Id Software na papierze
. Te gry/serie zajmują specjalne miejsce w mym sercu.
Uwielbiam je, za dającą niesamowitą frajdę rozgrywkę, świetną muzykę i grafikę, która mimo tylu lat na karku nadal nie kłuje w oczy. Poza tym imponuje mi fakt, że każdy z tych tytułów był kamieniem milowym dla branży cyfrowej rozrywki. „Wolfenstein 3D” do dzisiaj uważany jest za prekursora gatunku pierwszoosobowych strzelanek i pierwszą grę z grafiką 3D (tak wiem, to było 2,5D). „DOOM” rozwinął tę technologię, dodając więcej barw, ściany stojące pod różnym kątem itp. rzeczy, a FPS-y, które wyszły po nim, przez długie lata nazywano grami DOOMopodobnymi. „Quake” natomiast przyczynił się do popularyzacji e-sportu.
To wszystko sprawiło, że id Software jest jednym z kilku studiów deweloperskich, o których chcę wiedzieć jak najwięcej. Byłem ciekaw tego, jak pracowali, tworzyli projekty i silniki graficzne.
Jednak jeszcze bardziej niż samo studio interesowali mnie jego założyciele. Dwie legendy branży, niesamowite umysły, silne osobowości, ludzie przepełnieni pasją — John Carmack i John Romero.
To właśnie temu duetowi poświęcona jest książka, o której opowiem wam w dzisiejszym wpisie. Czy przeczytanie jej choć trochę zaspokoiło moją ciekawość i czy warto samemu po nią sięgnąć? Na te, jak również inne pytania odpowiem, ale po kolei.
MASTERS OF DOOM
Zacznijmy od garści suchych faktów oraz niejako streszczenia historii przedstawionej w książce.
John Carmack i John Romero po raz pierwszy spotkali się w biurze firmy Softdisk, w roku 1988. Carmack przyszedł tam na rozmowę kwalifikacyjną, Romero zaś od kilku miesięcy pracował dla nich nad nowymi tytułami, w wolnym czasie portując swoje stare gry na nową platformę, którą było PC. Robił to, ponieważ wierzył, że komputery osobiste niedługo zdominują rynek i chciał być jak najlepiej przygotowany na ten moment. Obaj od razu zapałali wzajemną sympatią i Carmack szybko dołączył do Softdisk.
Razem tworzyli niesamowity duet.
John Carmack: genialny programista, minimalista, „robot”, u którego w dzieciństwie psycholog stwierdził „brak empatii dla innych istot ludzkich".
John Romero: projektant poziomów i fantastyczny grafik. Jego styl bycia bardzo przypominał gwiazdy rocka.
Chociaż ich charaktery były skrajnie różne, to w trakcie pracy byli jak jeden organizm, pracujący bez żadnego zgrzytu.
Kolejne miesiące mijały, a Romero i Carmack czuli, że prawie nikt w firmie nie traktuje swojego zadania tak poważnie, jak oni. Razem z kilkoma członkami ekipy odpowiedzialnej za gry wynajęli domek nad jeziorem, w którym na wyniesionym z firmy sprzęcie zaczęli tworzyć. Tak powstało id Software.
Ich pierwsza gra „Commander Keen” okazała się ogromnym sukcesem komercyjnym, dzięki czemu mogli zrezygnować z pracy w Softdisk i całkowicie poświęcili się nowemu projektowi. Następne lata przynosiły takie tytuły jak „Catacomb 3D”, kolejny Commander Keen czy wspomniane przeze mnie we wstępie „Wolfenstein 3D” oraz „DOOM". Niemalże wszystko, czego dotknęli ludzie z id Software, zmieniało się w złoto.
Niestety, to co wcześniej tworzyło z Carmacka i Romero tak świetny duet później zaczęło ich różnić. Konflikt między nimi narastał i ostatecznie doprowadził do odejścia Johna Romero z id Software w 1996 roku. Był to koniec pewnej ery nie tylko dla samego studia, ale i całej branży.
At DOOM's Gate
Zanim sięgnąłem po książkę, w mojej głowie pojawiły się wątpliwości co do jej wiarygodności. Głównie obawiałem się, iż przedstawione w niej postaci oraz ich czyny zostaną „wybielone". Całe szczęście podczas czytania ani razu nie miałem wrażenia, że autor próbuje kreować Johna Romero i Johna Carmacka na idealnych, nieomylnych twórców. Ba, niektóre opisane przez Davida sytuacje sprawiają, że nawet ciężko ich lubić. Autentyczne wkurzyłem się, czytając o tym, jak Carmack oddał swoją kotkę Mitzi do schroniska za to, że ta nalała na kanapę. John miał gdzieś, to czy ją uśpią, tak samo nie obchodził go fakt, że inni członkowie id Software traktowali Mitzi jak jedną z nich.
Teoretycznie jak najbardziej obiektywne podejście do tematu powinno być normą przy tworzeniu tego typu książek, ale niestety w praktyce bywa z tym różnie, dlatego uważam, że autor zasługuje za to na pochwałę.
Warto również docenić fakt, iż historia opowiedziana w książce nie obejmuje tylko lat, gdy Romero z Carmackiem pracowali razem. Na samym początku obaj dostają po całym rozdziale skupionym wyłącznie na ich młodości. Dowiemy się z nich o niełatwym dzieciństwie, marzeniach, pierwszych grach, a nawet zatargach z prawem obu twórców.
W „MASTERS OF DOOM” nie brakuje również zakulisowych historii z procesu powstawania niesławnej Daikatany, czyli gry stworzonej przez Romero po odejściu z id.
Książka uświadomiła mi także jedną bardzo ważną rzecz. Jest nią fakt, że id Software nie istniałoby bez Carmacka i Romero, tak samo, jak Carmack z Romero nie byliby tak rozpoznawalni bez id Software i siebie razem. Carmacka nie obchodziła sława, po prostu chciał robić gry. Nawet kilkukrotnie był przeciwko powiększeniu id, natomiast Romero chciał czegoś więcej. Poza grami interesowała go również popularność. Gdyby któregoś z nich zabrakło w tej „układance”, to całość nie działałaby tak dobrze.
Niestety, ale smutna prawda jest taka, że każdy wymieniony przeze mnie plus byłyby bez znaczenia, gdyby książka została napisana w męczący i nieatrakcyjny dla czytelnika sposób. Całe szczęście ta taka nie jest. Autor piekielnie dobrze wyważył ilość suchych informacji (z drobnymi wyjątkami), dialogów oraz żartów. Nie raz mocno parsknąłem śmiechem, czytając rozmowy pracowników id Software, ale z jakiegoś powodu jeszcze bardziej rozśmieszył mnie fragment opowiadający o tym, jak to „Wolfenstein 3D” stał się powodem debaty na temat brutalności w grach (nie wiem, dlaczego mnie to śmieszy).
Co więcej, styl pisania Davida przywodził mi na myśl... gry id Software. Był tak samo dynamiczny i przyjemny. Nawet nie zauważyłem, kiedy przebrnąłem przez te 320 stron.
Niestety jest też kilka wad. Jako pierwszą wymieniłbym marnowanie miejsca na niepotrzebne informacje. Dla przykładu: autor informuje nas o tym, że marzeniem nastoletniego Johna Romero było posiadanie komputera Apple 2 (to akurat jest ważne), po czym przez pół strony czytamy o Stevie Jobsie — współzałożycielu Apple. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Steve Jobs nie jest ważną postacią dla historii id Software (po prostu lubili jego sprzęt, nic więcej). Całe szczęście takich fragmentów jest zaledwie kilka.
Kolejnym mankamentem jest... brak zdjęć. Na co dzień nie przepadam za ilustracjami w książkach, ale tym razem mi ich brakowało. Szkoda, że David nie pokusił się o chociaż jedną grafikę koncepcyjną, zrzut ekranu z gry lub grupowe zdjęcie ekipy id Software.
Dodatkowo „MASTERS OF DOOM” dostaniecie tylko w angielskiej wersji językowej. Osobiście nie miałem problemów ze zrozumieniem tekstu, ale wiem, że dla niektórych osób może być to sporym wyzwaniem.
Rip'n'Tear
Pora na podsumowanie. „MASTERS OF DOOM” to książka bardzo przyjemna, ale nie pozbawiona wad. Dzięki niej uzyskałem odpowiedzi, na nurtujące mnie pytania i chociaż na chwilę zaspokoiłem moją ciekawość. Z czystym sumieniem mogę polecić ją innym fanom gier id Software oraz osobom, które ciekawi to, jak kiedyś branża cyfrowej rozrywki wyglądała „od kuchni". Natomiast tym, którzy czytać nie lubią, a temat ich interesuje, radzę poczekać na serialową ekranizację książki. Podobno trwają już pracę nad odcinkiem pilotażowym.