Czy pamiętacie jeszcze zabawki noszące dumną nazwę Tamagotchi? Te wymyślone w 1996 roku przez Aki Maitę z firmy Bandai breloczki z mini-grą elektroniczną, w której wychowywało się wirtualnego zwierzaka, zrobiły ongiś w naszym kraju istną furorę.
Czy pamiętacie jeszcze zabawki noszące dumną nazwę Tamagotchi? Te wymyślone w 1996 roku przez Aki Maitę z firmy Bandai breloczki z mini-grą elektroniczną, w której wychowywało się wirtualnego zwierzaka, zrobiły ongiś w naszym kraju istną furorę. Dziś pozostaje nam się tylko domyślać, czy bez pociesznych "Tama" na rynku pojawiłoby się równie słynne Nintendogs, które w dużej mierze przyczyniło się do popularyzacji konsoli Nintendo DS.
Dalsza część tekstu pod wideo
No ale właśnie, o co tu chodziło i dla kogo przeznaczone było owo sympatyczne dyndające jajo z ciekłokrystalicznym ekranikiem o rozdzielczości 128x128 pikseli? Zasadniczo dla tych, którzy chcieli mieć w domu zwierzątko, ale albo nie mieli czasu, albo wystarczająco miejsca, by należycie się nim zajmować. W rzeczywistości jednak produkt ten miał drugie dno. W końcu nie bez powodu zyskał spore gorno fanów nie tylko pośród dzieci, które były jego docelowymi odbiorcami, ale także wśród dorosłych. A owym drugim dnem było to, co w dzisiejszych grach (zwłaszcza MMO) staje się powoli standardem - próba uzależnienia gracza i daleko idąca customizacja. Użytkownik był więc zmuszony do regularnego opiekowania się swoim zwierzakiem, pilnowaniem, by niczego mu nie brakowało, itd. Odpowiednio częste zaglądanie do pupila owocowało pewnymi bonusami, chociażby jego dłuższym życiem. Wystarczy teraz wziąć na tapetę takie tytuły, jak Farmville, które ów sprytny patent doprowadzają do perfekcji - jeśli przestaniesz uruchamiać regularnie grę, to system dotkliwie Cię ukarze. Co więcej Tamagotchi potrafiło dźwiękowo upominać się o swoje, m.in. pilnując pory karmienia naszego pupila.
Wróćmy na chwilę do samej zabawki. Zasadniczo urządzenie to nie różniło się zbytnio od wspomnianego wcześniej typowego wisiorka, choć ciekłokrystaliczny ekranik zdradzał, że mamy tutaj jednak do czynienia z czymś bardziej wysublimowanym. Na owym ekranie wyświetlany był rzecz jasna nasz zwierzak (popularnie zwany Tama), który różnił się wyglądem w zależności od swojego stadium rozwoju. Niestety jak to zwykle bywa, na dobry produkt monopolu się nie ma, więc i w tym przypadku szybko znaleźli się naśladowcy. Tym bardziej, że zwierzaki okazały się być prawdziwą kopalnią pieniędzy. W związku z tym na rynku znaleźć było można kilkanaście rodzajów Tama (oczywiście nieoryginalnych), w szczególności pochodzących z Chin. Tak było zresztą również u nas. Przy okazji warto tutaj zresztą dodać, że zabawka szczególną popularnością mogła się pochwalić pośród dziewcząt, które przecież z rozrywką elektroniczną są zwykle na bakier.
W przypadku owych wspomnianych "podróbek" szerszy był zakres dostępnych w ofercie zwięrząt - ptaki, koty, dinozaury, psy... do wyboru, do koloru. A że prawdziwy Tama był oczywiscie Japończykiem i dostepny był początkowo tylko zmutowany kurczak... to już zupełnie inna para kaloszy. Jak jednak sami widzicie twórcy "podróbek" próbowali w jakiś sposób odróżnić się od oryginału, choć ich inwencja zwykle kończyła się właśnie na owej zmianie gatunku zwierzaka. Trafiając więc na jakiekolwiek inne stworzenie niż ów zmutowany kurczak można było mieć 99% pewność, że z tyłu obudowy widnieje napis "Made in China".
Co zabawne, to producenci wersji "alternatywnych" potrafili czasem wpadać na całkowicie absurdalne pomysły. Osobiście miałem okazję bawić się trzema rodzajami takich zabawek - jedną był oryginalny Tama, zaś pozostałymi owe chińskie podróbki. Jedna wersja praktycznie niczym (poza zwierzakiem - w moim przypadku psem) nie różniła się od swojego japońskiego protoplasty. Druga natomiast była... cokolwiek innowacyjna, ale w sposób mocno kontrowersyjny - każdego dnia dostawaliśmy bowiem zupełnie innego stworka, w tym np. żabę. Jednym słowem idiotyzm do potęgi, ale zdolność Chińczyków w "usprawnianiu" oryginalnych produktów nie zna przecież granic - wystarczy wspomnieć konsolę PolyStation na kartridże... Zresztą skoro już o kartridżach mowa, to ciężko zliczyć, ile to różnych gier z Tamagotchi w tytule ukazało się dotąd na konsolach (głównie w Japonii).
Warto tutaj dodać, że choć piszę o Tamagotchi w czasie przeszłym (wszak szał na ich punkcie nieco ostygł) i odnoszę się głównie do pierwszej wersji zabawki, to to zabawne urządzonko wcale nie umarło i wciąż dostępne jest na rynku. Zresztą około 70 milionów sprzedanych egzemplarzy (dane z 2008 roku - dodam, że gros tej sprzedaży, to okres ostatnich kilku lat), mówi samo za siebie. Urządzonko podlegało ciągłemu rozwojowi - ba, wciąż rozwija się prężnie. Jeszcze w 2006 roku mieliśmy do czynienia z trzecią generacją elektronicznego jajka, a teraz mamy już szóstą (a raczej "mamy", bo ta wersja dostępna jest tylko w Australii) i to bardzo nowoczesną. Już trzecia generacja pozwalała między innymi na komunikację z komputerem, umożliwiała jeszcze większy rozwój zwierzaka poprzez współpracę ze specjalnym serwisem internetowym zbudowanym na wzór wirtualnego miasta (dostępnym również w polskiej wersji!), a generacja piąta (dostępna w naszym kraju) oferuje jeszcze więcej. W niej możemy opiekować się całą rodzinką Tama, oglądać "telewizję" (z trzema kanałami), kolekcjonować całą masę itemów, uczestniczyć w programie typu "Randka w ciemno" (gdzie prowadząca będzie szukać naszemu pupilowi życiowego partnera, z którym ten będzie mógł założyć rodzinę), ale to nie wszystko, bo do tego dochodzą jeszcze opcje dostępne z wcześniejszych wersji. Co za tym idzie dwa urządzenia mogą się komunikować między sobą przez podczerwień, co pozwala na wspólną zabawę między dwoma zwierzakami (mogą sobie np. dawać prezenty), dostępne są nowe rasy (koniec z monopolem zmutowanego kurczaka), kilka gier, wirtualne zakupy... istne Simsy!
Jakby tego było mało, to poprzez rozwijanie umiejętności naszych zwierzaków i granie z nimi w różne gry, zdobywamy odpowiednie punkty, które możemy wydać w mieście Tamagotchi na dodatkowe przedmioty do zabawy, nowe rodzaje posiłków, itd. - słowem dzieciaki mają świetny argument, by zapoznać się z Internetem i komputerem w bardzo ciekawy i przystępny sposób, bo miasto Tama jest rzeczywiście niezmiernie kolorowe i świetnie zaprojektowane.
Co więcej, powstało wiele specjalnych wydań "breloczka", takich jak "Music Star" (mamy możliwość założenia zespołu muzycznego), "EnTama" (nasi pupile mogą chodzić do szkoły i pracy), czy "Celebrity" (hodujemy gwiazdy sportu, ekranu, mody, itp.). Ciekawa jest także dostępna na razie tylko w Japonii wersja "Plus Color", która nie tylko posiada podświetlany kolorowy ekran, ale także wprowadza nowe funkcje - m.in. możliwość dekorowania domku, spacerowania, kąpieli, itd. - swoisty Animal Crossing. Kto by przypuszczał, że zwykła gra na wisiorku tak bardzo się rozwinie?
I na koniec ciekawostka. Firma Bandai wyszła naprzeciw... japońskim szkołom! Te zabroniły bowiem używania Tamagotchi w swoich progach, bo dzieci zamiast się uczyć, wolały się potajemnie bawić na lekcji ze swoim pupilem - dlatego też nowe generacje zabawki posiadają już opcję pauzy, która może nie rozwiązuje w pełni problemu, ale z pewnością oferuje dzieciakom sporo swobody (tj. na lekcjach mogą się zająć nauką, a nie np. karmieniem swojego stworka).
Jak więc sami widzicie seria tych zabawek trzyma się dzielnie, a od premiery minęło już przecież prawie 15 lat! I wszystko wskazuje na to, że zarówno dalszy rozwój, jak i szerokie grono wielbicieli Tamagotchi ma w dalszym ciągu zapewnione.