Fist of the North Star: Lost Paradise (PS4) - już kupiliście tę grę!
Zapewne większość z was w ten czy inny sposób zna serię Yakuza. Te same osoby wiedzą jak szalone czasami potrafią być tam zadania poboczne. Wyobraźcie sobie teraz, że weźmiecie takie najbardziej powalone z nich i rozciągniecie do długości całej gry, a wszystko to jeszcze mocno podkręcicie. Co może wyjść z czegoś takiego? Fist of the North Star: Lost Paradise, Panie i Panowie.
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Z animowaną czy mangową wersją Hokuto no Ken nie miałem styczności absolutnie nigdy, ale jak chyba duża część ludzi znam ją ze słynnych na cały świat memów. No dobra, może troszeczkę przesadzam, bo i z grubsza wiem czym to dzieło jest i podstawowe założenia nie są mi obce. Nie kupiłbym jednak gry gdyby z jakiegoś powodu nie wydawała mi się kusząca, a tutaj powody były tylko (lub aż) dwa. Pierwszym są ogromne podobieństwa do poniekąd lubianego przeze mnie Jojo's Bizarre Adventures (którego Fist of the North Star jest poniekąd protoplastą), a drugim to, że...jest to ni mniej, nie więcej, a spin-off serii Yakuza. Przygody Kazumy Kiryu uwielbiam jednak głównie za fabuły i świetnie napisane postacie, a tutaj nie do końca czułem, że mogę się tego spodziewać. Okazało się, że...wielu rzeczy, bardzo wielu. Zanim przejdziemy do konkretów powiem może tak: dowolny członek rodu Joestarów to Kenshiro może co najwyżej buty czyścić, a poboczne aktywnosci jakim mógł oddać się Smok Dojimy to przy tym co mamy tutaj zaledwie spacerek w parku.
You wa shock!
Podejrzewam, że spora część z czytających to wie o co w Hokuto no Ken chodzi, ale dla całej reszty powiem, że mamy tutaj do czynienia z postapokaliptycznym światem w stylu tego z chociażby Mad Maxa, ale takiego mocno (w stylu anime) podkręconego. Prawie każdy mężczyzna to tutaj przekoksany mięśniak, a kobieta jest chodzącą seksbombą. Przemoc tak samo jest przerysowana do granic, a okładanie ludzi rowerem niczym Kiryu to przy tym co wyprawia się tutaj pryszcz.
Źródło: https://cutt.ly/JfqlsHC |
Nam w całym tym rozgardiaszu przyjdzie wcielić się w rolę wspomnianego już wcześniej Kenchiro, dziedzica sztuki walki Hokuto Shinken. Ken (jak zwraca się do niego większość postaci) trafia do miasta Eden w poszukiwaniu swojej ukochanej, Yurii. Do całości później dołącza oczywiście kilka innych wątków i zwrotów akcji, ale motywacja naszego bohatera od początku do końca będzie taka sama: ponownie spotkać się z ukochaną.
Nie wiem jak dużo nawiązań do mangi udało się tutaj upchać, ale cudowne jest to, że jako całkowity świeżak...nawet nie muszę tego wiedzieć. Poprzednia opisywana przeze mnie gra, Fullmetal Alchemist and the Broken Angel, nie sprawdza się praktycznie w ogóle jako tytuł dla "nowicjusza" i taka osoba szybko może się od niej odbić, bo nie zaoferuje mu wiele i nie da w trakcie 12 godzinnej przygody przywiązać się do postaci. Tutaj jest całkowicie inaczej, a ja od początku polubiłem Kenshiro i w zaledwie kilka chwil "czułem" ten świat. Sam główny bohater zresztą to absolutny mistrz i nie wyobrażam sobie po prostu osoby jakiej wcielanie się w niego i śledzenie jego poczynań nie sprawi chociażby odrobiny radości. Kenshiro to tak na dobrą sprawę dusza Kazumy Kiryu, ale w innym ciele (i nie mam tutaj na myśli tylko tego, że oboje dzielą tego samego aktora głosowego, genialnego Takayę Kurodę) i ja nie mam zamiaru na to narzekać. Postura rasowego zabijaki, ale serce złote. To taki koleś, który pomoże każdemu, czy to chodzi o obicie mordy bandycie czy zagranie z dzieciakiem w chowanego.
Ogólnie nie tylko u samego Kenshiro, ale i u wielu innych postaci czuć jak wszystkie ich reakcje są mocno przesadzone, ale przy tym wybija z nich taka niesamowita szczerość, że ciężko im wszystkim i każdemu z osobna nie kibicować. Pod koniec to ja chyba normalnie sam szczerze pokochałem tą całą Yurię, a na oczy jej nigdy nie widziałem :D Fist of the North Star nie boi nam się pokazać prawdziwego braterstwa, zdrad i przyjaźni, ale w tak mocno podkręconej i dziwacznej formie, że z miejsca to wszystko kupujemy. Ten z was kto oglądał chociażby pierwszy sezon Jojo's Bizarre Adventures zapewne pamięta SPOILER śmierć niejakiego Ceasara KONIEC SPOILERA: o takiej skali tutaj mówimy. A teraz powiedzcie, czy was samych w tamtym momencie coś odrobinkę nie poruszyło? ;)
Źródło: https://cutt.ly/ofqb7YS |
Do granic możliwości wyolbrzymione są jednak nie tylko reakcje bohaterów, ale i praktycznie wszystko inne, wliczając w to samą rozgrywkę. Mógłbym tutaj po prostu napisać, że mamy do czynienia z klasyczną Yakuzą, ale to nie oddałoby tej produkcji sprawiedliwości. Jasne, jest to Yakuza, ale taka, którą dopakowano cały ciężarówką kokainy. Wszystko jest tutaj dosłownie "szybciej, bardziej, mocniej, brutalniej". Kenshiro to nie Kazuma "Nigdy nie zabiłem w swoim życiu człowieka" Kiryu, a osoba, która nie boi ubrudzić sobie rączek i niejednokrotnie zmasakrujemy przeciwnika gradem pięści czy doprowadzimy jego głowę do wybuchu. Hokuto Shinken proszę państwa, Hokuto Shinken. Całość jest niesamowicie dynamiczna, a my będziemy dosłownie skakać od wroga do wroga okładając go rękami, nogami czy wykonując specjalne, niesamowicie widowiskowe i brutalne finishery. I tak, jest też słynne "Omae wa mou shindeiru".
Jeżeli jednak graliście w jakąkolwiek Yakuzę (z wyłączeniem siódemki) znajdziecie się tutaj jak w domu. Jest tak na oko z milion razy szybciej, ale podstawy są dokładnie te same i fani odnajdą się tutaj w trymiga. Często przyjdzie nam walczyć także z nieco większymi grupami wrogów, ci jednak padają o wiele szybciej niż we wspomnianej już Yakuzie. Niektórych po czasie mogą zacząć co prawda denerwować dosyć długie animacje wykończeń, ale i tutaj twórcy się popisali, bo przy odpowiednim wyczuciu czasu można je pominąć wciskając kółko na padzie. Wymaga to odrobiny wprawy, ale nie jest straszliwie trudne i w efekcie będziecie skakać od przeciwnika do przeciwnika wykańczając ich z prędkością błyskawicy. Brakowało mi tutaj jednak nieco większej interakcji z otoczeniem, bo z ziemi niestety (poza komiksowymi chmurkami okazjonalnie, ale bardzo rzadko, wypadającymi z wrogów) nie podniesiemy nic. Trochę szkoda.
Źródło: https://cutt.ly/Vfwy6ca |
Kenshiro możemy także w tradycyjny sposób zwiększać statystyki. Za konkretne aktywności (wbicie poziomu, walka z wrogami) dostaniemy "kulki" jaki będą wymagane aby odblokować poszczególne dalsze umiejętności i całość przypominała mi miks rozwiązań z Yakuzy 0 i Kiwami 2/6. Jest to dosyć proste i intuicyjne, ale nie mogę powiedzieć, że jestem ogromnym fanem tego rozwiązania, bo proste "rzucanie hajsem" w bohatera czy klasyczne punkty doświadczenia (te same do wszystkiego) jak dla mnie są po prostu lepsze: nie potrzeba żadnych innowacji aby zrobić coś zwyczajnie solidnie, tym bardziej w grze akcji.
Została także możliwość wyposażania bohatera w różne klamoty podbijające jego statystyki, a te możemy zdobyć za wykonywanie zadań czy zwyczajnie kupić w sklepie. Czego zabrakło to jednak możliwości zakupu broni: wcześniej już wspomniałem, że z ziemi za wiele nie podniesiemy, ale zakupić także nie będziemy tego mogli. Nie zostawiono nas jednak z niczym i w zamian będziemy mogli wytworzyć amulety dające nam bonusy do statystyk lub chwilowe umiejętności specjalne w stylu rzucania dynamitem ("Hey, as long as it works") czy wykonywania finisherów nawet na wrogach z pełnią życia. Zazwyczaj jednak trzeba czekać szmat czasu na odnowienie możliwości ich użycia, a więc sam korzystałem z nich dopiero gdzieś tak pod koniec gry, bo wcześniej zwyczajnie...zapominałem.
Źródło: https://cutt.ly/Tfwunj1 |
Na chwilę jednak jeszcze wracając do walki, grzechem byłoby nie wspomnieć o fenomenalnych i wściekle widowiskowych starciach z potężnymi bossami. W większości nie są one co prawda przesadnie wymagające, ale zdecydowanie jest czym nacieszyć oczy. Dynamiczne intra i liczne wstawki w trakcie walki sprawiają, że praktycznie cały czas w trakcie ich trwania siedzimy na krawędzi fotela.
Źródło: https://cutt.ly/8fwuF9L |
Poza walką (głównym daniem tutaj) spędzimy jednak całkiem sporo czasu także na innych aktywnościach, w większości dopasowanych do settingu tych znanych już z serii Yakuza. I tak zamiast gry w baseball będziemy odbijać ogromnym kawałem żelaza pędzących w naszą stronę motocyklistów, zaszalejemy jako barista, a zamiast karaoke dostaniemy (nieco zbyt chaotyczną, ale dalej niesamowicie zabawną) mini-grę gdzie jako Kenshiro-lekarz będziemy w rytm muzyki...obijać twarze naszym pacjentom. Robienie tego w rytm "Ody do radości" to niezapomniane przeżycie :D Wraca też niesamowicie lubiane przez graczy zarządzanie klubem nocnym, ale ja się do tej grupy niestety nie zaliczam i po jednokrotnym spróbowaniu szybko to sobie odpuściłem: fani tego typu rozgrywki znajdą tutaj jednak całkiem sporo radości.
Nie brakuje też oczywiście zadań pobocznych, ale przy tak szalonym wątku głównym nie robią aż tak ogromnego wrażenia jak podobne w Yakuzach. Dalej jednak praktycznie wszystkie są w jakiś sposób fabularyzowane i warto je robić dla niespodziewanych niekiedy zakończeń i jeszcze częściej: tony śmiechu.
Źródło: https://cutt.ly/Mfwu5ex |
Całkiem często wyjdziemy także poza Eden (który wielkością niestety nie grzeszy) i pośmigamy w buggy po okalającej go pustyni. To chyba najgorzej wykonany element produkcji, bo o ile model jazdy jest całkiem przyjemny (są i wyścigi, a jakże) i nasz sprzęt możemy dowolnie ulepszać, tak sama lokacja to piasek, piasek i jeszcze więcej piasku. Czasami trafimy na jakieś pozostałości dawnej cywilizacji, ale to poziom co najwyżej PS2 i Jaka 3 chociażby. Dalej jednak jazda daje całkiem sporo frajdy i jeżeli nie chcemy zagłębiać się w dostępne tam aktywności poboczne możemy przebywanie tam ograniczyć do absolutnego minimum.
Nie ma jednak róży bez kolców, a tych Fist of the North Star ma kilka. O ile oprawa muzyczna stoi na naprawdę wysokim poziomie (w trakcie jazdy posłuchamy chociażby remiksów utworów ze starszych gier Segi) tak grafika nie zawsze zachwyca. Mamy fenomenalnie zrealizowane i cudownie wyglądające scenki przerywnikowe, ale już przemierzając Eden zaatakuje nas armia klonów i mam tutaj na myśli zarówno przeciwników jak i modele poszczególnych NPC. Boli też nieco brak voice-actingu w wielu scenkach i konieczność "przeklikiwania" dialogów, losowe starcia z wrogami też są nieco za częste i pod koniec gry zaczynają nieco irytować. Pod sam koniec gra zalicza też tak srogi skok poziomu trudności, że o ile przez praktycznie cały czas przelatywałem przez nią jak huragan, tak ostatnia (i tutaj przesadnie nie skłamię mówiąc to) godzina to istny hardkor przez jaki momentami miałem ochotę rzucić padem o ścianę. Boss, fala za falą wrogów, praktycznie brak możliwości leczenia po drodze i konieczność przystępowania do walki z ostatnim "szefem" praktycznie "na golasa" i bez przedmiotów leczących. Najpierw jednak trzeba do niego dotrzeć, a w tym momencie gra zalewa nas takim potokiem najgorszych możliwych kombinacji przeciwników, że aż szkoda gadać...acha, no i w razie niepowodzenia zaczynamy całą sekwencję od nowa. Gdyby gra była tak wymagająca cały czas: super. Kiedy jednak bez problemu radziłem sobie przez poprzednie około 26 godzin nie powinienem mieć wtedy aż tak ogromnych problemów. Chcieliście trudnej gry twórcy? To niech będzie taka od początku, a nie tylko na chwilę.
Ai de sora ga ochite kuru
W ogólnym rozrachunku Fist of the North Star: Lost Paradise jest prześwietną grą, która dała mi tyle radości ile mało która produkcja w ostatnich latach i nawet te kilka uchybień nie sprawiło, że bawiłem się gorzej. Można narzekać, że to zaledwie skórka do Yakuzy i ją olać, ale nawet nie wiecie ile wtedy stracicie. Jest to diabelnie dynamiczna produkcja z sympatycznymi postaciami i akcją, która momentami da radę zwalić was z nóg. Przesadzona w każdym aspekcie, powinna spodobać się zarówno fanom oryginalnej mangi jak i tym lubującym się w przygodach Smoka Dojimy. Polecam ją tym bardziej, że obecnie można ją dorwać za naprawdę śmieszne pieniądze (jest dostępna w PlayStation Hits, a i nawet pomimo tego często trafia na promocje), nawet jeżeli jakimś cudem jednak się wam nie spodoba nie stracicie wiele. Ze swojej bardzo gorąco polecam.