365 dni w zielone (albo) co nam dali z Redmond w 2023
Szanowny Czytelniku,
W momencie pisania tych słów do końca roku 2023 pozostało nieco ponad 76 godzin (gdy to czytasz, możliwe, że w Wiedniu już dawno skończył się Koncert Noworoczny, w Ga-Pa wygrał któryś z Niemców, a Ty szukasz aspiryny po rokrocznym odmrożeniu Maryli Rodowicz).
Koniec roku to najlepszy moment na wszelkiej masy podsumowania - najlepsze, największe, najgorsze, a że w mojej głowie okres świąteczno-noworoczny to moment rozpoczęcia trawienia sałatki jarzynowej i zupy grzybowej aniżeli konsktruktywnego myślenia (tyle majonezu nie trawi się łatwo :), postanowiłem podzielić się swoim naj..., aby zrzucić parę kilogramów z wagi ,,growej,,. Nic ambitniejszego niż tysięczne ,,top,, na PPE spod moich palców nie może aktualnie wyjść, a wewnętrzny ,,pismak,, aż się wyrywa, aby coś sklecić.
Xboxa mogę już chyba traktować jak swojego drugiego brata, gdyż już od 20 lat jest on zawsze gdzieś blisko mnie - na początku pod postacią oryginalnego klocka sprowadzonego z Stanów, następnie X360 z Kinectem, po XOne (pierwsza konsola kupiona na ,,swój rachunek,,) aż do aktualnego XSX. Xbox Game Pass, z którego postanowiłem wyłowić dwanaście tytułów, którymi obdarzył mnie w ramach swojego abonamentu Microsoft w odchodzącym roku, a z którymi bawiłem się najlepiej (lub były poprostu NAJgłośniejsze) jest również ze mną od dobrych kilku lat i choć nadal kocham pudełka miłością obłędną, to widzę pozytywy płynące z grania w abonamencie.
TL;DR: lista zawiera po jednym tytule, który pojawił się w ramach abonamentu Xbox Game Pass w danym miesiącu i bawiłem się przy nim najlepiej.
Dwanaście potraw, dwanaście miesięcy, dwanaście gier, dwunastu apostołów, dwanaście teraflopów, dwunastu gniewnych ludzi - tradycja rzecz święta.
***
STYCZEŃ: Hi-Fi Rush - ludzie od serii The Evil Within czy Ghostwire: Tokyo wydają kolorową, rytmiczną grę akcji bez jakiegokolwiek marketingu? Czy to się może udać? W 9 na 10 przypadkach, ale w tym jednym jednak wypaliło. Przygody Chaia zostały mocno pochwalone w recenzjach, a sami gracze ciepło przyjęli niespodziewany prezent od Tango Gamesworks.
LUTY: Mount & Blade II: Bannerlord - pierwsze Mount & Blade jest grą brzydką, lekko drewnianą, wyglądającą jak produkcja z początku XXI wieku, jednak ma w sobie ten magiczny pierwiastek, który od pokoleń nazywany jest COŚ. M&B ma w sobie właśnie to sandboksowe coś, co przykuwa do ekranu na długie godziny. A jeśli można otrzymać tę samą wolność oraz swobodę na polu walki w znacznie ładniejszym sosie i na większą skalę, to nic tylko zacierać ręcę i pobierać na dysk.
MARZEC: Wo Long: Fallen Dynasty - soulslike dla mnie to taka zupa ogórkowa z ryżem (zjem, ale będę się krzywił i talerz będę opróżniał godzinę, a na końcu powiem: nie było najgorsze). Gdyby jednak do tej zupy dodać sporą ilość przyprawy dalekowschodniej oraz nieco łatwiejszy poziom trudności, zaczyna się robić smacznie. I tak było, choć nie ukrywam, że grindowanie do pierwszego bossa było zajęciem lekko dziwnym (50 razy ta sama lokacja, aby jedynie nadrobić level?)
KWIECIEŃ: Loophero - prosta, pixelowa grafika, kilka pól na krzyż, które przedstawiają naszą ścieżkę przez mapę po której będziemy się w koło przemieszczać. Szybkie, automatyczne walki z przeciwnikami, rozbudowa mapy o pozyskiwane surowce naturalne, które ułatwiają nam podróż. I najważniejsze: syndrom jeszcze jednej rundy. Wciąga jak bagno.
MAJ: Cassette Beasts - pokemony, które wkręciły się na taśmę magnetofonową i puszczane są na rewindzie w pikselartowej oprawie. Spora liczba stworków do złapania, każdy z każdym może zostać zmiksowany, więc ewolucje ograniczone są tylko naszą wyobraźnią. Polecam nieposiadaczom konsol od Nintendo, którzy chcieliby jednak spróbować czegoś w stylu rpga spod znaku Pikachu i spółki.
Antyhonorowe miejsce MAJ: Redfall - chodźmy dalej :)
CZERWIEC: Dordogne - sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa bohaterki w świecie malowanym akwarelami jako przyjemna przygodówka na ciepłe, czerwcowe wieczory w krótkich sesjach przed snem. Do sezonowego przysmaku - truskawek z bitą śmietaną, w sam raz.
LIPIEC: Venba - kolejna przygodówka, tym razem o rodzinie imigrantów z Indii, którzy za sprawą kuchni oraz smaku potrafią przezwyciężać wszelkie niepomyślności czy problemy. Mechanika gotowania wraz z jedną z bohaterek oraz możliwość poznania autentycznej, hinduskiej kuchni na plus.
SIERPIEŃ: Sea of Stars - dzieło studia Sabotage słusznie znalazło się w wielu zestawieniach najlepszych RPGów 2023 roku. Gra czerpie garściami z ery 8 i 16bitowców, lecz dodaje od siebie elementy zręcznościowe podczas turowej walki czy eksploracji, a trójka głównych bohaterów to chyba najpocieszniejsza paczka jaką spotkałem na swojej growej drodze od dłuższego czasu.
WRZESIEŃ: Starfield - Mesjasz gamingu, Ostatnia nadzieja z Redmond, Zbawiciel - nie, poprostu Skyrim w kosmosie czy typowa Bethesda na swoim starym, wysłużonym silniku. Pomimo tego, że to AŻ lub TYLKO to co już widzieliśmy n razy, lecz w przestrzeni kosmicznej, to znów wciąga i pozwala cieszyć się piaskownicą z masą zadań i kamieni do odkrycia jak za każdym razem, gdy pierwszy raz odpalasz grę od Todda Howarda.
PAŹDZIERNIK: Jusant - Gdy pierwszy raz zobaczyłem zapowiedź Jusant, jej tajemniczność zachęciła mnie do siebie na tyle, że zapisałem sobie ten tytuł na karteczce, którą przypiąłem do biurka, aby o niej nie zapomnieć. I zapomniałem, aż do dnia premiery w XGP. Na całe szczęście kartka, odmęty pamięci i ,,zobacz co nowego w usłudze,, nie pozwoliły, abym ominął jedną z perełek tego roku. Oniryczny klimat, piękna grafika, minimalizm fabularny oraz dość niespotykana tematyka w połączeniu z brakiem możliwości śmierci daje efekt świetnego relaksatora.
LISTOPAD: Roboquest - jeśli wzorować się to na najlepszych, a jeśli najlepsi w lootershootery w sosie RPG to oczywiście Borderlands. Masa giwer, jeszcze więcej ulepszeń, kreskówkowa grafika, humor wylewający się z ekranu, ogrom sekretów do odkrycia i to okropne: a jeszcze raz spróbuję i cyk, godzina minęła.
Honorowe Miejsce LISTOPAD: Forza Motorsport - to nie jest ideał, to nawet koło ideału nie stało, ale to jednak Forza, do której mam ogromny sentyment, gdyż pierwsza odsłona serii była moją pierwszą ,,miłością,, na torze na konsolach.
GRUDZIEŃ: While the Iron's Hot - ,,kuj żelazo póki gorące'' - tym powiedzeniem mogłaby nas przywitać ostatnia gra z zestawienia, jednak nie robi tego, ale robi inne rzeczy dobrze. Miesza ze sobą lekkie nuty RPG oraz przygodówkowe z satysfakcjonującym craftingiem. Być kowalem w pikselowym świecie to bajka - zamiast tłuc młotem w kowadła, pykasz w przyciski pada.