10 kontynuacji filmowych, które zbezcześciły pierwowzór i nigdy nie powinny powstać
Wysyp kontynuacji znanych serii kieruje wzrok obserwatorów nie tylko na udane sequele, ale również na produkcje, które ewidentnie nie wyszły twórcom. W części z nich widać kompletny brak pomysłu, a inne wydają się obliczone wyłącznie na odcinanie kuponów od sławy pierwowzorów. Inne na wiele lat zamknęły drogę sensownym powrotom znanych, filmowych marek.
Temat nieudanych kontynuacji, zwłaszcza znanych serii filmowych z lat 90., jest wyjątkowo rozległy i pewnie dałoby się uzbierać kilka dziesiątek podobnych produkcji. Całkiem niezłym obrazem, kompletnie zniszczonym przez sequel z 2004 roku, byli choćby “Żołnierze Kosmosu” Paula Verhoevena. Mało kto (na szczęście!) pamięta również tak wiekopomne dzieło jak “American Psycho 2” nie mające już wiele wspólnego zarówno z dziełem Mary Harron, jak i literackim pierwowzorem Breta Eastona Ellisa. O tym, że kiepskie sequele to nie tylko kontynuacje filmów z poprzednich dekad świadczy choćby przykład “Wonder Woman 1984”, a także “Poznaj naszą rodzinkę” z 2010 roku. Wybrałem dziesięć sequeli, które mocno zepsuły pamięć o swych poprzednikach.
Egzorcysta 2: Heretyk
Jeden z najgorszych sequeli wszech czasów z początku nie zapowiadał się na tak wielką porażkę. W końcu za kamerą stanął sam John Boorman, a w rolę księdza Philipa Lamonta wcielił się Richard Burton. Aktor miał już jednak wtedy poważne problemy alkoholowe, o których wiadomo było na planie, a w dodatku scenariusz do tego obrazu był wielokrotnie przerabiany, co niestety również widać. Efekt końcowy to prawdziwe kuriozum, które w zasadzie powinno dziś zainteresować wyłącznie fanów bardzo złego kina. Serii zapoczątkowanej klasykiem Williama Friedkina nie uratowała część trzecia, zupełnie z nią zresztą niezwiązana, ani tym bardziej nijaki prequel z 2004 roku. Być może zainteresowanie uda się wskrzesić Davidowi Gordonowi Greenowi, który planuje do niej kolejne podejście.
Kosiarz umysłów 2
Film Bretta Leonarda ma swoje problemy, ale też w latach 90. robił wielkie wrażenie, udanie nawiązując do wielu wątków pojawiających się wokół gwałtownego rozwoju technologii cyfrowych w końcówce poprzedniego stulecia. Świetne role zagrali w nim Pierce Brosnan i Jeff Fahey. Oryginalności i przedziwnego uroku pozbawiony jest już za to sequel z 1996 roku, który straszy już na wszystkich poziomach: od fabularnego przez realizatorski, a skończywszy na aktorstwie.
Speed 2
Keanu Reeves miał nosa, gdy odmówił występu w sequelu do filmowego hitu z 1994 roku. Brak głównego aktora oczywiście nie zadecydował o zabiciu kury znoszącej złote jajka, bo jego rolę przejął zdecydowanie mniej znany Jason Patric, co i tak nie okazało się największą wadą tego obrazu. Był nią za to wręcz kuriozalny scenariusz, w którym rywal głównych bohaterów uszkadza mechanizm hamujący wielki jacht, którym podróżuje nasz duet. Wszystko kończy się wielką katastrofą, tym razem zapowiadającą również klęskę w box-office. Film bowiem z trudem zarobił na pokrycie własnych kosztów, które według źródeł mogły sięgnąć nawet 160 milionów dolarów. Przypomnijmy, że pierwsza część kosztowała mniej niż 40 milionów.
Mortal Kombat Annihilation
Powiedzieć, że obraz z 1995 roku nie jest arcydziełem to jak nic nie powiedzieć, ale też nie można odmówić mu specyficznego uroku. Tego pozbawiony jest już jego następca z 1997 roku. Choć w obsadzie ponownie znaleźli się Robert Shou i Talisa Soto widowisko ogląda się bardzo źle, a jego największym problemem wcale nie jest brak Christophera Lamberta, którego tu zastępuje James Remar. Tragiczne efekty specjalne, kuriozalne dialogi i aktorstwo dopełniły ogromnej klęski tego filmu, który oczywiście już cztery lata później doczekał się podobnej klasy kontynuacji.
Szczęki 3
Choć już druga część serii nie dorównywała “jedynce”, dopiero trzecia z nich spotkała się z negatywnym odbiorem i utrwaliła jednoznacznie kampowy odbiór kolejnych części serii, zapoczątkowanej przez Stevena Spielberga. Śmieszyły przede wszystkim słabiutkie efekty specjalne, nieudolne próby wytworzenia atmosfery grozy i ostentacja z jaką próbowano wykorzystać tu modę na efekty 3D, którą widać było po wielu tytułach filmowych w tym okresie. Nie pomogło to widowisku, które jednak zdecydowanie zwróciło koszty 18 milionów dolarów, zarabiając 88.
Gliniarz w przedszkolu 2
Przełom lat 80. i 90. to czas, w którym odkrywano zupełnie nowy aktorski wizerunek Arnolda Schwarzeneggera, który zaczął grać w komediach. Film Ivana Reitmana może być najsłabszym obrazem z tej serii, ale nadal ma w sobie sporo uroku, zwłaszcza jeśli pamięta się jego pierwszy seans, jeszcze z ostatniej dekady XX wieku. O zaskakującym sequelu do niego nie da się już powiedzieć wiele dobrego. Trudno powiedzieć kto wpadł na to, by Schwarzeneggera zastąpić Dolphem Lundgrenem, ale okazało się, że nie wystarczy zastąpić jednego “mięśniaka” drugim, by uzyskać podobny efekt. O filmie dziś w zasadzie już zapomniano, co ma swoje plusy, bo chyba na dobre zakończono on kwestię ewentualnych - zapewne równie udanych - kontynuacji, w których obsadzono by pewnie Dwayne’a Johnsona.
Dziedzic maski
Plusem tego filmu jest z pewnością pewien poziom samoświadomości jego twórców. Wiedząc, że prawdopodobnie nikt nie będzie w stanie powtórzyć brawurowej roli Jima Carreya, postanowiono tym razem powierzyć maskę psu pewnego rysownika, co stwarzało pewne możliwości i zdecydowanie odróżniało od pierwowzoru. Cóż z tego jednak skoro widowisko ogląda się z rosnącym zażenowaniem, a następnie znudzeniem jako zupełnie niepotrzebny powrót legendy, w który uwikłano w dodatku jeszcze, bogu ducha winnego, Lokiego.
Alex sam w domu
O ile bezpośredni sequel “Home Alone” z 1992 roku miał w sobie jeszcze sporo uroku oryginału, a dziś z uwagi na kilka pojedynczych scen (choćby tę z Donaldem Trumpem) ogląda się go całkiem przyjemnie, o tyle kontynuacja serii, której bohaterem jest już Alex to prawdziwa katorga. Trudno zresztą powiedzieć czy jest to zawinione spadającym poziomem realizatorskim czy też dojrzewaniem publiczności, która do dziurki w nosie ma już oglądania perypetii dzieciaka znęcającego się nad kolejnymi rabusiami. Na plus można zaliczyć rolę młodej Scarlett Johansson, dla której występ w “Alexie…” był jedną z pierwszy ról w karierze.
Dzień niepodległości II
Swe dziedzictwo zbezcześcił również Roland Emmerich, który z niewiadomych przyczyn postanowił nakręcić drugą część swego wielkiego widowiska, a sam byłem jednym z tych nieszczęśników, którzy wybrali się na nią do kina. Cóż, oglądanie wielkich katastrof na dużym ekranie miewa w sobie czasami pewien perwersyjny urok, ale chyba nie o taką chodziło tym razem niemieckiemu twórcy. W tym wypadku widać było brak oryginalnych pomysłów, niewątpliwego czaru pierwszego dzieła i okropnie nudny scenariusz. Szczęśliwie dla siebie w filmie tym nie zagrał Will Smith, z kolei duet Jeff Goldblum-Bill Pullman wyraźnie bawi się rolami z pierwszego obrazu, co można uznać za jedną nielicznych zalet tej rozczarowującej na wszystkich poziomach produkcji.
Battle Royale II
Dowód na to, że nieudane kontynuacje nie są domeną wyłącznie, szukających pieniędzy gdzie tylko się da, speców z Hollywood, a noga powinąć może się także Japończykom. Trudno bowiem wskazać racjonalnie powody, dla których powstała druga część kultowej produkcji z 2000 roku. Ostry, nihilistyczny humor zastąpił tu niemiłosierny patos, lejący się strumieniami z kolejnych scen, a fabuła nie wnosi tu nic nowego. I tylko Takeshiego Kitano żal!