Art of Tekken 2 - Relacja
W weekend 22-23 stycznia w Łódzkim Domu Kultury miała wybuchnąć prawdziwa bijatykowa bomba, tykająca od kilku miesięcy pod bacznym okiem członków Tekken Łódź Team. Jako zaopatrzeniowiec w sprzęt i naczelna logistyki wyruszyłam z Krakowa na północ już dwa dni wcześniej, mając za sobą nieprzespaną dobę, poświęconą przedsesyjnej gorączce. W towarzystwie kilkuset kilogramów sprzętu dotarłam do Łodzi o północy, gdzie ze z pokaźnym plikiem turniejowych plakatów i wiadrem kleju powitał mnie Tokis.
W weekend 22-23 stycznia w Łódzkim Domu Kultury miała wybuchnąć prawdziwa bijatykowa bomba, tykająca od kilku miesięcy pod bacznym okiem członków Tekken Łódź Team. Jako zaopatrzeniowiec w sprzęt i naczelna logistyki wyruszyłam z Krakowa na północ już dwa dni wcześniej, mając za sobą nieprzespaną dobę, poświęconą przedsesyjnej gorączce. W towarzystwie kilkuset kilogramów sprzętu dotarłam do Łodzi o północy, gdzie ze z pokaźnym plikiem turniejowych plakatów i wiadrem kleju powitał mnie Tokis.
Jeszcze tej samej nocy przekonaliśmy się, że przyjemność plakatowania na przestrzeniach do tego nieprzeznaczonych kosztuje 500 PLN, chyba, że ma się tak piękne oczy jak ja ;P
Piątek upłynął zdecydowanie zbyt szybko. Jak zwykle w takich sytuacjach brakowało nam snu, czasu i… kilku istotnych kabelków, jednakże praca zespołowa zaowocowała nie lada rezultatem. Opuściliśmy Łódzki Dom Kultury w nocy pozostawiając salę koncertową koncertowo przygotowaną na potrzeby weekendowych zmagań.
Nazajutrz rano, przybyłym z całej Polski zawodnikom, na antresoli przy wejściu ukazało się 10 stanowisk komputerowych przeznaczonych do rozgrywek w League of Legends, którym przewodniczył Manieq i które to stanowiły nowość w repertuarze Art of Tekken. Na Sali głównej zaś 19 stanowisk z chlebakami uwodzicielsko zachęcało do rozgrzewki przed turniejem Tekkena 6 oraz Super Street Fightera IV, o którego rozszerzono w tym roku imprezę, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom wyznawców bijatyk 2D.
Po wpuszczeniu uczestników na salę oraz surowej kontroli padów, które nie mogły zawierać akumulatorów, okazało się jak bardzo internetowa swoboda sprzyja pustym deklaracjom. Spośród 75-ciu graczy zapisanych na samego Tekkena zjawiło się 56-ciu (w tym dwóch zagranicznych gości), a SSF4 zgromadził zaledwie 16 osób. W okolicznościowym turnieju LoL’a wzięło z kolei udział 5 drużyn po 5 zawodników. Wszędobylski pech chciał, że termin imprezy pokrył się z zimową sesją akademicką i jednocześnie z turniejem Tekkena 6 na Elektronic Game Party w Kłomnicach, gdzie przybyło blisko 30 graczy. Nie bacząc jednak na frekwencję, przystąpiliśmy do bijatykowej uczty. Ci, którzy nie mogli bezpośrednio dzielić z nami emocji, mieli możliwość oglądania zmagań na streamie online, nad którym pieczę trzymał jeden z prowadzących impręzę - Di.
Pełni zapału, niektórzy nadziei, zasiedliśmy każdy do swoich rozgrywek grupowych. Mój tekkenowy i zarazem jedyny występ nie jest wart niczego poza krótkim acz treściwym komentarzem, którego cenzura by nie zaakceptowała. Di i Rupert, na spółkę z pierwszą damą polskiej sceny – Tenshi, szybciutko wybili mi z głowy wyjście z grupy.
Zgodnie ze starą prawdą, według której żadne wielkie wydarzenie nie może obejść się bez niespodzianek, podczas rozgrywek grupowych coś piknęło, zabrzęczało… I cała sala pogrążyła się w niespodziewanej ciszy, po której zapamiętały w boju kolektyw wydał z siebie jęk zaskoczenia. Zabrakło prądu! Na szczęście sprawna ekipa ŁDK’u szybko nadciągnęła z pomocą rozładowując napięcie i mogliśmy swobodnie kontynuować cyber-oklep.
Do 32-osobowej drabinki dostali się bez większych niespodzianek wszyscy faworyci. Pozytywnym zaskoczeniem był Zajcew, operator Marduka, który udowodnił oponentom, że za niedocenianie przeciwnika można ponieść wysoką cenę. Robson (Law), będący tej ceny płatnikiem mimo tego, że początkowo zjawił się na turnieju wyłącznie w celach towarzyskich, szedł w drabince przegranych jak burza. W międzyczasie Tokis zapamiętale cancelując tiery zabijał Zafiną wszystkich podejmujących się wyzwania. Podobnie bezlitośnie pięli się ku podium Nevan (Anna, Nina) - zwycięzca poprzedniej edycji AoT oraz Frizen (Steve) – laureat zeszłorocznego turnieju w Poznaniu: Versus99. Prowadzona przez Di Panda również taranowała wszystkich na swej drodze. Nazywany „polskim Koreańczykiem” Spike, nie wiedzieć czemu, zrezygnował całkowicie z supportu Bruce’a i uparcie grał Julią co zaskutkowało dość szybkim pożegnaniem z turniejem. Tego dnia rozgrywki niespodziewanie zakończył także Sway.
Mimo emocjonujących zmagań czołówki, przed wieczorem atmosfera na turnieju znacznie przygasła. Z ratunkiem przyszli: Nevan, reprezentujący wrocławską ekipę Learn To Fly, oraz wyzwani przez niego na money match Punisher i Pawlo - członkowie starego dobrego Olimpu, który ostatnimi czasy hibernował. Nadszedł czas na walkę wieczoru. Stawką było 100 PLN dla Nevana od każdego z Olimpijczyków, w przypadku, jeśli pokona ich obu do 5. Jeśli przegra choć z jednym, wówczas bogowie inkasują po 100 PLN każdy.
Wokół grających rzesza kibiców nakręciła należyty hype, a czat na streamie wyświetlonym na projektorze, ożył. Napięcie rosło… W końcu ruszyli. Punisher poszedł na pierwszy ogień. O ile nie stanowił on dla przeciwnika problemu nie do pokonania (5:2), o tyle cichy i niepozorny Pawlo fenomenalnie uderzył Bruce’em na dziewczyny Nevana (Nina, Anna, Lili), które rażone gromem z Olimpu zmuszone były uznać wyższość tajskiego boksera, godząc się z wynikiem 2:5. Posypały się och-y, ach-y i gratulacje. To było zdecydowanie najbardziej emocjonujące starcie soboty.
Money match: Nevan vs Punisher
Zakończywszy natenczas rozgrywki, oddaliśmy się freeplay’om, integracji i towarzyskim uciechom aż do północy, kiedy to zmuszeni byliśmy opuścić salę koncertową i udać się na spoczynek. Jednakże, kto odpoczywał, ten odpoczywał. Na noc, do dyspozycji kilkudziesięciu osób dostaliśmy 2 sale gimnastyczne w ŁDK-u. W pierwszej obowiązywał kategoryczny nakaz spania, do drugiej zaś, chłopakom udało się przemycić 3 stanowiska, które okupowane były do wczesnych godzin porannych. W tejże sali można było też alternatywnie pograć w pokera lub po prostu celebrować wspólne spotkanie, co też uczyniłam z należytą pieczołowitością.
W niedzielę rano - stanowczo zbyt wcześnie - musieliśmy szybko i sprawnie zostawić sale puste, gdyż, jak się okazało, miały się w nich odbyć zajęcia. Niedługo później, zwarci i gotowi zawodnicy, którzy pozostali w grze, rozpoczęli wyścig o podium.
Stopniowo z kompetycji wypadali Tenshi, Pychu, Benek, Rafimaru, Gajda i Di. Nevan najwyraźniej wyciągnął wnioski ze swojego money match’a, bo w pięknym stylu z wynikiem 3:0 wyeliminował Pawlo z turnieju.
W trakcie rozgrywek mikrofony przechwycili nasi brawurowi komentatorzy. My delektowaliśmy się jedynymi w swoim rodzaju uwagami Zajmana, streamowiczów natomiast komentarzami zaszczycił Tundra we własnej, celebrowanej osobie.
Nevan, idący jak burza, nie pozwolił stanąć na podium Robsonowi i w finale LB (Drabinki Przegranych) spotkał się z Tokisem. Ich walka o trzecie miejsce przyprawiła mnie o palpitacje serca z racji tego, że za każdego z nich z osobna od początku trzymałam kciuki. Wyrównana co do rundy walka zakończyła się na żyletkach na korzyść Wrocławianina. Podejrzewam, że Tokis nigdy nie zapomni swojego lowa, niespodziewanie sparowanego na koniec rundy przez Nevana. Po krótkiej przerwie i opanowaniu emocji przyszedł czas na wielki „bratobójczy” finał: Frizen vs. Nevan, poprzedzony krótkim wywiadem z graczami, który, można obejrzeć tutaj.
Zaskoczył mnie fakt, że rozstrzygający cały turniej mecz, odbył się zdecydowanie ciszej niż kilka innych pojedynków i bynajmniej nie była to nerwowa cisza pełna napięcia, lecz zwyczajny brak hype’u, co zawiodło moje oczekiwania jako uczestniczki imprezy. Przesądzenie z góry wyniku walki przez niektórych uważam za nie na miejscu, jednak wedle przewidywań większości Frizen (Steve) pokonał swojego kolegę z teamu wynikiem 5:3, ucierając nosa wszystkim tym, którzy jego dotychczasowe sukcesy sprowadzali do operowania łatwą i mocną postacią, jaką jest skandynawski syn Heihachi’ego Mishimy z nieprawego łoża.
Podium turnieju indywidualnego Tekkena 6:
1. Adrian „Frizen” Szydłowski (Wrocław) – 600 zł + gra Blazblue: Continuum Shift LE
2. Aleksander „Nevan” Mazowiecki (Wrocław) – 350 zł + gra UFC Undisputed 2010
3. Jakub „Tokis” Tokarczyk (Łódź) – 200 zł
Na sali zrobiło się jakby luźniej. W międzyczasie zakończył się turniej towarzyszący – League of Legends, w ramach którego dwa czołowe miejsca zajęły drużyny:
1. Acid Sounds – 500 zł
2. Kumitsu – 300 zł
W niedzielę popołudniu dawało się już odczuć spore zmęczenie obecnych. Rozpoczęliśmy drużynowy turniej T6. Gdzieniegdzie można było napotkać ludzkie zwłoki oddające się ukradkiem kilku zbawiennym minutom drzemki. Leżakowanie skusiło również i mnie. Drużynowe zmagania skończyłam szybciej niż zaczęłam dzięki K’, który konsekwentnie wykończył cały mój team. Udałam się więc na krótki spoczynek, przerywany sporadycznymi okrzykami i brawami z zaświatów.
Mogę tylko podejrzewać, że tymi owacjami została obdarzona Tenshi, która w finale do 6 pokonała całą ekipę Learn To Fly zdobywając 3 punkty dla Poznaniaków. Było to jednak za mało dla Frizena, Nevana i Zajmana, którzy dowiedli, że to Wrocław teraz jest stolicą polskiego Tekkena.
Turniej drużynowy T6 (3 vs. 3):
1. Learn To Fly (Frizen, Nevan, Zajman) – 200 zł + 3 x pad DualShock 3
2. Tej-City Team (Tenshi, Robson, Rafimaru) – 200 zł
3. Rezurekcja (Di, Sway, Womb Rider) – 150 zł
Po zakończeniu dwudniowych zmagań skrajnie zmęczona, ale spełniona ekipa organizatorów powoli zaczęła wracać do swoich codziennych obowiązków. Marka Art of Tekken stopniowo wyrabia sobie coraz większy prestiż. Tekken Łodź Team dopiął wszystko na ostatni guzik, zapewniając rodzimej scenie warunki, których Europa mogłaby pozazdrościć. Sponsorowane nagrody czy szeroko pojęte zainteresowanie mediów mówią same za siebie. Takiego turnieju w Polsce z pewnością jeszcze nigdy nie mieliśmy. Jednak czy bijatykowa bomba rzeczywiście wybuchła…?
Wszechobecny hype, słaba frekwencja, gołosłowność internautów i ich nieustannie rosnące oczekiwania sprawiły, że samo wydarzenie było już tylko odegraniem scenariuszy powstałych w wyobraźni forumowiczów. Pamiętajmy, że turniej zawsze tworzą ludzie. To oni stanowią istotę każdej imprezy. Nie ilość stanowisk, nie miejsce spotkania i nie światło fleszy, lecz żywa atmosfera i niespodziewane emocje, które sprawiają, że danych chwil nie zapomina się do końca życia.
autor: Olga „Olgotka” Kapłon
Turniej Super Street Fightera IV, mimo tego, że znacznie uboższy niż rozgrywki w Tekkena 6 jeśli chodzi o ilość uczestników, wzbudził niewiele mniejsze zainteresowanie. Stało się tak między innymi za sprawą znanego do tej pory głównie z forumowego autohype’u i gry online Maddesta. Do tej pory anonimowy – poza Internetem – gracz, zgotował w Łodzi niemałą niespodziankę. Ale po kolei.
W ramach turnieju indywidualnego uczestnicy zostali podzieleni na dwie grupy, z których do fazy Double Elimination awansowały po cztery osoby. Już na tym etapie rozgrywek doszło do niespodzianek: poza premiowanymi awansem lokatami w swoich grupach znaleźli się tacy gracze jak: TasTer (jeden z faworytów), Szostak oraz Manieq (zwycięzca reVo 2), podczas gdy do czołowej ósemki awansowali: debiutant Darkheart (Adon) oraz Di (Blanka), znany również jako „najdłuższy prąd w Polsce” (może stąd wspomniane problemy z elektrycznością?).
Pierwsze mecze Double Elimination nie przyniosły zaskoczenia: Żyleta (Dhalsim) pokonał swojego sparing-partnera, Darkhearta. Pejotl natomiast, po raz kolejny spotkał się w ramach turniejowych zmagań z głównym faworytem, Snake’iem, przegrywając, jak to miało miejsce chociażby podczas finału Versus99. W trzecim meczu zmierzyli się dwaj dobrze znający się nawzajem gracze: Krill oraz Kaczilla. Z pojedynku zwycięsko wyszedł obecnie rezydujący w Poznaniu operator Chun, Krill. Ostatnia walka okazała się łatwym zwycięstwem Maddesta nad Di.
Znacznie więcej emocji przyniosły kolejne mecze. W pierwszym z nich, Snake (Rufus) zrewanżował się Żylecie za finał zeszłorocznej włocławskiej Bursy, która odbyła się w wakacje. Z kolei Krill został pokonany przez Maddesta. W Drabince Przegranych, Warszawiak Tejotl skacząc na lewo i prawo swoim „Szponem” wyeliminował Darkhearta. Natomiast w drugiej walce Kaczilla dość niespodziewanie musiał uznać wyższość Blanki Di.
W kolejnych walkach zostali wyeliminowani Tejotl oraz Di i znany był już skład czołowej czwórki turnieju. W finale WB (Drabinka Wygranych) zmierzyli się Snake oraz Maddest. Doświadczenie mieszkańca Gdańska nie pomogło i to Maddest czekał na swojego przeciwnika w wielkim finale. W dolnej części tabelki natomiast Krill pokonał Żyletę, gwarantując sobie tym samym miejsce na podium. O tym jednak, że zajmie najniższy jego stopień, zdecydował Snake, nie pozwalając reprezentantowi Polski w Street Fightera IV z zeszłorocznej edycji Electronic Sports World Cup na rewanż za finał w ramach październikowej Bursy IX.
Wielki finał po raz kolejny postawił przed sobą Snake’a oraz Maddesta. Mimo counter-pickowania z obu stron mecz zakończył się takim samym rezultatem jak poprzedni pojedynek tych graczy i to debiutant Maddest stanął na najwyższym stopniu podium, jednocześnie udowadniając, że jest jednym z najlepszych w Polsce specjalistów od Super Street Fightera IV.
Po finale zwycięzca udzielił krótkiego wywiadu, odpowiadając na pytania dotyczące m.in. autohype’u oraz genezy jego nicka.
Podium turnieju indywidualnego Super Street Fightera IV:
1. Kacper „Maddest” Makuła (Kraków) – 200 zł + gra Blazblue: Continuum Shift LE
2. Mateusz „Snake” Marczak (Gdańsk) – 100 zł + gra UFC Undisputed 2010
3. Marek „Krill” Nerć (Warszawa) – 50 zł
W niedzielę rano, po zakończeniu rozgrywek indywidualnych, rozegrany został turniej drużynowy. Niestety, ze względu na słabą frekwencję, musiał się on odbyć w kameralnym gronie. Nie zabrakło jednak emocji – o zwycięstwie teamu Snake/Pitrex/Maddest nad drużyną w składzie: Żyleta/Manieq/Darkheart zadecydowała dogrywka. Dzięki niej najlepszy zespół otrzymał 300 zł.
autor: Jakub „Di” Dudkowski