Ten nowy serial na Netflix wciągnął mnie bez reszty. Aż cieknie ślinka...
Przeglądając ofertę Netflixa, trudno nie dostrzec licznych nowości, które co miesiąc zasypują platformę. We wrześniu pojawił się jednak serial, który przyciągnął moją uwagę wyjątkowo mocno. Nie zabrałem się jednak za niego od razu. Chwilę mi to zajęło, potrzebowałem polecenia ze strony znajomych z pracy, ale kiedy już w końcu do niego zasiagłem, wciągnął mnie na dobre. I przyznam, że przerósł moje oczekiwania.
Czy warto poświęcić kilka wieczorów na ten serial? Bez dwóch zdań. W dalszej części zdradzę, o jaki tytuł chodzi i co sprawia, że wyróżnia się na tle reszty premier z ostatnich miesięcy. Już teraz jednak pozwolę sobie wspomnieć, że jeśli macie pod ręką coś do jedzenia, to bardzo dobrze, bo… Bez tego może być trudno. Ślinka cieknie już na samym zwiastunie, więc przygotujcie się dobrze!
Czas na pojedynek!
Dobre trzy-cztery sezony temu mocno wciągnąłem się w “Masterchefa”. Wszystko za sprawą mojej obecnej żony, która nie tylko lubi gotować i świetnie się w tym odnajduje, ale dodatkowo daje się porwać produkcjom, które o tę tematykę zahaczają. A reality show od TVN-u zdecydowanie się w to wpisuje. Ja natomiast, mając za sobą jedynie lekturę “Shokugeki no Souma”, podchodziłem sceptycznie.
Po czasie okazało się jednak, że i mi tego typu pozycje sprawiają frajdę. Gdy więc znajomi z pracy podczas tegorocznego PGA zaczęli żywo dyskutować o “Kulinarnej walce klas” od Netflixa, szybko się zainteresowałem. Słyszałem o serialu wcześniej, ale nie byłem zaintrygowany na tyle, by dać mu szansę w całym tym zalewie nowości, których w okresie jesiennym jest spory. Niemniej, w końcu ustąpiłem.
I zanim przejdę do zachwytów, pozwolę sobie opisać zamysł samej produkcji. Jej oryginalny tytuł brzmi “Heugbaekyorisa: Yori gyegeub jeonjaeng”, co szybko daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z serialem azjatyckim - a w tym przypadku, koreańskim. Cel jest dość jasny - skonfrontować umiejętności najznamienitszych szefów kuchni związanych z Azją z kucharzami, którzy wciąż nie udowodnili w tym świecie swojej wartości na "dużej scenie".
Twórcy zwerbowali 20 przedstawicieli kucharskiej elity - tzw. Czarne Łyżki (szefowie gwiazdkowych restauracji, wieloletni guru konkretnych kuchni, czy nawet kucharze mający na swoim koncie gotowanie w Białym Domu…), a także 80 aspirujących talenciaków - tzw. Białe Łyżki (od właściciela knajp z kurczakami, przez samouka, aż po kucharkę pracującą na co dzień w szkolnej stołówce).
Masterchef dla wymagających?
I jak to w reality show bywa - musi być współzawodnictwo. Tak jest też tutaj - wszystko zaczyna się od przesiania 80 Białych Łyżek, by wyłonić 20 najlepszych. W taki sposób w następnej rundzie dochodzi do pojedynków - Biała Łyżka vs. Czarna Łyżka. Składnik przewodni jest kwestią stuprocentowo losową, a oceniający w tej rundzie (Sung-jae Ahn oraz Jong-won Paik - polecam o nich poczytać) wybierają lepsze z dwóch dań z zasłoniętymi oczami, bazując głównie na smaku.
To całkowicie eliminuje potencjalne sugerowanie się rangą kucharza i sprawia, że wygrać mogą wyłącznie ci, którzy w danym momencie i przy pomocy konkretnego składnika przygotują najlepsze danie. W dalszych etapach mamy kolejne kreatywne pomysły rywalizacji, czy wariackie jurorskie, aż... Ostatecznie pozostanie jedna osoba, która zostanie głównym wygranym całego turnieju, zgarniając sowitą nagrodę pieniężną i zasłużony splendor w kulinarnym świecie. Jak jednak widzicie - zadanie do najłatwiejszych nie należy.
I samo to współzawodnictwo jest niesamowicie ekscytujące. Natomiast zalet można wymieniać znacznie więcej. Choćby umiejętności - te są na najwyższym możliwym poziomie. Przyznam, że sam nie przepadam za gotowaniem i choć od wielu lat dbam o “michę”, to czas w kuchni nie jest moim ulubionym. Za to możliwość obserwowania mistrzów swojego fachu to prawdziwa uczta dla oczu. Ślinka cieknie od samego oglądania.
Poza tym mamy tam do czynienia z naprawdę ciekawymi osobami. Od gościa tytułującego się mistrzem mięsa, przez wspomnianą już wcześniej kucharkę ze szkolnej stołówki, aż po chłopaka, który swoje dania bazuje na… Przepisach zawartych w popularnych mangach. Otwiera komiks, przypomina sobie recepturę dania i odpowiednio je podkręcając, wykłada na stół. Niezły wariat!
Smacznego!
Wszystko to sprawia, że serial ogląda się znakomicie. Widać sporo emocji, można poczuć stres kucharskiej elity, gdy mierzą się z teoretycznie dużo gorszymi rywalami, a ponadto sam proces komponowania potraw z takich składników jak suszone liście rzodkiewki i płaszczka to niemal jak obserwowanie malarza w prawdziwym kreatywnym uniesieniu. Genialnie się na to patrzy i genialnie się tego słucha.
Jeśli więc - podobnie jak ja - lubicie kulinarne produkcje i macie słabość do obserwowania rywalizujących ze sobą postaci, które nienawidzą przegrywać, to jestem przekonany, że doskonale się tu odnajdziecie. Zwłaszcza że nie brakuje tej charakterystycznej dla koreańskiego stylu podniosłości wydarzeń. W końcu gdzie indziej zamiast standardowego “przechodzisz dalej” jurorzy rzucają cięte “przetrwałeś”?
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych