Welcome to Demon School! Iruma-kun (sezony 1-2) - devi-cute
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Iruma to zaledwie czternastoletni chłopak, który pomimo bycia nieletnim, pracuje na utrzymanie swoich nieodpowiedzialnych rodziców. W pewnym momencie dowiaduje się jednak, że został sprzedany potężnemu demonowi, Sullivanowi. Czegóż to ktoś taki może chcieć od Irumy? Złożyć z niego ofiarę? Wykorzystać jako służącego? Pożreć? Otóż nie! Sullivan bowiem po prostu pragnie...wnuka. I ta rola ma przypaść właśnie Irumie.
Szybko zostaje zapisany do tytułowej szkoły demonów - Babyls - w której jego przyszywany dziadzio jest dyrektorem. Próbuje się wśród innych uczniów nie wychylać i ukrywać swoją obecność jak tylko może, ale cóż: nie z takim dziadkiem. Bardzo szybko więc usłyszy o nim cała szkoła, a to za sprawą nieświadomej próby rzucenia zakazanego zaklęcia w trakcie ceremonii otwierającej rok szkolny. I wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa.
Mam nadzieję, że cały ten wstęp nie zabrzmiał dla was nazbyt poważnie, bo Welcome to Demon School! Iruma-kun w żadnym momencie takie nie jest. Można by pomyśleć, że sam wątek "sprzedaży" Irumy będzie się tutaj nieco ciągnął, a cały pierwszy sezon zostanie poświęcony na jego przyzwyczajanie się i przełamywanie strachu przed nowym środowiskiem. I tak Bogiem a prawdą, troszeczkę tak jest, w końcu jest jedynym człowiekiem w świecie pełnym demonów. Nie ma jednak tak, że przez pierwsze 23 odcinki "przyzwyczajamy się" i dopiero drugi sezon prezentuje nam zabawę w pełnej krasie. Iruma stosunkowo szybko poznaje swoich pierwszych przyjaciół i trafia do Klasy Odmieńców (Misfit Class), gdzie w teorii wszystko powinno być tak, jak od początku sobie planował. Jak tutaj się w końcu wyróżniać w miejscu, do którego w teorii wrzucono najkrnąbrniejszych z krnąbrnych? Otóż...zdecydowanie da się. Oj, nawet bardzo.
O ile nie nazwałbym historii w Irumie epizodyczną, tak początkowo (standardowo dla większości tego typu animców) wprowadza się z odcinka na odcinek coraz to nowe postacie, poświęcając każdej epizod lub kilka i są to takie właśnie mniejsze, w teorii zamknięte opowiastki. Tylko, no właśnie - w teorii. To nie tak, że możemy sobie spokojnie odpalić losowy odcinek i liczyć, że cokolwiek z niego zrozumiemy. Im dalej w las, tym więcej postaci i wątków powraca w nadspodziewanie dużych rolach, a pozornie błahe wydarzenia czy (mogłoby się tak wydawać) bohaterowie wracają w sporej roli nawet w drugim sezonie. Jego końcówka zresztą zapowiada, że może nam się powoli klarować większa intryga, a sam Iruma w końcu stawia przed sobą cel, jakiego większość widzów spodziewała się zapewne od samego początku.
Jak jednak wypada sam serial, bo tak rozpisałem się o tym, o czym on jest, że jeszcze nie padło praktycznie ani słowo mojej własnej opinii? No więc...jest świetnie! Zacząłem oglądać Irumę dopiero w momencie początkowej emisji kontynuacji i z marszu pożałowałem, że zrobiłem to tak późno. Krótki tekst ze wstępu nie był więc w żadnym razie przesadną: praktycznie co odcinek śmiałem się przed ekranem jak dziki. O ile bowiem nieco akcji (szczególnie w drugim sezonie) uświadczymy, tak serial ten jest przede wszystkim komedią. Taką fajną, sympatyczną, bez tony ecchi (no dobra: tego tutaj troszkę jest, ale tak naprawdę tyci-tyci. Ciężko w końcu o zaświaty bez sukubów ;) ), wiader erotyki i przesadzonej przemocy. Nie są to w pełni moje słowa (a za cholerę nie przypomnę sobie, gdzie to wyczytałem/usłyszałem), ale Iruma ma bardzo mocny vibe takich weekendowych kreskówek z dawnych lat. Ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak konkretnie jest, ale podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma i nogami. To jest po prostu coś, co w większości przypadków spokojnie można obejrzeć z młodszymi widzami. Może nie z aż tak młodymi, jak opisywane niedawno Little Witch Academia, ale naprawdę niewiele starszymi.
Całość wypełniona jest naprawdę przesympatycznymi, bardzo dobrze napisanymi postaciami. Sam Iruma to taki nie do końca typowy "shy guy", który zawsze skacze każdemu do pomocy, nawet jeżeli jego życie może znaleźć się przez to w niebezpieczeństwie. Nie on jednak był dla mnie gwiazdą, bo najbardziej polubiłem (i podejrzewam, że w waszym przypadku może być podobnie), bohaterów towarzyszących. Szczególnie wybijały się bohaterki kobiecie, pod postacią podkochującej się w Irumie przewodniczącej samorządu uczniowskiego, Ameri Azazel, oraz jego przyjaciółki, szalonej Clary Valac. Ta pierwsza jest po prostu przesympatyczna, nawet pomimo pozorów, jakie może stwarzać na początku. Budząca grozę wśród uczniów w Babyls, ale w głębi duszy nieśmiała i bojąca się przyznać do uczuć, jakie czuje do Irumy. Clara to z kolei po prostu absolutna mistrzyni, kradnąca każdą (każdą!) scenę, w której przynajmniej na chwilę się pojawia. Słodka, energiczna, sympatyczna, z rodzinką równie szaloną, jak ona sama. Jeżeli jej nie polubicie, to nawet nie mamy o czym tutaj rozmawiać. Po prostu "najlepsza dzieffcynka". Dalej jednak Ameri + Iruma, najlepszy ship i nawet z tym nie handlujcie :D Clara to zwyczajnie taki typ "młodszej siostry", jaką trzeba "za wszelką cenę chronić", a Ameri to poważna dama, która zwyczajnie musi pod koniec skończyć z Irumą. No nie wierzę, że może być inaczej.
Wracając jednak do samych gagów, to ciężko mi sobie wyobrazić osobę, która nie znajdzie tutaj czego dla siebie. Trudno się nie uśmiechnąć, kiedy chociażby podczas przywoływania swoich chowańców, Iruma zamiast zwierzaka, wiąże ze sobą jednego z nauczycieli. W końcu jest człowiekiem, a więc no...przypadkiem przyzwał będącego demonem nauczyciela, który od tej pory powinien być - przynajmniej w teorii - na jego usługach. I uwierzcie, lepiej, żeby nasz protagonista tego "przywileju" nie nadużywał, bo gniew puchatego Kalego sprawi, że cały świat zatrząśnie w posadach. Sam Kalego jest zresztą kolejną postacią, której ciężko nie polubić. Niby surowy, niby nic go nie obchodzi, ale sami zobaczycie - to tylko pozory i komu jak komu, ale jemu na uczniach zdecydowanie zależy.
Oprawa wizualna jest naprawdę miła dla oka, nawet jeżeli tu i tam widać drobne spadki jakości (nieco za długo widoczny na ekranie gorszy model postaci, nieco sztywne animacje itp.). Jest kolorowo, projekty postaci i przedstawionego świata są bardzo kolorowe i charakterystyczne, a przy tym mocno "kreskówkowe" i daleko tutaj czemukolwiek do nawet próby bycia realistycznym. Muzyka także bardzo wpada w ucho, szczególnie oba openingi: po prostu nie da się przestać ich słuchać! Całość na pewno przypadnie do gustu młodszym widzom, jednocześnie nie odrzucając od siebie starych koni.
Jeżeli miałbym w całości szukać jakiś większych wad, byłyby to na pewno te właśnie spadki w jakości animacji. Nie jest to nic, co bardzo przeszkadzałoby w seansie, ale nie da się ukryć - momentami jest widoczne. Kilka postaci to też zwyczajnie zapchajdziury, nie służące praktycznie niczemu, ale po prostu "są". Szczególnie nieprzyjemnie z Minetą (matko, ależ ja tego człowieka nienawidzę) z Boku no Hero Academia kojarzył mi się przypominający sowę Caim Kamui. To jednak wszystko naprawdę drobnostki i w żadnym momencie nie przeszkadzały mi jakoś straszliwie w seansie.
Welcome to Demon School! Iruma-kun jest naprawdę bardzo dobrą propozycją, która jak widać odniosła spory sukces, bo właśnie zapowiedziano trzeci sezon i zakładam, że na nim się nie skończy. To po prostu prześwietna komedia, która zawsze była w stanie poprawić mi pod koniec tygodnia humor. Teraz z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji, a tym, którzy jeszcze nie zaczęli oglądać, bardzo Irumę polecam. Macie przed sobą 44 odcinki cudownej zabawy.
Lata produkcji: 2019-2021
Typ: seria TV
Gatunek: komedia, fantasy, shonen
Ilość odcinków: 44 (23+21)
Czas trwania odcinka: 24 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: Bandai Namco Pictures