Hollywood zostaje w tyle za anime? Twórczyni Kung-Fu Pandy dzieli się obawami
Nie jest żadną tajemnicą, że anime zyskuje na sile. Można odnieść wrażenie, że z każdym kolejnym rokiem jesteśmy świadkami zwiększającej się popularności produkcji wywodzących się z Kraju Kwitnącej Wiśni. Zainteresowanie na globalną skalę rośnie, filmy emitowane są w coraz większej liczbie kin, a platformy streamingowe z większą chęcią sięgają po kolejne pozycje wydawane przez japońskie studia.
I bez wątpienia jednym z czynników jest to, jak bardzo rzeczone twory różnią się na przykład od tych, które serwowane są przez największe wytwórnie w Stanach Zjednoczonych. Niedawno temat, podczas swojej sesji Q&A na Discordzie, poruszyła Stephanie Stine, a więc jedna z twórczyń odpowiedzialnych m.in. za "Kung-Fu Pandę 4". Zapytano ją, co sądzi o zmieniających się gustach odbiorców, na co miała jasną odpowiedź:
Na maksa to kocham! Szczególnie biorąc pod uwagę, że dzisiejsza publiczność wychowywała się na bardziej dojrzałych historiach. Nie da się nie zauważyć, że w większości sklepów z książkami dział poświęcony mandze i anime zajmuje znaczą część powierzchni sprzedażowej. Jednak jest haczyk: wielu decydentów odpowiedzialnych za finanse produkcji filmowych uważa, że publiczność nie lubi tego rodzaju historii.
I nie wiem, z czego to wynika. Za każdym razem, gdy rozmawiałem z jakimś kierownikiem, mówił mi, że widzą wpływ i znaczenie, jakie manga i anime mają na świat. Ale nie - nie zdecydują się na podobny ton. Uważam za cud, że Spider-Man: Uniwersum powstał w Ameryce!
Cóż, trzeba przyznać, że jest w tym trochę racji i pod względem dojrzałości historii, japońska animacja stoi na znacznie wyższym poziomie, niż ta, która powstaje w Hollywood. Da się jednak poczuć, że sytuacja się zmienia. I choć sytuacja jest powolna, to coraz więcej animacji z USA zaczyna uderzać w trudniejsze tony. A my - jako odbiorcy - możemy na tym korzystać.