Final Fantasy Tactics: Kraina Wszystkich- ROZDZIAŁ ÓSMY
W poprzednim rozdziale, bohaterowie odnaleźli tajemniczego Kiltiasa Uru oraz sparaliżowanego Otakamera, jego ucznia. Wieża Ziegler, w której był więziony, stoi w ruinie a w jej bibliotece znaleźli zagadkową karmazynową księgę. Drużyna postanawia zabrać go na pokład swojego statku i dowiedzieć się jak najwięcej o jego losach, znaleźć informacje mogące pomóc w znalezieniu zabójcy Króla Asteriona oraz okoliczności upadku meteoru.
XII
Muse i Tychian wspólnymi siłami opatrzyli rany Uru, po czym, jak się tego domagał Fausel, wszyscy przeszli do mesy na posiłek. Napięta poprzednio atmosfera nieco zelżała, może dzięki znakomitej kolacji, a może dzięki temu, że okręt oddalał się już od Ziegler i jego koszmarów. Spowita popielną kurzawą wieża i jej tajemnice pozostały za nimi, podobnie jak przerażający, zamaskowany gigant.
Gdy tylko upewnili się, że Kiltias czuje się na siłach, by rozmawiać, przeszli do saloniku kapitańskiego, gdzie rozsiedli się wygodnie z fotelach i na otomanach. Za bulajami okrętu zapadła już ciemność, ale płonący kominek i światło kinkietów trzymały ją na dystans.
Pierwszy nie wytrzymał Tychian, którego ciekawość wprost roznosiła. Byli dziś świadkami tylu rzeczy, które wymagały przemyślenia, wyjaśnienia i zbadania, że nie potrafił już czekać dłużej.
- Czcigodny Kiltiasie… - zaczął ostrożnie, nie do końca pewien, jak powinien się zwracać do starca, by nie okazać mu braku szacunku – No właśnie, kim właściwie są Kiltiasi? To tytuł? Funkcja?
- Jedno i drugie – Uru uśmiechnął się do niego – Można powiedzieć, że Kiltiasi są liderami, prowadzącymi tych, którzy powierzyli swoje życie i przeznaczenie naszemu ruchowi… naszej religii, jak można by rzec w uproszczeniu – dodał po chwili wahania – Nasz ruch to Światło Kiltia a nasza rola na tym świecie, nasza misja to zgłębienie jego sekretów, dogłębne poznanie rządzących nim praw, także tych dotyczących magiji, konstrukcji zaklęć, Mgły – jego spojrzenie przesunęło się ku Muse - Kiltia to imię pierwszej osoby, która doznała oświecenia, po czym zaczęła gromadzić wokół siebie ludzi, którzy dzielili z nią te same wizje, takich jak znany wam Wen’em. Nasze zgromadzenie nie miesza się do polityki, wręcz przeciwnie, ze wszystkich sił od niej stronimy, to nasza nadrzędna zasada. Nie ma wśród nas miejsca dla tych, którzy nade wszystko pożądają władzy. Kiltiasi, najwyżsi kapłani w danym regionie, zajmują się w znacznej mierze poszukiwaniami ludzi, którzy mogliby do nas dołączyć, tych, którzy miewają identyczne wizje przyszłości i przeszłości, którzy, jak można by to ująć, patrzą na świat w ten sam sposób.
- A jeśli ktoś nie chce się do was przyłączyć? – zapytał nieoczekiwanie Alexander – Co wtedy?
- Nikogo do niczego nie przymuszamy, książę. Przeciwnie, ci ludzie zwykle sami nas poszukują. Wspólnota wizji to potężna więź. Razem zajmujemy się oświecaniem umysłów i dusz, a także poszukiwaniem kolejnych sióstr i braci w naszej wierze.
- Wizji – powtórzyła Muse – Jakiego rodzaju wizji, jeśli to nie tajemnica?
- Moje wizje, Wasza Wysokość, łączyły się z bohaterami naszego świata – w tym także z królem Asterionem – jak również ze zniszczeniem Altimery. Ze smakiem popiołu na wszystkich językach Ristii i nastaniem wieczystego mroku – potrząsnął ze smutkiem głową – Gdy tylko się pojawiły, starałem się ostrzec innych, lecz zostałem odtrącony. Może nie byłem dość przekonujący, może moje słowa były zbyt zaskakujące, a przesłanie zbyt bezpośrednie – dość, że środowisko naukowe pod wodzą czcigodnego Ramuha, jak również kręgi kapłańskie i magiczne zignorowały mnie. Gorzej, przypięły mi łatkę bełkoczącego szaleńca. Z takim piętnem niewiele już mogłem zdziałać, a szkoda… wielu śmierci dałoby się wtedy uniknąć – Uru zamilkł, jakby żal powtrzymał jego dalsze słowa.
Marmaduk odkaszlnął taktownie.
- Ta księga, z okładką w kolorze karmazynu, którą Alexander znalazł z bibliotece i pospiesznie sobie przywłaszczył. Należy do ciebie, prawda?
Książę popatrzył na niego w popłochu, ale szpieg nawet na niego nie spojrzał - wpatrywał się w Uru, który teraz skinął głową.
- W rzeczy samej. Ta księga zawiera opisy moich wizji i dokonanych przeze mnie odkryć. Kiedy jakaś intrygująca mnie sprawa nie dawała się wyjaśnić, kiedy natrafiałem na mur niewiedzy, szukałem odpowiedzi w podróży. Często przekazywałem ją osobom, których bystre umysły mogły dodać coś wartościowego do moich zapisków. Tę księgę trzymali w dłoniach twój czcigodny ojciec, książę, ale także twój rodziciel, królowo, król Ilarion, twój wuj Casper, a ostatnio także mój nieodżałowany Anaxos, który sam do mnie przybył, stawił się w Ziegler by mi ją oddać, a następnie rozpocząć naukę na Najwyższego Akolitę.
- Jak zgaduję – odparła Muse, która na samą wzmiankę o ojcu straciła dobry nastrój – Wówczas jeszcze Anaxos zachowywał się… mniej ekscentrycznie? Bo nie przypuszczam, byś zaczął nauczać tę samą osobę, którą spotkaliśmy przed wieżą…
Uru westchnął głęboko, ze smutkiem.
- Biedny Anaxos… Nie, wtedy był rzutkim, błyskotliwym młodzieńcem, podziwianym przez wszystkich, którzy się z nim zetknęli. Nie sposób było nie ulec jego urokowi. Jednak kilka miesięcy temu zaczął się dziwnie zachowywać. Próbowałem delikatnie wybadać, co mogło się stać, ale wtedy po prostu zniknął, z dnia na dzień. Zmuszony byłem zacząć poszukiwania jego następcy, i tak dołączył do mnie Otakamer. Był nieco starszy, niż bym sobie tego życzył, lecz niezwykle zdolny i pracowity, zatem przyjąłem go na ucznia, choć z ciężkim sercem, bo nie było mi łatwo pogodzić się ze zniknięciem Anaxosa. Z perspektywy czasu widzę, że i tak pogodziłem się zbyt łatwo… - urwał.
Fausel, który już od dłuższego czasu wiercił się niecierpliwie w fotelu, teraz dostrzegł swoją szansę na dorwanie się do głosu.
- Kamory! – wypalił – To znaczy, ehm, kamienie. Te kamienie, które dał nam w testamencie Asterion. Te, co to raz świecą, raz nie, ale jak świecą, to zawsze coś dziwnego się dzieje. Użyliśmy ich, żeby dostać się do biblioteki, gdzie byłeś zamknięty, więc pewnie wiesz, czym są?
- I tak i nie – Uru uśmiechnął się łagodnie, widząc rozczarowanie na jego twarzy – To Asterion je znalazł i to on je badał. Był pionierem na tej niwie – to on odkrył korelację zodiakalną i dzięki niej mógł zwyciężać starcia z wojskami Mirin. Jedyne, co mogę na ich temat dodać od siebie to to, co spostrzegłem w moich wizjach. Te kamienie są kluczem do pokonania Zamaskowanych.
- Zamaskowanych? – powtórzył niepewnie milczący do tej pory Laurenn – Jakich Zamaskowanych? Takich, jak…
- W rzeczy samej, Wasza Królewska Mość, takich samych, jak ta istota, którą spotkaliście w Ziegler. Ich dążeniem jest sprowadzić do naszego świata mrok i przez resztę wieczności pławić się w ludzkiej rozpaczy i bólu. To przeciwnik, z którym nie można pertraktować ani którego nie wolno zlekceważyć – w głosie Uru pojawił się twardszy ton – Trzeba ich za wszelką cenę pokonać, inaczej nie będzie dla nas żadnej przyszłości.
- O co chodzi z tym „Skorpion musi zginąć”? – zapytał nagle Alexander, zaskakując wszystkich – Anaxos coś na ten temat wspominał, a ja, hm, słyszałem to już wcześniej. Jaki skorpion? O co tu chodzi?
- O zodiakalnego Skorpiona, książę. Otakamer jest spod tego znaku. Gdy zacząłem go nauczać, Anaxos nieoczekiwanie powrócił, wraz z całą świtą nowych akolitów. Wtedy nie był już sobą, ale w zamian za zaparcie się siebie, zyskał ogromną moc. Nie mogłem go przemóc – Uru pochylił głowę, jakby zawstydzony własną słabością – Wtrącił mnie do celi, którą widzieliście w bibliotece, a Otakamera zabrał ze sobą. Przeprowadzał na nim jakieś przerażające, mroczne eksperymenty, podobnie jak na mieszkańcach Ziegler – nigdy nie miał dość ofiar. Stracił całkiem zdrowe zmysły i niemal jedyne, co przez ten cały czas słyszałem od niego, to właśnie ta fraza „Skorpion musi zginąć”.
- Chwileczkę, chwileczkę! – zaprotestował Fausel – Rozumiem, potężny, w dodatku ze stadem przydupasów, jasna sprawa, ale żeby całe miasto się tego gnoja bało? Nikt mu się nie postawił, kiedy porywał ludzi?! Pogoniliby go w cholerę!
- Tak powinno się stać, prawda? – Uru spojrzał na niego ze smutkiem – Niestety, Anaxos i jego akolici w jakiś sposób zdołali omamić mieszczan. Nie wiem, czy to był czar, urok czy narkotyk, ale ci nieszczęśni ludzie oddali mu się całkowicie. Nie protestowali, gdy zabierał ich dzieci, nie walczyli z nim, gdy przychodził po nich samych. Gdy się nimi znudził, wrzucał ich do mojej celi, by przydawać mi zgryzoty. Próbowałem im pomóc, ale w starciu z jego mocą byłem bezsilny – ci nieszczęśnicy w kilka godzin albo umierali, albo popełniali samobójstwo, a ich ciała najpierw oblekały się mrokiem, a potem znikały w kurzawie iskier. Pozostawały po nich tylko ubrania. Składałem je, jako żałosną namiastkę nagrobków, jedyny wyraz szacunku i pamięci, jaki mogłem im ofiarować… - zamilkł, jakby dalsze mówienie stało się dla niego zbyt trudne. Tym razem nikt nie zadał pytania, nie przerwał ciszy. Czekali, aż Uru sam podejmie wątek.
Po chwili starzec przetarł oczy i podjął swoją opowieść, z żalem pobrzmiewającym w głosie.
- Taka śmierć oznacza, że ktoś oddał całe swoje jestestwo mocom mroku. Nawet umierając, nie może się od nich uwolnić i jego ciało bezpośrednio zasila, wzmacnia mrok. Świadomość, że spotkało tak wielu, sprawiała mi ogromny ból i sądzę, że Anaxos to wiedział. Kilka dni temu usłyszałem potężny huk, od którego zadrżały same posady wieży i wiedziałem już, że moja przepowiednia zaczyna się spełniać. Tego samego dnia Anaxos wtrącił do mojej celi Otakamera. Nieszczęśnik był już w takim stanie, w jakim go znaleźliście – sparaliżowany, niezdolny nawet do mrugania, nie mówiąc już o przyjmowaniu płynów czy pokarmów, w zupełnej katatonii. Próbowałem mu pomóc, stworzyć nowe zaklęcia, by przywrócić mu świadomość, ale zawiodłem. Sam byłem już zbyt słaby, przerażająco jasno czułem, jak opuszczają mnie siły witalne. Na szczęście pomoc nadeszła na czas – spojrzał na nich z delikatnym, pełnym wdzięczności uśmiechem – W mojej wizji dostrzegłem, jak z dna krateru po wulkanie wychodzi anioł, który wraz z rodziną pokonuje mrok i przywraca Ristii upragnioną równowagę. Dlatego tak nalegałem, byśmy się tam natychmiast udali. Sądzę, że meteoryt, który runął na Altimerę, mógł uwolnić tego anioła, ale wiem na pewno, że nie jestem jedynym, który ma tego świadomość. Zamaskowani mogą już tam być, bo z pewnością i oni mają świadomość, że ów anioł może stać się ich zagładą. Nie cofną się przed niczym, by jej zapobiec. Dlatego im prędzej tam dotrzemy, tym lepiej. Wasza pomoc może być niezastąpiona.
Zamyślił się, powoli spojrzał w stronę Alexandra, który poruszył się niespokojnie pod wpływem tego spojrzenia.
- O twoim ojcu, książę, usłyszałem w przededniu twoich narodzin, innymi słowy, w chwili inwazji Mirin. Przez całe życie widzieliśmy się tylko trzy razy – w dniu, gdy wybuchła wojna, w dniu, gdy zginął król Ilarion i w dniu, gdy wojna dobiegła końca. Zawsze incognito i zawsze to jedynie Asterion ze mną rozmawiał. Mogę chyba powiedzieć, że darzyliśmy się wzajemnym szacunkiem, razem przyczynialiśmy się do zwycięstw naszej strony, ale niestety nie mógłbym powiedzieć, by łączyła nas przyjaźń. Twój ojciec nie chciał słyszeć o moim ruchu i poszukiwaniach innych wiernych, a ja nie chciałem dać się wciągnąć rodzącej się na moich oczach, politycznej machinie. Wiem, że poszukujecie między innymi Grun, Gishmana i Nem Noka, lecz tu nie mogę wam pomóc, bo nigdy nie było mi dane ich poznać. Wiem jedynie, że Asterion im ufał. Kilka razy nalegałem, by zdradził mi ich tożsamość, na wypadek choćby takich zdarzeń, jakich teraz jesteśmy świadkami, ale on zawsze odmawiał i nigdy nie udało mi się wyciągnąć z niego ani słowa na ten temat. W końcu przestałem próbować, z szacunku do jego decyzji. Teraz jednak… teraz jednak nie jestem już tak pewien, czy aby na pewno postąpiłem słusznie. I dlatego…
Przerwał mu warkot i pisk z głośnika interkomu.
- Halo, waszmoście? Szykujcie się, bo za chwilkę będziemy już na miejscu. Mam dobry placyk na klapnięcie, lawa nas tam nie sięgnie – pilot i kapitan okrętu w jedynym wydawał się być bardzo z siebie zadowolony.
- Nareszcie – Uru westchnął głęboko – Nareszcie…
- Wybacz, dostojny panie, ale powinniśmy się przygotować do wyjścia – Marmaduk wstał ze swojego miejsca – Proszę, odpoczywaj i pozostaw resztę w naszych rękach.
Starzec skinął głową, ale wydawał się ledwie go słyszeć, pogrążony w myślach. Wyszli z saloniku, zamykając za sobą starannie drzwi.
Muse zerknęła przeciągle na szpiega.
- Masz coś do dodania, prawda?
Bangaa rozłożył dłonie.
- Niewiele. W jego mowie ciała nie dostrzegłem żadnych oznak kłamstwa. Nie zdradziło go też nic w głosie, w dodatku w jego opowieści osoby i daty zgadzają się z tym, co wiemy z innych źródeł.
- Więc nie ma powodu, by mu nie ufać?
- Nie ma powodu, by sądzić, że kłamie z rozmysłem – sprostował Marmaduk spokojnie – Z całą pewnością wierzy w to, co mówi. Ale czy to jest prawda? Czy tylko jego rojenia? Wolę mieć na niego oko. Nie ufam zelotom.
- Ja tego po prostu nie rozumiem – poskarżył się Fausel – Tych wszystkich czarów-marów, proroctw, wizji… Aż ciary mam, kiedy tego słucham…
- Ćśśś! – ucięła Muse, wskazując na drzwi. W chwilę później uchyliły się i Uru wyszedł z saloniku. Widać było, że zmęczenie powoli zaczyna z nim wygrywać – powłóczył nogami, a jego oczy, jeszcze przed chwilą błyszczące i czyste, teraz były przygaszone i znużone.
- Dostojny panie – zagadnęła Muse, nim zdążył zapytać, dlaczego tkwią pod drzwiami, choć mieli się przygotowywać do ekspedycji na dno krateru – Czy zgodziłbyś się, bym użyła na tobie lens megere? Chciałabym na własne oczy ujrzeć to, o czym mówiłeś, by dać nam wszystkim lepsze pojęcie o wyzwaniach, z którymi przyjdzie nam się mierzyć. W tych czasach precyzyjna informacja może decydować o życiu lub śmierci…
- Naturalnie! – Kiltias nieoczekiwanie się rozpromienił – Słyszałem wiele o tej imponującej umiejętności i szczerze ubolewam, że czcigodny Ramuh nigdy nie zechciał poświęcić mi chwili, by samemu się przekonać o prawdziwości moich słów. Proszę, Wasza Królewska Mość, nie mam nic przeciwko.
Muse wyciągnęła dłoń, położyła ją na jego ramieniu, przymykając oczy. Nie trwało to długo – po chwili znów je uchyliła, skinęła głową w odpowiedzi na pytające spojrzenia reszty drużyny.
- Jeśli to nie byłby kłopot, królowo, to czy mogłabyś spróbować także z Otakamerem? – zapytał Uru błagalnie – Może, gdybym wiedział, co go spotkało, pozwoliłoby mi to pomóc mu wrócić do nas.
- Oczywiście. Chodźmy do niego.
- Będziemy czekać w sterówce – rzucił Marmaduk – Dołącz do nas, kiedy będziesz gotowa.
Otakamer leżał w izbie chorych, pod opieką jednego z członków załogi, który miał alarmować resztę, gdyby jego stan zaczął się pogarszać. Muse usiadła przy nim, ujęła go za dłoń. Uru stanął obok.
- Czy…?
- Obawiam się, że nic z tego. Jest zupełnie odcięty od świata – Muse popatrzyła na niego przepraszająco, schowała rękę Otakamera z powrotem pod przykrycie – To jakbym stała przed litym murem. Nie ma najmniejszej wyrwy, najmniejszej szansy, by przedostać się dalej, a biorąc pod uwagę jego stan, nie chcę ryzykować żadnych działań siłowych. To mogłoby tylko pogorszyć sprawę.
Odprowadziła Uru do jego kabiny, po czym dołączyła do reszty w sterówce. Okręt schodził już do lądowania, a za oknami wznosiły się zwały zeszklonych skał, budujących teraz koronę krateru. Trudno było powiedzieć, ile z nich tworzyło przedtem stożek Altimery, a ile impakt wydarł z samych trzewi ziemi. W powietrzu wciąż wirowały płatki popiołu, lecz paradoksalnie było ich tu mniej niż w Ziegler.
Kapitan odwrócił się w ich stronę z marsową miną.
- Żeby wszystko było od razu jasne, mości państwo. To nie jest statek bojowy, tylko podróżny, nie ma żadnej siły ognia, więc ja tam szanownych mościpaństwa zostawię i będę obserwował dalszy rozwój wydarzeń już tylko z bezpiecznej odległości!
Statek opadł jeszcze trochę niżej i znieruchomiał. Usłyszeli, jak opuszczony trap uderza o ziemię.
- Bez obaw – rzucił Alexander, zakładając hełm – To my jesteśmy siłą ognia.