Evil West - recenzja gry. Kombinacja God of War i The Order w polskim wydaniu
Studio Flying Wild Hog znane jest przede wszystkim z takich gier jak seria Shadow Warrior, wydane ostatnio Trek to Yomi czy unikalny Hard Reset, którego miałem przyjemność recenzować wiele lat temu. Tym razem zmierzyłem się z dość unikalną i mocno intrygującą produkcją umieszczoną w klimatach dzikiego zachodu, ale z szeregiem całkiem fajnych pomysłów. Evil West pod kilkoma względami zaskakuje, choć nie próbuje odkrywać gatunku na nowo i garściami czerpie z innych tytułów z tego gatunku.
Flying Wild Hog to studio założone w 2009 roku z siedzibą w Warszawie. Specjalizuje się w grach akcji, gdzie wszystkie łączy jedna, konkretna rzecz - absolutna lekkość przy ich przechodzeniu. Każda pozycja ma oferować proste zasady, mało wymagającą rozgrywkę i hektolitry krwi wylewającej się z ekranu. Evil West nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. To trzecioosobowa gra akcji nastawiona na liniową zabawę z określonymi celami do zrealizowania. Długość tego tytułu nie powinna przekroczyć 10, może 12 godzin. Bardzo dobrze, bo chyba trudno byłoby wytrzymać więcej.
Evil West zabiera nas do dzikiego zachodu wypełnionego wampirami i potworami
Zacznę może od tego, co w Evil West ma absolutnie marginalne znaczenie. Od fabuły. Nie mogę odmówić twórcom pewnych starań, bo przygotowali nawet specjalne znajdźki, które wprowadzają nas w arkana całego świata, tłumacząc pewne zależności. Wcielamy się w rolę mocno nieokrzesanego Jesse Rentiera, czyli jednego z najlepszych agentów tajnej organizacji do zwalczania stworów i wampirów. Naszym zadaniem jest... w zasadzie ciągła walka. Historia kręci się wokół wampirzego spisku, który oczywiście będziemy musieli rozwiązać. Na swojej drodze spotkamy przerażających antagonistów, którzy spróbują przejąć władze nad światem, ale nie jest łatwo, gdy do akcji wkracza Rentier.
Niestety, wszyscy wykreowani bohaterowie są mało charyzmatyczni, pozbawieni charakteru i do bólu sztampowi. Każdy wojownik organizacji jest pewnego rodzaju mięśniakiem, rodem z Gears of War, mając szereg dodatkowych mocy i umiejętności. Rentier często rzuca mięsem i jest pełen sprzeczności. Z jednej strony bez żadnych ceregieli wpada w sam środek akcji, wybuchów i pożarów, masakrując dosłownie każdego stwora na swojej drodze. Z drugiej strony z kolei, gdy tylko wyskoczy na nas nowa i niespotykana do tej pory maszkara, to główny bohater wykrzykuje "o rany, co to było?!" z niewielkim przerażeniem w głosie. No to jak to jest? W końcu ma te jaja, czy ich nie ma?
W trakcie przechodzenia kolejnych lokacji, na swojej drodze spotkamy kilka sojuszniczych postaci, w tym nawet ojca głównego bohatera. Nie ukrywam jednak, fabuła pełni drugoplanową rolę i ma jedynie spajać kolejne killroomy, by nasze beztroskie eliminowanie tysięcy potworów miało jakiekolwiek uzasadnienie. Po dwóch pierwszych godzinach wiadomo już, że chodzi tu przede wszystkim o rozwijanie Rentiera i zdobywanie kolejnych umiejętności, które pozwolą w jeszcze bardziej efektowny sposób wyeliminować stwory, wampiry, zjawy i latające, przerośnięte ważki.
Evil West wykorzystuje sprawdzone mechaniki, robiąc użytek z takich gier jak God of War czy The Order 1886
Mechanika zabawy Evil West już od pierwszych minut przypomina The Order 1886. Obserwujemy postać z perspektywy trzecioosobowej. Momentalnie zostajemy wciągnięci do akcji, obserwując wielki wypadek pociągu towarowego, który rozbił się gdzieś wśród skalistego kanionu dzikiego zachodu. Fabuła od samego początku prowadzona jest za pomocą nagranych wcześniej filmów, które wprowadzają nas do tego mrocznego świata, tłumacząc zależności i wydarzenia poprzedzające akcje. Filmy będą odpalane regularnie w trakcie przechodzenia całej kampanii, często też w mniej oczekiwanych momentach. Czasem nie zdążymy jeszcze dojść do drzwi jakiejś tajemniczej komnaty, a włączy się już materiał wideo. W recenzji muszę jednak wspomnieć, że każdy z takich filmów trwa co najwyżej kilka minut.
Gra jest do bólu liniowa i wypełniona niewidzialnymi ścianami i ograniczeniami z każdej strony. Nieco bardziej otwarte przestrzenie pojawiają się głównie wtedy, gdy za chwilę wyskoczy na nas kilkunastu wrogów. Rentier potrafi się samodzielnie wspinać czy przeskakiwać przez przeszkody, ale tylko i wyłącznie w miejscach do tego przeznaczonych i wyraźnie oznaczonych. Czasem animacje nie są w żaden sposób płynne i dochodzi do sytuacji, gdy widząc przed sobą bardzo niewielką dziurę musimy do niej podbiec, a potem nacisnąć przycisk, by odpalić nową animacje. Główny bohater nagle się cofa i robi taki rozbieg, jakby miał przeskoczyć kilka metrów w dal. Wspinanie się po drabinie czy łańcuchach trwa trochę za długo, ale nigdy nie będziecie mieć problemu ze znalezieniem drogi.
Twórcy przygotowali szereg znanych mechanik, ale ozdobionych bardzo ładnymi animacjami. Niczym w God of War, możemy podejść do małej skrzyni i znaleźć w niej złoto (nawet wyciąganie go jest bardzo podobne do zachowania Kratosa), albo odnaleźć wielki kufer w którym ukryta będzie jakaś zaleta (do nich przejdziemy za moment). Wielokrotnie czeka na nas wspinanie się, schodzenie z różnych półek skalnych czy przechodzenie pod zawalonymi elementami otoczenia. Tu i ówdzie postawiono także wielkie skrzynie z dynamitem, które możemy rozbić, by ranić w ten sposób wrogów. Rentier dysponuje kilkoma giwerami, w tym rewolwerem, strzelbą czy karabinem, a każdy z nich ma nieco inne właściwości i siłę rażenia. Strzał z obrzyna potrafi ranić lub nawet skasować kilku wrogów jednocześnie, a karabin przyda się do poskromienia latających wrogów.
Walka w Evil West to podstawa rozgrywki i tutaj mamy wiele możliwości
Podstawy zabawy są bardzo proste. Nieprzerwanie klikamy lewy przycisk myszki, uderzając z pięści, ale mamy też szereg ciekawych mechanik do wykorzystania. Wszystkie zdobywamy wraz z rozwojem fabularnym, a nowe możliwości dorzucane są w trakcie trwania praktycznie całej kampanii. To sprawia, że trudno się tą walką znudzić, bo faktycznie, nowe ciosy i "kombosy" sprawiają wiele frajdy. Oprócz możliwości wybicia wroga w powietrze (niczym w God of War), możemy go też rzucić prosto w jakąś skrzynię pełną kolców czy wspomniane wcześniej skrzynki z dynamitem. Mamy także opcje zepchnięcia przeciwników ze skarpy, po prostu ich kopiąc (tym samym też przerywając mocne ataki). Gdy wykończymy danego gagatka niemal do granic możliwości, możemy załadować specjalny "finiszer", czyli dedykowaną animacje, która z jeszcze większym impetem zakończy żywot oponenta.
Problem w tym, że te wszystkie ciosy kończące są pozbawione tej siły i potęgi znanej z przygód Kratosa. Nie czujemy mocy tego uderzenia, a często kończy się po prostu na jednym czy dwóch dodatkowych sekwencjach. Ot, Rentier z Evil West chwyta wielki topór jakiegoś giganta i najpierw go powala, a potem odcina głowę. Wrogowie natychmiast znikają, zostawiając po sobie czerwone kulki z życiem, których zdobywanie jest konieczne, byśmy przetrwali. Możemy też raz na jakiś czas się uleczyć. Dość szybko zdobywamy także umiejętności energetyczne, a te otwierają nowe opcje w trakcie intensywnych potyczek. No i rzecz jasna - wszystkie giwery i możliwości naszej postaci są podatne na ulepszenia. Te z kolei wbijamy, gdy zdobędziemy nowy poziom naszej postaci. Po drodze zdobywamy też pieniądze, za które możemy kupić zalety i tym samym dopakować nieco siłę rażenia naszych broni lub elementy ochronne tarczy energetycznej. Świetnie wygląda także porażenie wrogów prądem, momentalnie podświetlając ich szkielety na niebieski kolor. Walka jest tutaj co kawałek. Killroomy są dość jasno oznaczone, a co kilkanaście minut odkrywamy nowego przeciwnika. Nie brakuje też, oczywiście, potężnych bossów.
Evil West to pozycja przeznaczona dla każdego, ale nie jestem przekonany, czy nie będzie Was nudzić po jakimś czasie
Muszę na koniec przyznać, że spędziłem całkiem przyjemne kilkanaście godzin z Evil West. Graficznie jest całkiem nieźle, chociaż nie będzie to w żadnym wypadku pozycja, która ustanowi jakieś nowe standardy (zapraszam do poniższej galerii). Kompletnie leży jakakolwiek mimika twarzy postaci, a zamknięte i ograniczone lokacje niekiedy aż do bólu przeszkadzają w poruszaniu się. Taka jednak natura tej gry i od samego początku wiedziałem, czego się spodziewać. Świetne animacje wynagradzają podziwianie setek przeróżnych starć, jakie odbędziemy w trakcie zabawy. Fabuła jakaś tam jest, ale pełniła ona dla mnie jedynie dodatek do rozgrywki. Pod wieloma względami narzekałem też na udźwiękowienie. O ile muzycznie usłyszymy ostre i pasujące do całości rytmy, o tyle wokal głównego bohatera i pozostałych postaci pozostawia nieco do życzenia i brakuje mu mocy czy basu. Niby taki "badass" ten cały Rentier, ale nie czujemy przed nim wielkiego respektu. Poza tym z wyglądu przypominał mi bardzo Arthura Morgana z Red Dead Redemption 2. Być może twórcy mocno się nim inspirowali.
To nie jest jakaś szczególnie zła gra, ale dla wprawionych graczy nie będzie tutaj w zasadzie niczego nowego. Grałem w edycję na PC i muszę pochwalić bardzo dobrą optymalizację. Bez włączonego DLSS, w 2K na ustawieniach epickich miałem regularnie powyżej 90 klatek. Korzystam z komputera wyposażonego w procesor Intel Core i5-12600K, 32GB RAM i RTX 3070 Ti i choć nie jest to słaba maszyna, to jednak daleko jej do najbardziej dopasionych PC na rynku. Nie trafiłem też na żadne błędy czy glitche i kilka razy tylko zdarzył się jakiś brak synchronizacji ust z wypowiadanymi kwestiami. Ale to nie jest pozycja z gatunku AAA, więc można jej kilka niedociągnięć wybaczyć. To gra stworzona zresztą dla PC, mam takie wrażenie, bo niekiedy potyczki są tak chaotyczne, a wrogów tak wielu, że wymaga to od nas dużego zaangażowania. Niektórych możemy wykończyć wyłącznie przez strzelanie w określonych momentach we wrażliwe punkty (podświetlone okręgami), a niektórych musimy ściągnąć z jakiejś półki czy skarpy. Na padzie byłoby z tym nieco więcej zamieszania. Twórcy zadbali też o bardzo podstawowe zagadki, jak choćby konieczność zestrzelenia kilku odważników, by otworzyć jakieś drzwi (co też przypomina rozwiązania znane z najnowszego God of War). Słowem - jeśli regularnie gracie w najnowsze pozycje, to Evil West niczym Was nie zaskoczy (może oprócz klimatu i świetnych animacji), ale dostarczy całkiem przyjemne kilkanaście godzin niczym nieskrępowanej sieczki z wampirami.