Tychian docenił jego oddanie sprawie i skupienie na celu, jakim było uwolnienie Unii – a w perspektywie i całej Ristii – od zagrożeń zarówno wewnętrznych i jak zewnętrznych. Nieco gorzej układały się jego relacje z panem na Logres, Fauselem – hałaśliwość i bezceremonialność króla, jego porywcza natura i lekceważenie dla osiągnięć nauki nieustannie akademika irytowały. Z czasem jednak nawiązała się między nimi nić porozumienia, choć w dużej mierze oparta na wzajemnym drażnieniu i przekomarzaniu się. Mimo pewnych osobistych wątpliwości Tychian nie szczędził czasu i środków, by wspomóc Fausela w walce z anarchistami pustoszącymi pogranicze Logres oraz dopomóc jego krajowi w podźwignięciu się z wojennych zniszczeń.
Dojrzałe kłosy ryżu złociły się w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca, chwiały lekko na wietrze, ciągnącym od strony wzgórz, falując niczym sierść spłoszonego, dzikiego zwierzęcia.
Marmaduk, niedoszły władca Dokobien a swego czasu przywódca dokobieńskich gerylasów, mistrz szpiegostwa i walki partyzanckiej, przyglądał się swoim plonom z nieskrywaną satysfakcją. Ryż tego roku udał się wspaniale, podobnie jak morele, maleńkie jak paznokieć mirabelki i krwistoczerwone śliwki, doskonałe do marynaty.
Wszystko dojrzało już do zbiorów i wiedział, że musi się nimi niebawem zająć. Na razie jednak musiał oporządzić ryby, które właśnie wyjął z więcierza, zastawionego nieopodal ryżowiska.
Odwrócił się i wąską miedzą, wystającą ponad mokre, ryżowe grzędy, ruszył w stronę niewielkiego, bielonego domku, doglądającego pól i sadu. Krajobraz zalany był gęstym, złotym światłem, ciepły i nierealny jak sepiowe malowidło. Tchnął spokojem, którego Marmaduk szukał tutaj z dala od miejskich murów.
Odruchowo spojrzał w stronę zamku Larce, którego wyniosłe wieże bodły bezchmurne niebo i zatrzymał się nagle, widząc powiewające czarne proporce. Niepokój ścisnął mu serce. Taki widok z pewnością nie zwiastował niczego dobrego.
- Mistrzu! Mistrzu!!
Groblą od strony miasta pędził w jego stronę czarny chocobo, niosący na grzbiecie młodego władcę Dokobien, króla Laurenna. Za nim, rozpaczliwie próbując dogonić monarchę, gnał oddziałek rycerzy, wyznaczonych do jego ochrony.
W normalnych okolicznościach Marmaduk zbeształby swojego podopiecznego za taką nieostrożność. Lecz czarne flagi uświadamiały aż nadto wyraźnie, że okoliczności normalne nie są.
Wyszedł mu naprzeciw, przesłaniając dłonią oczy przed słonecznymi promieniami.
Król osadził wierzchowca w miejscu, aż spod łap ptaka trysnął żwir i proch.
- Mistrzu, król Unii zasnął wiecznym snem, właśnie dostaliśmy wiadomość… Wyruszamy na pogrzeb, a nie mamy już wiele czasu, więc gdybyś mógł być gotów w ciągu godziny…
- Przyjąłem – wszedł mu w słowo Marmaduk. Obawa, którą poczuł na widok żałobnych proporców, przyjęła teraz konkretny kształt – Niech na tronie na czas naszej nieobecności zastąpi cię sobowtór. Nie ma sensu rozgłaszać wieści o wyjeździe, im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Nie ma sensu ośmielać pewnych… elementów.
Laurenn Larce
Wiek: 27 (?)
Zaskakująco niewiele wiadomo o pochodzeniu tego młodego, ale niewątpliwie utalentowanego monarchy. Kroniki w zasadzie milczą na jego temat, aż do momentu, gdy objął tron urodzajnego Dokobien po wojnie z Imperium Mirin, po tym, jak koronę odrzucił dowodzący partyzantką Marmaduk. To on zresztą zasugerował młodziutkiego chłopca na to stanowisko. Można zatem sądzić, że to nie kto inny, ale mistrz szpiegostwa, sabotażu i dezinformacji stoi za brakiem jakichkolwiek informacji na temat swojego władcy. Czy to jedynie przejaw ostrożności, czy też w przeszłości Laurenna istotnie było coś, co za wszelką cenę należało ukryć – zapewne nigdy się nie dowiemy.
Choć młodzieniec wstąpił na tron pod nazwiskiem panującego poprzednio władcy, jest wysoce wątpliwe, by istotnie wywodził się z tego rodu. W grę zapewne wchodziła formalna adopcja, jednakże tutaj także natykamy się na niepokojący brak jakichkolwiek wzmianek. Wszystkie te sprawy zapewne stałyby się w innym kraju zarzewiem wojny domowej, gdyby Laurenn nie dorósł do powierzonych mu obowiązków i okazał się władcą słabym i nieudolnym. Tak się jednak nie stało – wskazany przez Marmaduka chłopiec, potem młodzian i mężczyzna – zadziwił wszystkich swoimi umiejętnościami sprawowania władzy, wiedzą, ale i niezwykłą chęcią do nauki. Okazał się naturalnym talentem nie tylko w polityce czy dyplomacji, ale także w kwestiach gospodarczych, sądowniczych a nawet naukowych. Wydawało się niemal niemożliwe, by jedna osoba mogła łączyć w sobie tak wiele uzdolnień. Zamknęło to usta krytykom. Ci, którzy nie potrafili docenić starań monarchy i nadal nastawali na zmianę władzy, znikali, bo Marmaduk nie ograniczył swojego wsparcia jedynie do deklaracji. Z czasem jego opieka przestała być konieczna – poddani pokochali swojego władcę, a mądre, sprawiedliwe rządy zapewniły mu szacunek nawet dawnych oponentów. Fakt, że Marmaduk odsunął się od dworu, gdy Laurenn uzyskał pełnoletniość i mocno stanął na własnych nogach, był zarówno wyrazem jego uznania dla władcy, zaufania, jakim go darzył, ale i przezorności – nie raz i nie dwa podnosiły się bowiem głosy, że Laurenn jest jedynie figurantem, a Dokobien w rzeczywistości włada ten, który formalnie zrzekł się tronu.
Mimo młodego wieku, Laurenn cieszył się określoną estymą także na arenie międzynarodowej. Nawet osoby niekoniecznie nastawione do niego bardzo pozytywnie – w tej liczbie królowa Avalonu, Muse Bellamy i książę Alexander Periphas – przyznawały, że znakomicie wypełnia swoje obowiązki i zawsze jest gotów przyjąć dobrą radę czy nauczyć się czegoś nowego. Skromność Laurenna i jego pęd do wiedzy zaskarbiły mu sympatię dziekana Tychiana, któremu udzielił pozwolenia na badania na terenie Dokobien, a wspólne interesy sprawiły, że zawiązał przyjaźń z królem Logres, Fauselem Moranem. Laurenn rzadko pozwalał, by osobiste odczucia wpływały na jego decyzje polityczne, dlatego pracował równie ciężko nad przymierzem z Logres, które miało dać Dokobien militarną ochronę w zamian za eksport żywności, jak i nad rozwikłaniem skomplikowanych relacji z Avalonem, który wciąż formalnie pozostawał w stanie wojny z jego krajem.
Spośród wszystkich osób bezpośrednio pochłoniętych przez wir historii, który wzbudziła śmierć Asteriona Periphasa, Laurenn miał z nim stosunkowo najmniej wspólnego, nie licząc formalnych spotkań jako władców sprzymierzonych państw. Nie oznaczało to jednak, że owa śmierć nie będzie miała dojmującego wpływu na jego dalsze życie.
Marmaduk
Wiek: 65
Zwierzchnik służb wywiadowczych Dokobien. Bangaa budzący tyleż szacunku co lęku, zarówno wśród wrogów jak i sprzymierzeńców. Mistrz szpiegostwa, sabotażu i wojny partyzanckiej, który umiejętności swe doskonalił podczas okupacji Mirin. Po wojnie wycofał się z życia politycznego, pozostawiając sobie jedynie rolę instruktora i mentora kolejnych pokoleń szpiegów.
Żyzne, bogate Dokobien od zawsze było celem najazdów wrogów, zwabionych jego zasobami. Nie inaczej było z Imperium Mirin, które u progu wojny zagarnęło jego tereny, traktując jako przyczółek do podboju całej Ristii. Dokobien miało dostarczać zasobów do prowadzenia kampanii, a jego porty miały nieustannie przyjmować okręty z kolejnymi oddziałami z kontynentu. Częściowo ów plan się powiódł – państwo padło stosunkowo szybko, nawet biorąc pod uwagę jego skromne tradycje militarne. Po dziś dzień wśród znawców tematu trwają dyskusje na ten temat. Przewaga Mirin była niekwestionowalna, ale szybkość, z jaką wojska Imperium poruszały się po nieznanym przecież terenie oraz sprawność, z jaką udało im się dotrzeć do stolicy i puścić w dymem królewska siedzibę skłaniają do podejrzeń, iż w szeregach dokobieńskiej armii znalazł się zdrajca, którego informacje, a może i osobiste przewodnictwo pozwoliło zadać państwu tak szybki i niemal zabójczy cios. Niemal, bo zajęcie terytorium Dokobien i zamordowanie władcy Landora z dynastii Larce nie zakończyły oporu jego mieszkańców. Przeciwnie, niedobitki armii niemal natychmiast przystąpiły do formowania oddziałów gerylasów, mając potężne wsparcie ludności cywilnej. W sercu tych działań znajdował się właśnie Marmaduk. Trudna, okupacyjna sytuacja kraju pozwoliła mu rozwinąć talent do prowadzenia walki nie na otwartym polu, ale pośród zaułków miast, w cieniu lasów, wśród górskich rozpadlin. Wyspecjalizował się w starciach, w których orężem była informacja, a tarczą – fałszywe wieści, rozpuszczane przez zaufanych agentów wśród szeregów okupanta. Choć mirińska armia górowała nad partyzantami niemal wszystkim innym – liczbą, jakością uzbrojenia, wyszkoleniem – Dokobieńczycy posiadali bajeczną przewagę w postaci doskonałej znajomości terenu, miejscowej specyfiki, wsparcia lokalnej ludności oraz wysokiego morale. Wykorzystując owe benefity, Marmaduk tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu szarpał miriński kontyngent, wciągając niewielkie grupki żołnierzy w zasadzki, zatruwając studnie, minując mosty nad licznymi rzekami, a nawet wysadzając w powietrze okręty, dowożące kolejnych żołnierzy. Choć jednak działania te bez wątpienia były dotkliwe dla okupanta, nie dawały możliwości wygrania wojny. Partyzanckie oddziały były zbyt nieliczne, by stanąć do walnego starcia, a każda porażka była dla nich potężnym ciosem. Podejrzewa się, że w końcu mirińczycy zniszczyliby ten ruch, stopniowo go wykrwawiając, gdyby Marmadukowi nie udało się nawiązać kontaktu z wojskami Unii, a następnie z dowodzącym nimi Asterionem Periphasem. Odnoszący sukcesy w walce z Imperium dowódca był dla partyzantów bezcennym partnerem. Dla niego samego z kolei było jasne, że pozbawienie Mirin portów, w których mogą wysadzać posiłki, wygodnej bazy wypadowej przeciwko reszcie Ristii oraz dostarczanego przez dokobieńską ziemię zaopatrzenia może skrócić wojnę o całe lata, dając mu niepodważalną nad nimi przewagę.
Asterion i Marmaduk przez miesiące planowali w najwyższej tajemnicy misterną operację, ustawiali siły które, puszczone wreszcie w ruch, uruchomiły całą lawinę zdarzeń, w wyniku których Mirin musiało się wycofać z Dokobien i to bardzo, ale to bardzo pospiesznie. Uwolniony od okupanta kraj mógł zacząć wspierać swoimi zasobami antyimperialną koalicję, a oddziały dowodzone przez Marmaduka stanęły u boku wojsk Asteriona, by ruszyć na odciecz reszcie wyspy.
Po wojnie kraj odzyskał niepodległość i należyte miejsce pośród narodów Ristii i zaczął odbudowywać swoją gospodarczą potęgę. W portach znów zaroiło się od rybaków i kupców, a napływ dóbr i gotówki pozwolił szybko odbudować to, co zniszczyli Mirińczycy. Dla elity kraju było oczywiste, dzięki komu tak fortunny obrót zdarzeń był w ogóle możliwy i Marmadukowi zaproponowano władzę. Przywódca partyzantów wszakże odmówił, zamiast tego osadzając na tronie młodego króla Laurenna i stając się jego prawą ręką, mentorem i obrońcą.
Niewiele wiadomo o życiu prywatnym Marmaduka. W źródłach pojawiają się wzmianki na temat jego żony, a być może także i progenitury, lecz kronikarze wydają się sugerować, że zginęli oni w trakcie wojny lub krótko po niej, co nie jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak burzliwe były to czasy. Pewne jest, że po wojnie, gdy Laurenn osiągnął już pełnoletniość, a Marmaduk odsunął się od dworu, mieszkał samotnie, prowadząc raczej pustelniczy tryb życia.
Choć koronowane głowy Ristii postrzegały go jako sojusznika i w znaczącej mierze architekta zwycięstwa nad inwazją Mirin, trudno powiedzieć, by Marmaduk był powszechnie lubiany. Szanowany – z całą pewnością, lecz także obawiano się go, przede wszystkim jego olbrzymiej wiedzy na temat niemalże każdego aspektu życia na wyspie. Rozmiary szpiegowskiej siatki, jaką zbudował jeszcze za czasów wojennych, a później niezmordowanie rozbudowywał, były gargantuiczne i trudno było przypuszczać, by wiele sekretów mogło się przez nie prześliznąć. Asterion wydawał się tym zupełnie nie przejmować i jego relacje z wojennym sojusznikiem były serdeczne, zdecydowanie przyjacielskie, lecz już wraz z Muse traktowali się z wymuszoną grzecznością. Marmaduk nie ufał jej potędze i biegłości w używaniu magiji, wciąż mając w pamięci zdradę jej ojca i okrucieństwo, z jakim wspierał działania Mirin. Nie podobało mu się także, że ma swoim terytorium pozwala na swobodne działania reprezentanta sił zupełnie Ristii obcych w postaci Tychiana. Naturalnie, zdawał sobie sprawę z faktu, że zarówno Muse jak i Tychian walnie przyczynili się do zwycięstwa w wojnie, lecz wolał ich mieć bezustannie pod obserwacją. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Dokobien i Avalon nie rozstrzygnęły między sobą do końca licznych sporów terytorialnych i nawet po zakończeniu mirińskiej inwazji pozostawały ze sobą w stanie zimnej wojny, nigdy nie podpisawszy traktatów pokojowych, jedynie pojedynczy dokument o zawieszeniu broni.
Nieco cieplejsze relacje łączyły go z synem Asteriona, Alexandrem. Współpracowali ze sobą w walkach z Drzazgą, wtedy też Marmaduk miał okazję uczyć młodego księcia sztuki podstępu oraz pozyskiwania informacji od pojmanych anarchistów. Walcząc ramię w ramię zbudowali między sobą coś na kształt zaufania, oczywiście tylko na tyle, na ile Marmaduk był zdolny zaufać drugiej osobie. Wojenny weteran żywił także pewien podziw dla Fausela Morana, władcy Logres. Doceniał, jak długo jego kraj był w stanie odpierać ataki Imperium, ale nie potrafił także zrozumieć, dlaczego Fausel nie zdecyduje się na walną ofensywę przeciwko anarchistom, stale wykrwawiającym jego pogranicze i rujnującym wypracowane w pocie czoła stosunki dyplomatyczne. Bez wątpienia najbliższą mu osobą był jednak zawsze król Laurenn, jego uczeń i protegowany. Laurenn zapewne był także osobą, która samego Marmaduka i jego sekrety znała najlepiej. Sukcesy, jakie młody władca zaczął odnosić zarówno w polityce wewnętrznej jak i zewnętrznej zawsze były dla arcyszpiega źródłem ogromnej dumy.
Książę Unii podniósł zmęczony wzrok nad łęku siodła. Jego oddział powoli zbliżał się do koszar – jasno oświetlona brama widoczna była z daleka, lecz nawet ten widok nie mógł zmusić wyczerpanych wierzchowców do szybszego kroku. Zarówno chocobo jak i jeźdźcy rozpaczliwie potrzebowali odpoczynku. Trzy potyczki – aż trzy albo tylko trzy, zależnie od punktu widzenia – zakończyli zwycięstwem, ale miało ono swoją cenę. Za jeźdźcami ciągnęły dwa wozy, wiozące ciężej rannych, które dodatkowo jeszcze spowalniały marsz, ale książę nie mógłby sobie nawet wyobrazić, by zostawić je z tyłu. Pozbawione ochrony zbrojnych, szybko stałyby się łupem grasantów… albo terrorystów.
Noc zapadła już na dobre i po niebie rozsypały się roje wielobarwnych gwiazd. Alexander zwykle lubił szukać wśród nich znajomych gwiazdozbiorów, lecz teraz brakowało mu sił, by unieść tak wysoko wzrok.
Powinien czuć ulgę, lecz na to także był zbyt zmęczony. Choć znajdowali się już w zasięgu wzroku wartowników, choć byli już bezpieczni, wciąż nie potrafił się odprężyć. Coś go nadal niepokoiło, uwierało w boku, jak niewyjęta na czas drzazga.
Straż przednia okrzyknęła się już z wartownikami, bramę koszar otwarto. Powoli, z wysiłkiem, prowadzony przez księcia oddział wreszcie wjechał na bezpieczny dziedziniec.
Alexander zsiadł z wierzchowca, niemal na oślep oddał komuś wodze. Wyczerpanie ciążyło mu jak położony na kark młyński kamień. Zsunął z głowy hełm, przeczesał palcami spotniałe włosy.
- Wasza Książęca Mość!
Raptem wyrósł przed nim posłaniec w okurzonej, skórzanej zbroi. Zasalutował.
- Książę, mam wiadomość od Jej Wysokości królowej. Twój ojciec, panie… - młodzieniec przełknął z trudem ślinę – Król Asterion nie żyje. Jutro odbędzie się potrzeb.
Alexander zmartwiał. Słowa posłańca już do niego dotarły, ale zmęczony umysł wciąż jeszcze bronił się przed ich implikacjami.
- Jutro… - wykrztusił.
- Tak, panie. Królowa nalegała.
Alexander zacisnął powieki, na krótką chwilę. Posłaniec czekał na jakiś wybuch gniewu, żalu, rozpaczy, na słowa wyrzutu, lecz się ich nie doczekał. Książę odwrócił się na pięcie, gestem przywołał jednego z oficerów, rzucił schrypniętym głosem kilka rozkazów i ruszył ku stajniom, po świeżego wierzchowca.
Noc na dobre zapadła nad Ristią.
Alexander Periphas
Wiek: 33 lata
Syn Asteriona Periphasa i Arete Periphas, książę Unii, królestwa, które łączy narody północnych terenów wyspy, krainy pełnej posępnego, surowego piękna i twardych ludzi.
Urodzony w trudnym, pierwszym roku wojny w jaskini na zboczu Altimery, wychowywał się praktycznie na polu bitwy, wśród armii, dowodzonej przez rodziców, nic zatem dziwnego, że prędko rozpoczął szkolenie do żołnierskiego rzemiosła, szybko też odkryto jego wrodzony talent bojowy. Skupiony chłopiec wyrósł na bitnego młodzieńca, którego szybko nauczyły się obawiać siły Mirin. W wieku osiemnastu lat przejął dowodzenie nad własnym oddziałem i od tej chwili rozpoczęła się jego legenda. Jedna po drugiej wrogie jednostki padały pod ciosami miecza jego i jego towarzyszy. Niejedno miasto Ristii zawdzięcza swoje wyzwolenie właśnie księciu, czasem towarzyszącemu rodzicom, czasem działającemu jako ich zbrojne ramię. Niezrównane męstwo na polu bitwy, niepospolity talent do walki i niechęć do wywyższania się szybko zjednały mu serca zwykłych żołnierzy, gotowych pójść za nim w ogień. Wrogowie drżeli na dźwięk jego imienia, szedł przez ich szeregi niezatrzymywany i przerażający jak sama śmierć. Niejednokrotnie sam przełamywał obronę przeciwnika, bo mało kto był w stanie dotrzymać mu pola, a oficerowie Mirin zwykle woleli trzymać się z dala od jego ostrza.
Książę nigdy nie przejawiał zainteresowania wielką polityką, ku zgryzocie matki, szefowej wywiadu, świadomej, że pewnego dnia to on zasiądzie na tronie Unii. Bardziej od sprawowana władzy interesował go udział w kolejnym starciu, a trening fizyczny przedkładał nad czytanie oficjalnych dokumentów. Dworska etykieta, niuanse polityki wewnętrznej i zewnętrznej, ceremoniały, przyjęcia i narady napawały go od zawsze głębokim wstrętem, nic zatem dziwnego, że po zakończeniu wojny, zamiast dać się zamknąć w zamku, ruszył do walki z niedobitkami wojsk Mirin, rewolucjonistami, anarchistami zrzeszonymi w szeregach Drzazgi, szabrownikami, potworami i grasantami. Nie potrafiąc usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu, niezmordowanie patrolował granice Unii i sprzymierzonych z nią państw. O ile matka daleka była od zachwytu nad takim trybem życia następcy tronu, o tyle król Asterion podchodził do tego z większym zrozumieniem – być może był on zresztą jedyną osobą, która do końca rozumiała zawiłości gwałtownej natury syna. Alexander zawsze szanował rodziców, ale naginanie się do ich życzeń niejednokrotnie przychodziło mu z dużym trudem, dlatego też ojciec dawał mu dużą swobodę w wyborze dalszej, życiowej drogi.
Książę zawsze dobrze czuł się w towarzystwie żołnierzy i wojowników, bez względu na to, z jakiego pochodzili narodu i pod czyim sztandarem walczyli, dlatego też naturalna nić porozumienia połączyła go z Fauselem Moranem, władcą Logres. Alexander podziwiał go za to, że niezłomnie od lat odpiera wrogów od swoich granic, a jednocześnie odczuwał wyrzuty sumienia, bo wywodzący się z Unii anarchiści stanowili znaczną owych wrogów część i zawsze był gotów stanąć u boku króla, gdy trzeba było ukrócić ich wpływy. Z równym entuzjazmem wspomagał agentów Dokobien w ich polowaniach na zdrajców, mordujących mieszkańców Unii i Avalonu i coś na kształt przyjaźni połączyło go z kierującym nimi Marmadukiem. Znacznie mniejszą sympatię budził w nim mocodawca Marmaduka, król Laurenn – Alexander nigdy nie miał wysokiego mniemania o jego talentach bojowych, zwykł więc traktować go raczej protekcjonalnie. Ostrożnym szacunkiem darzył królową Muse, świadom jej ogromnych osiągnięć w walce z Mirin, ale i nieufny wobec używanej przez nią magiji. Choć świadom, że monarchini w niczym nie przypomina swojego ojca, wciąż miał też w pamięci zdradę Ilariona. Z podobną ostrożnością zwykł podchodzić do zaawansowanej technologii, którą posługiwał się dziekan Tychian, choć on sam stał się bliskim mu towarzyszem broni w starciach z Drzazgą, mimo dzielącej ich kolosalnej różnicy charakterów.
Do śmierci ojca Alexander rzadko wracał do twierdzy Periphasów, pozostając przez cały czas w ruchu ze swoim oddziałem, uderzając znienacka wszędzie tam, gdzie uznał co za stosowne, co nie raz i nie dwa generowało dyplomatyczne konflikty i niesnaski. Zabójczo skuteczny w tworzeniu i realizowaniu militarnych strategii, gubił się w subtelnościach polityki przygranicznej i zawiłościach międzynarodowych traktatów.
Portrety postaci: Ani, którą mam zaszczyt nazywać przyjaciółką.
https://nerdanel1485.tumblr.com/