Ulica strachu część 2: 1978 (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Jedziemy na obóz

Ulica strachu część 2: 1978 (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Jedziemy na obóz

Piotrek Kamiński | 11.07.2021, 21:00

Bohaterowie części pierwszej odwiedzają kobietę której w 1978 udało się przeżyć bezpośrednią konfrontację z klątwą wiedźmy Fier. Czy jej opowieść pomoże im zbliżyć się do rozwiązania zagadki stojącej za klątwą?

Jak ten film jest pięknie zepsuty! Część druga rozpoczyna się tam, gdzie skończyła się pierwsza i po krótkim wprowadzeniu zaczynamy słuchać opowieści pani C. Berman (Gillian Jacobs), która przeżyła masakrę obozu Nightwing w 1978 ponieważ, technicznie rzecz biorąc, przez kilka minut była martwa. Najwyraźniej demonom i wiedźmom zależy tylko na liczniku zgonów, a czy ten zgon zaraz nie wstanie i sobie nie pójdzie to już nie ważne. Gdyby "1978" był zupełnie samodzielnym filmem, nieobarczonym obowiązkiem przepchnięcia szerszej historii w stronę wielkiego finału, to dostalibyśmy całkiem niezły slasher w typie "Piątku Trzynastego" - bliżej końca morderca ma nawet worek na głowie! Niestety tak nie jest, przez co film Leigh Janiak traci tę niewielką ilość poczucia grozy oraz niepewności, która mogłaby towarzyszyć widzowi przez niemalże cały film.

Dalsza część tekstu pod wideo

Od samego początku wiemy jak wygląda morderca - w końcu widzieliśmy go w poprzedniej części. Jasnym jest, że to nie żaden psychol tylko zwykły człowiek pod wpływem klątwy i nie da się go zabić. No i wiemy kto przeżyje, ponieważ widzieliśmy ich już w przyszłości znanej z jedynki. Twórcy próbują niby wyciągnąć widzom przysłowiowy dywan spod nóg ujawnieniem która z dwóch sióstr Berman ostatecznie przeżyje i opowiada właśnie tę historię, ale coś im nie wyszło, bo większość widzów natychmiast się tego domyśli i nie będzie nawet zdawała sobie sprawy z tego, że mieli myśleć inaczej.

Ulica strachu część 2: 1978 (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Jedziemy na obóz

Ulica strachu część 2: 1978 (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Nowy zestaw przyszłych ciał

Siostry Berman, Ziggy (Sadie Sink) oraz Cindy (Emily Rudd), choć nie przepadają za sobą nawzajem, spędzają razem lato na obozie. Ta pierwsza jest raczej mało popularną, zadziorną chłopczycą, którą zazdrośni (?) uczestnicy obozu wyzywają od czarownic, a kiedy ją poznajemy podwieszają ją za ręce na drzewie, jakby próbowali faktycznie spalić ją jak prawdziwą wiedźmę. Ostatecznie kończy się na lekkim oparzeniu zapalniczką, ale to i tak zdecydowanie za dużo jak na głupi żart. Bawi mnie, kiedy ludzie w filmach są aż tak źli. Jak na przykład Henry Bowers w "To", który dosłownie zaczął wycinać na brzuchu jednego z głównych bohaterów napis. Nożem. Głęboko.

Obóz składa się z dwóch grup podzielonych ze względu na miejsce zamieszkania - raz jeszcze przyjdzie nam oglądać jak Sunnyvale rywalizuje z Shadyside. Nasi bohaterowie to zarówno uczestnicy obozu, jak i opiekunowie. Przez praktycznie cały pierwszy akt będziemy jedynie podążać za nimi i przyglądać się ich miłosnym rozterkom, zdradzonym przyjaźniom i kwitnącym uczuciom. Większość postaci jest raczej umiarkowanie interesująca i raz jeszcze bazuje na zgranych do granic możliwości kliszach. Znowu znajdzie się para ćpunków; inny duet, który najwyraźniej nie wiedział, że w horrorach nie uprawia się seksu, jeśli chce się przeżyć; uprzywilejowane świry z Sunnyvale; kolejną przyjaźń zniszczoną przez fakt, że jedna z zainteresowanych osób próbowała wyrwać się ze swojego marnego życia w Shadyside oraz pielęgniarkę, której córka została już kiedyś opętana przez wiedźmę, a która sama chyba nie do końca jest sobą. Rozumiem, że powtarzalność motywów to celowy zabieg, ale kiedy ogląda się filmy tydzień po tygodniu, efekt bardziej irytuje niż ciekawi.

Film bardzo szybko robi się diabelnie przewidywalny, ponieważ część mechanizmów pchających fabułę do przodu poznaliśmy już w części pierwszej. Praktycznie natychmiast staje się jasne kto zostanie opętany i zacznie zabijać. Doskonale wiemy co to znaczy, kiedy czyjaś krew dotknie ciała czarownicy. Pozostaje w zasadzie jedynie wypatrywanie kolejnych morderstw, które i tym razem są brutalne jak trzeba, choć miejscami lekko komiczne (zwłaszcza kompletnie absurdalna wymiana zdań ludzi umierających na samym końcu filmu, którym w rozmowie nie przeszkadza ani nóż wbijany w bok, ani siekiera w klatce piersiowej. A to miała być emocjonalna scena! Żeby nie było - druga część "Ulicy Strachu" nie jest stuprocentową kalką jedynki i niczym więcej. Mitologia wiedźmy Fier zostaje w niewielki sposób rozwinięta i zakładam, że zostanie wykorzystana przeciwko niej w finale tej historii. Z tym, że tych nowości jest w filmie tyle co kot napłakał. Wszystko to już widzieliśmy, wszystko to już wiemy. Po co więc oglądać?

Ulica strachu część 2: 1978 (2021) – recenzja filmu [Netflix]. To była muzyka...

Odpowiadając na pytanie postawione na końcu poprzedniego akapitu: bo skoro już się zaczęło, to można równie dobrze skończyć. "1978" nie jest dobrym filmem i spokojnie można sobie go darować. W zasadzie jedynymi ratującymi go elementami jest niebojąca się krwi kamera oraz po raz kolejny świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa (tym razem trochę mniej nachalna). Z głośników dotrą do nas dźwięki kawałków kapel takich jak Blue Oyster Cult, Kansas, czy David Bowie. Odpowiedzialnym za dobór utworów nie można odmówić dobrego gustu. Nawet jeśli o gustach się nie dyskutuje.

Obsada drugiej części "Ulicy Strachu" spisuje się raczej poprawnie. Widz bez problemu zrozumie ich strach, złość, czy radość, lecz nie mogę powiedzieć aby ktokolwiek wybijał się z tłumu i zasługiwał na szczególną pochwałę. Ot poprawnie zagrany film i nic ponad to. To samo można by również powiedzieć o filmie jako całości, gdyby nie ten nieszczęsny fakt, że to druga część, a z pierwszej wiemy już co i jak, więc groza w "1978" najzwyczajniej w świecie nie istnieje. Myślę, że gdyby zacząć trylogię od wydarzeń z 1978 i dopiero skoczyć do lat dziewięćdziesiątych, historia lepiej trzymałaby się kupy. Wielka szkoda, że tak nie jest, skutkiem czego wystawiam poniższą ocenę. Jako samodzielny film zasługuje na lepszą notę. Jako środkowa część trylogii jest po prostu nijakim filmem bez ikry. No ale obejrzałem już jedynkę, więc niech będzie i dwójka. A skoro dwie trzecie całości już za mną, to i przez finał jakoś przebrnę. Ale nie spodziewam się fajerwerków.

Atuty

  • Klimat obozu letniego trochę jak "Camp Crystal Lake";
  • Solidne efekty gore;
  • Bardzo dobra ścieżka dźwiękowa.

Wady

  • Wszystkie karty leżą na stole od samego początku;
  • Za długi;
  • Ledwie pcha historię wiedźmy do przodu;
  • Mało ciekawi bohaterowie i powracające z części pierwszej problemy, z którymi się borykają.

Druga część "Ulicy strachu" z całą pewnością jest filmem, który może się podobać. Jednak jako część większej intrygi zawodzi na całej linii. Jeszcze tylko jeden...

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper