REVENTURE – NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ. I BIGOS.
Reventure to taka gra, w której musimy uratować księżniczkę z zamku Tego Złego Gościa, po drodze skacząc po platformach i zbierając power-upy. Brzmi znajomo? Jeśli jednak znudziliście się ciągłym odsyłaniem do kolejnego zamku, chwyćcie miecz i sprawdźcie, jak zareaguje Król, kiedy zamiast księżniczki przyniesiecie mu… bigos.
Bo prawdziwe gry poznaje się nie po tym jak zaczynają…
Pamiętam jak dziś ogólnointernetowy hejt na trzecią odsłonę serii Mass Effect. Jak to — nasze wybory, cała droga, którą przeszliśmy, nie miała wpływu na zakończenie?! Hańba! Wstyd! I choć do dziś uważam, że w przypadku Mass Effect takie, a nie inne zakończenie trylogii było niezwykle ważne dla opowiadanej historii i doskonale podsumowywało pewien klimat, który twórcy serwowali nam przez całą rozgrywkę – to raczej nikt nie zarzuci mi bluźnierstwa, jeśli stwierdzę, że zakończenie gry potrafi zadecydować o tym, jak ocenimy ją jako całość.
Liniowa fabuła odchodzi do lamusa. Twórcy chwalą się tym, ile zakończeń może mieć ich produkcja w zależności od wyborów gracza. Niekiedy ścieżka ta jest oczywista i czytelna a różnice w zakończeniu kosmetyczne. W innych przypadkach dopiero oglądając ekran końcowy, otrzymujemy informację, które decyzje sprawiły, że nasz bohater i świat skończyły tak, a nie inaczej i jak bardzo go popsuliśmy. Wielu graczy przechodzi dzięki temu grę ponownie, szczególnie jeśli pewne wybory wpływały nie tylko na zakończenie, ale także na dostępną w grze zawartość. Przypomnijmy sobie, chociażby Wiedźmina 2 gdzie cały drugi akt wyglądał zupełnie inaczej w zależności od strony konfliktu, którą wybraliśmy.
Koniec to dopiero początek
Co jednak jeśli gra postawi na zakończenia nie jako na ostateczne trofeum, które podsumowuje naszą podróż a na jej kolejne przystanki? Tu na scenę wchodzi Reventure. Gra, która zakończeniami stoi.
U podstaw otrzymujemy nieskomplikowaną platformówkę – chwyć miecz i biegnij uratować księżniczkę. Nic prostszego. Jednak kiedy dostajemy w swoje łapki wspomniany oręż, przychodzi nam do głowy np. zaciukać Króla. BUM! Staliśmy się nowym władcą, który po latach został obalony w podobny sposób. A gdyby tak dziabnąć strażnika? Albo Księżniczkę? A to tylko wierzchołek góry zakończeń. A im dalej w las tym stają się trudniejsze do odkrycia, bardziej skomplikowane i szalone. Odnajdujemy kolejne narzędzia, dostajemy się we wcześniej niedostępne obszary mapy, na której pojawiają się tajemnicze przejścia i nieobecne wcześniej obiekty, z którymi możemy wchodzić w interakcje itd. W sumie twórcy przygotowali 100 zakończeń oraz dodatkową zabawę dla wytrwałych bowiem osiągnięć Steam jest 101 – aby zdobyć ostatnie, musimy ukończyć grę w 150%.
Tytuł stanowi więc gratkę nie tylko dla osób lubiących poskakać po platformach (a robi się to bardzo przyjemnie), ale także tych chcących wytężyć szare komórki odkrywając kolejne tajemnice, które zaszyli w swojej produkcji twórcy. Część z nich udało mi się odkryć „na logikę”. Początkowo swoją, później – gdy ją nieco złapałem – gry. Kilka odnalazłem przez przypadek, ale sporą część udało mi się ukończyć dopiero z podpowiedziami – zarówno tymi, które twórcy porozrzucali po świecie w postaci znajdziek, jak i tych, które społeczność umieściła w Sieci.
Kończ waść… procentów oszczędź.
Przejście Reventure na 121% (tak, nie udało mi się zdobyć ostatniego osiągnięcia, dlaczego – za moment) zajęło mi 12 godzin (i 114 lat czasu w grze). Dotarcie do większości zakończeń to chwila, zatem nie musicie się obawiać, że kombinowanie zje Wam olbrzymie ilości czasu, jednak koniecznie przygotujcie się na efekt „jeszcze jednego zakończenia”. Tym bardziej że za ich odnalezienie jesteśmy nagradzani humorystycznym podsumowaniem, powiązanym z nim wstępem do kolejnego podejścia oraz – nie zawsze, ale dość często – nową postacią przyjmującą zlecenie od Króla. Raz będzie to syn zmarłego w poprzednim zakończeniu bohatera. Innym razem jego pies, kot, pozbawiona kości zmiażdżona masa mięśni itd. itp. Wszystko pojawia się tak, aby został zachowany ciąg fabularny, potęgowany także drobnymi, wynikającymi z naszych działań zmianami w świecie. Bohaterów, którzy będą gotowi uratować księżniczkę, możemy odnaleźć także w wiszących tu i ówdzie klatkach (zazwyczaj są to „skórki” inspirowane postaciami z popkultury). Możemy także stworzyć własnego w prostym edytorze.
Ostrzegam tylko osoby lubiące „maksować” gry. Co najmniej jedno z zadań do osiągnięcia ostatecznych 150% wymaga absurdalnej dokładności i znajomości mapy.
A jak ten bigos wyglada?
Po zachwytach nad motywem pchającym fabułę i rozgrywkę czas przejść do technikaliów. Gra oferuje nam przeuroczy piksel-art oparty na wektorach, dzięki czemu uzupełniony płynnymi animacjami niektórych elementów (jak np. kurz unoszący się za biegnącym bohaterem) daje bardzo miły dla oka efekt. Dopracowanie wizualne widać szczególnie przy zetknięciu się z trybem Protoventure (wersja prototypowa gry jako nagroda po przejściu jednej z trudniejszych zagadek zręcznościowych) oraz innymi trybami kolorystycznymi, które możemy odblokować w trakcie rozgrywki. Pokazują one, że dbałość o szczegóły nawet przy tak prostym designie procentuje. Całości towarzyszy utrzymana w klimacie muzyka oraz efekty znajome dla ucha każdego, kto grywał w klasyczne platformówki.
Radocha zalewa klawiaturę
Reventure to gra, przy której tworzeniu ktoś naprawdę nieźle się bawił. Wyobrażam sobie zespół kombinujący jakie dziwne połączenia można jeszcze zaprogramować i co zwariowanego może przyjść do głowy graczom. Nie są to także rodzice pozostawiający swe dziecko bez opieki. Od premiery tytuł doczekał się dość dużej aktualizacji wpływającej na endgame, o której nie będę szczegółowo pisał aby uniknąć spoilerów.
Zatem chwytajmy w dłonie miecze, tarcze, haki, bomby i łopaty. Łapmy kurczaki za nogi i pędźmy po bigos dla Króla! A może po drodze uda nam się uratować jakąś księżniczkę.
„Uważam, że język polski jest ą-ę i tak powinno zostać.”*
Dodam jeszcze tylko, że gra otrzymała fantastyczne spolszczenie, które nie tylko trzyma klimat oryginału ale także w wielu momentach odnosi się do naszej popkultury, dzięki czemu kolejne zakończenia odkrywa się jeszcze przyjemniej.
*autorem cytatu z nagłówka jest prof. Jerzy Bralczyk
Wpis oryginalnie pojawił się na yoorko.pl