Święta bez choinki? W PSX Extreme dyskutujemy o kolejnych odsłonach serii gier. Komu przyda się przerwa?
Wielu z nas ma dość wznawianych dorocznie tasiemców. A jak wyglądałby krajobraz wydawniczy bez nich? Kilka lat bez nowego Call of Duty, LEGO, Need for Speed, sportówek od EA? Nawet Asasyn oficjalnie wziął sobie wolne. Czy znajdą się naśladowcy i czy na pewno tego chcemy?
Poniżej fragment naszego Zgrentgena z bieżącego numeru PSX Extreme.
Monika: Asasyn #nikogo, Call of Duty King! A tak na serio, to tasiemce są dla fanbojów danej serii, każdy inny gracz sięgnie po konkretną część tylko wtedy, gdy ocena będzie co najmniej 8/10.
Sojer: Ciekawy byłby rok bez nowej Fify...
Butcher: Jeszcze ciekawsze jest pytanie: czy brak corocznych pewniaków, które gwarantują sowite wpływy na konta wydawców, mógłby sie przełożyć na więcej nowych IP i rozkwit kreatywności? Czy jednak to droga na tyle niebezpieczna, że najwięksi w branży jej unikają i wolą klepać pewniaki?
Sojer: Klepać każdy lubi, pewniaki tym bardziej. Wydaje mi się, że twórców czasami ponosi z tymi odsłonami danej serii. Zdecydowanie bardziej wolałbym 3-4 części takiego np. Asasyna, aniżeli grać w tasiemca, który pojawia się co roku. Chyba bardziej szanowałbym takie gry. Zobaczcie, ile wyszło części Uncharted, a ile w tym samym czasie pojawiło się przygód bohatera z kapturem na głowie. I który z tych tytułów bardziej szanujecie? Wiadomo. Jakość rozgrywki sprawia, iż nawet w to samo jesteśmy w stanie zagrać kilkakrotnie, w dodatku z bananem na twarzy.
Komodo: Wiadomo? Jak dla kogo. Fakt, rzadszy cykl wydawniczy budzi odmienne emocje, daje czas na hype i wyczekiwanie, ale czy to automatycznie czyni produkt lepszym? Kwestia jakości reprezentowanej przez konkretną serię. Choć ostatnimi czasy cykl Ubisoftu nieco się uwstecznił, w generalnym rozrachunku wniósł do gatunku zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek wniesie Uncharted.
Czas na pauzę
Sportowe: PES, FIFA, NBA, NHL, NFL – wiele tytułów, jeden wspólny mianownik: Caps Lock w nazwie i ta sama zawartość co roku. Odczuwalne zmiany pojawiają się co kilka sezonów, w pozostałych w grę wchodzi wyłącznie kosmetyka i... aktualizacja składów. Warte pełnej ceny bez dwóch zdań.
Assassin's Creed: Tasiemiec, który jako jeden z nielicznych do niedawna wprowadzał na tyle dużo nowego, by kreować gatunkowe trendy. Od dwóch sezonów zagubił jednak pierwotny kurs i aktualnie gania własny ogon, co odbija się również na jego sprzedaży.
LEGO: Przez ostatnie 4 lata na łamach magazynu zrecenzowaliśmy 10 odsłon klockowej serii. Na domiar złego jedynie nieliczne zdecydowały się dorzucić do tematu coś od siebie, cała reszta jedynie proponowała nową licencję, na której bazowała. A i to nie zawsze.
Call of Duty: Synonim strzelaniny i wiodący reprezentant gier wideo dla osób niezwiązanych z tematem. Od czasów Modern Warfare drepcze w miejscu, zmieniając co najwyżej stylistykę lub teren działań. Fanów nie brakuje, gimbaza jest zadowolona, ale fajnie byłoby kiedyś ruszyć do przodu.
Need for Speed: Szybkie samochody, drogowa rozwałka, policja na ogonie. O której części Need for Speed mowa? A ile ich w ogóle było? Łatwo się pogubić, bo kolejne odsłony powtarzają nie tylko utarte schematy, ale również podtytuły.
Sojer: A co niby takiego wniósł Asasyn, czego nie wniesie Uncharted? Swobodę? Chyba tylko tyle – choć zobaczymy, co przygotowali dla nas panowie z Naughty Dog w ostatniej odsłonie przygód Drake’a. Dla mnie seria Assassin’s Creed to takie GTA, tyle że rozgrywające się w innych czasach. Ubisoft stworzyło typowego sandboksa. Faktycznie, pod względem fabularnym taka np. „dwójka” może się równać z produkcją ND – ale tylko druga część. Każda kolejna poza swobodą nie postawiła poprzeczki wysoko. Wydaje mi się, że zbyt duża „wolność” w grach ma też wpływ na jakość samej rozgrywki. Bo jak chodzimy bez celu i na siłę szukamy zadań do wykonania, a sama historia jest poprowadzona drętwo, to taka gra zaczyna nas irytować – przynajmniej mnie. Rynek gier zmienił się, i to diametralnie. Kiedyś wielkość przedstawionego świata w grach była niemal wyznacznikiem jakości. Im gra była większa, tym większą miała szansę być lepszą. Teraz niekoniecznie. Dla mnie jest chore tworzenie serii sandboksów, które pojawiają się co rok. Zobaczcie, ile zajmuje stworzenie nowej części GTA. A efekt końcowy? Istne pie*dolnięcie, po którym ciężko się pozbierać. Wolę zdecydowanie rzadziej otrzymywać nowe odsłony serii, aniżeli co roku średniego ka libru produkt. Bo nie oszukujmy się, Ubisoft ostatnio dał ciała. Liczę na The Division, że mnie porwie, złapie za jaja i nie puści.
Komodo: Zupełnie niepotrzebnie stajesz w obronie przygód Drake’a, bo nikt ich tutaj nie atakuje. Uncharted jest mocne wszędzie tam, gdzie być powinno – to wartka przygoda w hi-endowych standardach, cyfrowy „Indiana Jones”, bezkonkurencyjny w swojej klasie. Ale do gatunku nie wniósł zupełnie niczego, stanowiąc udany, gdzieniegdzie nasterydowany zlepek doskonale znanych patentów. To absolutnie nic złego, ale tym bardziej nic przełomowego. Seria Ubisoftu natomiast śmiało wprowadzała do gatunku liczne innowacje, z których później korzystają inni. Parkourowy system przemieszczania się, „jednoprzyciskowy” system pojedynków, „odkrywanie” mapy poprzez punkty widokowe, wykorzystywanie w zabawie tłumu, elementy taktyczne, bitwy morskie, wreszcie wartości edukacyjne. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar bronić za wszelką cenę dorocznego cyklu wydawniczego. Wskazuję jedynie, że niekoniecznie musi on oznaczać wstrzymanie rozwoju danego gatunku. Jak np. w przypadku serii Call of Duty, która zatrzymała ewolucję epickich kampanii w FPS-ach na etapie pierwszego Modern Warfare.
Pełna dyskusja w marcowym numerze PSX Extreme.