Koncert życzeń na nutę P-gas

Gry
1549V
Koncert życzeń na nutę P-gas
redakcja | 12.02.2011, 16:55

Odgrażaliśmy się i proszę - wracamy, by sprawdzić, czy tytuły o których wzmiankowaliście w Waszych komentarzach wytrzymały próbę czasu. Postaramy się odrzeć je z grubych zwałów nostalgii, odessać warstwy zapomnienia i zobaczymy, czy to nieświeże mięcho bedzie nam smakowało po latach. Zaczynamy. Siostro, skalpel!

Odgrażaliśmy się i proszę - wracamy, by sprawdzić, czy tytuły o których wzmiankowaliście w Waszych komentarzach wytrzymały próbę czasu. Postaramy się odrzeć je z grubych zwałów nostalgii, odessać warstwy zapomnienia i zobaczymy, czy to nieświeże mięcho bedzie nam smakowało po latach. Zaczynamy. Siostro, skalpel!xxxxx

Dalsza część tekstu pod wideo

 



1. Schwarzenegger Predator

 

Zaczynamy z grubej rury, na nutę gubernatorsko-łowiecką. Tytuł aspiruje do miana oficjalnej "gradaptacji" pierwszego filmu o tym, jak zatłuc kosmicznego zabójcę. Zaczyna się ostro, mamy duży statek inspirowany ewidentnie ziemską, łowną fauną ornitologiczną, z niego odrywa się kropelka i ląduje na dziko skaczącej i szaleńczo wirującej po kosmosie Ziemi. Potem widzimy nesowo ślicznego Arnolda, z dołu ekranu wyskakuje coś, co bardziej wygląda jak Psyduck niż Predator, trykamy "start" i...pryskają nadzieję, że gra będzie miała jakieś większe związki z filmem. Fabułę tegoż streszczają nam na trzech ekranach tekstu a potem huzia do dżungli i poluj Szwarcim na Predzia. No to biegamy ludkiem, którego motoryka przywodzi na myśl unicykl (całkowicie nieruchomy korpus i wierzgające w kółko nogi), tłuczemy fluorescencyjne skorpiony, będące, jak wiadomo, zmorą każdej opanowanej przez obcych/obcego formacji leśnej i szukamy wyjścia z planszy. Ciach, liczenie punktów, kolejny etap. Za pacyfikację napadających nas pajęczaków, latynoskich cwaniaków i latających pierwotniaków (przerośnięte ameby zawsze czekają by sprzymierzyć się z kosmicznym wybawicielem przeciw ziemskim prześladowcom, zdają się ostrzegać twórcy) odpowiadają przez dłuższy czas wyłącznie nasze pięści, a kiedy zaczniemy już mentalnie szykować się na pojedynek z Preddim na pięści i pazury, znajdziemy rosnące na gałęziach lasery i inne owoce zagłady. I dobrze, bo nasz główny przeciwnik różni się trochę od tego jak obrazują go filmy, komiksy i cała reszta licencjonowanego badziewia. Chłopak ewoluował w mokry sen Kanga z Żółwi Ninja - potężną głowę rozmiarów latającej kanonierki, która za cenę nieustannego kłapania paszczą jest w stanie emitować/strzelać/pluć kulami energii. A wspiera go piekielny ptaszek, który tylko czeka, by odebrać nam energie poprzez narobienie nam na głowę. To właśnie chcemy zobaczyć w remake'u Predatora, kiedy Hollywood zdecyduję się na jego produkcję! Głupoty o bojówkarzach ganianych po dżungli/mundurowych ganianych po mieście możecie sobie wsadzić! Po 30 latach rozwój technologii wreszcie pozwoli na pokazanie w pełni epickiej wizji autora, do dziś zaklętej wyłącznie w tej niepozornej grze na Pegaza.

 

 

 

 


2. River City Ransom

 

 

Należąca do serii o Kunio-kunie pozycja opowiadająca o krucjacie Alexa i Ryana przeciwko Slickowi, który terroryzuje szkołę chłopaków i napastuję śliczne dziewczę. Klimat gry jest iście japoński, goście noszą fryzury charakterystyczne dla nippońskich zakapiorów, budyneczki i architektura przywodzące na myśl to co większość z nas kojarzy wyłącznie z anime, dziewczyny w mundurkach...Na szczęście język przemocy jest uniwersalny, więc nikt nie powinien czuć się zagubiony, zwłaszcza w obliczu powagi zleconej nam przez los misji. Bez zastanowienia więc chwytamy łańcuchy, kosze na śmieci czy inne cegłówki i tłuczemy wychodzących nam naprzeciw szmondaków jakby jutro miało nigdy nie nadejść.  A, że odnosimy z tytułu tego całkiem konkretne profity (bo z pokonanych wypadają monetki), to tym lepiej, znak, że opatrzność nam sprzyja, czyż nie? Zresztą nie tylko ona, bo mieszkanki odwiedzanych czasem dzielnic handlowych, w zamian za okrągłe i błyszczące dowody naszej wspaniałości też chętnie pomogą w świętej misji. A to pod postacią kawy czy innej zupy zdrowie zregenerują, a to silniejszego "kopa" nauczą...aż się chce farmować, współczesne MMORPG-i powinny się tego od RCR uczyć. Jest to też bodaj jedna z najczęściej przerabianych gierek na Pegasusa, przy czym w nieoficjalnych wersjach nasza szlachetna misja często jest spłycana do zwykłego zaspokajania hedonistycznych zachcianek pokroju bitki i kobiet. Tak, tak, znany jest przypadek, kiedy rodzice weszli do pokoju młodziana w trakcie gry w taką "nieoficjalną, a grzeszną" wersję i pod wpływem ujrzenia oferty handlowej w sklepie, w którym właśnie dokonywał zakupów (pani sprzedawczyni kusiła swoim obfitym, 8-bitowym biustem), w której przeważały słowa "semen" i "cum" zaszlabanowali chłopaka i zarekwirowali obrazoburczą konsolę.

 

 

 

 



3. Double Dragon

 

 

Podobnie jak powyższa gra, dzieło firmy Technos Japan. Zresztą z Riverem łączy ją nie tylko twórca, ale i gatunek (pobij 'ch a.k.a beat 'em up). Tyle, że DD (i jego kontynuacje) to tematyka jeszcze poważniejsza, bo mamy tu do czynienia z sagą o braciach karatekach, których wspólny obiekt westchnień i jęków zostaje przechwycony przez Dużego Niemilca. Bracia, niepomni toczących ich wzajemne relacje sporów, ruszają uratować panią z rąk oprawcy. A kwestia, który z nich otrzyma główną nagrodę zostaje przez grę przemilczana. Tak przynajmniej jest w wersji automatowej, bo Pegasus, po raz kolejny udowadniając, że jest konsolą wszechczasów, dopisuje ostatni, jakże tragiczny akt całej historii. Mianowicie, w wersji na NES-a brat nr 2 nie jest dostępny jako grywalna postać, a gdy już odbijemy białogłowę, waląc/tłukąc/siekąc w pojedynkę bratem nr 1, szybko okaże się, ze w momencie gdzie na automatach pojawiają się napisy końcowe i rozlega się epicka muzyka, na Pegasusie dostajemy "zakończenie plus". Bracia stają do ostatecznej konfrontacji, jedna pięść owinięta bandażem na drugą, o możliwość sprzymierzenia się z ukochaną. Dramatyczne, czyż nie? A spragnionym walki przeciwko żywej osobie zostaje tzw. "Tryb B", w którym nasza postać walczy ze swoim klonem, który może być sterowany przez dzierżyciela drugiej manetki.

 


 


4. Mortal Kombat Trilogy NES, Super Street Fighter V Turbo 60

i wiele innych...

 

 

Wydaje się, że gdyby zbadać rozpoznawalność poszczególnych konsol we wszystkich krajach świata, nawet tych, których trudno podejrzewać o powszechną elektryfikację, o szerokopasmowym internecie nie wspominając, NES byłby niepodzielnym królem. Rządził długo, konstrukcję miał stosunkowo prostą, a gry były dość efektowne, by handlowano nim na bazarach od Peru po Wietnam, od Meksyku po Botswanę. W czasie gdy docierał do krajów (wolno) rozwijających się, na zgniłym, imperialistycznym Zachodzie ludzie montowali już w złomach akceleratory 3D i wtykali karty pamięci do szarych pudełek z kolorową literką "P" na pokrywce. Gdy bogaci cieszyli się rosnącą liczbą pikseli czy innych poligonów, mniej szczęśliwa część świata też chciała liznąć tej wspaniałości, a przepustką do tego stawał się wszędobylski NES. Stąd właśnie "chałupnicze" wersje światowych hitów (przede wszystkim bijatyk - bo, jak już napisano powyżej, na zadawaniu bólu znają się absolutnie wszyscy dokładnie wszędzie) z absurdalnie wysokim numerkiem, liczbą postaci z kosmosu (w rzeczywistości oscylującą około ośmiu, choć były i wyjątki) i ślamazarną animacją wymierzania trzech ciosów na krzyż. Można się z tego śmiać, tylko że warto zdawać sobie sprawę z tego, że część z tych gier, w porównaniu z legalną konkurencją z Japonii czy USA w kategorii "bijatyki na NES-a", radziła sobie naprawdę nieźle, zwłaszcza w obliczu skromniutkiej ilości "prawdziwych" gier tego typu. Zresztą, tak jak piszecie, te gierki, pomimo całej ich groteskowości, się pamięta. Każdy, kto spędził parę godzin klepiąc parupikselowym Ryu równie topornego "Vigę" czy inną "Brankę" kumpla obok, ten nie musi pytać dlaczego. Ot, magia gier.

 

 

 

 





Kiedy przestaje być prześmiewczo i staje się pompatycznie oznacza to, że należy kończyć, wyciszyć emocje i wrócić do tematu później. Dlatego też kończymy z kącikiem na dziś, a z kolejnych Waszych (i naszych w sumie też) "dzieci Pegasusa" pośmiejemy się ponownie już wkrótce. A kto Wam mówi, że NES jest martwy, ten Cylon i do piachu z nim - so say we all!
 

Źródło: własne

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper