Rozliczenie z Final Fantasy XV (PS4/XONE/PC)
Final Fantasy zawsze było dla mnie tą marką, o której wiele słyszałem, ale jakoś nigdy nie miałem ochoty sprawdzić. To się zmieniło, gdy ujrzałem zwiastuny remake'u klasycznej siódemki. Pomyślałem nad sprawdzeniem poprzednich odsłon, by zrozumieć, z czym to się je. Na początek padło na piętnastkę, którą pewien znajomy polecił na start. Jak wypadła?
Ogólny wstęp mojej historii z Final Fantasy już przedstawiłem we wprowadzeniu, zatem mogę od razu przejść do opinii o piętnastej odsłonie tej cholernie długiej serii. Nie można mówić o tej grze bez wspomnienia o jej historii powstawania. Pierwotnie to miał być jakiś dodatek, spin-off czy tryb bitewny do trzynastki zatytułowany Final Fantasy Versus XIII (dziwna nazwa), nad którym czuwał Tetsuya Nomura, znany w większości jako twórca serii Kingdom Hearts, poszczególnych części FF jak VIII czy projektant postaci do tych gier (gdzie często wstawia bohaterom dużo pasków). Przez długi czas powstawanie Versusa to było istne piekło. Chłop chciał zrobić z tej gry najlepszą odsłonę, jaką kiedykolwiek stworzono. W związku z tym ciągle dopisywał różne pomysły, mieszał w scenariuszu, resetował cały projekt od nowa (może nawet kilka razy), a wszystko szło z kasy Square Enix. Tworzenie tego trwało wieki, aż w końcu zabrano mu projekt, oddano go zespołowi Luminous Studio i przemianowano na Final Fantasy XV w 2013 roku (zapowiedziano w 2006). Niestety, syf po Versusie pozostał, a jako że Nomura postanowił strzelić focha (i do dziś ma ból dupy, jeśli spojrzycie na Kingdom Hearts 3 i dodatek ReMind) to prace trwały jeszcze dłużej. Aż w końcu w 2016 roku gra została wydana, a dwa lata później otrzymaliśmy wersję na Steam ze wszystkimi do tamtej pory dodatkami. Opinia będzie dotyczyć głównie wersji pecetowej. Po co ta cała gadanina o pracy nad tą produkcją? Abyście moi drodzy zapamiętali, że to głównie przez to piętnastka jest taka, jaka jest.
Zacznijmy od fabuły, w której jest największy problem. Cała gra wydaje się być po prostu niedokończona i wrzucona na rynek zbyt wcześnie, przez co widać sporo dziur fabularnych, które postanowiono załatać poprzez film animowany Kingsglave o wydarzeniach sprzed początku gry, anime o postaciach głównych, pomniejszą grę dziejącą się kilkadziesiąt (może) lat przed tytułem czy toną DLC o innych postaciach. Mało tego, mieliśmy dostać jeszcze cztery dodatki dotyczące prawdziwego zakończenia, gdyż koniec gry wydaje się nie być tym, które twórcy pierwotnie chcieli stworzyć... i jak się okazało, nie dostaniemy ich, gdyż twórca projektu - Hajime Tabata - odszedł ze Square, przez co zdecydowano się anulować pozostałe DLCki, z których wyszedł tylko Episode Ardyn (o nim i całej reszcie dodatków powiem później, ale w skrócie wolałbym, gdyby Ardyn nie był kanoniczny). Sama piętnastka już więcej nie zostanie dokończona, a prawdziwe zakończenie poznamy za sprawą książki pt. The Dawn of the Future, które jeszcze nie wyszło w polskiej wersji. I wiecie, co jest zabawne? Dalej wszystkiego nie wytłumaczono, ale o tym poniżej. Mimo to widzicie chyba, jak to różnymi sposobami próbowano załatać tą grę. Nie dowiemy się kilku istotnych rzeczy o postaciach głównych czy samym świecie. Ale jak w końcu spisuje się sama historia tej gry?
Głównym bohaterem jest Noctis Lucis Caelum, syn króla Regisa wyruszający do Altisii w celu poślubienia ukochanej księżniczki i wyroczni, Lunafreyi. Towarzyszą mu trzej przyjaciele: wyluzowany kolega ze szkoły Prompto, oddany lokaj i będący niemal jak brat Ignis oraz twardy ochroniarz Gladio, z którymi spędzimy najwięcej czasu. Niestety, gdy są już na ostatniej prostej, to dochodzi do katastrofy: wrogie cesarstwo Nifllheim dokonało ataku na stolicę ojczyzny księcia - miasto Insomnię - w wyniku czego umiera jego ojciec. Teraz na polecenie dowódcy Gwardii Królewskiej Cora postanawiają odnaleźć grobowce królów Lucis i zdobyć ich bronie, dzięki czemu odzyskają skradziony kryształ dający moc, królestwo oraz pomszczą śmierć Króla. Cała ta wyprawa ma też przygotować Noctisa na objęcie tronu i przywrócenie spokoju. Teraz tak: ten zarys fabuły nie jest zły. Nie wyróżnia się na tle innych gier, ale to dobra motywacja dla gracza, by przechodził dalej. Nawet jeśli dla innych może to być takie rozszerzone zadanie poboczne. Wszystko zaczyna się zmieniać od połowy gry, gdzie plan zdobycia wszystkich broni królów zostaje lekko zapomniany. To też pokazuje, jak gra nie do końca potrafi się skupić. Mówi nam się, że bardzo ważne jest ich zdobycie, ale potem mamy całą akcję w Altissi, przez co zmienia się styl rozgrywki (o tym jeszcze napiszę), potem wydarzenia w cesarstwie i na samym końcu Insomnię i ostateczny pojedynek z głównym przeciwnikiem. Tytuł zajmuje się wprowadzaniem mnóstwa niepełnych wątków (jeśli nie graliście w DLC), troszkę olewa aspekt królewskich broni oraz kładzie większy nacisk na przepowiedni. Przepowiedni, która po połowie gry jest ważnym elementem fabuły.
Jednak nie na niej skupia się cała gra, czy innych elementach fabularnych. Tutaj opowieść jest skoncentrowana na Noctisie i jego przyjaciołach. Książe musi dorosnąć do roli Króla (czego nie chce) i zaakceptować przeznaczenie, czyli coś, co zwykle było na odwrót w Final Fantasy. Zwykle ta seria była o przeciwstawianiu się losowi i jeśli spojrzycie na szczegóły anulowanego DLC o Noctisie, produkcja ponownie miała być taka, jak poprzednie odsłony. Sam element drogi, relacja Noctisa z kumplami czy sami bohaterowie to najlepsze, co ten tytuł oferuje. Relacje nie są głównie pisane w cutscenkach, lecz w całej grze. W każdej aktywności, w każdej walce czy innej pierdółce postacie ze sobą rozmawiają, żartują, komentują swoje działania, doradzają sobie itd. To jest rzecz, która działa w tej grze. To dużo lepsze rozwiązanie niż to, co robią inne gry i mam nadzieję, że więcej tytułów będzie z tego korzystać. Sami bohaterowie przez pierwszą połowę gry są napisani naprawdę dobrze, gdzie z Noctisem można prawie by się utożsamiać... a w każdym razie osoba nazywająca się introwertykiem mogłaby się z nim identyfikować. Prompto spełnia swą rolę luzaka i śmieszka oraz nie jest w żaden sposób irytujący, Ignis jest pełny klasy i na swój sposób też zabawny, zaś Gladio jest takim ochroniarzem/trenerem, który może mieć swój urok, ale mi jakoś tak nie podszedł. Głównie przez to, co stało się w drugiej połowie gry i te postacie do wydarzeń w Insomnii zachowują się dość inaczej. W wyniku... czegoś Prompto i Ignis nawet nie śmią powiedzieć żadnego słowa, bojąc się, że pogorszą sytuację. Noctis dostaje depresji, co jest bardzo ludzkie i pokazuje, jak naturalnie ta postać jest napisana, a Gladio staje się kawałkiem g*wna myśląc, że kopiąc leżącego, poprawi sytuację. Mimo tego naprawdę można polubić te postacie, lecz jeśli nie podejdą wam oni, to raczej nie znajdziecie tu czegoś lepszego, gdyż z tą czwórką mamy do czynienia przez całą grę i nie ma tutaj w przeciwieństwie do starszych Finali, nie ma opcji wymiany postaci.
Dużo gorzej wychodzą postacie poboczne. Sam Król Regis, bardzo ważna postać dla głównego bohatera prawie że nie występuje w tej grze. Luny, wielkiej miłości Noctisa jest tak niewiele, że nie jestem w stanie wam powiedzieć, czy ją lubię, czy nie. Postać marszałka jest jakaś taka nijaka i niczego ciekawego sobą nie prezentuje. Cindy chyba miała być czymś w stylu Nico z DMC5, ale też jakoś niemrawie to wyszło. Araneę bardzo bym chciał lubić. Ba, nawet przypomina mi pod kilkoma względami Lightning z Final Fantasy XIII, jednak ponownie, jest jej bardzo mało (nawet w DLC), a jej rola (oraz Luny) miała zostać rozszerzona... właśnie w anulowanych DLC. Główni źli wydają mi się być zmarnowanym potencjałem. Ravus co prawda występuję w DLC o Ignisie i ponownie, chciałbym polubić tą pęstać, ale jego czas ekranowy jest zbyt mały. Nawet cesarz złego imperium jest potraktowany po macoszemu. SPOILER kończy ostatecznie jako zwykły przeciwnik, w formie zwykłego demona KONIEC SPOILERU. Dużo lepiej został potraktowany Verstael, który może występuję w głównej grze chyba raz, ale nadrabia wszystko w Episode Prompto, gdzie jego rola... nie chcę spoilerować, ale nie poczujecie się zawiedzeni.
Jest jedna postać, która na tle pozostałych wychodzi zwycięsko, a mianowicie główny przeciwnik, Ardyn. Na ten moment jest jednym z najciekawszych złoczyńców, jakich poznałem w grach. To koleś, który na samym początku był spoko, ale wykorzystano go jako ofiarę, przez co chce się zemścić i odzyskać to, co mu należne. Warto też zaznaczyć, że nie jest to stereotypowy, diaboliczny złoczyńca zabijający wszystko na swojej drodze. Na samym początku może odnieść wrażenie dość miłej osoby pomagającej naszym bohaterom, by tylko zmienić się po pewnym momencie, ujawnić swe prawdziwe zamiary i wprowadzić świat w chaos. Ba, jest to jeden z nielicznych antagonistów, który postawił sobie cel i go osiągnął. To może wyjaśniać jego charakter pod sam koniec, gdy już zmienia się w typowego złoczyńcę. Po prostu zdobył to, czego chciał. Co ciekawe, Ardyn jest często porównywany przez graczy do Kefki, antagonisty Finala VI. Szczerze mówiąc, nie widzę między nimi podobieństwa, ale być może to się zmieni, kiedy tylko zagram w szóstą odsłonę tej serii. Może wtedy zrozumiem te wszystkie porównania.
Na koniec chciałbym poruszyć motyw przepowiedni i zakończenia, gdzie pojawią się masowe spoilery. Jeśli nie skończyliście Finala XV, radzę wam nie czytać tego fragmentu. Jeśli macie to gdzieś... też jesteście mile widziani.
Samo jej istnienie w pewnym sensie podcina skrzydła tej grze. Znaczy.... jeszcze raz. Podcina skrzydła to, że zdecydowano się na trzymanie się jej. Jak wspomniałem, Final Fantasy to zwykle gry o walce z przeznaczeniem. Idealnym przykładem jest VII, gdzie bohaterowie próbują ocalić planetę przed kometą, chociaż jest jej dane zderzyć się z nią. Tutaj mamy jasno powiedziane, że Noctis musi się poświęcić, aby powstrzymać Ardyna, który setki lat temu został pozbawiony tronu przez swego brata... głównie przez kaprys Bahamuta, który zesłał przepowiednię ludziom za danie im kryształu Lucis zawierającego boską moc, ale i tak korzystać z niego mógł tylko ród Lucis. FFXV bardzo się tego trzyma, co na moje jest troszkę słabe, bo fajnie by było zobaczyć z tym coś innego.... lecz z drugiej strony Final Fantasy tyle używało tego schematu walki z przeznaczeniem, więc nie mogę tak bardzo się gniewać za zrobienie czegoś świeżego. I wiecie, co jest w tym wszystkim dziwne? Gra miała potem dostać alternatywne zakończenie, które miałoby być kompletnym przeciwieństwem. Dlaczego? Nie mam pojęcia... ale taki mały zalążek mogliśmy zobaczyć w drugiej ścieżce DLC o Ignisie. Ale po kolei. Dzięki trzymaniu się tej przepowiedni świat zostaje uratowany, Ardyn dostał swój wieczny spokój (żył 2000 lat i nie mógł umrzeć), jednak Noctis się poświęcił, zaś jego kompani już nigdy się ze sobą nie spotkali (z tego względu, że byli związani ze sobą głównie i niemal tylko przez ostatniego króla), lecz jest nam pokazane, że w zaświatach Noctisa czeka szczęśliwe życie pośmiertne wraz z jego ukochaną Luną, którą również spotkała śmierć z rąk Ardyna (swoją drogą umarła z dupy). Podoba mi się to zakończenie. Jest inne, pozostawia po sobie gorzki smak, bo w realiach samej gry nie jest dobrze, ale pokazuje postać, z którą można było się zżyć w miejscu, gdzie nareszcie będzie szczęśliwa.
Alternatywne zakończenie oraz to, które miało być w niewydanym DLC o Noctisie miało opowiadać o tym, jak bohaterowie sprzeciwiają się przepowiedni. Bohater wraz z Ardynem, wskrzeszoną Luną i swoimi kompanami przeciwstawiają się odpowiedzialnym za to proroctwo Bahamutowi i wszystko idzie cacy. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy wolałbym takowe zakończenie. Pewnie i tak zaakceptowałbym je... bo Noctis żyje, ale jakoś mam wrażenie, że oryginalne zakończenie nie potrzebuje alternatywnych wersji.
Koniec spoilerów
I w sumie to wszystko, co o historii piętnastki mam do powiedzenia. Pomimo kilku dziur fabularnych i dopowiadania historii w DLC, bardzo podobała mi się opowieść i zżyłem się z bohaterami. Warto tu dodać, że tak polubiłem te postacie, że oglądając zakończenie, spływały mi po twarzy łzy. Nim zacznę o rozgrywce i mechanikach to jeszcze skomentuję stylistykę Final Fantasy XV, czyli taką współczesność z elementami fantastycznymi. Bardzo mi się podoba takie coś. Niby wygląda to wszystko w miarę realistycznie, występują tu zwykłe samochody, warsztaty, w miarę normalne miasta, a są tutaj różnorakie stworzenia, technologia znacznie bardziej rozwinięta od dzisiejszych standardów, a z drugiej strony mamy również bronie białe, jakieś bóstwa, psy cofające w czasie... co wspomnę, omawiając strukturę gry. Jest tylko jedna rzecz, która trochę mi się rzuciła w oczy. W świecie, gdzie telefony komórkowe są normą, Noctis kontaktuje się ze swoją ukochaną za pomocą uroczych piesków, które noszą na sobie książeczkę, w której zapisują sobie wiadomości. Trochę dziwne, w końcu Noct posiada telefon i kupienie go nie byłoby problemem, ale z drugiej strony jest to tak urocze, że w sumie nie wiem, czy to było warte pisania. Muzyka jest fantastyczna, ale co to za stwierdzenie? Final Fantasy od zawsze trzymało poziom w kwestii muzyki. Ciekawa sprawa jest z udźwiękowieniem. Gra posiada język japoński i angielski, gdzie każdy z nich trochę zmienia nasz odbiór postaci. Idealnym przykładem niech będzie Noctis. W pierwszej wersji językowej jest znacznie bardziej radosny i optymistyczny, zaś tej drugiej słychać, jakby to była bardzo zamknięta i depresyjna postać.
Final Fantasy XV jest jRPGiem w otwartym świecie. Możemy wykonywać zlecenia na określone potwory, zadania poboczne i główne, zbierać przedmioty, zwiedzać odpowiedniki lochów i walczyć z fantastycznymi istotami i żołnierzami Niflheimu. Przemieszczamy się za pomocą samochodu Regalii, jeżdżąc na Chocobo oraz po prostu idąc z buta. Możemy poruszać się dniem i nocą, z czego w tym drugim grożą nam ataki demonów. Zacznijmy od samego zwiedzana krainy Eos, które nie do końca było w porządku. Nie mam na myśli tego, że wygląda słabo, gdyż prezentuje się naprawdę ładnie. Mój problem polega na tym, jak ten świat jest pusty. Poza zadaniami... nie ma tu zbyt wiele do zwiedzania. Świat ma piękne krajobrazy, ale gra w ogóle z nich nie korzysta. Jest np. teraz wulkaniczny, w którym mamy jeden loch... oraz wykonujemy tam zadania poboczne i zlecenia. Chciałoby się czegoś więcej. Możemy też popływać łodzią podczas grania (Tak, jest taka opcja), ale nie ma nic do zwiedzania. Mamy parkingi, restauracje, jedną farmę chocobo, jedno spore miasto... w których jest niewiele do zrobienia, poza oczywistościami, jak parkowanie pojazdów czy kupowanie przedmiotów. Co prawda są wyścigi kuraków czy samochodem na czas... ale o nich się nie wypowiem, bo nawet nie chciało mi się ich robić. Jak zatem z samymi zadaniami? To są dość standardowe dla RPGów zadania pokroju: zbierz x przedmiotów i zanieś zleceniodawcy, udaj się do punktu A i punktu B itp. Potrafią one pokazać coś ciekawego, ale głównie to ten sam motyw. Chyba najbardziej podobały mi się misje poboczne związane z farmą Chocobo, po których otrzymujemy dostęp do samych kuraków.
Zlecenia na potwory... nie muszę wyjaśniać. Jest w tym jednak coś fajnego, ponieważ z kolejnymi wykonanymi zleceniami nabijamy rangę łowcy, która z każdym kolejnym poziomem oferuje więcej zleceń z jeszcze trudniejszymi monstrami do ubicia i o innych porach, za które dostajemy wyższe nagrody. Lochy są dziwne. Raz są naprawdę proste, gdzie po prostu łazimy, zbieramy przedmioty i przemy przed siebie, a niekiedy potrafią dać w kość i można się w nich nieźle pogubić np. loch w kanałach czy ten jeden ukryty. Co w nich jest? Ano mnóstwo przedmiotów, narzędzia potrzebne do zmodyfikowania samochodu (w ramach zadań), królewskie bronie czy też ciężkie potwory do ubicia. Przynajmniej jest coś ciekawego do zdobycia. Wracając do możliwości podróży... bieganie z buta niby jest spoko, bo Noctis jest w miarę szybki podczas sprintu oraz korzysta z teleportacji, ale pokonujemy tyle kilometrów, że z czasem łażenie jest po prostu męczące. Lepszym wyjściem na docieranie do celu jest nasz samochód, Regalia, gdzie spędzamy w niej dużą część gry. Możemy pozwolić, by to Ignis nią kierował, dzięki czemu możemy sobie chwilkę odsapnąć, posłuchać muzyki czy też... kupić przedmioty lecznicze. Możemy też sami siąść za kółko, ale jazda jest dość zautomatyzowana, co nie znaczy, że nie da się naszego auta rozbić. Musimy też zatankować pojazd, inaczej... w sumie nie wiem. Nie zdarzyło mi się, by paliwo się skończyło. Samochód ma też dwie modyfikacje i nie chcę o nich zbyt dużo pisać, ale dodam tylko to: pierwsza was trochę zawiedzie, druga was zachwyci. Ostatnią możliwością zwiedzania świata są Chocobo. Wypożyczamy ptaki (to źle brzmi) wydając za to kasę i przez określoną ilość dni możemy na nich jeździć. Są szybkie, możemy je przyśpieszać, co zżera im wytrzymałość oraz możemy się nimi udać niemal wszędzie. Fajny sposób na podróżowanie, a do tego dochodzi ta śmieszna, farmerska muzyczka odpalająca się, gdy tylko dosiądziemy kuraka.
Final Fantasy XV to niby jRPG z otwartym światem, lecz... po wydarzeniach z pewnym morskim bóstwem gra staje się bardziej liniowa. Tutaj ludzie są dość podzieleni, gdyż dla jednych do bycia liniowym piętnastka się kończy, dla innych dopiero się zaczyna, a jeszcze inni mają to gdzieś. Ja w sumie nie mam zdania. Nie mam nic do liniowych gier, tylko tutaj jakoś... nie wiem szczerze. Niby fajnie, bo jest korytarzowo, fabuła idzie do przodu i to było spoko, ale... jakoś lepiej się bawiłem, gdy gra była otwarta. To nie tak, że skreślam drugą połowę, bo nie mogę już wszędzie łazić, tylko widać, że jest troszkę zrobiona na szybko. Tyle wątków, tyle dziur fabularnych, że głowa mała. Teoretycznie możemy wrócić do otwartego świata dzięki pomocy pewnego psiaka cofającego nas w czasie, tylko jakoś zabija to tempo fabuły.
Przejdźmy teraz do samego rozwoju naszych bohaterów oraz walki, która podzieliła sporą część fanów serii Final Fantasy. O co poszło? Mianowicie... pojedynki nie są turowe, a bliższe takiemu Kingdom Hearts, tylko tam jest żywiej, dynamiczniej i znacznie częściej atakujemy w powietrzu. Piętnastka jest bardziej sztywna i ,,trzymamy się ziemi". Tak, mamy do czynienia z walką w czasie rzeczywistym. Brak systemu ATB, żadnych tur. Nie mam za złe, że seria z nich zrezygnowała... w końcu to nie pierwsza odsłona ze zmienioną walką. Final Fantasy XII miało zrobiony ten system w stylu Dragon Age: Origins. Było też należące do kanonu ,,Nova Fabula Crystalis" (trzynaska i jej kontynuacje) Type-0, które było pod tym względem dość dziwną bestią. W każdym razie nie jestem przeciwnikiem walki piętnastki i nie przeszkadza mi pozbycie się tur oraz ATB. Walczy się dość przyjemnie, ale chaotycznie i ZBYT PROSTO. Mamy uniki, odbijanie ciosów, proste atakowanie kilkoma rodzajami broni oraz atakowanie za pomocą teleportów (sposób jego wykonywania jest dość charakterystyczny dla Noctisa). Kompanami nie możemy zbytnio sterować (chyba że mamy dostępne dodatki, wtedy jest taka opcja), lecz możemy u nich wykonywać specjalne ruchy. Teleport daje możliwość kontrolowania całego terenu pojedynków. Możemy uderzyć ze sporej odległości, odpocząć na wysokich punktach, przemieszczać się itp. Daje to mnóstwo frajdy, tylko... tu wchodzi ta cała prostota gry. Nieważne, jaką obierzemy taktykę, zawsze skończymy, zbierając wszystko na klatę, przez co będziemy zmuszeni do korzystania z potionów. Mamy mnóstwo przedmiotów leczniczych, wzmacniających, pozbawiających efektów ubocznych, wskrzeszających itd. Podczas grania zdobędziemy ich olbrzymią ilość, a jak nam ich zabraknie... to możemy je kupić nawet w swoim samochodzie (też tego nie ogarniam). Czary kompletnie zniszczono i przez cały czas zapominałem, że można z nich korzystać. Możemy je wytwarzać i przypisać do slotu, tylko że mamy opcję używania tylko z trzech ofensywnych rodzajów ataku (ogień, lód i piorun) oraz celuje się nimi bardzo niewygodnie. Przydatne są na odkrywanie słabych punków wrogów, gdy jest ich sporo, ale można je totalnie olać. Są też summony, które również działają inaczej, niż w poprzednich grach, a konkretnie dostajemy losowo opcję ich przyzwania. Nigdy nie byłem ich fanem w starszych odsłonach, gdyż ich animacje zawsze trwały dość długo, a czasami ich damage nie robił na mnie wrażenia, ale od czasu do czasu z nich korzystałem. Tutaj utraciłem opcję ich użytku, jednak gdy mogę ich przyzwać, to po prostu to robię. Pewnie, też ich ruchy trwają długo, jednak nie potrafię oderwać od nich oczu, a ich obecność wywołuje u mnie ciary... chyba że to jeden ten sam summon po raz setny. Patrzę na ciebie, Garudo.
Podsumowując samą walkę, to określiłbym ją jako coś w stylu prototypu. Czegoś, co może być rozwinięte w późniejszych grach i co również zostało usprawnione w Final Fantasy VII Remake. Jasne, trochę tego chaosu nadal tam jest, ale poza tym nie mam absolutnie nic do zarzucenia w tamtej grze... no może ,,walka w powietrzu" była nędzna. Nie mniej można się przy tym walce z piętnastki dobrze bawić, tylko trzeba mieć w głowie to, że walkę w czasie rzeczywistym zrobiły już inne jRPGi i to o wiele lepiej, jak właśnie Kingdom Hearts czy takie Tales of Berseria. Jest to dla mnie poprawa w stosunku do walki z XIII, ale nadal nie ogarnięto tego dobrze. Rozwijamy swoje postacie poprzez zwiększanie ich poziomu doświadczenia (exp wlatuje za zadania, potworki itd), dzięki czemu dostajemy punkty umiejętności, które możemy wydawać na zwiększenie statystyk, nowe ataki dla Prompto, Ignisa, Noctisa i Gladio, nowe ficzery dla broni królewskich, ułatwienia w eksploracji, bajery do magii itd. Korzysta się z tego dobrze i jest satysfakcja ze wzmacniania postaci. Możemy też rozwijać 4 specjalności zależne od postaci. Gladio ma survival (podczas łażenia zbiera przedmioty), Prompto fotografię (robi zdjęcia z różnorakimi filtrami, co pod koniec gry będzie ważne), Ignis gotowanie (przyrządza nowe jedzenie podczas campingu, o czym wspomnę za chwilę), a Noctis wędkarstwo (łowienie ryb). To ostatnie jest rozłożone na minigerkę, która jest chyba jedną z moich ulubionych w grach. Próbujemy złowić nasz cel za pomocą różnych przynęt i wędek, ryba się opiera i staramy się ją dorwać, nie puszczając żyłki, po czym możemy naszą nagrodę sprzedać lub (zależnie od wyłowionej) zjeść. Przyjemna minigierka i to już jest jakaś pochwała dla Final Fantasy, gdyż w tej serii minigierki to... miałem nie pisać nic brzydkiego i będę się tego trzymał.
Wspominałem coś o jedzeniu i campingu, prawda? Ano o każdej porze możemy przerwać eksplorację i zakończyć dzień campingiem lub przespaniem się w jakimś miejscu (hotel, przyczepa). Nalicza nam się zebrany do tej pory exp, levelujemy postacie, a także wybieramy, co zjedzą na kolację. Tak, możemy przyrządzać naszym bohaterom różnorakie potrawy, a konkretnie robi to Ignis swym kompanom. Podczas grania możemy też jeść inne rzeczy, z których okularnik będzie mógł zrobić przepisy. Ewentualnie randomowo wykrzyczy, że wymyślił coś nowego do gotowania, co stało się memem. Czy to nam cokolwiek daje? W zasadzie tak. Każda potrawa będzie nam oferowała na następny dzień lub na określony czas boost do statystyk np. większa odporność na trucizny, trochę więcej zdrowia u postaci, więcej expa. Każdy bohater ma też swoje preferencje. Prompto żywi się czymś zdrowym, Noctis fast foodami, Gladio głównie mięsne potrawy oraz Cup Noodles, a Ignis bardziej ma... takie... trochę jedzenie bogaczy. Jeśli wybierzemy dla przykładu frytki na kolację, Noctis na kolejny dzień dostanie większą premię w statystykach. Samo campingowanie może dać nam czasami opcję wykonania specjalnego zadania dla naszego kompana. Tu Gladio weźmie nas na trening, tam Ignis nauczy nas gotować, a Prompto poprosi o pomoc w zrobieniu zdjęcia. Całkiem to fajne i muszę przyznać, dobrze pokazuje pewien kontrast. Mianowicie widać, że bohaterowie wolą zajmować się campingami i innymi, przyjemniejszymi rzeczami, aniżeli chcą działać w celu spełnienia przeznaczenia. Może to czasami kłuć w oczy, że idą nocować, podczas gdy w Insomnii dzieje się piekło, ale mi to nie przeszkadzało.
Chyba ważniejsze rzeczy mam za sobą i pozostały mi tylko 2 tematy: DLC oraz stan techniczny. Zacznijmy od tego drugiego. Grafika w tej grze jest super. Postacie są zrobione bardzo dobrze, ale czasami kłują mi w oczy te włosy. Nie wiem dlaczego, ale nawet podczas korzystania z antyaliasingu dalej w nich widać takie małe piksele. Może to tylko ja, nie jestem pewny. Efekty cząsteczkowe są wow. Nie potrafię wyrazić tego, jak bardzo je uwielbiam. Modele potworów i broni mają sporo szczegółów, lokacje zapierają dech w piersiach (zobaczycie Altissię, to zobaczycie, o co mi chodzi), a nawet jedzenie przygotowane przez Ignisa czy te z restauracji wykonane są tak dobrze, że na ich widok robię się głodny. Jest tylko jeden problemik. Mamy oczywiście piękną grę, ale co z jej wymaganiami? Mój komputer ma moc podstawowego PS4, chociaż taki Wiedźmin 3 czy sporo innych gier działało lepiej na nim, niż na mojej PS4 (której już nie mam), lecz Final XV... dałem radę odpalić na spokojnie Shadow of War w 30 klatkach, 1080p, bez żadnych ścinek. Tutaj ścinki to była jakaś norma, gra chodziła mi w 25-30 fps z dużymi dropami pod sam koniec. Nie wiem, czy to po prostu wina mojego kompa, ale wierzę, że na mocniejszych pecetach tytuł śmiga bardzo dobrze. Pisząc tego bloga kupiłem ponownie Finala XV na PS5, by nie męczyć się z jego wersją na PC. Nie dość, że wygląda bosko, to jeszcze może chodzić w 60 klatkach bez spadków. Będzie mi się lepiej przechodziło ją po raz kolejny.
Na sam koniec wspomnę tylko o samych dodatkach. Dostaliśmy ich w sumie 5, z czego jeden to tryb multiplater. Mamy epizody Gladio, Prompto, Ignis oraz Ardyn, który każdy z nich ma swój charakter, styl gry i soundtrack. Gladiolus jest całkiem ok. Jego największym problemem jest fabuła, a mianowicie to, jak niewiele wnosi do całej piętnastki. W pewnym momencie Gladio odłącza się od drużyny, by wzmocnić swoją siłę, gdyż został ,,upokorzony" przez Ravusa. I to cała fabuła tego DLC, nie żartuję. Jest tam jakiś wątek Cora, który jest postacią towarzyszącą ochroniarza Noctisa, ale on nie porywa. Dużo lepiej jest z rozgrywką, która pod wieloma aspektami przypomina slashera. Mamy budowanie combosów, rzucanie kolumnami, ładowanie furii zwiększającej damage poprzez blokowanie, używanie specjalnych ataków etc. Można przy tym nieźle się pobawić, sam bohater wydaje się być dość wolny i cięższy od Noctisa, ale w jego przypadku walka w żadnym stopniu nie drażni, a potrafi wciągnąć. Muzyka nie odeszła od Finalowych klimatów, lecz momentami brzmi jakby coś wyjętego z Devil May Cry. Dla samej rozgrywki? Warto zagrać, ale lepiej tu nie nastawiać się na dobrą fabułę, gdyż ,,chłop chce być silniejszy" to dosłownie wszystko, co musicie o tym dodatku wiedzieć.
Następny dodatek to troszkę inna para kaloszy. Zapamiętajcie jedną rzecz: każde DLC mocno się od siebie różni. Prompto jest troszeczkę taką odwrotnością w stosunku do Gladio. Znacznie bardziej skupia się na fabule, która jest jego najmocniejszą stroną, ale nie spisuje się dobrze w rozgrywce. Co w niej nie pasuje? Prompto korzysta z czterech broni palnych, granatów i pałki do walki w zwarciu. Jak się domyślacie, jest to trzecioosobowy shooter i tutaj wyraźnie widać, że Final XV nie jest przystosowany do strzelania z pistoletów. Elementy skradane moooooże ujdą, ale strzelaniny już nie działają. Są nudne i dość sztywne. Fabularnie dostajemy bardzo rozszerzoną odpowiedź na jeden wątek z podstawki, który jest poruszony w kilku zdaniach. Dostajemy trochę lepszy zarys charakteru Prompto, a także swój czas antenowy ma Aranea, którego nie posiadała zbyt wiele w podstawowej grze. Staram się pisać niespoilerowo o tym, co tam się dzieje, ale mam z tym jakiś problem. Nie mniej historia tego DLC powala i jeżeli przebolejecie rozgrywkę, będziecie nią zachwyceni. Muzycznie mamy tu do czynienia z elektroniką, ale nie zabraknie tu ponurych akcentów.
Ignis jest chyba najlepszym dodatkiem, jaki wyszedł do tej gry. Jego jedyny problem polega na tym, że jest za krótki. Tutaj dostajemy kulisy tego, co działo się z kompanami Noctsia podczas akcji w Altisii, a konkretnie z perspektywy właśnie Ignisa, który musi dostać się do swego przyjaciela za wszelką cenę. Do akcji dołącza się też Ravus próbujący ocalić swą siostrę... i ten dodatek idealnie pokazuje, co fajnego można z białowłosym zrobić. Ma dobre powody, zarysowany charakter, a także robi w tym DLC cokolwiek więcej, niż w podstawowej grze, gdzie jest on przez jakieś 10-15 minut. Jak wcześniej wspomniałem, jest tu opcja odblokowania alternatywnego zakończenia, ale nie chcę o nim nic mówić. Zwykła końcówka... powiem wam tak. Jeśli naprawdę lubicie Ignisa (jak ja), to tutaj będzie wam go po prostu szkoda. Jest on też napisany naprawdę świetnie, niezależnie od wyboru, w jaki sposób skończymy historię dodatku. Sama rozgrywka jest mega przyjemna, a momentami czuć troszkę takie Assassin's Creed. Może to dziwne porównanie, ale już tłumaczę. Możemy odbijać dzielnice Altisii z rąk przeciwników, zdobywając za to staty, kasę i.... jakby tak patrzeć, to w sumie można to olać. Samym bohaterem walczy całkiem nieźle. Korzystamy z trzech sposobów na walkę sztyletami, modyfikujemy je z innymi żywiołami, kontrujemy przeciwników po uniku, atakujemy specjalnymi ciosami itd. Można i z tym się dobrze bawić, zwłaszcza że pojedynków z siłami cesarstwa jest mnóstwo. W tym dodatku towarzyszy nam muzyka symfoniczna z różnorakimi chórami, przy czym skrzypce mogą zrobić olbrzymie wrażenie.
Ostatni dodatek (pomijam multi), jaki wyszedł to Episode Ardyn, skupiający się na głównym antagoniście tej gry. Tutaj nie jestem pewny, co napisać. Po skończeniu go miałem negatywne odczucia i była dla mnie sporym rozczarowaniem. Zdarzyło się jednak, że porozmawiałem o nim chwilę z jednym znajomym, powyjaśniał mi to, co mi nie pasowało, potem przypomniałem sobie wszystkie cutscenki i... mam pustkę w głowie. Na pewno mogę sporo dobrego powiedzieć o rozgrywce, a konkretnie tej od drugiej połowy dodatku. W pierwszej mamy taki ala tutorial rozgrywki i ekspozycję fabularną składającą się z czytania wszystkiego na ekranie. Dalej mamy akcję w stylu Infamousa, czyli łazimy po mieście i robimy rozwałkę. Gra się nim... moveset ma dość podobny do Noctisa, ale wykorzystuje też do walki swoje własne moce i nie wydaje się być zrzynką. Do dyspozycji mamy całą Insomnię, którą możemy niszczyć, a do pomocy będziemy korzystać znanego fanom Final Fantasy summona, Ifrita. Rozwałka Ardynem daje mnóstwo zabawy... no dobra, nie podobał mi się jego główny utwór będący mieszanką metalu i rapu. Nie jest to złe, ale wokal tak bardzo mi do tego nie pasował. Reszta soundtracku spisuje się dobrze. Fabularnie mamy do czynienia z prequelem wyjaśniającym, czemu Ardyn robi swoje. Początek mi trochę mieszał, gdyż wyszedł jeden krótki film wprowadzający do tego DLC i szczerze mówiąc, nie wiem, co jest kanoniczne. Tu jest też inny błąd w kanonie związany z wojskiem cesarstwa Niflheimu, ale jest to trochę związane z epizodem Prompto, dlatego nie napiszę nic więcej. Był jeden moment, przy którym nie do końca wiedziałem, co dzieje się na ekranie i moim argumentem było ,,Ardyna powaliło"... SPOILER Po czym znajomy się spytał: A ty byś nie zwariował, będąc 2000 lat w niewoli? KONIEC SPOILERA. Koniec końców jedyne, co mam do zarzucenia, to zgodność z kanonem. Zamiary Ardyna są w miarę dobrze zarysowane i opowieść raczej wypadła ok. Musiałbym zagrać ponownie, by określić swoje zdanie na temat tego DLC
I tym oto sposobem przechodzę do podsumowania dotyczącego Final Fantasy XV, mojej pierwszej gry z tej serii. Stwierdzenie ,,niedokończona", to tak jakby nie powiedzieć nic. Jest to naprawdę dobra produkcja, którą niemal zabiło piekło deweloperskie. Nie wyszedł z tego crap, ale syf po tym wszystkim nadal pozostał. Mimo wyczuwalnego smrodu pokochałem tę grę. Spędziłem mnóstwo czasu przy tych bohaterach, których naprawdę polubiłem. Były momenty, jakie mnie absolutnie denerwowały, zachwycały czy też wywoływały wzruszenie. Cieszę się też, że to dzięki tej grze wkręciłem się w serię Final Fantasy, za co będę jej wdzięczny po wsze czasy.
Mam nadzieję, że podobało wam się moje czytadło. Jakie jest wasze zdanie o Final Fantasy XV? Z góry wybaczcie, że blog powstawał przez pół roku, ale utknąłem w swoim własnym piekle deweloperskim. Mam wrażenie, że i tu czegoś zabrakło, ale dobrze, że jednak dotarłem do końca i skończyłem kolejne rozliczenie.