Recenzja Twelve minutes
Kino pewne motywy przemieliło już na wszelkie możliwe sposoby. Jednym z nich jest "pętla czasowa". Ciąg tych samych wydarzeń przeżywał bohater "Dnia Świstaka", "Kodu nieśmiertelności" czy "12 małp". Teraz po ten motyw sięgnęła branża gier. Z jakim skutkiem?
Historia w "Twelve minutes" zaczyna się dość niewinnie. Wchodzimy do mieszkania, wita nas ukochana, która ma dla nas ważną wiadomość. Sielankę przerywa wtargnięcie do domu policjanta, który rzuca pod adresem dziewczyny oskarżenia o morderstwo. Chwilę później giniemy z rąk policjanta. Budzimy się i powtarzamy ostatnie 12 minut. O wydarzeniach wiemy tylko my bo pamięć zarówno naszej ukochanej jak i policjanta resetuje się. I tak przeżywamy kolejne 12 minut kolejny raz i kolejny...
Jak twórcy w powyższą historię wpletli mechaniki gry? Otóż "Twelve minutes" w swojej ogólnej strukturze rozgrywki to standardowa, klasyczna przygodówka point and click. Kursorem zaznaczamy miejsce do którego ma się udać nasz bohater. Wybrane przedmioty możemy schować do kieszeni i wykorzystać je na wybranych przez siebie elementach otoczenia. Standard w gatunku, który święcił swe największe triumfy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Motyw pętli czasowej wprowadza jednak do gry ogromny powiew świeżości. Nasz bohater po każdym zresetowaniu pętli czasowej może wykorzystać zdobyte informacje by zaplanować tak interakcje z inną postacią i otoczeniem, aby zmienić choć trochę bieg wydarzeń i poznać nowe tropy. Takie było założenie twórców, które udało się zrealizować choć nie w 100%. Czasem wszystko w grze wydaje się logiczne i widać, że twórcy oddali nam do dyspozycji ogrom możliwości z których możemy skorzystać. W końcu możemy schować się w szafie i zobaczyć czy policjant po wtargnięciu do domu nas znajdzie. Możemy zamknąć drzwi i sprawdzić czy tak prozaiczne rozwiązanie uratuje nasz tyłek. Albo możemy spróbować przekonać naszą dziewczynę, że jesteśmy w pętli czasowej i jedyną naszą deską ratunku jest ucieczka z mieszkania do drzwi którego za chwilę zapuka policjant morderca. I obserwowanie wpływu naszych działań na wydarzenia w kolejnych pętlach jest początkowo niezwykle wciągające i intrygujące.
Gra jest wciągająca i angażująca do póki w niej nie utkniemy tak jak bohater w pętli czasu. Żeby bowiem w pewnym momencie ruszyć z fabułą trzeba odgadnąć intencje twórców, którzy podsuwając nam kolejne tropy sugerują nam w jaki sposób powinniśmy wpłynąć na przyszłe wydarzenia. Problem w tym, że intencje te są często trudne do odgadnięcia. Z czasem więc zaczynamy po omacku próbować interakcji wszystkiego ze wszystkim licząc że pchniemy akcję do przodu. I w tym momencie magia tytułu, który prezentował się jako mistrzowska i precyzyjnie ułożona układanka, gdzieś się ulatnia. Nie wątpię, że znajdzie się grono graczy, którzy po pierwszej fascynacji, mogą gry w ogóle nie ukończyć. A szkoda. Bo finał choć nie jest wcale wybitnie zaskakujący to stanowi idealne zamknięcie całej historii.
Jeszcze przed premierą obawy wielu osób wiązały się z nudą jaka może się potencjalnie wkraść do gry gdy przyjdzie nam po raz kolejny obserwować te same wydarzenia. Z tym problemem twórcy jednak poradzili sobie nad wyraz dobrze. W przypadku gdy zaczyna się jakaś interakcja, której byliśmy już świadkami, nad naszym bohaterem pojawia się ikonka umożliwiająca przyspieszenie animacji. Ponadto twórcy często w kolejnej pętli skracają drogę dojścia do pewnych wydarzeń tak żebyśmy nie musieli oglądać po sto razy tego samego. Oczywiście nie zawsze się to udaje. I tak stety, niestety musimy często obserwować te same wydarzenia co mniej cierpliwych graczy może zirytować. W tym momencie należy jednak uspokoić do po niektórych. Tytułowe 12 minut jest umowne i nie każda pętla tyle trwa. Z resztą bardzo często nasze drastyczne działania mogą doprowadzić do tego że długość pętli mierzona będzie nie w minutach ale sekundach.
Od strony technicznej "Twelve minutes" raczej nikogo nie zachwyci. Widok z góry sam w sobie nie jest złym rozwiązaniem i sprawia nawet, że gra się wygodniej. Niestety modele postaci czy ubogie środowisko trudno jest już obronić. Nie jest to gra z dużym budżetem, ale w dzisiejszych czasach przeważająca większość gier indie może pochwalić się znacznie lepszą grafiką. Pod tym względem nie jest ani ładnie, ani klimatycznie. Sytuację jeszcze bardziej pogarszają drewniane animacje. Całowanie się postaci przypomina ruchy simów i to bynajmniej nie z najnowszych odsłon. Na tle oprawy graficznej znacznie lepiej wypada oprawa audio. Głosu postaciom użyczyli James McAvoy, Daisy Ridley i Willem Dafoe. To trzy nazwiska bardzo znane w branży filmowej i ze swojego zadania wywiązali się po prostu solidnie. Również polskiemu tłumaczeniu (napisy) nie sposób wiele zarzucić. Oczywiście zdarzają się wpadki, ale jest ich stosunkowo niewiele.
"Twelve minutes" nie jest grą dla wszystkich. To klasyczna przygodówka z motywem pętli czasowej co dla jednych osób będzie innowacyjne, a dla innych w takim samym stopniu irytujące. Mam tylko wrażenie, że gdyby autorzy trochę skrócili całą grę i dali nam czytelniejsze wskazówki co do dalszego pchnięcia opowiadanej historii na właściwe tory, gra byłaby po prostu lepsza. Nie zmienia to faktu, że to pozycja w swoim gatunku bardzo dobra choć wątpię czy na tyle, by zapoczątkować nowy boom na gry z motywem powtarzania tego samego okresu czasu.