Moje podsumowanie 2021 roku
Ten rok był dla mnie cholernie męczący. Nie tylko dostaliśmy sporo gier wartych (lub niewartych) sprawdzenia, ale i narobiło się parę rzeczy w moim prywatnym życiu. Wypadałoby jednak napisać jakieś podsumowanie growe czy coś podobnego. To będzie pisane w podobnym stylu, co w zeszłym roku, gdyż zwyczajnie kupiłem za mało nowych rzeczy z kilku powodów... niemniej zapraszam do czytadła.
Jak wspomniałem wyżej nie udało mi się dorwać nowych produkcji z paru powodów. Nie będę mówił o wszystkich, ale wspomnę o najważniejszych. Przede wszystkim musiałem odłożyć przyjemności growe ze względu na naukę oraz stan zdrowia. Od początku roku borykałem się z problemami z oddychaniem, męczącym, conocnym kaszlem czy zablokowanym nosem. Do tego dowalcie jeszcze znacznie cięższy materiał szkolny z paroma nauczycielami, którzy są idealnym przykładem ludzi chcących udupić każdego. Takie połączenie nie za bardzo pomaga, a jeszcze bardziej męczy, czego skutkiem była powoli pojawiająca się depresja. Materiału nie byłem w stanie nadgonić, zbliżały się wielkimi krokami egzaminy zawodowe, a ze zdrowiem ciężko było cokolwiek zrobić, gdyż wtedy bardziej się skupiono na tym, kto ma wirusa, a kto nie (serio, te teleporady w większości mi dawały kwarantanny). Co prawda zacząłem coś robić w sprawie kaszlu, ale z oddychaniem nadal było ciężko. Wszystko się zmieniło, gdy udałem się w maju do psychologa, który mocno mi pomógł. Zdążyłem nadrobić szkolne zaległości, egzaminy zdane, a w wakacje, gdy w miarę się sytuacja zluzowała, rozpocząłem moją walkę z problemami zdrowotnymi. Kaszel i trudne oddychanie mam już za sobą, pozostała mi już tylko operacja nosa. Jednocześnie w wakacje wróciła mi chęć do grania i mogę powiedzieć, że do końca roku wszystko było w normie. Jasne, coś próbowałem kończyć od stycznia, ale zwyczajnie mi się nie chciało. Zwłaszcza, że wtedy miałem zajęcia zdalne, gdzie po ich skończeniu nie miałem ochoty na nic. Może trochę szkoła nabrała tempa, ale co poradzić? W końcu w 2022 będę pisał kolejny egzamin zawodowy, a w maju czeka na mnie matura. No dobra, tyle już smętnego marudzenia o moim życiu, bo nie po to większość z was przyszła, ale musiałem jakoś wyrzucić to z siebie.
Jako że nie zdążyłem nadrobić wszystkich produkcji, to ,,podsumowanie" będzie w podobnym stylu, co te poprzednie. Jeśli nie pamiętacie, o co w niej chodziło, to w dużym skrócie: bardzo mi się spodobała formuła zagrajnika, który przedstawił swój 2019 roku. Umieścił w filmie produkcje, który wtedy wyszły i nie wyszły w tamtym czasie, dając do tego odpowiednie kategorie. Postanowiłem wtedy pobawić się w taką formułę. Jeśli wam się takie coś spodoba, to może i wy pobawicie się w taką formę. Jeśli nie i wolicie standardową rozpiskę... nie ma problemu, też chętnie poczytam.
Najlepsza gra, z którą nie wiązałem żadnych nadziei - Persona 5 Strikers
Na sam początek wybieram ten konkretny tytuł, gdzie mam tutaj trochę do powiedzenia. Od kiedy ogłoszono datę premiery, mocno czekałem na Personę 5 Strikers. Nie tylko mogłem więcej czasu spędzić z bohaterami, których polubiłem, ale i sama rozgrywka wyglądała solidnie. Ba, postanowiłem zamówić przedpremierowo wersję pudełkową. Tylko dlaczego mówię o tej grze w kategorii, że w nią nie wierzyłem? Otóż moi dwaj znajomi mogli już zagrać w tą Personę i dość szczegółowo opisywali, że ta gra to chłam i wielkie niepowodzenie. Nie odpowiadał im ten mix gry musou (chodzony slasher z setkami wrogów) z Personą (elementy jRPG ze słabościami czy technicalami). W tamtym momencie wziąłem ich opinię dość za mocno do siebie i nie tknąłem Strikers przez długi czas, a nawet anulowałem zamówienie. Mijały miesiące i dosłownie przypomniało mi się o tej produkcji jakoś w połowie wakacji. Dorwałem ją w znacznie niższej cenie jakoś w sierpniu, a grać zacząłem we wrześniu, na początku roku szkolnego. I gdybym dalej słuchał się tamtych dwoje, mógłbym ominąć naprawdę super gierkę. Sejman, nie zaczynaj mnie bić XD
Mega wciągnąłem się przez rozgrywkę, postacie i oczywiście styl, bo to w końcu spin-off Persony 5, która ma ciekawą i przyjemną dla oka stylistykę. Sama walka i rozwój postaci spodobał mi się z tego względu, że był czymś innym niż typowe musou. Muszę wam przyznać, że gry tego typu na dłuższą metę mnie nużą. Próbowałem dać szansę jednemu z nowszych Dynasty Warriors oraz Fate: Extelli i zwyczajnie mi nie podeszły. Strikers z kolei, przez te elementy typowe dla Person, nie nudziło mnie. Nie musiałem już spamować na potęgę powtarzalnymi kombinacjami i okazjonalnie czekać na jakiś silniejszy ruch. Tym razem musiałem, jak to w grach tamtej serii, bawić się personami, szukać słabych punktów wrogów, levelować postacie i żonglować ich skillami, gdzie wreszcie można swobodnie wymieniać umiejętności, jak boost do ognia czy większa szansa na zadanie mocniejszego ciosu technicznego. Cieszę się też, że nie było normalnych social linków. Nie mam do nich problemu, ale gdyby były w Strikers w takiej samej formie, co w oryginalnej Personie 5, to po prostu by nie pasowały. Nowe postacie wypadły spoko, a te stare wypadły... powiem wam wprost, stęskniłem się za Phantom Thieves (nie lubię odmieniać tej nazwy na polski). Nadal to ta sama banda nastolatków, momentami debilna, momentami naprawdę spoko. W kwestii samej opowieści to mamy dość podobny schemat, gdzie musimy odmieniać serca znanym i skorumpowanym dorosłym. Podoba mi się ten koncept ze złym AI, ale samo generowanie lochów przez jakąś aplikację jest dziwny. Jeszcze działających w podobnym stylu, co metaverse z Persony 5. Soundtrack... ten z P5 nie zawsze mi podchodził, ale tu był naprawdę spoko.
W każdym razie Strikers mega mi się podobało i myślę, że chyba do tej gry sobie wrócę. Naprawdę, spodziewałem się tutaj klapy, a dobrze się bawiłem. Wypadałoby też dokończyć New Game + na najtrudniejszym poziomie trudności. Jeśli komuś miałbym polecić ten spin-off, to chyba tylko fanom samej piątej odsłony serii Persona oraz ludziom, którym nie podszedł gatunek musou.
Gra sieciowa, w którą grałem najczęściej - Valorant
Trochę oszukuję, bo najdłużej grałem w Valoranta jakoś... tydzień bądź dwa tygodnie (zacząłem miesiąc temu)? Wybaczcie, ale mój problem z grami online (siedzisz 2 godziny, a potem odinstalowujesz) nadal trwa. Niemniej produkcja Riotu na ten moment mi się podoba i raczej mi się nie widzi z niej rezygnować. Podoba mi się ta prosta stylistyka, jak i rozgrywka będąca trochę takim CSem, a trochę hero shooterem. To drugie może być mylnym określeniem, ale nie wiem, nie znam się. Jeszcze nie rozpracowałem wszystkich systemów, lecz zwyczajnie gra mi się dobrze, a co do trybów to lubię sobie katować ten polegający ze zmianą broni za dotarcie do pewnego punktu na pasku i zabiciu przeciwnika obecnie używaną spluwą. Na razie jedyny mój problem nie jest de facto związany z samą grą, a z moim internetem. Dalej siedzę z daleko od routera wifi i póki się nie przeprowadzę, prawdopodobnie nadal będą mi się zdarzały mi się jakieś lagi.
Najlepsza gra, która spełniła moje oczekiwania - Guilty Gear Strive oraz Resident Evil: Village
Na najnowszą bijatykę Arc System czekałem w tym roku chyba najbardziej. Po ograniu bet raczej nie miałem większych obaw w stosunku do tego tytułu. Za niego odpowiadali nie goście od Blazblue: Cross Taga czy Granblue Fantasy: Versus, a ci od serii Guilty Gear, więc wyrzuciłem z głowy myśl, że wsadzą autokombinacje. Złamałem do tego zasadę ,,No Pre-Order" i zakupiłem wersję deluxe. I co za zaskoczenie, naprawdę mi się ta bijatyka podoba. Rozgrywkowo bardzo mi się podobało, chociaż musiałem się trochę przyzwyczaić. Pewnie, parę elementów z poprzedniczki wywalono, nie jest aż tak przekombinowanie, lecz nadal ogarnięcie Strive'a nie jest za proste. Wciąż nie wszystko się łączy, trzeba postarać się z wywaleniem w powietrze przeciwnika itd. Graficznie jest super, efekty i postacie wyglądają świetnie. Fabularnie wyszło naprawdę spoko i satysfakcja z obejrzenia historii (nie ma typowej kampanii jak z Mortali) była dla mnie spora. Warto dodać, że nadrabiałem przed odpaleniem trybu opowieści wszystkie odsłony plus czytałem streszczenia, co działo się przed grami. Nie twierdzę, że to odsłona idealna, oczywiście, że nie. Ilość postaci na start wciąż jest taka sobie, chociaż postacie dlc jakoś naprawiają ten kłopot. Kod sieciowy wciąż ma problemy z łączeniem się graczy, część zawodników wypadałoby troszkę znerfić, jak specjalny atak Sola, zaś ilość trybów offline nie powala. Nie zmienia to jednak faktu, że świetnie się bawiłem, nie zawiodłem się, nie dostałem gry opartej o autokombinacje i mam nadzieję, że z czasem dodadzą jeszcze więcej zawartości. Na ten moment dodali 3 postacie, czwarta wyjdzie w styczniu razem z nową areną, a wciąż pozostaje piąty zawodnik z kolejnym miejscem do bitki i dawką fabuły.
Z kolei drugą taką produkcją, która spełniła moje oczekiwania, to było Resident Evil 8: Village. Szczerze mówiąc miałem je tutaj w miarę wysokie, gdyż siódemka była chyba moją ulubioną odsłoną w serii. Remake'i nie wliczam, bo tu mi chodziło o główną serię. Tu pomagał klimat ósemki, który dla mnie bił na głowę opuszczony i zrujnowany dom w arizonie. Wioska rodem z Residenta 4 podlana przeciwnikami rodem z bloodborne (mówię o wilkołakach czy tych stworach z zamku pani wampirzycy) już mnie zachęcały do sprawdzenia pełnej wersji. W końcu ją dorwałem i cóż, dla mnie pobiła siódemkę. O klimacie już wspomniałem, uwielbiam go. Walka wręcz, choć nadal męcząca, wydaje mi się trochę lepsza od tej z poprzedniczki. Wydaje mi się, że obrona jest bardziej skuteczna. Strzela się nieźle, rozwój broni wydaje się git, ale trochę nie opłaca się potem trzymać spluw, które są nawet max ulepszone słabsze od nowej. Co z jednej strony to trochę marnotrawstwo, a z drugiej lepsze to niż trzymanie słabej broni do końca gry. Antagoniści, ponownie jak Bakerzy, wydają się interesujący i charakterni, z czego najbardziej polubiłem Heisenberga (o wielkiej pani nie mówiąc). Ethan, który pierwotnie był bardziej kimś w stylu osoby, z którą można się utożsamiać... też niby taki jest, ale przez większość gry jest wkurzony jak cholera, co mi się podoba. Chris zdawał się ciekawy, ale trochę za mało go było. Zakończenie i ogólna opowieść były super i odpowiada też na jedno pytanie (jak powstała Umbrella), ale ciekawie buduje wydarzenia do kontynuacji. Czy gra jest straszna? Ma jeden segment, który mrozi krew w żyłach, ale to polecam samemu przeżyć. Na ogół tytuł bardziej buduje klimatem, ale nie stara się przerazić gracza (pomijam tamten fragment). Jedynie zarzuciłbym mały czas ekranowy Chrisa oraz sama gra wydaje się trochę za łatwa na normalnym poziomie trudności. Nie, nie będę truł, że nie ma polskiej wersji językowej, bo ten problem mnie nie dotyczy.
W każdym razie na obie te gry najbardziej czekałem... i obie spełniły moje oczekiwania. Nie żałuję wydanej na to kasy i mam nadzieję, że nieprędko o tych produkcjach zapomnę. Troszkę szkoda, że RE8 mało ugrało na Game Awards, gdyż to był mój kandydat na grę roku, ale jak to się mówi... no trudno. Tamten wynik również mnie usatysfakcjonował.
Najlepsza gra, do której wróciłem po przerwie - Persona 5 i Blazblue: Centralfiction
Nim rozpocząłem Strikers, w maju wróciłem do zwykłej Persony 5. Wiecie, wypadałoby dokończyć oryginał, nim zacznie się kontynuację. I czemu oryginał? Ano nie dorwałem wersji Royal ze względu na cenę oraz dostępność pudełek. I z tego co się orientuję, to Strikers kompletnie olewa wątki z nowego wydania. Ahhh Atlus i jego debilizmy. W każdym razie Persona 5 naprawdę mi się podobała i miło spędziłem czas grając w nią. Pod względem fabularnym to wybaczcie, ale jakoś czwórka lepiej ogarnęła historię, gdzie jej mogłem zarzucić tylko i wyłącznie ostatniego bossa (tego sekretnego). W piątce było już trochę więcej, jak np. cała ta szopka z przesłuchaniem i koniec tego wątku czy parę linków postaci. Rozgrywkowo z kolei bawiłem się znacznie lepiej. Powiedziałbym, że to jeszcze bardziej podrasowana walka z czwórki, tyle że z paroma nowymi typami ataku czy spluwami. Lubię też konstrukcję samych lochów i ich design. To przynajmniej coś więcej aniżeli ciągłe łażenie po lochach. Teoretycznie dalej to mamy, ale robimy też inne rzeczy w stylu łażenia po wentylacji bądź unikaniu wzroku przeciwników. Projekty person ponownie spoko, muzycznie było z kolei jakoś... większość soundtracku mi się podobała, ale czasem odczuwałem znużenie np. motyw muzyczny ostatniego, sekretnego lochu. Pacing między życiem szkolnym i walkami w lochach, jak to w Personach, leży, lecz to chyba norma w tej serii.
Gdybym mógł jakoś inaczej ocenić samą piątkę, to chyba uznałbym ją za taką odwrotność czwórki. Gdzie tam większy miałem problem do rozgrywki i uwielbiałem fabułę, tak tutaj historia jest skokowa, zaś przemieszczanie się i pojedynki są ekstra. Nie wiem szczerze, czy opłaca mi się potem dokupienie wersji Royal, ale raczej na długo zostanę z oryginałem. Dodatkowy scenariusz mogę sobie zawsze obejrzeć, a i nie potrzebuję ułatwień na potęgę. W każdym razie sama gra zacna i polecam.
A w chwili, gdy to piszę, wróciłem też do serii Blazblue, a konkretnie do odsłony Centralfiction, gdyż postanowili zmienić kod sieciowy na rollbacka. Jest to bardzo dobra wiadomość, gdyż poprzedni sposób na granie online kompletnie nie działał. Fajnie, że ktoś im wreszcie zasugerował, by naprawili też Blazblue (albo zrobiono to za Arc). Na razie jest to beta nowego kodu, ale coś czuję, że raczej jej tak szybko nie skończą i normalnie dodadzą aktualizację w lutym, gdyż w wtedy ma oficjalnie wyjść łatka z rollbackiem do Centralfiction oraz Cross Tag Battle. Sam zacząłem męczyć tryb online i wciąż nie mogę się nacieszyć, jak ta gra odżyła, gdzie lobby jest nadal pełne. Dacie wiarę, że na statystykach Steama ta odsłona Blazblue miała maksymalnie więcej graczy niż większość bijatyk? Pobija inne gry Arc System, Street Fightera 5, nie wiem jak z MK, ale chyba tylko nie prześcignęli Tekkena. Pewnie, ilość graczy będzie się zmniejszać, ale wciąż powrót ludzi do Centralfiction oraz mogę pokazać, co potrafię... to znaczy w większości przegrywam, bo trafiałem na graczy bardzo zaawansowanych. Ale hej, wciąż można próbować.
Najlepsza gra, w którą grałem ze znajomymi - Tekken 7
W zeszłym roku dałem Tekkena 7 jako najlepszą grę, do jakiej wróciłem po czasie. Przyznaję, brakowało mi wtedy Tekkena i na szczęście przyszła wersja PC z bardzo niską ceną i lepszymi ustawieniami graficznymi (serio, na PS4 jest strasznie rozmazany). Jednocześnie i w tym roku najwięcej grałem ze znajomymi właśnie w Tekkenie 7. Głównie nasze potyczki polegały na turniejach, gdzie w 5-6 osób biliśmy się ze sobą. Ewentualnie tłukłem się z jednym kumplem, gdzie w większości robiliśmy zakłady na temat kończenia innych produkcji. Ostatnia walka, jaką stoczyliśmy skończyła się moim zwycięstwem, gdzie chłop miał potem skończyć Personę 3, której nie chciał przejść. Takie to rzeczy się dzieją... pierwotnie myślałem, by dać tu Guilty Geara XX: Accent Core, ale więcej zaczęliśmy nawalać dopiero od początku jesieni.
Najlepsza gra, która mnie denerwowała - Ninja Gaiden Sigma
Całkiem niedawno udało mi się dorwać kolekcję Ninja Gaidenów na PS4. Zabierałem się za nią od dłuższego czasu, ale kończyłem wydając pieniądze na co innego. Na razie skończyłem jedynkę i jak zapewne widzicie po tytule ,,nominacji", potwornie się przy tej grze męczyłem. Ba, ciężej mi się grało w to aniżeli w jakiekolwiek soulsy, nie żartuję. Wydaje mi się też, że w erze PS2/XBOX to Devil May Cry 3, które również jest znane ze swego poziomu trudności, jest prostsze od Gaidena 1. Zacznę od opcji, jakie dostajemy na sam start, czyli pierwsze 2 rozdziały. Rozwijamy bronie, ulepszając w sklepie i to na ogół jest spoko, dostajemy nowe ruchy z kolejnym wzmocnieniem i w ogóle. Problem w tym, że na początku dość ciężko o jakiekolwiek możliwości, mamy tam parę kombinacji na ziemi i wzmacnianie silnego ataku, co jest spoko, lecz w powietrzu nie ma prawie nic. Walka w powietrzu jest jednym z ważniejszych elementów, a w Gaidenie na początku możemy sobie jedynie zrobić jeden prosty cios i dobicie wroga na ziemię. Do tego walka wydaje się wtedy dość dziwnie sztywna i męcząca, ale gdy tylko ulepszymy naszą pierwszą broń, lub znajdziemy kolejną, pojedynkowanie już robi się przyjemniejsze. Dalszego problemu z systemem walki za bardzo nie mam.
Niestety dalej mamy utrudnienia. Spawn przeciwników jest dziwny, gdzie czasem po załadowaniu na nowo lokacji się zjawiają, czasem po otworzeniu innych drzwi (tu chodzi mi, że zabijamy przeciwników i idziemy dalej, wracacie się w celu przeszukania terenu i znowu musimy walczyć, za każdym razem). Sami wrogowie zadają damage porównywalny do tego, jaki dostajemy zwykle w Dark Souls, posiadają parę ruchów przełamujących nasze blokowanie bądź je ignorują (np. chwyty), łucznicy wywalający nas daleko, gdy dostaniemy strzałą, nie wiadomo zbytnio, jak długo trwają pułapki (jedną pod koniec męczyłem z dwie lub trzy godziny, bo ciągle przegrywałem). Bossowie z kolei byli bardzo różni, bo raz trafiali się banalni pokroju przedostatniego bossa czy... czołgu z helikopterem, a raz naprawdę ciężcy i męczący. Nie wiem, jak wy, ale ja miałem problem z czerwami. A cholerstwo szybko wraca na swoje pozycje, to ma jakiś dziwny dystans trafiania nas czy ten przeklęty chwyt, gdzie nie wiesz, kiedy użyje. I uwaga, ja w to grałem na poziomie normalnym.
Ogólnie mam ambiwalentne odczucia względem pierwszego Ninja Gaidena Sigma, gdyż poziom trudności to nie jedyne, co mi tam nie odpowiada. Lubię system walki, segmenty platformowe, koncept z szukaniem zdrowia, rozwój broni, muzykę i grafikę, lecz mamy też kompletnie nijakiego bohatera, backtracking gorszy od tego z serii DMC, beznadziejne korzystanie z łuku, mehowa rozgrywka Rachel i ogólnie ten poziom trudności. Dla porównania, grałem w chwilkę w Gaidena 2 i tam było super, nie aż tak ciężko i dało się na start cokolwiek zrobić. Trochę się obawiam, jak koniec końców wyjdzie u mnie z tą serią, bo jedynka była masakrycznie trudna, dwójka wydaje się super, a o trójce słyszałem, że jest kiepska i ZA PROSTA. Oby nie była aż tak słaba.
Staroć, w który grałem najdłużej - Ratchet & Clank 3: Up Your Arsenal
W tym roku starałem się jakoś nie wydawać za dużo kasy, dlatego też postanowiłem pomęczyć się z emulatorem na PS2 i przejść niedokończone przeze mnie tytuły z tych ,,pięknych czasów". Z Ratchetem 3 miałem zawsze takie, że podobała mi się, ale wolałem dwójkę. Po ponownym przejściu stwierdzam, że choć głęboko druga odsłona jest w moim sercu, tak trójkę wolę bardziej. Przede wszystkim to sequel idealny... już dla idealnego sequela. Rozwinięto jeszcze bardziej rozwój broni, który de facto został już taki na dłużej, Clank dostał więcej etapów i to lepiej zrobionych od tych z poprzedniczki, czy chociażby wprowadzili chyba najlepszego antagonistę w serii, Dr. Nefariousa. Opowieść jest całkiem nieźle napisana, a humor, jak to w starych Ratchetach jest super. Tym razem, poza czarnym humorem i łamaniem czwartej ściany z dwójki, mamy w cholerę gagów, shitpostów i trochę dorosłych żartów. Insomniac postanowiło też pobawić się z aspektem areny i jej podobnych wyzwań, co wyszło naprawdę dobrze. Niestety, miejsce składające się z szukania rzeczy po wielkim terenie za śrubki nadal jest, ale przynajmniej to nie są dwie planety z tym konceptem. Do tego pozbyli się segmentów wyścigowych... całe szczęście, bo Insomniac nigdy one nie wychodziły. Co by tu... jeśli lubicie dwójkę, jak i całą serię to warto zagrać w trójkę. Może klimatem być trochę inny od poprzedniczki, ale jeśli szukacie klasycznego Ratcheta, bierzcie śmiało.
Najlepszy staroć, który odkryłem po latach - Final Fantasy VII
O Final Fantasy 7 usłyszałem po raz pierwszy, gdy zapowiedziano jej remake. Po jego skończeniu stwierdziłem, że w sumie wypadałoby jakoś znać oryginał. Kupiłem, skończyłem i podobało mi się, tylko... mam wrażenie, że to nie jest AŻ TAK dobra gra, jak o niej wszyscy mówią. I nie mam tu na myśli przestarzałej grafiki, która moim zdaniem ma w sobie swój urok. Po prostu mnie nie chwyciła tak bardzo, jak resztę. Nie mówię też od razu, że to jakiś średniak, bo nim nie jest. Podobała mi się historia Clauda i jego ekipy, były momenty, które mnie mocno chwyciły (śmierć Aerith lub Cloud na wózku), parę razy się uśmiałem (marynarz Barret dla przykładu), a mechanicznie było super. Rozwój materii, choć z początku go nie rozumiałem, po czasie okazał się mega przyjemny, system walki był idealny pod względem prędkości i nie nudził, rozwój postaci był spoko i walki z bossami dawały satysfakcję. Trochę nie jestem fanem konstrukcji miejscówek, gdzie gra momentami nie mówi wprost, gdzie się udać. Nie oczekuję, by gra trzymała mnie za rączkę, ale momentami musiałem sprawdzać na zagrajmy z tej gry, gdzie należy się udać, bo nie wiedziałem, co dalej. Najwięcej bym się przyczepił do Sephirotha, który... poza wyglądem nie wydaje mi się aż tak ciekawym i fajnym antagonistą. Jasne, jego origin story jest spoko, lecz przez większość gry... właściwie nie walczymy głównie z nim, bo prawdziwy Sephiroth zjawia się na samym końcu. Więcej to mamy Jenovy i to raczej ona mogłaby być głównym złym. Do tego... mam wrażenie, że przy remake'u zrobiono go takim, jakim powinien być, czyli tym przerażającym i tajemniczym przeciwnikiem. Także postać Aerith, która w wersji z 2020 była fajną i miłą postacią, w oryginale potwornie mnie męczyła i drażniła. Zmarnowano potencjał postaci Vincenta, który charakterem i designem najbardziej mi się podobał. Niby to postać poboczna, ale Yuffie też do takich należy, a miała swój wątek dobrze poprowadzony. Na koniec mingierki, to mordęga... jak w każdym FF.
Jak wspomniałem, oryginalne Final Fantasy 7 jest całkiem spoko, ale nie wydaje mi się aż tak dobre, jak o nim wszyscy mówią. Na pewno pomogło mi to przygotować się na kontynuację remake'u, gdzie jestem jeszcze bardziej ciekaw zmian oraz mam trochę więcej wymagań (np. by rozbudowali wątek Vincenta). A które Final Fantasy będzie u mnie następne? Type-0 oraz remaster ósemki.
Najlepsza gra z piękną grafiką - Demon's Souls lub Ratchet & Clank: Rift Apart
Tu miałem wybór między Demonami, a Ratchetem i zdecydowałem, że wybiorę obie te gry. Głównie przez to, że stylistycznie się ze sobą różnią. Zacznę od Demon's Soulsów, które mają trochę bardziej realistyczną grafikę. Może to trochę dziwne stwierdzenie, skoro piszę o grze dark fantasy, ale to najbliższe, do czego mogę to ocenić. W każdym razie gra wygląda przepięknie. Przede wszystkim kolory, przez które oprawa graficzna wydaje się żywa. Tak, oryginał był szary i bury, ale i przy tym ledwo widoczny, bo komuś nie chciało ustawiać we From Software jasności. Tu na szczęście nie ma takiego problemu i wszystko jest normalnie widoczne. Projekty potworów oraz bossów są fantastyczne. Nawet postacie humanoidalne wyglądają super. Nawet podczas tworzenia postaci można się zachwycić nad szczegółami w opcjach... szkoda tylko, że przez większość gry nie zobaczymy twarzy swojej postaci, ale to już co innego.
Z kolei Ratchet stylistycznie to gra przypominająca animację Disney'a. Już takie zdanie padało w odsłonie z 2016 roku, ale w Rift Apart faktycznie w rozgrywce wygląda jak film animowany. Efekty specjalne i cząsteczkowe wyglądają świetnie, przepięknie zaprojektowano lokacje i wyglądy przeciwników oraz postaci. Ratchet oraz Rivet mają genialnie wykonane futro, bardzo przyjemne dla oka. Wspomnę też trochę o raytracingu. Grałem chwilkę bez niego i wszystko było ok, ale gdy już odpaliłem tytuł Insomniac Games z nim, to szczęka mi opadła. Nie sądziłem, że będę tak mocno zachwycał się nad odbiciami. Jeśli miałbym jakoś zasugerować wam granie w Ratcheta, to najlepiej z odpalonym raytracingiem oraz 60 klatkami. Może nie będzie chodzić w rozdzielczości 4K, ale wciąż gra wygląda wspaniale.
Gra, którą zacząłem, lecz do tej pory jej nie dokończyłem - Nioh 2
W zeszłym roku Nioh 2 tylko obserwowałem, jak mój brat gra. W tym natomiast zdecydowałem, że sam na spokojnie przejdę Nioh 2 i gram w to przerywanie. W lutym zacząłem, ale dalej przechodziłem w maju, potem w wakacje nie ruszałem i w sumie dopiero w grudniu wznowiłem przechodzenie. Raczej do końca roku się nie wyrobię z ukończeniem, więc obstawiam, że w kolejnej mojej dziwnej topce znowu pojawi się Nioh2, ale tym razem w kategorii ,,Gra, którą przechodziłem za długo". A jak sam tytuł? Jest znacznie lepiej niż w jedynce, staty wydają mi się bardziej ogarnięte, walka wydaje mi się trochę płynniejsza, a forma przemiany w yokai to strzał w dziesiątkę. Jest to na moje znacznie lepsze i klimatyczne niż wzmocnienie samej broni w jedynce. Jedyne, czego trochę nie łapię to ciąg fabularny. W jedynce mieliśmy bardziej określone cele, choć też opowieść prowadzona była dziwnie. Tutaj poza pomaganiem Odzie Nobunadze nie za bardzo wiem, o co chodzi. Może to zwyczajnie moja wina, że zapominam wydarzeń z tej gry ze względu na takie jej przechodzenie, bardzo możliwe. W każdym razie dobrze, że wróciłem do Nioha 2 i obym się spiął i skończył go jeszcze w tym roku.
Najlepsze gra, przy której zrobiłem przerwę - Shin Megami Tensei III: Nocturne
Po skończeniu Persony 4 i 5 oraz Catherine miałem troszkę dylemat, co dalej próbować od Atlusa. Myślałem sporo nad Personą 3, ale z drugiej strony ciekawiło mnie SMT3: Nocturne. W końcu wyszło tak, że bardzo krótko przechodziłem P3, ale na dłużej zostałem przy Shin Megami Tensei. Grało i gra mi się super. Podoba mi się zarys fabularny, projekty potworów i głównego protagonisty, Demi-Fienda. System walki, bardziej skoncentrowany na osłabianiu przeciwnika, wzmacnianiu drużyny, szukaniu słabości i karach w formie tracenia ruchu za spudłowany bądź odbity atak to jest naprawdę coś. Pod paroma względami miałem trochę takie uczucie, jakbym grał w krzyżówkę Person, Finali oraz Pokemonów przez to zbieranie do drużyny demonów (nie potrzebuję wyjaśniania co było pierwsze i innych podobnych rzeczy, jakby co). Ale zapytacie się pewnie, czemu zawiesiłem granie? Dotarłem chyba do 1/3 gry, ale nie jestem pewny. Po prostu byłem w lokacji po pierwszej walce z Dante (tak, jest w tej grze bohater serii DMC). Niestety mój komputer wymagał formatu, więc pomyślałem, by zgrać sobie zapisy z ,,karty pamięci" z emulatora. Zgrałem je i wysłałem koledze na discorda (nie chciało mi się wrzucać na dysk google), zrobiłem format kompa i postanowiłem zgrać wszystko ponownie. I tu właśnie pojawił się problem, ponieważ emulator nie odczytał mi zapisu. Przysięgam, próbowałem wszystkiego, ale nie mogłem odzyskać mojego postępu sprzed formatu. Grałem jakoś przez... 3 lub 4 tygodnie nonstop w SMT3. Wkurzyłem się i przerwałem granie. Jeśli miałbym już oceniać tą grę, to powiedziałbym ,,przechodźcie, jest naprawdę dobra", ale chciałbym jeszcze ją dokończyć. Może nie teraz, ale na nowy rok postaram się do niej podejść ponownie.
Gra, która głównie mi służyła do zabicia nudy - Bloodborne
Na sam koniec gra, która głównie służyła mi do zabicia nudy i jako trzecia opcja, gdy nie wiedziałem co wybrać między dwoma konkretnymi tytułami. Zabawny wybór, gdyż Bloodborne do prostych gier nie należy zbytnio, ale jako odstresowanie czy na zabicie czasu dla mnie pasowała najbardziej. Wciąż dobrze się bawię ginąć, pokonując bossów, odkrywając kolejne sekrety (udało mi się wreszcie dostać do Djury i normalnie z nim pogadać) czy przechodzić grę na nowe sposoby. W tym roku skończyłem nową grę + i dodatkowo zebrałem wszystkie osiągnięcia z dodatku, co umożliwiło mi zdobycie pełnych 100% z tej gry. Coś czuję, że to jeden z tych tytułów, gdzie są u mnie takie produkcje, jak Wiedźmin 3, Gothic 2, Assassin's Creed 1, Half-Life 2 etc. Inaczej mówiąc, Bloodborne to ta gra, do której chętnie usiądę po raz kolejny i nadal będę świetnie się bawił.
I w ten oto sposób prezentuje się moje podsumowanie roku 2021. Dla mnie nie był jakoś specjalnie dobry biorąc pod uwagę sprawy prywatne, ale pod kątem growym chyba wypadł ok. Ja się teraz z wami żegnam, ciekaw jestem waszych list i wesołych świąt oraz szczęśliwego nowego roku... albo po prostu miłego dnia.