Recenzja: Assassin's Creed II (PS3)
>> Z czystym sumieniem można rzec, że pierwsza część Assassin's Creed zawiodła na całej linii. Obiecano złote góry, a dostaliśmy grę schematyczną i nudną jak „Moda na sukces”. Jeśli mieliście wątpliwości czy sequel nie powieli błędów poprzednika, Assassin's Creed II momentalnie je rozwieje. Odprężcie się, czas na podłączenie do Animusa 2.0.
>> Z czystym sumieniem można rzec, że pierwsza część Assassin's Creed zawiodła na całej linii. Obiecano złote góry, a dostaliśmy grę schematyczną i nudną jak „Moda na sukces”. Jeśli mieliście wątpliwości czy sequel nie powieli błędów poprzednika, Assassin's Creed II momentalnie je rozwieje. Odprężcie się, czas na podłączenie do Animusa 2.0.
Choć w Assasins's Creed II nie wpadniesz na pizzę do tradycyjnej włoskiej knajpki, to i bez atrakcji kulinarnych wizyta w Italii zapadnie ci w pamięci na długo. Wszystkie miasta, które zwiedzimy z miejsca urzekają. Każda uliczka i budynek na który przyjdzie nam się wspinać, każdy zakątek cudownej Wenecji lub malowniczej Florencji, pieczołowicie odwzorowane zabytkowe kościoły, wieże, place – ogrom pracy jaki włożono w przeniesienie do gry Italii czasów renesansu zasługuje na uznanie. We wtapianiu się we włoskie realia pomaga też świetny voice acting. Odpowiedni akcent postaci można uznać za oczywistą oczywistość, ale co powiecie na fakt, że mnóstwo kwestii wygłaszanych jest... po włosku? Po paru dniach słuchania charakterystycznego „szczebiotania” pomyślałem nawet, by nauczyć się owego języka. Istne szaleństwo.
Gra rozpoczyna się w momencie w którym kończyła się część pierwsza. Główny bohater znalazł się w samym centrum wojny pomiędzy zakonami Asasynów i Templariuszy. Porwany, zamknięty w laboratoriach Abstergo, podłączany do Animusa przenosi się w czasy trzeciej krucjaty by mordować jako jeden ze swoich przodków – Altair. Z czasem dowiadywaliśmy się, że Abstergo to moloch kontrolowany przez współczesnych Templariuszy dla których Desmond jest tylko narzędziem do osiągnięcia celu. Zaraz na początku ACII nawiewamy zatem z nieprzyjaznego przybytku. Trafiamy do siedziby Asasynów i tam, dzięki ulepszonemu Animusowi w wersji 2.0, wskakujemy w buty kolejnego przodka Desmonda – Ezio Auditore da Firenze. Wszystko po to, aby nasz bohater posiadł jego umiejętności i stał się Asasynem pełną gębą. Niby mógł to zrobić już w skórze Altaira, ale autorzy starają się pokrętnie tłumaczyć dlaczego tak się nie stało. Niech im będzie.
Leo why?
Ezio to cwaniaczek i chuligan. Nie stroni od bójek, do ręki często „przyklei” mu się obca sakiewka z brzęczącymi monetami, a wpadanie do kochanki przez okno i uciekanie nim nad ranem, gdy do pokoju dobija się ojciec owej niewiasty, to dla niego normalka. Z miejsca polubiłem tego zawadiakę. Może nie jest to głęboka postać, ale też daleko jej do małomównego, ukrytego za zimną maską zabójcy jakim był Altair. Można spróbować się z nim identyfikować, zrozumieć motywy działania i chęć zemsty, którą się kieruje. Ezio poznajemy w momencie gdy wiedzie luzackie życie (a w zasadzie wcześniej, ale to niespodzianka), nieświadomy tego co go czeka. Gdy na stryczku zawisa jego ojciec wraz z braćmi, wszystko zmienia się niczym w kalejdoskopie. Wraz z upływem wirtualnych lat, fabuła bowiem dzieje się na przestrzeni ponad dziesięciu, postać starzeje się i rozwija. Praktycznie do samego końca uczymy się nowych umiejętności. Autorzy dopakowali Ezio względem Altaira i przy eliminacji wrogów można poszaleć. Nieszczęśników dźgniemy siedząc przyczajeni w stogu siana, wisząc za barierką lub skacząc z wysokości. Gdy dostaniemy drugie ostrze „w rękawie”, ubijemy dwóch łebków za jednym zamachem. Jest zatem krwisto i efektownie. Protagonista z prawdziwego zdarzenia to nie jedyna rzecz odróżniająca obie części AC. W „dwójce” autorom udało się bowiem rozwinąć wszystkie pomysły, które miały powalić nas na kolana w pierwowzorze. Intuicyjne wtapianie się w tłum (wystarczy iść spokojnym krokiem obok grupki ludzi), zróżnicowane misje, nadal dający masę radochy system wspinaczki, ulepszona walka i mnóstwo rzeczy, których nie było w „jedynce”. Każdy aspekt gry jest teraz dopieszczony praktycznie do maksimum, choć oczywiście zdarzają się i te nieco kulejące.
Podczas pomykania po włoskich dachach zawsze znajdziemy coś do roboty, a fani „zbieractwa” będą wniebowzięci. Po każdym z miast rozsiane są skrzynki ze skarbami, pióra, strony z kodeksu, a z czasem dochodzą też pieczęcie Asasynów. Szczególnie interesują nas dwie ostatnie pozycje. Pieczęcie szabrujemy z grobowców dawnych skrytobójców. Zdobycie każdej z nich to misja polegająca na skakaniu, bujaniu się na poręczach i przebieganiu pod zamykającymi się bramami, więc momentami gra przypomina Prince of Persia. Miło, tym bardziej, że nasz trud zostanie nagrodzony ciekawym prezentem. Strony z kodeksu odszyfruje Leonardo Da Vinci, a dzięki nim Ezio uczy się kolejnych technik zabijania, dostaje nową broń, rozrasta się jego pasek energii. Właśnie, skoro jesteśmy przy Da Vincim. O historycznych budowlach już wspomniałem, ale w grze pojawiają się również postacie, które faktycznie żyły w tamtych czasach. Oprócz Leo jest to choćby Caterina Sforza czy Lorenzo de' Medici. Wybornie, że pomyślano o takich szczegółach, ale biorąc pod uwagę fakt, że naszym celem w większości są ludzie z wyższych sfer, odpowiednie tło historyczne było niezbędne. W końcu ostatni w kolejce do ubicia jest sam.... o nie, nie. Milczę w tym temacie.
Kasa może „many”
Poza wątkiem głównym, który zabójstwa pchające do przodu fabułę przeplata z nieco luźniejszymi zadaniami, autorzy zafundowali nam mnóstwo misji pobocznych. Możemy dostarczać wiadomości jako kurier, brać udział w wyścigach czy obijać buźki komu trzeba. Zapomnijcie zatem o schemacie zabijającym część pierwszą i nudnych śledztwach, które przy każdym z zabójstw były identyczne. Tu wszystko jest przemyślane i dość zróżnicowane, a misje dodatkowe wydłużają i tak bardzo przyzwoity czas gry. Dobrnięcie do końca fabuły zajęło mi prawie dwadzieścia godzin, a jeśli ktoś chce wyszarpać z ACII „platynę” może spokojnie doliczyć kilka kolejnych. Jest zacnie, co należy pochwalić przy panującym trendzie na robienie coraz krótszych gier. Zaliczenie każdego z zadań wiąże się też z zarabianiem kasy, a ta jest bardzo ważnym aspektem gry.
Bez pieniądza ani rusz, bowiem za darmo możemy co najwyżej dostać w mordę, natomiast w sklepach czeka wiele mniej lub bardziej przydatnych rzeczy za które trzeba płacić i to momentami słono. Poczynając od wdzianek (każde z miast ma swoje barwy), poprzez większe sakwy na medykamenty, zbroje i różne ochraniacze redukujące obrażenia, aż po broń. Ezio może nosić przy sobie całkiem sympatyczny arsenalik. W większości jest to broń biała, choć potem znajdzie się i coś bardziej wymyślnego. Pod pazuchą mamy po sztuce spośród argumentów większych (miecze, szpady, toporki) i argumentów mniejszych (noże, tasaki). Można bić się na piąchy, pożyczyć broń od przeciwnika lub podnosić ją z ziemi. Do tego dochodzą narzędzia cichej eliminacji: noże do rzucania i zatrute ostrze. Gdy dziabniemy takim nieświadomego strażnika, ten przez chwilę wywija bronią na wszystkie strony, a następnie umiera w konwulsjach, czemu z zainteresowaniem przygląda się tłumek gapiów. Bardzo przydatne okazują się również bomby dymne, pozwalające bezstresowo zbiec z miejsca zdarzenia. Z zarabianiem kasy wiąże się jeszcze jeden zaskakujący, ale bardzo przyjemny dodatek. Mianowicie gdy już zamelinujemy się w rodzinnej osadzie Monteriggioni, gra zyskuje posmaczek ekonomiczny. Inwestując w rozbudowę przybytków w miasteczku (np. banki, kościół czy... agencja towarzyska) zwiększamy jego prestiż i nasze przychody. Z czasem monet przybywa i wtedy hulaj dusza – stać nas praktycznie na wszystko.
Sama walka doczekała się kosmetycznych zmian. W zasadzie niczego jej nie brakuje, a świetne animacje po kontrach, gdy Ezio np. wbija przeciwnikowi sztylet w... stopę, po czym wypłaca mu siarczystą bombę, wyglądają filmowo i sprawiają, że złowrogo uśmiechamy się po nosem. Z drugiej strony kontry są praktycznie najskuteczniejszym sposobem walki, bo nawet gdy zajdzie nas grupka wrogów, nie atakują w kupie, a grzecznie czekają na swoją kolej. Nie ma zatem co panikować nawet w sytuacjach, gdy kłębi się wokół siedmiu czy ośmiu adwersarzy. Walka sprawia radość, ale idzie zbyt gładko. SI nieco szwankuje, a sytuacje gdy zabijamy trzech łuczników stojących w trzymetrowych odległościach, przy czym oczywiście żaden nie kapuje o co chodzi, mierżą. Znacznie ciekawej jest przy samych zabójstwach. Te możemy rozwiązać na kilka sposobów, choć zaskakująco często idealnie sprawdza się metoda „na hura”, co zastanawia w tytule traktującym o skrytobójcy. Samo zachowanie wojaków też bywa dziwne. Raz zwracamy ich uwagę biegając, a innym razem wszystko jest w porządku gdy paradujemy po mieście w obstawie kolegów z siekierami. Ubisoft dużo mówił o zróżnicowaniu wrogów, co w praktyce nie jest specjalne odczuwalne. Co prawda zwalistego bydlaka zakutego w zbroję i z toporem w ręku ciut ciężej ubić, jednak tak samo łatwo odebrać mu broń jak cherlawemu chłopkowi. A wówczas wystarczy jedno cięcie i dopisujemy do listy ofiar kolejną. W walce i robieniu strażników w konia pomagają przyjazne frakcje. Złodzieje odciągną pachołków od pilnowanej miejscówki, najemnicy będą naszymi braćmi broni, a panienki lekkich obyczajów pokręcą tyłeczkami, które przyciągają wzrok jednocześnie odwracając go od nas. Bardzo to pomocne, choć czasami potrafi znacznie ułatwić grę. Generalnie jednak warto pozostawać anonimowym, a wszystkie nasze występki nabijają wskaźnik zainteresowania. Zmniejszamy go zrywając plakaty z podobizną Ezio czy też wręczając łapówki heroldom głoszącym lokalne newsy. Po otrzymaniu brzęczącego woreczka schodzą z tematu groźnego Asasyna, który podobno grasuje w mieście.
Ostatnie zlecenie
Na początku zachwycałem się oprawą i ta faktycznie stoi na wysokim poziomie. Miasta wyglądają świetne skąpane w słonecznych promieniach jak i pod osłoną nocy. Na ścianach widać każdą wypukłość, obdrapany tyk czy malowidła, a Ezio nie wsadza łap i nóg gdzie popadnie tylko wspina się tam gdzie jest to możliwe. Samo zdobywanie co większych budynków to spora frajda. Tekstury cieszą oko, podobnie jak animacja głównego bohatera, choć oprawa bywa nierówna. Momentami rozmazane tekstury i pop-up, nie najpiękniejsze twarze, sporadyczne przenikanie obiektów czy Ezio stawiający nogi w powietrzu podczas wchodzenia po schodach to jednak drobnostki, które nie psują odbioru całości. Podobnie jest z tym co dociera do uszu. Wspaniała i pozostająca w głowie muzyka Jaspera Kyda i równie udane efekty dźwiękowe. Wsłuchajcie się choćby w odgłos dachówek „dzwoniących” pod naszymi stopami.
Jeśli czułeś się rozczarowany pierwszym Assassin's Creed, „dwójka” z nawiązką ci to zrekompensuje. Wreszcie otrzymaliśmy grę która równa się wizji tego, co panowie z Ubisoft roztaczali dwa lata temu. Assassin's Creed II jest rozbudowany i wciągający jak bagno, długi, a do tego piękny i bardzo klimatyczny. Co prawda fabuła nie zasługuje na Oscara, ale gdy powoli dowiadujemy się prawdy o Templariuszach i tym, że ta wojna toczy się na skalę światową i to od wielu, wielu lat, potrafi być dostatecznie interesująca. Dobrze również, że autorzy zdecydowali się nie przerywać nam zbyt często historycznych wojaży powrotami do rzeczywistości, jak to miało miejsce w pierwszej części. Ci którzy natomiast nie mieli styczności z „jedynką” przede wszystkim niewiele stracili, a na dodatek bez problemu powinni wsiąknąć w przedstawiony tu świat. Grzechem byłoby bowiem ominięcie tak udanej pozycji. Za ostateczną rekomendację niech posłuży fakt, że osobiście ACII to dla mnie największy hicior zimy i mocny kandydat do gry roku. W moich oczach produkcja Ubisoftu plasuje się nawet ciut wyżej niż Uncharted 2. Nie jest co prawda odkrywcza i przełomowa, ale potrafi miło zaskoczyć i nie prowadzi nas do celu jak po sznurku. Można ponarzekać na niski poziom trudności, ale daruję to sobie. Szkoda czasu. Lepiej przeznaczyć go na wycieczkę do pięknych Włoch. Zabójcze emocje gwarantowane. [Fantom]
Platforma:
PS3
Nośnik: Blu-ray Disc
HDD: 2 GB
Developer: Ubisoft Montreal
Wydawca: Ubisoft
Gatunek: przygoda-akcja
Premiera: 20.11.2009 (04.12.2009 PL) *ang. wersja nie ma PL napisów
Lokalizacja: napisy
PEGI: 18+
Gracze: offline 1, online brak
Zalety: cudowna Italia, masa zróżnicowanego grania, bohater z prawdziwego zdarzenia, dająca masę frajdy wspinaczka, wreszcie spełnione obietnice developera
Wady: kiepskie SI wrogów, nieco za łatwa