Prawie jak Tarantino
Zanim przejdę do recenzji właściwej, chce zaznaczyć, że od tego wpisu następują dwie zmiany: 1. ujednolicam oceny na Forum Actionum i PPE – zdecydowałem się na skalę 1-10; 2. wprowadzam oceny połówkowe ;).
Przechodząc do sedna – rok 2022 obfitował w zaskakująco dużą ilość świetnych anime. Część udało mi się obejrzeć na premierę (nawet kilka recenzji napisałem), ale kilka tytułów musiałem sobie nadrobić. Jednym z nich jest produkcja o dość dziwnym tytule: Akiba Maid War. Serial znalazłem w podobnych do Lycoris Recoil (któremu dałem 10/10), więc się skusiłem. Szczególnie, że w opisie znalazłem informację, że jest to „action, comedy”.
I wiecie co? Spodziewałem się zabawnej opowieści, podlanej scenami przemocy (czyli tego samego, co w przypadku przygód Chisato), ale zamiast tego dostałem pełnokrwistą historię o przyjaźni, miłości, wrogości, zdradzie i zemście. Ale po kolei:
Pig wars
O tym, że nie jest to komedia świadczy już pierwsza minuta serialu. Anime rozpoczyna się w 1985 roku w dzielnicy Akihabara (tytułowa Akiba) w Tokio. Z auta wysiada wiekowa maid (z braku lepszego polskiego określenia będę je nazywać „kelnerkami” – chyba, że ktoś ma lepszy pomysł ;)), wspomagana przez drugą, młodszą. Wtem, z ciemności wychodzi dziewczyna ubrana w fartuszek innego koloru i strzela kilka razy z pistoletu do tej pierwszej, zabijając ją. Od razu narodziły się w mojej głowie pytania: „kto?” „kogo?” „dlaczego?”.
Od razu po morderstwie akcja przenosi nas do 1999 roku (w dalszych odcinkach także pojawiają się przeskoki czasowe). Dowiadujemy się przy tym, że Akiba jest miejscem krwawych starć między dwiema grupami zarządzającymi maid café – „Creatureland Group” i „Maidalien Group”. Jak na porządną yakuzę przystało, oba gangi zajmują się głównie „ochroną” podległych im kawiarni oraz walką o wpływy.
Nie bez przyczyny użyłem przymiotnika „krwawych”. Pierwsze morderstwo było zaledwie preludium do tego, co dzieje się później. Przez wszystkie 12 dwudziestominutowych odcinków pada tyle trupów, że chyba nawet Tarantino byłby pod wrażeniem. Dlatego mogę Was zapewnić – jest tu o wiele więcej akcji, niż komedii. I, przyznam szczerze, nie tego się spodziewałem, ale – z drugiej strony – nie mam na co narzekać. No, może poza tym, że niektóre strzelaniny są mocno absurdalne – ale to też już w kinie było, także u wspomnianego reżysera.
Najbardziej jednak szkoda, że dwa ostatnie odcinki są nieco idiotyczne – zarówno pod względem fabularnym, jak i irracjonalnego zachowania niemal wszystkich postaci znajdujących się na ekranie. Niemniej, samo zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, co mocno poprawia wrażenie, jakie to anime po sobie pozostawia. Ponadto, serial odpowiedział na wszystkie pytania, które pojawiały się w mojej głowie podczas oglądania. Historia stanowi bowiem zamkniętą całość i nie ma mowy o 2 sezonie – no, chyba, że o kimś innym.
Ogólnie, co już zapewne wyczuliście, cały serial utrzymany jest w konwencji kina gangsterskiego. Fakt, miejscami klasy B, ale jednak. Nawet genialny ending (i to w obu wersjach) przywodzi mi na myśl starsze produkcje. Na moje ucho (I stopień muzykalności) było wzorowane na utworach z lat 60/70. Niestety, opening nie spodobał mi się zbytnio… Za to muszę przyznać, że wszystkie głosy postaci zostały świetnie dobrane (co ciekawe, w obsadzie znalazła się Rosjanka).
W tym miejscu wspomnę jeszcze o doznaniach wizualnych. Cóż, postacie wyglądają bardzo dobrze. Niestety, mój ulubiony „mankament” większości anime także tu się musiał pojawić – oczy przenikają przez włosy. Żeby tego było mało – niektóre animacje są po prostu słabe. Jeszcze jest okej, gdy postacie idą, ale problemy zaczynają się, gdy animator chciał nam pokazać coś więcej (np. paskudne ruchy śmiejącej się postaci – brrr...). Zadziwiło mnie jednak wykorzystanie rysowanych stop-klatek w kilku momentach serialu. Od razu skojarzyło mi się to z produkcjami pokroju Daimosa czy Dragon Ball Z, czyli latami 70/80. Ciekawy zabieg, przyznam szczerze.
Słodki chlew
Skoro sprawę fabuły i doznań estetycznych mamy już załatwioną to czas poznać bohaterów serialu. Protagonistką jest Nagomi Wahira - 17-letnia dziewczyna, której marzeniem jest zostać „kelnerką” w jednym z maid café. Pełna ideałów, zostaje zatrudniona w Oinky Doink Café, potocznej zwanej „Świniarnią”, która należy do „Creatureland Group”. Szefową kawiarni jest Yasuko Yaegashi, którą wszyscy nazywają „Manager”. Poza nimi w przybytku pracują także dwie inne dziewczyny, których imion nie pamiętam i… panda-maskotka imieniem Okachimachi. Dlaczego panda? Cóż, serial to wyjaśnia, ale ja nie będę spoilerować.
Wraz z Nagomi zostaje zatrudniona druga kelnerka – 35-letnia Ranko Mannen. Jest ona deuteragonistką serialu, więc należy napisać o niej kilka słów. Żeby nie spoilerować – w przeciwieństwie do protagonistki doskonale wie, z czym wiąże się praca, którą wykonują. Na szczęście, Ranko umie walczyć wręcz i posługiwać się bronią palną – z obu tych cech korzysta nader często. Jest przy tym postacią dość tajemniczą, ale z czasem wszystko staje się jasne. Dodam jeszcze (choć zwykle tego nie robię), że w oryginale głos podkłada pod nią Rina Satō, znana głównie z roli Mikoto „Railgun” Misaki.
Warto wspomnieć, że antagonistów mamy tu kilku – na mój gust nieco zbyt wielu, bo w pewnym momencie jest 1 na odcinek. W 99% przypadków są to „kelnerki” reprezentujące inne maid café. Fakt, jest tutaj główna zła (nie podam kto), ale, niestety, nie prezentuje sobą poziomu głównego złego z Lycoris Recoil – jest sztampowa do bólu i praktycznie od razu miałem jej dość. Choć, oczywiście, spełnia swoją rolę w 100%. Jednakże, ostatnia scena z nią jest zarówno zaskakująca, jak i satysfakcjonująca.
Ale to nic przy wspomnianej Yasuko, która, jak na menadżerkę lokalu podlegającego gangowi, jest straszną idiotką. Ogólnie, swoim zachowaniem, bezmyślnością i nieudolnym cwaniactwem bardzo często naraża siebie i najbliższe sobie osoby na niebezpieczeństwo nie tylko ze strony konkurencyjnego gangu, ale nawet własnego (np. niepłacenie haraczu na czas). Jasne, jej głupota miejscami popycha akcję do przodu, ale mnie mocno irytowała. Nie wiem też jakim cudem ona przeżyła w takim środowisku dłużej niż miesiąc. Jest tylko jedno wytłumaczenie: twórcy wyposażyli ją w tak potężny plot armour, że zawstydziłaby nim nawet Maple. Choć, gdyby tego nie zrobili, to pewnie zginęłaby już w pierwszym odcinku – a jednak musiała odegrać swoją rolę.
Mam też problem z pozostałymi postaciami – pełnią w zasadzie jedynie funkcję tła i „bycia sobą”. Żeby jednak nie być niesprawiedliwym to muszę przyznać, iż powyższe kwestie dotyczące postaci nie przeszkadzają jakoś mocno. Szczególnie, że serial nie daje nam zbyt dużo czasu do myślenia nad innymi postaciami, bo zwykle robią coś, co sprawia, że skupiamy się na tym (np. giną). Oczywiście, pojawiają się przestoje w akcji, ale są we właściwych momentach i dają widzowi czas na wytchnienie.