Jak świetnie odtworzyć wojnę w grze?
*Poniższy tekst nie zawiera spoiler'ów*
Nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem serii Call of Duty. O ile cenię sobie w tym cyklu kampanie fabularne (choć nie zawsze), tak pod względem rozgrywek sieciowych wybieram Battlefield'y. Multiplayer w serii wydawanej przez Activision wydawał mi się trochę za szybki, zaś konkurencja miała w ofercie duże i rozległe Podboje, oraz od 2016 roku ukochane przeze mnie Operacje Wojenne. Do dziś uważam, że ten typ bitwy to jedno z najlepszych rzeczy, jakie mogło spotkać serię tworzoną przez szwedzkie studio DICE.
Ale wracając, po tragicznej kampanii fabularnej w Black Ops 3, oraz wieściach dotyczących jaka będzie nowa część cyklu zatytułowana Infinity Warfare, olałem tę serię. Zwłaszcza, że na horyzoncie czaił się Battlefield 1, a na dokładkę mieliśmy tytuł Respawn - Titanfall 2. Jednak przyznaję się do błędu, bo gdy Call of Duty w 2017 roku wróciło do czasów największej w dziejach ludzkości wojny, to zrobili to z odpowiednim rozmachem, przedstawiając bez ogródek te smutne i trudne czasy.
Na największe wyróżnienie zasługuje pierwsza misja z gry, czyli słynny D-Day. Wydawałoby się, że Lądowanie w Normandii to wydarzenie, które zostało przedstawione na każdy możliwy sposób i nie da się już tego jakkolwiek ciekawie pokazać. Sledgehammer Games zaskoczyło i stworzyło re-we-la-cy-jne odwzorowanie wstępnej fazy operacji Overlord. Etap rozpoczynamy na barce desantowej i wraz z innymi żołnierzami, zbliżamy się do lądu. Niedługo potem rozpoczyna się masakra, gdzie trup ściele się gęsto. W tym aspekcie, twórcy postanowili się nie patyczkować - gra jest wręcz potwornie brutalna, ludzie z oderwanymi kończynami lub innymi częściami ciała są tutaj na porządku dziennym. Mimo wszystko jestem zdania, że to było w grach potrzebne. Koniec z przedstawianiem wojny jako przygody, wspaniałej historii, czy jej zakłamywaniem (na ciebie patrzę, Battlefield).
Jednak co czyni ten poziom tak wspaniałym? Muzyka, a właściwie jej... brak. Płynąc do lądu, poza dowódcą i naszym kumplem, słyszymy dobijającą ciszę. Milczenie żołnierzy to symbol ludzi, którzy praktycznie pogodzili się ze swoją śmiercią. Na lądzie jedyne co usłyszymy, to odgłosy broni palnych, huk granatów, czy krzyki rannych lub umierających już bojowników. Jest to robiący niesamowite wrażenie etap, który wydaje się być żywcem wyjętym z Szeregowca Ryana. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że D-Day w Call of Duty: WWII, to jedno z lepszych przeżyć, jakie kiedykolwiek spotkały mnie w grach. To wciąż nie jest ta sama półka co misja w Prypeci, czy wstęp No Russian, ale to jest wciąż wirtualna Bundesliga. A dla takich momentów, wszyscy gramy w gry. Aby poczuć "to coś". A to dopiero początek!
Dalej jest również bardzo dobrze. Wątek główny, choć prosty, trzyma poziom i łatwo się w nim doszczętnie zanurzyć. Oprócz misji na lądzie, wsiądziemy za ster samolotów, czego kompletnie nie spodziewałem się po COD'zie. Mamy tu też misję szpiegowską, w której działamy pod przykrywką. Jest to bardzo ciekawy zabieg, pokazujący, że wojna to nie tylko walki na polach bitwy i hektolitry krwi, ale też cichy sabotaż wroga. W tym rozdziale, w każdej chwili będziemy mogli zostać wylegitymowani przez oficera, więc musimy przed wejściem do budynku przyswoić nasze nowe imię i nazwisko oraz miejsce pochodzenia.
Podsumowując już historię w kampanii fabularnej, zawiodły mnie dwie rzeczy. Po pewnym czasie w fabule występuje pewien twist fabularny, dotyczący jednej z postaci. Niestety, jest strasznie przewidywalny i generalnie - mało zadowalający. Drugą sprawą jest Epilog. Nie zrozumcie mnie źle, bo sam pomysł na ten etap jest rewelacyjny i wciąż robi niemałe wrażenie. Z tym, że brakuje tu takiego uderzenia, czegoś mocnego, być może pokazania jak to tam wyglądało? Choć mogło to by być zbyt kontrowersyjne.
Co do naszych kompanów, to nie znajdziemy tu perfekcyjnie rozpisanych osób, jednak jest to poprowadzone na tyle dobrze, by można było odczuwać jakieś emocje w stosunku do tych postaci. Nasi kumple to zwykłe chłopaki, którzy zapisali się do wojska, aby walczyć w słusznej sprawie. Dowódca zaś, choć jest do bólu przerysowaną postacią, tak chyba jako jedyny przechodzi w tej grze jakąś przemianę, co powoduję, że potrafimy zrozumieć niektóre z jego zachowań, a w pewnym sensie nawet mu współczuć. Co do reszty postaci, gra jakoś nie wysila się specjalnie by przedstawić nam background tych osób, gdyż woli nas od razu wrzucić w wir walki. Ale jestem w stanie wybaczyć w tym przypadku wiele, bo to mimo wszystko Call of Duty, gdzie mało kto dotyka głównego wątku fabularnego. A szkoda.
Technicznie mamy do czynienia z graficzną pierwszą ligą, mimo tego, że grałem na bazowej wersji PS4. Gra nie traci klatek, wszystko jest płynne, a cała oprawa cieszy oko. Fenomenalnie wykonano elewacje budynków, które sypią się pod ostrzałem czołgów. Jednak wszystkie zasłużone pochwały trafiają na konto wyreżyserowanych przerywników filmowych - są przepiękne! Cut-scenki to już wręcz fotorealizm, a pomagają w tym prawdziwi aktorzy występujący w tej grze (Josh Duhamel czy David Tennant). Również angielskie głosy są świetnie dobrane i idealnie oddają dane emocje.
Czy powrót Call of Duty do korzeni się udał? Jeszcze jak! Główny wątek to zbita w całość, oszczędna w słowach, lecz nie w efektach, zgrabnie poprowadzona historia, w której nie brakuje mocnych momentów. Przedstawiając okrucieństwo na froncie WWII. Sledgehammer Games weszło na poziom, który jest nieosiągalny dla Battlefielda 1 i 5. Dawno tak dobrze nie bawiłem się przy kampanii w COD'zie, choć tu warto zaznaczyć, że najnowszy Modern Warfare jest jeszcze przede mną. Ale pamiętajmy - nowa generacja, to nowe rozdanie. DICE może być teraz pod presją, gdyż najnowszy Warzone osiąga coraz większe sukcesy. Pożyjemy, zobaczymy.