List miłosny do Kingdom Come: Deliverance, gry szalenie niewspółczesnej, w li kilku podpunktach.

BLOG O GRZE
997V
king
kmskee | 05.02.2022, 16:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

 

Prolog

(przy którym proszę o włączenie niniejszej muzyki)

 ">

Premiera Kingdom Come: Deliverance odbyła się całe cztery lata temu i kto miał ją przejść - ten przeszedł (lub jednak rady nie dał) - i wspomina miło lub nie, a dla reszty jest to już pieśń przeszłości podobna epoce tej, o której gra opowiada. Ja również zakupiłem ją w lutym A.D 2018, po wielu, naprawdę wielu latach oczekiwania, i spędziłem w niej blisko sto pięćdziesiąt godzin, a skończyłem dopiero teraz, wraz z zakupem całego pakietu dodatków. I chciałem niniejszym oddać jej honor, bo wstyd się przyznać, ale przez większość okresu produkcyjnego dziecka Warhorse Studios nie wierzyłem w jej powodzenie. Gwoli jednak historycznego wyjaśnienia: produkcję ową zapowiedziano prawie dekadę temu (aż nie chce się wierzyć), i przez dużą jej część udostępniano postępy prac, dzienniki deweloperskie, przeróżne na jej temat informacje. Wcześniej jednak los całej produkcji dosłownie wisiał na włosku, bo był jej zalążek, ale jego dalszy rozwój zależał od zainteresowania graczy, które przełożyłoby się na zainteresowanie tajemnicznego, czeskiego milionera (sic!), który wyłożyłby dalsze, potrzebne na produkcję grosze. Iście czeski film, nieprawdaż? Odzew był jednak ogromny, ludzie z miejsca podchwycili pomysł na realistycznego, opartego na historycznych przekazach erpega spod szyldu "dungeons & no dragons" (choć ogólnie rzec biorąc, było i bez dungeons, co sobie osobiście bardzo chwalę) i w końcu praska kuźnia, złożona z weteranów pracujących wcześniej nad Mafią i Armą, pod wodzą Daniela Vavry, ruszyła. I szła długo i jeszcze dłużej, premierę odkładano, a samą koncepcję gry przeobrażano. Pierwiej miała być podzielonym na trzy epizody spektaklem, dostępnym wyłącznie na komputery osobiste. Wraz z datkami od chojnych wspieraczy postanowiono wydać grę jako całość, od razu dostępną tak i na pecetach, jak i konsolach ósmej generacji. Jako posiadacz jednej z tych obsługiwanych za pomocą pada maszyn wielce mnie to ucieszyło, ale i reperkusje tego miałem odczuwać do ostatniej praktycznie minuty obcowania z dziełem naszych sąsiadów zza południowo - zachodniej granicy. Mimo całych tych trudności, a była ich cała góra, Kingdom Come Deliverance jednak wyszło i zwycięsko pomachało ze szczytu chorągwią, obwieszczając sukces artystyczny i sprzedażowy, ale i bez wilczych dołów obyć się nie obeszło, i o nich, o całych pozytywach i negatywach, w kilku podpunktach opowiedzieć zechcę. Pierwej jednak, sam miód. Nalejcie sobie albo go, drodzy czytelnicy, albo i kufel dobrego piwa, bo jak tu bajać o czeskich rewirach bez tego ich płynnego złota, na cały świat znanego. 

 


Rzecz Pierwsza - Świat

Tenże to piewszczyzna w chyba każdych zapowiedziach ogromnych erpegów, co dziwić nie powinno. To arena i scena naszych zmagań, całego naszego jestestwa, nie tylko jego tło, ale i jeden z bohaterów głównych, o których myśli się długo po skończeniu przygody. Średniowieczna Bohemia z opisu nie spełnia tych założeń - brak w niej charakterystycznych punktów i krajobrazów, nie ma różnych biomów, nic, tylko leśno - polna przestrzeń skąpana w urokach środkowoeuropejskiego lata. W porównaniu do ultra egzotycznych realiów innych gier, dziejących się w niesamowitych zakątkach naszego globu, nie brzmi to zbyt zachęcająco - a jednak, "w tym szaleństwie tkwi metoda". Czeska prowincja, na pozór jednostajna i monotonna, skrywa całą poetykę wrażeń wizualnych. Jasne, docenią ją w pełni albo mieszkańcy podobnej strefy geograficznej (w tym i my, Polacy), albo wyjątkowi miłośnicy malarskiego pleneru wzgórz i dolin, i pochowanych w nich słomianych strzech. Mimo to, upór arystów środowiskowych z Warhore Studios imponuje - czy to rzut okiem na otwarty świat, z widnokręgiem kończącym się dziesiątki kilometrów od nas, czy wiwisekcja każdego drzewa i rośliny w borze do którego dotarliśmy, a który wcześniej oglądaliśmy z daleka - to wszystko robi kolosane wrażenie. Ilość przeróżnych gęstwin, rozstajów, ścian lasu, mniejszych i większych zagajników, rozsianych między tym wiosek, osad, zagubionych zabudowań, rzeczek, wiosek, miasteczek, obozów wszelakiej działalności ludzkiej, czy to bandyckiej, czy robotniczej, to wszystko tu jest i sprawia wrażenie rzeczy dogłębnie przemyślanej i autentycznej. Pomaga w tym oczywiście perspektywa pierwszoosobowa, dzięki której to wrażenie jeszcze bardziej się pogłębia. Po prostu czuje się, jest się, tego świata częścią, i możemy się w jego bogactwie autentycznie zagubić. Nie jesteśmy jego siłą sprawczą, nic tu od nas nie zależy, możemy jednak brnąć w nim i cieszyć się nim, oglądając go od środka. To iście gra historyczna, teleport do świata sprzed kilkuset lat, który możemy oglądać w wydaniu ludzkim i przyrodniczym. Diabeł też tkwi w szczegółach, bo lasy diametralnie różnią sie od siebie: w sosnowej gęstwie śpiewają inne ptaki niż w brzozowych zagajnikach, a nad stawami możemy słuchać wieczorami koncertowych rechotów żab. Słowem - kraina stworzona (a raczej przetworzona, gdyż była projektowana o istniejący do dzisiaj region, który geograficznie nie zmienił się wiele od średniowiecza) przez Warhorse to istny cud cyfrowego worldbuildingu, na dowód czego mam kilkaset megabajtów screenów na twardzielu konsoli. O tym, że ludzie za dnia pracują, spędzają czas w karczmach, plotkują, a potem idą na spoczynek, nie muszę chyba wspominać. Po prostu tu żyją, są jego autochtonami jak i zwierzęta, które co jakiś czas widuje się na swoim szlaku. Tu też słowo o  sadybach ludności tenże świat zamieszkujących - lubiliście we Wiedźminach łazić po stodołach i przybytkach lokalsów, cieszyć się prostą rustykalnością izb i chałup, czy też oglądać je w panoramicznych ujęciach, kiedy wspięliście się na jakieś dogodne ku temu miejsce? - tu wasze fascynacje będą zaspokojone w więcej niż w pełni - zwiedzicie ich przybytki wszerz i wzdłóż, wszak każda, powtarzam KAŻDA wioska jest w pelni uposażona w chyba każdy istniejący wtedy budynek. Żadna inna gra nieoferowała takiego mikrowzglądu w chłopski budowlany inwentarz - tu można wejść nawet do kurnika (czego nie polecam, bo można już potem nie wyjść). Warto w tym miejscu dodać, że konsultantką historyczną jest w praskim studiu nie kto inny jak nasza rodaczka, Joanna Nowak, i to ta Pani miała ogromny wpływ na to, że Kingdom Come wygląda jak wygląda.  Sam rozmiar świata w przełożeniu na kilometry kwadratowe nie powala, wiele osób wręcz zarzucało mu niewielkość, ale właśnie ten ogrom przeróżnych zakątków, widoków i lokacji sprawia, że mimo grubo ponad stu godzin na liczniku, nadal gdy przemierzam w siodle tą krainę nad Sazawą, mam poczucie napotykania zupełnie świeżych miejsc. Rzecz zupełnie niespotykana. Dodam do tego absolutnie mistrzowski cykl dobowy, zdecydowanie najlepszy który napotkałem w grach - tu po natężeniu światła można bezbłędnie okreslić porę dnia, czy to poranną, południową czy podchodzącą pod wieczór, sama noc zaś jest naprawdę czarna i straszna - bez pochodni nie podchodź, a nawet z nią gra przypomina rasowy survival horror, gdy znajdziemy się północną porą w środku lasu. Czapki z głów. Czapkę na głowie jednak muszę zostawić jeśli chodzi o warunki atmosferyczne - deszcz jest zrobionym naprędce filtrem nałożonym na ekran, częściej niż wypada pada też z pogodnego nieba - tu nie zostawiam na Warhorsach suchej nitki. Dopiero gdy pogoda robi się burzowa i grzmi, niebo zasnuwa szarobura chmura i wygląda to jak należy, jednak dzieje się to zadziwiająco rzadko - 95% czasy gry spędzamy pod bezchmurnym niebem idylicznej Bohemii. Uwielbiam ten klimat, ale chciałbym jednak większej różnorodności. Gwoli ścisłości jednak - chyba żaden świat w grach nie wciągnął mnie tak jak ten kawałek scyfryzowanej czeskiej prowincji - traktowałem go też jako swoisty antydepresant w okresach jesienno - zimowych, gdy rzeczywistość wiała szaroburą codziennością. Wystarczyło wtedy odpalić maszynę, by za chwilę przenieść się w swojski, pełen kolorów i śpiewu ptaków, dziwnie znajomy region. Zdecydowanie jak w domu poczują się tu mieszkańcy południowych rubieży naszego kraju, a i mi, północno - wschodniowcowi, udało się to bez najmniejszego problemu. Po prostu cały ten krajobraz to nasza bajka, coś co znamy z letnich wypraw do lasu, na łąkę, nad rzekę. Wiele osób zarzucało Kingdom Come pewną pustkę świata, małą jego ruchliwość - i to po części prawda, bo w trakcie eksploracji można głównie spotkać pospolitą bandyterkę lub zagubionych w lasach wędrowców. Rozumiem ów zarzut, jednak uważam, że odpowiada to specyfice takiej średniowiecznej prowincji gdzieś pośrodku niczego. Mnie jednak ogromnie cieszyło choćby napotkanie wygaszonego ogniska gdzieś pod lasem, za wioską, lub leśnych pozostałości jakiejś osady - czuć było w tym planowaną budowę świata, coś za tym miejscem stało, zupełnie bez posmaku "kopipejst" jak w wielu grach "tripelej". Piękny przykład jakości, nie ilości. Przewłóczyłem się w tym świecie chyba więcej czasu, niż wykonywałem zlecone zadania. 

 

Rzecz Druga - Fabuła i historie, oraz ludzie w nich uczestniczący

Od groma gier polega na schemacie, że pierw jesteśmy nikim, by potem pomału awansować przez wiele szczebli, i być tym kimś ponad tymi, którzy jeszcze jakiś czas temu gnoili nas i męczyli (tak, heloł Gotiku!). I tu, w Kingdome Come, jest bardzo podobnie. Powiedziałbym jednak, że bardziej naturalnie, mimo iż jednak dość fantastycznie. Brzmi nielogicznie? Owszem. Czy działa? Jak najbardziej. Kariera syna kowala do pełnoprawnego wojaka w pełnym uzbrojeniu i z koniem, biorąc pod uwagę historyczne ambicje gry, nie wydaje się zbyt oryginalnym i wiarygodnym pomysłem, jednak w morzu aktywności prowadzących do tej przemiany jest sens i porządek. Przechodzimy cały chrzest bojowy, pierw jednak ważne postaci traktują nas jak kopeć łajna z rękami i nogami, który zakrzątał się im się dookoła. Jednak całkiem zmyślnie i wiarygodnie Warhorse przeprowadza nas przez cały proces, mimo iż serwuje cały czas wyświechtany frazes "from zero to hero". Oprócz tego uczestniczymy w przygodach - tak, zakrzykniecie, w przygodach, jak w każdej innej grze, wszak na tym to polega, by brać udział w przygodach. W Kingdom Come jednak naprawdę ma się uczucie, że w czymś uczestniczymy - każda aktywność bowiem jest tak uregulowana, by przynosiła autentyczną frajdę i nie przynosiła poczucia zmarnowanego czasu. Nawet generyczne czyszczenie obozów, bo i takie aktywności się tu znajdą, traktuje się jako naturalną i ciekawą czynność. Po prostu uczestniczymy w tym uniwersum, czy to w wątkach głównych, czy pobocznych, które próbujemy rozwiązać z pozytywnymi skutkami. Oba tak samo sprawiają przyjemność, bo oba pozawalają po prostu doświadczać tego świata. To jest ta słynna immersja, o której niektórzy mówią i wielu jej pragnie. Kingdom Come świetnie balansuje między poważnymi, doniosłymi wątkami a tymi mniej, a nawet humorystycznymi, które pozwalają odpocząć od głównej, znaczonej autentycznym cierpieniem historii. Jest miejsce na kilka aktywności czysto rozrywkowych, które też podszkolą nasze umiejętności. Zastrzeżenia mam co do końca fabuły i zdzieliłbym słowiańskim liściem po twarzy scenarzystów tejże, nie chcę jednak psuć "frajdy" jej odkrywania ewentualnym czytającym, więc pozwólcie, że pominę to tu i teraz. Mimo to, historia jest absolutnie warta poznania i włożenia w nią trudu i czasu. A któż zamieszkuje ten świat i jego historie? Ludzie, to pewne. Nie uświadczysz tu, czytelniku, oprócz nich i zwierząt, żadnego innego żywego stworzenia. Elfy i Orkowie? Panie, nie ta bajka, niech ci dziad proszalny z rozstajów zwróci dukaty. Ci humanodialni w dodatku wzorowani są na faktycznie istniejących osobach z historycznych przekazów, i jakaż to musi być frajda dla czeskich odbiorców, by móc zobaczyć i porozmawiać z kimś, o kim uczyli się z podręczników. Cóż bym dał by ot tak zamienić parę słów z Jagiełłą, Kazimierzem Wielkim, Sobieskim lub Mieszkiem Pierwszym i zapytać go, czy naprawdę był wikingiem. Każda taka osoba jest całkiem dobrze napisana i praktycznie od razu można poczuć jej charakter. Dotyczy się to także postaci dalszoplanowych, które tylko migają nam przed oczami. Byle wieśniak zdaje się mieć krztę osobowości, która jest wystarczająca, by dalej wierzyć w ten świat. Pochwalić też muszę grafików, gdyż stworzyli dla mieszkańców tej krainy nad Sazawą całkiem dobrze i naturalnie wyglądające twarze, a to nie jest nic oczywistego. Z przyjemnością patrzy się na lica białogłów, ale chyba już słowiańscy deweloperzy mają do ich rzeźbienia zdolności zaklęte w programistycznym DNA ;) I jaka szkoda tylko, że wszyscy oni przemawiają li tylko po angielskiemu (jest jeszcze język niemiecki do wyboru, historycznie o wiele bardziej pasujący do realiów, no ale to właśnie niemiecki, niestety). Do samej jego jakości nie mam zastrzeżeń, bo głosy są dobrane bardzo trafnie, ale jak słyszę wymawiane z brytyjskim narzeczem słowa typu Zbyszek (Zbi-shek), to jednak klimat trochę gdzieś traci. Czescy wiarusi średnich wieków musieli przy premierze zapalać pochodnie i ostrzyć widły, to więcej niż pewne. A kim jesteśmy w tym my? Jako, że kierujemy predefiniowaną postacią, warto pochylić się nad Henry'm, tudzież bardziej swojsko - Henrykiem. Syn kowala, który z początku trochę drażni fajtłapowatością, ale jest z nim jak z tym kumplem, którego na początku jakoś tak średnio się lubi, a potem przekonuje do niego i okazuje się świetnym kompanem, za którym możnaby wskoczyć w ogień. Pomaga w tym świetnie dopasowany głos oraz sympatyczna proweniencja lica. No i jak nie lubić go, gdy stoi w tym szyszaku, z tą swoją nieporadną miną, próbując rozwiązać kolejny problem.

                                                                                                           

Rzecz Trzecia - Muzyka

Ach, muzyka, ten często ciężko uchwytny czynnik, który może przechylić szalę stosunku do danej gry, nawet jeśli zawiedzie gameplay czy historia. Krótka piłka podana przez piłkarza o czeskiej fryzurze zatem - czy muzyka w Kingdom Come daje radę? Na bogów, a jakże! Wykorzystująca bogate instrumentarium z tamtych czasów, z fletami, trąbami, gęślami, uderzeniami w bębny, gregoriańskimi chórami kiedy eksplorujemy teren lub bierzemy udział w potyczkach, a odpowiednio skoczną i filuterną w karczmach, kiedy odpoczywamy po całodziennych znojach, absolutnie i totalnie przenosi w czas A.D 1403 roku. W nocy zaś jest odpowiednio tajemnicza i aż strach wtedy zapuszczać się poza kojący zasięg karczemnego kominka. Nad muzyką z gry można tak i zadumać się w refleksji, jak i dać się ponieść weselszej stronie życia w tamtych nielekkich przecież czasach. Nic więcej nie powiem, bo najlepiej posłuchać jej oczywiście w grze (albo i czytając te słowa, do czego zachęcałem na początku). Piłka leci dalej.

 


Rzecz Czwarta - Mapa

Podpunkt może i dziwny, bo przecież w większości gier mapa to narzędzie stricte orientacyjne, użytkowe, prawie wszędzie (oprócz soulsów, wiadomo) występujące. Ot, po prostu odpalamy, nawigujemy co i jak, i wracamy do zabawy. Tylko tyle i aż tyle. W grze Czechów również tak jest, ale stworzyli oni owe narzędzie orientacyjne w wydaniu takim, że chętnie powiesiłbym je sobie na ścianie w ogromnej antyramie. Tu cała kraina jest narysowana z uwzględnieniem najmniejszych praktycznie detali, bajecznie kolorowo i utrzymana w odpowiedniej stylistyce, niczym wyjęta z klasztornej księgi. Mało tego! Co główniejsze lokacje, a jest ich sporo, mają swoją własną, jeszcze bardziej dokładną i kolorową wersję zoom in, na której widać już praktycznie wrota od stodoły podprzędnego gospodarstwa. Od zawsze pociągały mnie mapy, mogę nad nimi ślęczęć długie minuty i dziś, więc i nad tą z Kingdom Come nie przeszedłem, jak widać, obojętnie. Poza tym uwielbiam porównywać to co na niej, a to co w growej rzeczywistości: jak wygląda las, czy uwzględniono ten i ten budynek, czy obóz znaleziony gdzieś w zagajniku będzie na mapie i na odwrót - czy naniesiony na cyfrowy papier dym wydobywający się gdzieś ze środka boru skrywa jakąś tajemnicę. Wiele razy odkrywałem coś ciekawego patrząc tylko za wskazówkami tam narysowanymi, i do podobnych eksperymentów czytających zachęcam :)

  Rzecz Piąta - Encyklopedia

Brakowało wam w grach dziejących się w pewnych okresach czasowych dokładnych informacji na przeróżne dziedziny i wydarzenia, które pozwolą rzucić światło na często niezrozumiane, lub niepełnie poznane ich aspekty? W Kingdome Come tak nie będzie, bo tu, wraz z progresem odkrywania empirycznego, przychodzi w sukurs zgrabnie podana wiedza encyklopedyczna. Praktycznie każdy aspekt średniowiecznego życia będzie tu pokrótce, ale zadowalająco wyjaśniony, i to nawet taki, o który nie balibyście się zapytać, gdybyście jednak o nim wiedzieli. Znaczenie krzyży pokutnych? Jak wyglądała w średniowiecznej Europie sytuacja leśna i czemu nie była wcale lepsza od współcznesnej? Czy młynarze faktycznie byli kimś w rodzaju dilerów towarów zakazanych? Jak czas spędzali najbiedniejsi mieszkańcy kontynentu? To, i o wiele, wiele więcej powie wam aktualizująca się na bieżąco krynica wiedzy w postaci growej encyklopedii, do której w każdej chwili ma się dostęp. To jak czytanie o lore niezwykłego uniwersum, a przecież to i nasza historia, często spraw i ludzi, które mają na nas wpływ i do teraz. Przewspaniała rzecz, do której lektury chyba nie muszę zachęcać. Must have to read! Po prostu i koniecznie!

                                 

Rzecz Szósta - Walka

Tak, walka, mimo że jest to najbardziej, i poniekąd dość słusznie krytykowana rzecz całego projektu. Na papierze wygląda to obiecująco: musimy wybierać kierunki z których nadamy atak, a także obserwować postawę przeciwnika, by odpowiednio zareagować na jego odpowiedź. Lub po prostu się bronić, kiedy wpaniemy w leśną zasadzkę Kumanów, wyzywających nas w najgorsze po ugrofińsku. W praktyce, wychodzi to różnie. Będąc szczerym powiem, że do końca gry nie opanowałem tych wszystkich tajników fechtunku i ogólnie chyba, całego tego systemu. Do walki dochodziło, i metodą prób i błędów starałem się dawać radę, co na początku kończyło się ustawicznym "gryzieniem gleby" i wczytywaniem gry, a dopiero później udało się coś zablokować, zejść z ciosu lub zadać kilka własnych, które kończyły doczesne żywota przeciwników. Wszystko jednak w ramach poczucia, że nie wiem do końca co robię ;) Zapewne ta niedołężność to "mea culpa", ale wydaje mi się, że system walki sam jest odrobinę niedołężny i nieresponsywny. Grałem tylko na PS4 (wiem, to jak piekielne katusze za życia), więc może całkiem inaczej na sprawę patrzą właściciele mocniejszych sprzętów i klawiatur. Mimo to, paradoksalnie, do końca przygody, do tej grubo ponad setnej godziny, każda walka była satysfakcjonująca i generowała przyjemny wyrzut adrenaliny. Gdy w większości gier po pewnym czasie walka to już tylko przykry obowiązek (patrzę na ciebie, Wiedźminie Trzeci), tak tu nie byłem nią zmęczony do samego końca. Każdą potyczkę brałem na serio - chyba tylko soulsy wcześniej potrafiły takie coś. Absolutnie ciepło wypowiem się za to o łucznictwie. Strzelam trochę w realu, znam uczucie satysfakcji z powodu trafienia w cel, i w Kingdomie odczuwałem takie same, choćbym trafił w kłodę na rzece. A położyć hedszotem jakiegoś nacierającego draba? Toż to po - ku**a - ezja! Tym większa, że nie jest to łucznictwo made in Skyrim - tu nie ma celownika, trzeba strzelać metodą prób, błędów i na wyczucie, więc każde, powtarzam, KAŻDE trafienie to małe święto. A przeciwnicy mają całkiem niezły ragdoll. Rzekłem ;)

 


 Epilog, z niedużą dziegciu łyżeczką, coby za słodko nie było - ale i tak będzie

Jak widać powyżej, do produkcji Warhorse Studios żywię raczej pozytywne odczucia ( :) ). Szalenie doceniam to, że z niedużego projektu, który wiele razy skazywany był na niepewny los, powstało coś właśnie takiego. Rzecz chwalebna, ale oczywiście daleka od ideału, z wieloma błędami spotykanymi do dziś (wczytywanie tekstur na bieżąco, co często wiązało się z oglądaniem dialogu dwóch nieociosanych kołków drewna o ziemniaczanych aparycjach, ale to u mnie, na średniowiecznym facie PS4), o rozgrywce momentami wręcz topornej i niedzisiejszej, czasami męczącej, gdzie np. by zrobić byle miksturę, musimy własnoręcznie zadbać o każdą czynność i składnik, co fascynuje raczej tylko na początku (co może być też i dużym plusem, i jest, tak jak i fizjologiczne potrzeby naszego Henryka), czy niedokończonym wątku głównym (czyżby mimo tych wszystkich opóźnień, znów zabrakło czasu? Pieniędzy?) A jednak, udało się. Gra rozeszła się w około pięciu milionach egzemplarzy, Warhorse trafiło pod skrzydła dużego wydawcy, więc przynajmniej zakończyły się problemy finansowe (czy jednak odbije się to pozytywem co do jakości kontynuacji, czas pokaże). Wyszło kilka dodatków, które ciekawie urozmaicają podstawkę - czy to odbudowa Przybysławic (miliony groszy pójdą w ruch), seria misji z wyklętymi żołdakami pod dowództwem intrygującego Kuno z Rychwałdu, czy też spojrzenie na ten brutalny świat z oka niewiast, co jest bardzo odświeżającym przeżyciem. Jest także piesek i Ptaszek, znany z wcześniejszych przygód. Właśnie mija czwarta rocznica premiery, a o następnej części jak dotąd ni widu, ni słychu. Studio milczy jak zaklęte, chociaż jakiś czas temu wypłynęło zdjęcie z planu, na którym widnieje tajemnicza data "1506". Podczas E3 2021 urządzili też streama, którego wszyscy wzięli za rychłą zapowiedź "dwójki", jednak był to teaser.. konwersji KC:D na Switcha. Ot, przykład dobrego, czeskiego poczucia humoru. Nie zmienia to faktu, że jednak czas już najwyższy na poważne kroki co do przyszłości marki, a także pytania: w jakim okresie się ona rozegra, czego będzie dotyczyć? Osobiście trochę obawiam się zwykłej kontynuacji losów Henryka i słynnego miecza, rozgrywającej się w takich samych realiach. To będzie zbyt bezpieczna ścieżka. Jeśli nie to, to co i gdzie zatem? Praski wehikuł czasu przeniesie nas do jakiejś przyszłości, lub może też przeszłości jednak? Dość ciężki orzech do zgryzienia (albo może posadzenia na nim tyłka) dla ekipy Daniela Vavry. Jednak biorąc pod uwagę dość słuszne wymiary reżysera gry, a także jego równie wielkie doświadczenie i odwagę artystyczną, głęboko wierzę, że dostaniemy "Kingdom Come 2" jako grę lepszą, większą, zapiętą na przynajmniej przedostatni ostatni guzik, ale nie pozbawioną magii pierwowzoru, za którą, nie boję się tego powiedzieć, pokochałem ją. I biję się w pierś i klękam, że tak mało wiary pokładałem w nią przez te wszystkie lata. Najwidoczniej chcieć to móc, i na to liczę przy premierze Kingdom Come: Deliverance 2, czy jakkolwiek będzie ją zwał. Czekam bardzo mocno. Tymczasem.. do zobaczenia na szlaku, może gdzieś pod Merchojedami, albo przy kuflu w jednej z tawern. Ta w Użycach podobno jest ciekawa, można w niej spotkać ponoć nawet pewnego księdza - ale to tak między nami tylko. Brzy se uvidime!

 

 

 

Oceń bloga:
11

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper