Kącik filmowy #3

Kącik filmowy #3

Łukasz Kucharski | 24.07.2012, 19:02

Dwa najgorętsze filmy lata przed nami – Prometeusz i The Dark Knight Rises. Niestety wskutek zakrzywienia promieni, które odbiły się od Wenus, nie byłem w stanie zobaczyć w minionym tygodniu dzieła Ridleya Scotta.

Wiadomości ze świata filmu

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

 

 

Jeśli na bieżąco śledzicie wieści o fanowskich przedsięwzięciach filmowych, zapewne nieobcy jest Wam krótkometrażowy film RUIN. Dzieło Wesa Balla to wypełniony akcją majstersztyk, którym zainteresowała się Fabryka Snów. Wieść gminna niesie, że Wes zostanie reżyserem pełnometrażowej i aktorskiej wersji swego dzieła. Najpierw jednak, razem z T.S. Nowlinem musi dopracować scenariusz. Gdybyście jednak nie mieli pojęcia o czym piszę, poniżej znajdziecie pierwowzór Hollywodzkiej superprodukcji.

 

 

 

***

 

 

 

 

Nowe dziecko Sony zwane Sony Entertainment Access Glasses może w końcu pogodzić pragnienie osób lubiących filmy z napisami i tych wolących tylko oryginalną ścieżkę dialogową. W podstawowym założeniu produkt ma służyć osobom niesłyszącym i niewidomym. W pierwszym przypadku niczym w FPSie na szkłach wyświetlane są dialogi i opisy dźwięków, a w drugim lektor czyta kwestie bohaterów oraz opisuje wszystkie wydarzenia. Moim zdaniem pomysł świetny i przydatny nie tylko dla wymienionych osób. Okularki ważą 84 gramy i mogą wyświetlać napisy w jednym z 6 przypisanych języków. Swoją drogą w jednym z lubelskich kin – nie sieciówce – od jakiegoś czasu pojawiają się już seanse dla osób niewidomych. Świetny pomysł, bo czemu ludzie nie widzący mieliby nie poznawać magii kina.

 

 

***

 

 

Ludzie są w stanie wydawać ogromne pieniądze na przeróżne i często dziwaczne rzeczy. Oczywiście każdy ma do tego prawo, ale chociaż lubię uniwersum Gwiezdnych Wojen, nie wyobrażam sobie abym mógł wydać około 8 tysięcy dolarów na plakat z tego filmu. Nawet tak unikatowy jak ten poniżej. Mojego stanowiska nie zmieni nawet fakt, że jest na nim autograf George'a Lucasa. Chyba, że podpisałby się własną krwią. Wtedy mógłbym go sklonować i namówić do ponownego nakręcenia Mrocznego Widma w wersji „R”.

 

 

 

 

***

 

 

Madryt to – podobno – piękne miasto. Nie wiem, nie miałem okazji przekonać się samemu. W każdym bądź razie, patrząc na to jak uczczono tam premierę The Dark Knight Rises, aż mam ochotę się wybrać...no dobra, nie mam, ale takim „rysunkiem” bym nie pogardził.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Mody na przerabianie starych, a czasem raptem kilkuletnich filmów, w nowe wersje nie zrozumiem nigdy. Wiem, że chodzi o pieniądze, ale jest przecież tyle nowych ciekawych historii, że nie trzeba pokazywać tego samego tylko inaczej kolejny raz. Pokazują to dobitnie takie przykłady jak nowe wersje Piątku 13-go, Koszmaru z Ulicy Wiązów itd.

 

Jednak nawet włodarze Sony mają klapki na oczach i teraz planują nową wersję...Jumanji. Ten zakręcony i świetnie wykonany, jak na 1996 rok, film nie potrzebuje odświeżania i tym podobnych głupot. Dobre kino familijne broni się nawet po wielu latach. Niech opowiedzą nową historię – tylko nie taką jak Zathura – z dziwną grą planszową w roli głównej.

 

 

***

 

 

A na sam koniec zestaw grafik ukazujących alternatywną wersję bohaterów filmu Avengers. Co by było gdyby wylądowali w świecie Dungeons & Dragons? The Durrrrian chyba zna odpowiedź.

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

Dirty Laundry

 

 

 

 

Punisher nie miał do tej pory szczęścia do ekranizacji. W 1989 roku do kin trafiła wersja, w której w żądnego zemsty Franka Castle wcielił się Dolph Lundgren. Potem był Thomas Jane (2004) i w końcu Ray Stevenson (2008). Żaden z tych filmów nie podbił serc widzów – mnie najbardziej podobała się wersja z 2004 roku.

 

Trzech aktorów odtwarzających jedną postać to sporo. Jednak jednemu z nich wciąż się marzy powrót do świata Marvela. Podczas tegorocznego Comic-Con'u Thomas Jane zaprezentował krótki film, w którym partneruje mu Ron Perlman (ekranowy Hellboy). Dirty Laundry to opowieść o zwyczajnym dniu z życia Punishera, czyli wycieczce do pralni, która musi zakończyć się jatką. W tym brutalnym spektaklu dopełnienie stanowi motyw przewodni z filmu Mroczny Rycerz. A dzięki tej produkcji w końcu zrozumiałem ludzką fascynacją Jackiem Danielsem:).

 

Sam Jane stwierdził „Chciałem stworzyć film fanowski dla postaci, w którą zawsze wierzyłem i kochałem – taki list miłosny do Franka Castle i jego fanów. Było to niesamowite doświadczenie, bo wszyscy zaangażowani poświęcili swój czas tylko dla dobrej zabawy. Wspaniale, że mogłem być tego częścią od początku do końca – mamy nadzieję, że przyjaciele Franka będą mieli taką samą przyjemność z oglądania jak my tworząc ten film.”

 

Czy doczekamy się kolejnej ekranizacji i to naprawdę dobrej? Jeśli będzie zrobiona tak jak Dirty Laundry to chyba tak.

 

 

 

***

 

 

Y: The Last Man

 

 

 

 

Christian Cardona o wielki fan serii komiksów pt. Y: The Last Man autorstwa Briana K. Vaughana i Pia Guerry. Nie mogąc się doczekać Hollywoodzkiej adaptacji postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i nakręcić własny film fanowski.

 

Główny bohater komiksów – Yorik – wskutek „najgorszego dnia w historii ludzkości” zostaje ostatnim mężczyzną na ziemi. Wiem, że brzmi to jak marzenie nabuzowanego hormonami nastolatka, ale wierzcie mi, bardziej przypomina horror. A po tej małej przystawce od razu nabrałem ochoty na wersję pełnometrażową.

 

Spodziewajcie się kilku przeskoków czasowych, więc lepiej nie oglądać jednym okiem tylko obydwoma.

 

 

 

***

 

 

Kino Świat prezentuje

 

 

W tej nowej sekcji Kącika będę Was raczył informacjami, które napłyną do mnie od dystrybutora kina polskiego i światowego – Kino Świat.

 

Maciej Stuhr, Czesław Mozil i Jacek Braciak – gwiazdy komedii „Roman Barbarzyńca 3D” szukają idealnej kobiety z krainy fantasy!

 

 

Wywiad z Karoliną Chapko i Heleną Sujecką, aktorkami „Yumy” (premiera 10 sierpnia). Klip zawiera premierowe fragmenty filmu Piotra Mularuka.

 

 

 

AKTUALIZACJA: Właśnie otrzymałem nowy materiał - teledysk do filmu YUMA - wzorowany na niezapomnianym Sin City.

 

 

 

A na koniec premiera polskiego plakatu komedii ASTERIX I OBELIX: W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI (w kinach od 2 listopada).

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Z nowości DVD/Blu-ray...

 

Valhalla: Mroczny wojownik / Valhalla Rising (2009)

 

 

 

 

Reżyseria: Nicolas Winding Refn

 

Scenariusz: Nicolas Winding Refn, Roy Jacobsen

 

Produkcja: Dania, Wielka Brytania

 

Czas trwania: 93 minuty

 

Obsada:

 

Mads Mikkelsen – Jednooki

Maarten Stevenson – Are

Ewan Stewart – Eirik

Gary Lewis – Kare

 

Przybył z piekła... - Are

 

Posunięcia naszych dystrybutorów bywają czasami interesujące. Recenzowany przeze mnie film pojawił się w zagranicznych kinach w 2009 roku. Kilka miesięcy temu mogliście go obejrzeć w rodzimych salach. Nie upłynęło wiele czasu, a już jest dostępny w sklepach. Może tylko się czepiam zamiast skakać z radości, iż tak nietypowe dzieło wreszcie trafiło do Polski.

 

Spoglądając na plakat filmu Nicolasa Windinga Refna - autora Drive - miałem przed oczami wizję filmu w stylu 300 Zacka Snydera. Gdy przyszło do seansu, w pierwszym momencie byłem rozczarowany, ale potem zrozumiałem, że w tej niecodzienności podejścia tkwi siła tego dzieła.

 

W roku 1000 tajemniczy Jednooki – tajemniczy ponieważ nic nie mówi - ucieka wraz z małym chłopcem z rąk swego „właściciela”. Po drodze dwaj bohaterowie trafiają na grupę rycerzy i przyłączają się do ich krucjaty do Jeruzalem. Zamiast jednak zrobić to co wypada podczas takiej wyprawy, lądują w tajemniczym i nieprzyjaznym miejscu.

 

„Przez oszczędność do serca widza” - siła filmu tkwi właśnie w tym zupełnie innym podejściu do tematu. Jeśli pragniecie krwawej rzeźni (a może być jakaś inna?), latających członków, hektolitrów krwi i ciosów zadawanych w zwolnionym tempie, musicie poszukać gdzie indziej. Tutaj walki są mało finezyjne, a ciosy skuteczne.

 

Jak bardzo spokojny jest to film? Ujęcia trwają po kilkadziesiąt sekund, a w całym scenariuszu znalazło się miejsce na tylko 120 linii dialogowych. Wymagało to więc od aktorów wspięcia się na wyżyny swoich możliwości. A grający głównego bohatera Mads Mikkelsen – przeciwnik Bonda z Casino Royale – kolejny raz udowodnił jak idealnie pasuje do takich ról. Stanowi to miłą odmianę od wojowników wypełnionych testosteronem i kłapiących dziobami niczym koguty.

 

Przez cały seans miałem tez wrażenie, że oglądam ekranizację sztuki teatralnej – podział na akty, scenografie, tempo akcji, skromność środków wyrazu. Film podzielono na sześć części, z których każda nosi własny tytuł. By sztucznie wydłużyć recenzję mógłbym teraz wymienić ich tytuły, ale wolę się wysilić.

 

Nie oszukujmy się, Valhalla wymagać będzie od Was wytrwałości. Nie jest to łatwy w odbiorze film, który przypomina narkotykowe majaki, ale bez skutków ubocznych. Na szczęście to opowieść, która potrafi przyjemnie zaskoczyć widza, a także zmusić do myślenia, na zasadzie „ale o co tu właściwie chodzi?”.

 

Valhalla to nie wybitna produkcja, ale mile zaskakuje, o ile widz nie obrazi się za brak wyżej wymienionych elementów. I nie, nie jest to film dla wąskiego grona koneserów, tylko dla osób pragnących odmiany i mających świadomość konstrukcji tego dzieła.

 

Na sam koniec zdradzę Wam zakończenie...ale to, które nie weszło do scenariusza. Mianowicie, Jednooki miał w nim zostać zabrany przez kosmitów. Brzmi to może absurdalnie, ale uwierzcie mi, że znacznie ułatwiłoby zrozumienie motywacji głównego bohatera, a przynajmniej mnie.

 

Ocena końcowa:

 

 

***

 

Z nowości DVD/Blu-ray...

 

John Carter (2012)

 

 

 

 

Reżyseria: Andrew Stanton

 

Scenariusz: Andrew Stanton, Mark Andrews

 

Produkcja: USA

 

Czas trwania: 132 minuty

 

Obsada:

 

Taylor Kitsch – John Carter

Lynn Collins – Dejah Thoris

Mark Strong – Matai Shang

Willem Dafoe – Tars Tarkas

 

Ja już nie walczę - John Carter

 

Wyobraźcie sobie, że żyjecie sobie spokojnie w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Kino dopiero ma się narodzić, więc nie ma mowy o filmach dotyczących eksploracji kosmosu jak późniejsza Podróż na księżyc (1902) George'a Méliès. Wszystko to pozostaje jedynie w sferze marzeń. Niejaki John Carter będzie miał jednak jedną na milion okazję odwiedzenia planety Mars, zanim ludzkość zacznie zaśmiecać ją swoimi sondami. Główny bohater bowiem, wskutek kontaktu z dziwnym człowiekiem i jego medalionem, zostanie przeniesiony na czerwoną planetę. I o ile bariera językowa mogłaby się wydawać nie do pokonania, to z czasem okaże się, że język angielski można znaleźć wszędzie. Zupełnie tak jak i wojnę.

 

Carter wpadnie więc w sam środek konfliktu między dwoma frakcjami, a przy okazji zaprzyjaźni się z trzecią – pseudo niezależnymi Tarkianami. By dodatkowo wzbogacić jego pełne przygód życie, los zetknie go z marsjańską księżniczką (nie, nie jest zielona). Wszystko to w najdroższym w dziejach filmie wytwórni Disney. A czy wspomniałem, że to również największa finansowa klapa Myszki Miki i spółki?

 

Niestety wielkie przedsięwzięcie jakim miał być John Carter, okazało się fiaskiem. W sumie nie jestem tym zaskoczony, bo zmarnowano spory potencjał. Jednak po kolei.

 

Pierwsza opowieść o Johnie Carterze trafiła na papier w 1912 roku, jej autorem był Edgar Rice Burroughs. Popularność serii była na tyle duża, że już w 39 roku planowano ukazać na dużym ekranie oblicze czerwonej planety. Nic z tego nie wyszło i do ekranizacji musiało upłynąć jeszcze kilkadziesiąt lat.

 

Reżyserem tej nieznanej u nas powszechnie historii został Andrew Stanton. I jeśli jego nazwisko nic Wam nie mówi, to nic dziwnego, bo do tej pory odpowiadał jedynie za filmy animowane tworzone przez studio Pixar. Dlatego też, strona wizualna to najlepszy element kosmicznej opowieści, ale występują w niej także aktorzy i Stantonowi przydałby się ktoś do pomocy, kto poprowadziłby postacie z krwi i kości.

 

Wcielający się w tytułowego bohatera Taylor Kitsch pasuje do roli, ale nie zachwyca. Na pewno nie będziecie rozprawiali nad jego „wspaniałym występem”. Partnerująca mu Lynn Collins – z którą spotkał się już na planie X-Men Geneza: Wolverine – miała w założeniu odegrać twardą księżniczkę. Skończyło się na występie, który mnie kojarzy się z tym magicznym czasem raz w miesiącu, który dotyka wszystkie kobiety. O wiele lepiej wypadła chociażby Gemma Arterton w Księciu Persji Mike'a Newella. Dlatego też moją ulubioną postacią z filmu jest Woola, czyli skrzyżowanie psa, z żabą i Strusiem Pędziwiatrem. Zabawna istota powinna otrzymać swój własny film lub serial albo więcej czasu na ekranie.

 

I o ile projekty statków (ktoś tu chyba lubi pograć w Final Fantasy), miast i strojów są interesujące to kompletnie nie przypadł mi do gustu wygląd Tarkian. Uderzający w stereotypowe postrzeganie kosmitów.

 

Główny problem filmu, poza nieukierunkowanymi aktorami, to nadmiar skopiowanych elementów. Przez cały, ponad dwugodzinny, seans co chwilę wyłapywałem – delikatnie mówiąc – nawiązania do innych produkcji – z Avatarem, Braveheartem, King Kongiem, Hulkiem i Gwiezdnymi Wojnami na czele. O ile w przypadku parodii - jak Straszny film itp. - jest to zrozumiale, tutaj odbiera radość oglądania oraz sprawia wrażenie kolażu z innych hitów.

 

Ogólnie nie jest to film zły, ale dla każdego kto za klasykę nie uważa filmów z lat 2000 – 2010, tylko starszych, będzie stanowił ciągłe deja vu. Na szczęście, wypada znacznie lepiej niż dajmy na to Gniew tytanów – ale o tym w innej recenzji. Jeśli nie macie dosyć historii w stylu bohater z jednego miejsca, trafia w drugie, poznaje dziewczynę i musi dokonać wyboru, możecie śmiało obejrzeć film w reżyserii Stantona.

 

Mimo iż w Hollywood planowano od razu całą trylogię to w wyniku słabych wpływów z kin kontynuacja losów Cartera trafi raczej w niebyt. Miejmy tylko nadzieję, że nie na kolejne sto lat.

 

Ocena końcowa:

 

***

 

 

W kinach...

 

21 Jump Street (2012)

 

 

 

Ocena końcowa:

 

 

Było miło, ale się skończyło. Do przeczytania za tydzień!

Łukasz Kucharski Strona autora
cropper