Kinowy Forbidden Siren, czyli jak straszą Japończycy
Filmy na podstawie gier to ostatnio bardzo wdzięczny temat dla reżyserów kinowych. Sęk w tym, że mało kiedy takie eksperymenty kończą się sukcesem. Znacznie częściej mamy niestety do czynienia z deptaniem pierwowzoru. Ale nie bójcie się, nie będę ponownie znęcał sie nad Uwe Bollem i skupie się na tym, co zaoferował nam Yukihiko Tsutsumi.
Filmy na podstawie gier to ostatnio bardzo wdzięczny temat dla reżyserów kinowych. Sęk w tym, że mało kiedy takie eksperymenty kończą się sukcesem. Znacznie częściej mamy niestety do czynienia z deptaniem pierwowzoru. Ale nie bójcie się, nie będę ponownie znęcał sie nad Uwe Bollem i skupie się na tym, co zaoferował nam Yukihiko Tsutsumi.
Jako że Forbidden Siren to gra japońska a za jej kinową adaptację zabrał się również Japończyk, miałem wewnętrzne przekonanie, że film nie podzieli losu takich kinowych "arcydzieł" jak Dead or Alive czy Alone in the Dark. Jak zapewne większość pamięta, seria Forbidden Siren charakteryzuje się przede wszystkim schizowatą atmosferą, którą potęguje tajemnicze wycie syren oraz pojedynki z shibito – demonicznymi mieszkańcami wioski, którzy w porównaniu z oklepanymi zombiakami wypadają rewelacyjnie. Gra korzysta też z nowatorskiego trybu „sightjacking”, który pozwala nam spojrzeć na świat oczami shibito. Czy udało się zaimpletować te rozwiązania w wersji na dużym ekranie? I jak poradzono sobie z napiętą atmosferą, która jest przecież jednym z głównych atutów gry?
Fabuła początkowo być może do najbardziej oryginalnych nie należy, ale wprowadza nas bardzo zgrabnie w klimat filmu. Oto mamy pisarza, który chcąc odpocząć od trudów życia, przeprowadza się wraz ze swoją córką i synem na odległą wyspę, gdzie jak się później okaże, sielanka zmieni się w prawdziwy koszmar. Wioska od początku nie jest nastawiona przyjaźnie do nowych przybyszy, a posępne spojrzenia mieszkańców jeszcze bardziej nas w tym utwierdzają. Najważniejszą zasadą tu obowiązującą, jest zakaz opuszczania domu, gdy rozlegnie się sygnał syreny alarmowej. Skutki zlekceważenia tej reguły okażą się dla niektórych opłakane. Mimo, iż gra aktorska mogłaby być trochę lepsza, a niektóre dialogi wydają się wręcz naiwne, fabuła cały czas brnie do przodu i co najważniejsze - nie nudzi. Co się stanie, gdy syrena zawyje po raz trzeci? Jaki sekret kryje niejasna historia odizolowanej od świata zewnętrznego wioski? Na te pytania dostaniecie odpowiedz dopiero pod koniec filmu. A trzeba przyznać, że finał jest naprawdę mocny.
Nie oczekujcie jednak od tej produkcji olśniewających efektów specjalnych, bo ich po prostu nie ma. Jest za to powolne budowanie atmosfery, która w kulminacyjnym momencie jak najbardziej spełnia swoje zadanie. Przeprawy przez targany wichurą las w akompaniamencie wyjących syren i wszechobecnej mgły, rozsypujące się wieśniackie chaty, rytualne obrzędy, tajemnicze napisy na ścianach, poznawanie kolejnych poszlak dotyczących sekretów skrywanych przez mieszkańców wioski czy w końcu ucieczka przed napierającymi na domostwo shibito, nie jednemu zjeży włos na głowie. Nie zabrakło również klimatycznych scen z latarką, czy obserwacji dziwnych zachowań shibito, znanych z gry. Scenografia sprawdza się bardzo dobrze i w subtelny sposób nawiązuje do oryginału. Połechtano również fanów, dzięki zaimpletowaniu sceny z widokiem z oczu shibito, obowiązkowo z czerwonym filtrem zarzuconym na kamerę i charakterystycznymi odgłosami charczenia.
Być może recenzja wygląda trochę jak pieśń pochwalna dla filmu, ale daleki jestem od stwierdzenia, iż jest to rewolucja na miarę pierwszego Ringu. Nierówna jest sama ścieżka dźwiękowa. Muzyka czasem pomaga w budowaniu napięcia a czasem jej pompatyczność wręcz jemu szkodzi. Produkcji brakuje też większego rozmachu. Są chwile, w których daje się odczuć brak większego budżetu, dzięki któremu można by lepiej poprowadzić niektóre sceny. W żadnym wypadku nie jest to jednak kolejna kalka historii o kobiecie w długich włosach. Film ma swój charakter i wyróżnia się spośród masy horrorów, jakie "nawiedziły" Japonię po sukcesie pierwszego Ringu. Dla fanów gry jest to pozycja wręcz obowiązkowa, reszta również nie powinna być zawiedziona. Trzeba jednak zaznaczyć, że Sairen to produkcja przesiąknięta do szpiku kości japońskim stylem, a to nie każdemu przypadnie do gustu.