Rule of Rose (PS2) - w imię róży

BLOG RECENZJA GRY
1575V
Rule of Rose (PS2) - w imię róży
Kerrou | 01.08.2020, 13:20
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Gra-legenda. Ogromne ceny osiągane na aukcjach w Internecie, masa kontrowersji (nawet i w Polsce), zakaz sprzedaży i rozprzestrzeniane fałszywe informacje. Czy jednak tak naprawdę jest o co kruszyć kopie? Oj jest. Bo to najlepsza gra w jaką miałem przyjemność zagrać w ciągu ostatnich kilku lat. Największym jej minusem jest jednak to, że musiałem w nią, niestety, grać.

WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!

WAŻNE 2! Przepraszam za niską jakość zrzutów ekranu: zazwyczaj szukam jakiś pasujących już po ukończeniu gry, a tutaj było o to niestety ciężko KONIEC WAŻNEGO 2!

Nie chcę się tutaj przesadnie rozpisywać o kontrowersjach związanych z Rule of Rose, bo je chyba każdy zainteresowany zna. Oskarżanie o przemoc wobec dzieci, seksualizację nieletnich i inne podobne rzeczy to to o czym w okolicach premiery było głośno praktycznie wszędzie, nawet w mediach niezwiązanych z branżą gier video. Czy w takim razie wszystko to zostało do cna zmyślone, a w samym tytule nie znajdziemy ani jednego podobnego wątku? Nie, wszystko to się tutaj znajduje, a przynajmniej jest w jakiś sposób zasugerowane. Szkopuł w tym jednak po co, w jaki sposób i dlaczego twórcy zdecydowali się nam to wszystko pokazać. A było o czym mówić i co przedstawić, oj było. Po ukończeniu Rule of Rose już wiedziałem, że mam do czynienia z produkcją, która z miejsca wyląduje w mojej topce gier w ogóle. Odradzam tutaj jednak z miejsca każdemu z was granie w nią. Do tego jednak dlaczego tak robię przejdziemy później, o wiele później. Na razie powiedzmy sobie o czym to wszystko tak właściwie naprawdę jest i nieco się pozachwycajmy.

Everlasting

Przyjdzie nam wskoczyć w buty niejakiej Jennifer, 19 latki, o której na samym początku gry nie wiemy wiele. Środek nocy, autobus, a do nas podlatuje z notatnikiem jakiś tajemniczy dzieciak, wybiega, a my (jak to mają w zwyczaju dorosłe, odpowiedzialne osoby) wylatujemy za nim. W mroku nocy trafiamy do podniszczonego sierocińca, a stamtąd po kilku scenach (do jakich przejdę za chwilę) na pokład ogromnego sterowca gdzie to zaczyna się rozgrywka prawidłowa.

Na miejscu poznajemy grupę dzieciaków nazywających siebie samych Red Crayon Aristocrat Club (pozwolę sobie nie tłumaczyć niektórych nazw z angielskiego). Każdy z nich tytułuje się "Księciem" lub "Księżniczką" i posiada jakiś stopień w hierarchii, od wyrzutków aż po baronów. Klubem naszej samozwańczej arystokracji rządzi zbiór praw wśród których najważniejszym jest tytułowe Prawo Róży, przysięga jaką składają sobie członkowie, a wokół której w dużej mierze kręci się fabuła gry. Czego dotyczy? Powiedzmy, że z grubsza "trzymania się razem, zawsze i na zawsze".

 

Źródło: https://cutt.ly/Ys3Kyzp

 

Brzmi to wszystko jak nieszkodliwa dziecięca zabawa? Niestety nie dla naszej Jennifer, która wplątana w "polityczne zagrywki" dzieciaków jest zmuszona do obdarowywania "arystokratów" konkretnymi, zmieniającymi się co miesiąc darami. Karą za nieposłuszeństwo jest oczywiście śmierć. Tak zaczyna się właśnie nasza (mniej więcej 8 godzinna) "przygoda".

Największą siłą Rule of Rose jest właśnie fabuła. Może to dla was z opisu nie brzmieć szczególnie ciekawie, ale uwierzcie mi, że tego po prostu trzeba "doświadczyć". Chronologia jest tutaj bowiem momentami mocno zaburzona, raz martwe postacie okazują się nagle żywe, a całość ma formę baśni, ale takiej bardzo mrocznej, w stylu braci Grimm i to tych oryginalnych, a nie po wcześniejszym ich "ugrzecznieniu". Nasza bohaterka poza kilkoma konkretnymi scenami (w większości z samego końca gry) praktycznie się nie odzywa, a większość informacji na temat jej odczuć dowiadujemy się z opisów pojawiających się raz na jakiś czas na ekranie i przypominających dosyć krótki fragment z książkowej baśni własnie.

 

Tumblr m17b34esSo1r7un3co2 400

Źródło: https://cutt.ly/GdqCLdo

 

Gra jest podzielona na konkretne miesiące i jeden taki równa się zazwyczaj konieczności znalezienia i ofiarowania jednej rzeczy, jest też poświęcony jakiejś konkretnej osobie/kilku osobom z ugrupowania. Zazwyczaj na początku takiego znajdujemy książeczkę z krótkim, dosyć makabrycznym opowiadaniem, a  tam pewnego rodzaju sugestie dotyczące tego co też może nas w dalszej części etapu czekać lub klucz do zrozumienia tego co tak właściwie się dzieje/stało. Motyw z opowieściami idealnie wpasowuje się w to czego dowiadujemy się w dalszym etapie gry, a przynajmniej ja tak to sobie "dopisałem", bo powiedzmy, że "pisarstwo" mocno łączy się z pewną postacią jaka się tam pojawia, a z którą to nasza Jennifer jak i wydarzenia z sierocińca są mocno powiązane. Wchodzimy tutaj jednak na ostro spoilerowe poletko, także może w tym miejscu się zatrzymam.

 

The Odd History of 'Rule of Rose' | Goomba Stomp

Źródło: https://cutt.ly/edeb8H9

 

Nie chcę wam zdradzać więcej, bo historia Rule of Rose zrobiła na mnie naprawdę gigantyczne wrażenie i to pod wieloma względami. Momentami może być ciężko uwierzyć w to jak okrutne są tutaj postacie i jak traktują naszą biedą Jennifer. Nie jest to bowiem niczym James Sunderland w Silent Hill 2 bohaterka musząca odpokutować za błędy przeszłości, a po prostu młoda, niewinna dziewczyna. Wszyscy wiemy jednak jakie potrafią być dla siebie dzieci i co robić bez nadzoru osób starszych czy zwyczajnie dojrzalszych. Można pomyśleć, że opisywana tutaj produkcja nieco to wszystko wyolbrzymia...ale nie byłbym tego aż tak pewien. Całość dosyć mocno przypominała mi "Władcę much" Williama Goldinga, a kto czytał ten wie co działo się tam. Oba te dzieła jednak nieco inaczej rozkładają akcenty i skupiają się na innych aspektach konkretnych sytuacji. Obie są istotne, ważne, ale każda na swój własny, unikalny sposób. Jeden z etapów obudził także we mnie mocne skojarzenia z "Alicją w Krainie Czarów" i wydaje mi się, że było to celowe zagranie twórców.

W przeciwieństwie do "Władcy much", tutaj jednak nie próbujemy aż tak bardzo trzymać się realizmu czy to pod względem stylistyki czy w ogóle czegokolwiek. Ten kto powieść Goldinga zna ten wie, że ten "realizm" tam to też nie do końca prawda, ale nie przypominam sobie tego aby jednym z bossów była tam podwieszona pod sufitem "syrena" czy "dzieci" z głowami kóz i ogromnymi nożycami w ręce. Nawet jednak te najdziwniejsze, pozornie bezsensowne początkowo rzeczy z biegiem czasu jednak się klarują i nawet średnio uważny gracz jeszcze przed końcówką gry zacznie sobie składać to wszystko "do kupy" patrząc na zachowania postaci, wycinki gazet, projekty bossów, zmieniające się z czasem lokacje (wszechobecne liny) czy nawet sam sposób przedstawienia opowieści.

 

Źródło: https://cutt.ly/ideYMhb

 

Rule of Rose mówi o rzeczach ważnych i takich od których nasze ukochane medium i do teraz stara się trzymać z daleka. Przemoc wobec nieletnich (także ta na tle seksualnym), okrucieństwo dzieci (i takie wobec dzieci), wykluczenie, presja rówieśnicza, brak nadzoru, chęć przypodobania się czy brak odwagi do powiedzenia "nie", a także nastoletnie ciąże. Tego wszystkiego jest o wiele, wiele więcej, ale wolę zostawić to do odkrycia wam samym. Zwróćcie uwagę chociażby na wspomnianego już jednego z bossów (Mermaid Princess) z perspektywy ukończonej gry i tego czego się o tej postaci dowiecie, bowiem nic nigdy nie zostanie wam powiedziane wprost. Gra zostawia nam sporo miejsca na domysły i wyciągnięcie własnych wniosków, szczególnie na temat "przeszłych" wydarzeń. Musicie szperać i zaglądać też w miejsca do których gra domyślnie was nie prowadzi, szczególnie pod sam koniec, bo inaczej ominie was sporo naprawdę istotnych informacji koniecznych do pełnego zrozumienia wydarzeń. No i warto postarać się odkryć "dobre*" zakończenie, bo to drugie pozostawia z mocnym uczuciem niedosytu. Nie martwcie się jednak, oba są bardzo proste do ujrzenia i nie musicie się w tym celu w ogóle wysilać, ale na wszelki wypadek pod koniec tekstu zaznaczę bez spoilerów co zrobić.

True love

Mógłbym w tym momencie właściwie skończyć, ale wtedy nie przeszlibyśmy do tego co już wyłuszczyłem we wstępie: absolutnie w to nie grajcie! Rule of Rose jest bowiem koronnym przykładem na to jak pogrzebać genialną historię fatalną rozgrywką i sprawić, że gracz będzie męczył się jeszcze bardziej niż biedna Jennifer, a to co ją spotyka naprawdę do miłych rzeczy nie należy. Zacznijmy może jednak od początku i powiedzmy sobie z czym tak naprawdę się to wszystko je.

Źródło: https://cutt.ly/udeV8cR

 

Rule of Rose jest, jak możecie się zresztą spodziewać, survival horrorem. Domyślnie mamy w takich tytułach czuć niepokój związany z wiecznym niedoborem zasobów i nieustanne napięcie wywoływane nie tylko fabułą i klimatem, ale i rozgrywką. Tutaj jednak w żadnym z tych "rozgrywkowych" aspektów gra sobie zwyczajnie nie radzi. Podstawową czynnością i taką na jakiej spędzimy tutaj większość czasu jest eksploracja i chciałbym powiedzieć, że "rozwiązywanie zagadek", ale byłoby to obelgą dla takowych w jakiejkolwiek formie. Będziemy poruszać się po sterowcu (i w kilku sekwencjach po sierocińcu) w towarzystwie naszego psa, słodkiego jak diabli Browna (i to nie jest ironia, Brown to "good boy" nad "good boye"), który to dołączy do nas na bardzo wczesnym etapie rozgrywki i będzie jednym z istotniejszych elementów nie tylko rozgrywki, ale i fabuły, ale o tym drugim cicho sza: sami odkryjecie o co chodzi.

Brownowi możemy wydawać bardzo proste polecenia w liczbie aż trzech: stój, chodź i śledź (do tego dochodzi jeszcze "bonusowa" możliwość pogłaskania i przytulenia pieska o której nie miałem bladego pojęcia, a wyczytałem później w Internecie). Te dwie pierwsze są w gruncie rzeczy praktycznie bezużyteczne i najwięcej będziemy korzystać z tej ostatniej. Wygląda to mniej więcej tak: na początku danego etapu/miesiąca zazwyczaj dostaniemy informację lub chociażby jakąś wskazówkę dotyczącą tego co jest "darem miesiąca" i zbiegiem okoliczności zazwyczaj gdzieś w pobliżu rzecz w mniejszym bądź większym stopniu z nim związaną. Taki przedmiot wybieramy z ekwipunku, zaznaczamy tam opcję "find" i wduszamy trójkąt na padzie, a Brown zacznie nas powoli prowadzić do kolejnej z nią powiązanej i tak dalej i tak dalej i tak dalej...rozumiecie o co chodzi. Mechanika ta jest używana także przy poszukiwaniu przedmiotów leczących czy pierdół w stylu wstążek czy kamieni jakie możemy ofiarować w zamian za nagrody (zazwyczaj: inne przedmioty leczące). Tak więc z 90% gry to podawanie psu rzeczy pod nos, naciskanie jednego przycisku i lecimy za nim. Nie wymaga to od gracza żadnego pomyślunku, kombinowania, niczego, a zagadki naprawdę przemilczę, bo one dosłownie rozwiązują się same i nie ma w tym ani krzty przesady. Wszystko to będzie czasami przeplatane pozostałymi 10% czyli walką. I oh boy, tutaj to dopiero się zaczyna.

 

Fascinating Video Essay Dives Into the Controversial World of RULE ...

Źródło: https://cutt.ly/jde9y5R

 

Ciężko mi bowiem nazwać system starć w tej grze inaczej niż po prostu straszliwym kupsztalem, gdzie nie działa praktycznie nic. Jennifer jest zaledwie kruchą dziewiętnastolatką, anie wyszkolonym żołnierzem w stylu Chrisa Redfielda, doświadczonym przez życie wspomnianym już Sunderlandem czy nawet Henrym Townshendem z Silent Hill 4. Zrozumiała przez to jest chęć pokazania, że ona walczyć nie umie, robi to bardzo niezdarnie, bez werwy i przy zadawaniu ciosów wręcz zasłania oczy. To naprawdę nie jest problemem. Szkoda tylko, że gra wymaga od nas precyzji jakiej nie potrzebują nigdy nasi przeciwnicy. Jeżeli nasza bohaterka nie stoi dokładnie na wprost danego wroga możemy mieć praktycznie pewność, że go nie trafi (nawet jeżeli zamachuje się łopatą!), a nawet kiedy już stoi taka pewność się nie pojawia i ja nie zliczę ile razy moja broń ewidentnie i bardzo wyraźnie "dotykała" wroga, a on obrażeń nie dostawał po czym przez ślamazarne animacje sam wystawiałem się na ataki tracąc w bardzo niesprawiedliwy sposób cenne zdrowie. Dodajcie do tego wszystkiego mocno ograniczone przedmioty leczące, statyczne ujęcia kamery (zazwyczaj do wyboru z dwóch dostępnych za pomocą przycisku R1) i mamy murowany ból głowy.

W przypadku "szeregowych" przeciwników (w tej roli to dzieciopodobne stwory zwane Impami) to nie jest jednak problem, bo większość takich starć można ominąć, a te kilka obligatoryjnych nie sprawia większego problemu. Bossowie to jednak inna para kaloszy. Nie ma ich wielu i są naprawdę pomysłowo zaprojektowaniu (jak wspomniana już Mermaid Princess czy Stray Dog), ale walki z nimi to podręcznikowa wręcz definicja "trudne, ale sprawiedliwości w tym za grosz". Bywają długie, kamera momentami potrafi w ich trakcie wariować kiedy przechodzimy z jednej strony pomieszczenia na drugie, a zasięg ciosów wrogów bardzo ciężko wyczuć. Kwintesencją tego jest już pierwsze takie starcie. Nasz wróg obwiązany sznurem z kijem wręgu porusza się niczym kozica, trafia nas swoim kijem nawet stojąc do nas tyłem (i zamachując się do przodu, kiedy my - zaznaczę to jeszcze raz - stoimy za nim!) i potrafi powalić Jennifer, a kiedy wstanie nie da czasu na unik już będąc gotowym zadać kolejny cios. Nasza postać dodatkowo mając niewiele HP zaczyna kuleć i poruszać się oraz atakować jeszcze wolniej niż zwykle, a to sprawy wcale nie ułatwia. Trudne to? Jak najbardziej. Sprawiedliwie? W żadnym momencie. Można było zaprojektować system walki dający nam poczucie grania osobą niezaprawioną w boju: to co mamy tutaj jest po prostu niedorobionym barachłem.

 

Rule of Rose: Revisiting a Twisted Cult Classic - Paste

Źródło: https://cutt.ly/vde4HPu

 

Graficznie jak na rok także ciężko się zachwycać, szczególnie, że zaledwie rok wcześniej dostaliśmy Resident Evil 4, a i konsole nowej wtedy generacji coraz śmielej sobie poczynały (pierwsze Uncharted wyszło przecież już w 2007!). Trzeba jednak wziąć tutaj pod uwagę też budżety i jak na takowe można powiedzieć, że jest "w porządku", a pre-renderowane cut-scenki do tej pory wyglądają naprawdę ładnie, nawet jeżeli są dosyć krótkie. I tutaj jednak widać sporo niedoróbek, głównie w kwestii mocno kulawych animacji i praktycznie nieistniejącej mimiki gdziekolwiek poza wspomnianymi już scenkami przerywnikowymi. Muzyka za to naprawdę daje radę budując gęsty, niepokojący klimat grozy.

I am yours

Rule of Rose to ten typ gry jakiego koniecznie trzeba doświadczyć, dla samej fabuły wyłącznie. Grać jednak w niego nie warto i wszystkim wam z całego serca radzę znaleźć jakiś fajny let's play na YouTube (sam po ukończeniu gry kilka przejrzałem i jeżeli chcecie fajnego komentarza to gorąco polecam ten z kanału Cryotic, a najlepiej już w ogóle bez żadnego komentarza się obejść) i nie męczyć się z toporną rozgrywką. Ja niestety się do swojej rady nie zastosowałem, ale teraz wy na szczęście możecie. Dołączcie do Jennifer w tej genialnej produkcji, ale błagam, nie grajcie w nią tylko. PlayStation 2 jest pełne produkcji z gatunku survival horror mających pod tym względem o wiele więcej do zaoferowania. 

 

Oceń bloga:
23

Atuty

  • Genialna, poruszająca mnóstwo tematów tabu i ciekawie przedstawiona fabuła
  • Dopowiada to co dopowiedzieć trzeba, zostawiając jednak sporo pola do własnych domysłów
  • Budująca odpowiedni nastrój oprawa audio
  • Brown to "good boy" nad "good boye"
  • W to po prostu trzeba zagrać...

Wady

  • ...ale niestety wiąże się to z tym, że trzeba grać
  • Fatalny system walki
  • Nudna eksploracja
  • Starcia z bossami sprawią, że zechcecie wyrzucić pada przez okno
  • Ogólne i mocno widoczne w praktycznie każdym aspekcie niedopracowanie
Avatar Kerrou

Bartosz N.

Produkcja wybitna, ale też taka w którą granie ze wszech miar w dobie YouTube wam odradzam. Obejrzenie jej, a nie zagranie nie zmieni w drastyczny sposób waszych odczuć, a sprawi, że największy minus Rule of Rose - rozgrywka - odejdzie w niepamięć.

0,0

Komentarze (33)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper