Resume obecnej generacji: PS3 vs. Xbox 360 vs. Wii
Zazwyczaj raz na kilka lat w branży gier wideo ma miejsce zmiana warty: młodsi, silniejsi o większej witalności następcy leciwych systemów pojawiają się na rynku z zadaniem przyciągnięcia jak największej liczby graczy na swoją stronę. Czas podsumować to, co działo się w minionych latach. Idzie nowe - czy tego chcemy czy nie.
Każda generacja konsol jest na swój sposób wyjątkowa: pozostawia po sobie nie tylko wspaniałe wspomnienia, ale i zmiany, które mają niebagatelny wpływ na następną generację konsol i gier. O (wciąż) obecnej, choć nieubłaganie zmierzającej ku końcowi „kadencji” powiedzieć można, iż wiele obliczy miała. Oto oblicza, które szczególnie odcisnęły piętno na świadomości graczy i odmieniły rynek:
1. Trwała bardzo długo. Śmiało można uznać, iż tak naprawdę rozpoczęła się już w czasie pamiętnego E3’05. Taka edycja zdarza się raz na kilka lat. Podczas tej sprzed ośmiu laty, „trzej tenorzy” zaprezentowali światu następców swoich mocno wysłużonych systemów. Cała trójka podczas jednych targów! I choć na premierę pierwszego next gena przyszło czekać niemal pół roku, to przez ten okres oczekiwania gracze byli bombardowani informacjami na temat sprzętowych możliwości, gier, ceny, wariantów i wszelakich możliwych kalkulacji dotyczących następców PS2, Xboxa i GCN. Informacyjny zalew nie zakończył się po premierze pierwszego gracza: trwał nadal, acz w zdecydowanie większym stopniu – ze względów oczywistych – dotyczył pozostałej dwójki, PS3 i Revo alias Wii.
2. Zapoczątkowała erę HD. Generacja ta zakończyła erę, w której cudowne pudełko zwane konsolą wystarczyło podpiąć do byle telewizora, by cieszyć się grami. Producenci postawili wysoko poprzeczkę graczom: nie ujrzycie, czym jest grafika w jakości HD, jeśli nie wydacie kroci (wtedy) na telewizory obsługujące standard HD. Panele wyświetlające obraz w wyższej rozdzielczości z czasem stały się standardem w domostwach, skutecznie wypierając stare, poczciwe kineskopowce, oferując obraz o niespotykanej na nich ostrości i wyrazistości. Z drugiej jednak strony, niewiele jest tytułów, które śmigają w rozdzielczości full HD. Zdecydowana większość hula w 720p. Nie widać więc potrzeby zmiany obecnych wyświetlaczy na te generujące obraz w rozdzielczości 4K. Po pierwsze dlatego, że nie ma się co czarować – gry następnej generacji nie będą raczej obsługiwać tej rozdzielczości, a po drugie jednak oznacza to, że konsole będą na tyle mocne, by pociągnąć grafikę w jakości full hd. A to równa się grom właśnie w tej rozdzielczości. Wtedy telewizory, które zakupiło się 4 – 3 lata temu, pokażą nam swój prawdziwy potencjał.
3. Rozwój strefy online – infrastruktura sieciowa, której rozwój zainicjował pierwszy Xbox wyraźnie przyspieszyła w trakcie tej generacji. Podłączenie konsoli do sieci sprawiło, że oprócz rozgrywek sieciowych, „konsolowy internet” wzbogacił się o możliwość ściągania dodatków: misji, broni, postaci, tras, aut, fatałaszków do gier. Achievementy zainicjowane przez Microsoft szybko „podmałpowało” Sony, wprowadzając trofea. Infrastruktura online umożliwiła ściąganie demek, korzystanie z różnych promocji w firmowych sklepach… Mówiąc krótko: cud, miód i orzeszki, szał ciał… ale nie do końca. Jest jeszcze druga strona medalu. Patche… Któżby pomyślał, że dożyjemy czasów, że do konsolowych gier trzeba będzie ściągać łatki? Mit o bezproblemowym odpalaniu gier na konsolach ostatecznie runął. Opłata za korzystanie z usług online? Dla posiadaczy 360tek to plaskacz w policzek od samego M$. Zerkają więc z zazdrością na poletko Sony, które nie pobiera żadnych opłat, oprócz PSStore (trzeba z czegoś żyć). Innym novum, niekoniecznie przypadającym do gustu, mogą być „serialowe” gry, których charakter wymusza ściąganie kolejnych „odcinków” z sieci. Coraz więcej developerów idzie ścieżką wytyczoną przez Telltale Games. Im się zapewne opłaca, co na to ci gracze, którym takie pomysły najzwyklej w świecie się nie podobają? Niejednoznaczne uczucia wzbudza także możliwość ściągnięcia XBLA bądź PSStore starych, ale jarych gier, typu Banjo Kazooie, Super Stardust HD… Z jednej strony fajna sprawa: pozwala: jednym odświeżyć sobie pamięć, innym uświadomić sobie, jak gry wyglądały kiedyś. Z drugiej natomiast: czy gry, w które wielu zacinało lata temu na retro – konsolach to coś, czego by oczekiwali o current genów? Te shadery, hdr’y do czegoś wszak zobowiązują… I nie chodzi zapewne o „pykanie” w gry sprzed dekady…
4. Nie przyniosła zdecydowanego zwycięzcy. Co prawda, Wii (które technicznie na pewno w chwili startu nie było next genem) wystrzeliło do przodu i liczba sprzedanych egzemplarzy tej konsoli to ponad 100 milionów, to jednak premiera jego następcy, a także fakt, że pozostający w tyle X360 i tym bardziej PS3 nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa sprawia, że trudno tak naprawdę o ocenę, kto jest zwycięzcą, a kto z pola walki wraca na tarczy. Przeszłością jest sytuacja, że na finiszu wyścigu był jeden zdecydowany zwycięzca, a pozostali wlekli się daleko za jego ogonem. Obecna rywalizacja jest zdecydowanie bardziej wyrównana.
Xbox 360 wychodzi z ukrycia
Wszyscy zgodnie stwierdzają, że pierwszy Xbox był swoistym poligonem doświadczalnym dla Microsoftu. Testem mającym na celu wysondowanie nastawienia graczy do konsoli stworzonej przez budzącego różne skojarzenia giganta z Redmond. Koniec końców, wszyscy stwierdzają, że był to eksperyment udany. Xboxowi udało się godnie zająć miejsce Segi na rynku konsol, która to w 2001 roku ogłosiła, że kończy produkcję Dreamcasta i całkowicie wycofuje się z rynku hardware, skupiając się na produkcji i dystrybucji gier przeznaczonych na pozostałe platformy. Mało tego, w bilansie końcowym Xbox sprzedał się w większej liczbie egzemplarzy aniżeli Gamecube, tym samym debiutantowi na rynku konsol udało się prześcignąć takiego weterana, jakim niezaprzeczalnie jest Nintendo. Tym sposobem, w wyścigu konsol minionej generacji Xbox made by M$ uplasował się na drugim miejscu. I choć te około 26 milionów opchniętych Xboxów wypada śmiesznie w porównaniu do ponad 150 milionów egzemplarzy PS2, to mimo wszystko, jak na debiutanta, jest to wynik dla M$ satysfakcjonujący. A już na pewno zachęcający producenta do podjęcia dalszych prac i większych wysiłków w przyszłości. Na początku 2005 roku świat ujrzał grafiki z gry Godfather, według developerów – wygenerowane przez Xboxa 2 (takie nazewnictwo panowało w tamtym czasie).
Statyczne screeny faktycznie wyglądały oszałamiająco. Jednak prawdziwa bomba miała wybuchnąć niedługo potem: wiosną tego samego roku stacja MTV rozpoczęła wyświetlanie reklamy następcy Xboxa, którego producent ochrzcił mianem Xboxa 360. Ujrzeliśmy też pierwszy screen z jakiegoś racera, którym okazał się, oczywiście Project Gotham Racing 3, podpisany jako „CarRender360”. Uwagę wszystkich przykuły charakterystyczne zielone koliste mazy, które towarzyszą konsoli do dziś. Kolejne informacje przyprawiały o szybsze bicie serca: kosmiczne screeny z Ghost Recon Advanced Warfighter był tylko przystawką do tego, co świat ujrzał podczas pamiętnego E3’05, w trakcie których M$ odkrył wiele kart, z których najważniejsze to specyfikacja techniczna i gry. Niemal wszystkie zaprezentowane dema gier wywołały u graczy pragnienie „i must have this immidiately!!!”. Wielu z nich nastawiło się na kupno nowego systemu jeszcze w trakcie E3. I nie zniechęcił ich fakt, że dema Gears of War czy Kameo to rendery hulające na iMacach. Na kilka miesięcy przed premierą dowiedzieliśmy się, że w chwili startu X360 będzie dostępny w dwóch wersjach: tańszej Core i Premium. Różnice były znaczne. Główne to: „uboższa” 360tka posiadała przewodowy pad i 64 MB Memory Card zamiast 20GB HD dostępnego w wariancie Premium.
Premierę systemu, która odbyła się pod koniec listopada 2005, uznać można za udaną: nowa konsola cieszyła się sporą popularnością, choć tytuły startowe nie były specjalnie porażające. Tak naprawdę, na pierwsze świetne gry trzeba było czekać aż do jesieni 2006 roku: najpierw Test Drive Unlimited, Dead Rising, a po nich prawdziwa bomba: Gears of War, która dała początek rewelacyjnej serii, jednego z głównych znaków rozpoznawczych Xboxa360. Po tym było już praktycznie „z górki”. Pojawiały się kolejne fantastyczne tytuły; wiele z nich udało się „podkraść” swojemu największemu konkurentowi, usługa online, rozwijana od czasów pierwszego Xboxa, była nieustannie ulepszana. W międzyczasie Microsoft, ulegając modzie zapoczątkowanej przez Sony, zdecydował się „odchudzić” X360, a także „zerżnąć” co nieco od Wii, acz zaadaptować to do potrzeb własnej konsoli. W ten oto sposób powstała przystawka Kinect, przez wielu uważana za najlepszy bajer przeznaczony do gier wykorzystujących czujniki ruchowe spośród Wii Lota i PS Move. Dobra passa 360tki trwa nieprzerwanie ósmy rok, czego rezultatem jest blisko 80 milionów opchniętych konsol, co w tym wyścigu plasuje ją na drugim miejscu, sporo za Wii, nieznacznie przed PS3.
Kasa = Gry
By konsola cieszyła się niesłabnącą popularnością, potrzebuje paliwa, czyli gier. A tych, dzięki potężnemu finansowemu zapleczu Microsoftu, 360tce nigdy nie brakowało. Wspomniałem, że na prawdziwe killery posiadaczom X360 przyszło czekać blisko rok, ale naprawdę opłaciło się: Gears of War od Epic już w momencie pokazu na E3 2005 wzbudził olbrzymie apetyty graczy, których to nowe IP zafascynowało. Skoro pojawił się nowy Xbox, nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć Halo. Gier z uniwersum Master Chiefa i Convenantów 360tka doczekała się w sumie trzy, z czego jedna to rts. Czym byłby nowy Xbox, gdyby nie Project Gotham Racing? Choć „trójka”, będąca jednym z launch title’ów, określona została przez Sentiego (RiP) jako PGR 2.5, to czwarta część była naprawdę odjazdowa. Skoro jesteśmy przy wyścigach, nie sposób zapomnieć o kolejnym „filarze” marki Xbox – Forzy. O ile, na pierwszym Xboxie pojawiła się tylko pierwsza część, inicjująca całą serię, to następnych Xbox360 doczekał się na chwilę obecną aż cztery. Nieśmiało mówi się o piątej części, którą na pożegnanie mogłaby otrzymać ta mocno leciwa konsola, jednak w świetle nowych informacji dotyczących następcy 360tki i jej możliwej premiery jeszcze w tym roku, należy do tego typu newsów podchodzić z dużą rezerwą. Grzechem byłoby natomiast nie wspomnieć o przyjemnych w odbiorze grach od Rare – Banjo Kazooie, Viva Pinata czy mimo wszystko Kameo, będące jednym z tytułów startowych. Wspomniałem o potężnym zapleczu finansowym M$. Pieniądze w tej branży odgrywały i odgrywają wielką rolę, o czym mogło boleśnie przekonać się Sony: gdy japoński koncern dwoił się i troił, by przekonać do swego produktu klientelę, na wcześniej Xboxa360 pojawiały się exclusive’y od third party developerów. Ale nie to było dla Sony potężnym ciosem. Lewym podbródkowym, poprawionym prawym sierpowym i muśnięcie lewym prostym była utrata kilku exclusive’ów, które do tej pory definiowały markę Playstation: Tekken, Devil May Cry czy Ace Combat, Final Fantasy XIII. Ponadto, w przypadku tytułów multiplatformowych wiele z nich, o dziwo, wyglądało lepiej właśnie na konsoli, która wystartowała rok wcześniej. O dziwo, bo wg specyfikacji technicznych, bardziej zaawansowana jest PS3.
Szybki start
W wojnie, którą E3’05 oficjalnie rozpoczęło, Microsoft postanowił jak najszybciej rzucić swój sprzęt do sklepów. Manewr ten był jak najbardziej odpowiedni do warunków, jakie panowały na rynku. Priorytetem dla Xboxa360 było pozyskanie jak największej klienteli przed nadejściem konkurencji, głównie ze strony PS3. A skoro mowa o warunkach, to jakie one były? Pamiętamy: na rynku dominowało PS2, zostawiając hen za sobą zarówno pierwszego Xboxa, jak i GCN-a, których zarówno M$ jak i Big N odsyłało na – nie bójmy się użyć tego zwrotu – przedwczesną emeryturę. Natomiast przesadą byłoby uznać, że decydenci giganta z Redmond przestraszyli się buńczucznych wypowiedzi złotoustego Kena Kutaragiego, iż każdy posiadacz PS2 zakupi następczynię. Fakty mówiły same za siebie: w momencie premiery PS3 na świecie było już koło 10 milionów 360tek, blisko 8 milionów sztuk więcej aniżeli hardware’u Sony. Szybki start zaowocował tym, że nie tylko kasa Billa przekonała developerów do podjęcia prac nad tytułami na 360tkę. Tworzeniem i wydawaniem gier, przy takiej ilości stuffu na rynku, sami mogli przecież zarobić. Do amerykańskiej konsoli przekonali się także japońscy developerzy, znani z przywiązania do narodowych wartości, wydając swoje produkty na konsolę Billa. Oto niektóre z pierwszych title’ów: Dead Rising, Lost Planet, Ridge Racer… to tylko niektóre z tytułów, które albo towarzyszyły X360 na starcie, albo zostały na niego zapowiedziane. Później wcale nie było gorzej: wspomniałem o „podkradaniu” exclusive’ów Sony od third party developerów: o ile stratę Ace Combat, Devil May Cry fani Sony mogli jakoś przeboleć, o tyle utrata Tekkena czy Final Fantasy to prawdziwy nokaut ze strony Microsoftu.
Do plusów można zaliczyć także otwarcie maszynki zarówno na hardcore’ówców jak i casualowców, o czym świadczy bogata biblioteka tytułów, jakich przez prawie 8 lat doczekał się Xbox360.
Awaryjność
Szybki start miał także swoje złe strony. Wyraźnie było to widać po następcy, także znanego z wadliwości Xboxa. RROD na stałe przylgnął do Xboxa360 nawet pomimo wprowadzenia trzyletniej gwarancji i wyeliminowania problemów technicznych. Smród pozostał. Tuż po premierze sieć wrzała od opowieści graczy. Według niektórych z nich, patche do pewnych tytułów (w tym przypadku GRAW) potrafiły… zniszczyć tv. Może i wydaje się to niewiarygodne, ale niektórzy analitycy mówili nawet o 1/3 wszystkich sprzedanych konsol, których „ścieżka życia” wyglądała następująco: stacja 1: sklep, stacja 2: dom gracza, stacja 3: serwis, stacja 4: dom gracza, stacja 5: serwis. Prawdziwa droga krzyżowa zwłaszcza dla gracza, który wyłożył niemałą forsę na sprzęt, który – jak nieraz się okazywało, kilkakrotnie jeździł do serwisu. Wielu graczy początkowo narzekało też na tandetne wykonanie, zupełnie tak, jakby koncern wypluwał z fabryk konsole skręcone na odpierdol. Od siebie dodam, że nim zdecydowałem się na PS3, o mało nie zakupiłem niewiele używanego Xboxa360, który nie wyświetlał obrazu. W czym rzecz? Coś po prostu nie było dokręcone (fabrycznie), wystarczyło docisnąć to, przypieprzyć w tamto i byłoby git. To tylko pokazuje skalę problemów i niedoróbek, które co prawda Microsoft wyeliminował, ale – jak pisałem – smród pozostał. Mówisz Xbox360? Odpowiadają: najbardziej awaryjna w historii konsola.
Nastawienie M$ do developerów
Tajemnicą poliszynela są konflikty Microsoftu z poszczególnymi developerami. Gdyby to chodziło o mało znane studia, można by machnąć ręką na sprawę. Tutaj jednak mówimy o takich firmach, jak Bungie (seria Halo), Bizzarre Creations (Project Gotham Racing) czy wykupione za blisko 400 mln zielonych Rare. Lista zarzutów pod adresem M$ jest długa. Najcięższe zarzuty to naciskanie na jak najszybsze wydanie gier czy zabicie kreatywności. Ten ostatni padł z ust byłego pracownika Rare – studia legendy zdegradowanej do roli wypluwacza kinectowych bździn. Jest w tym sporo prawdy, bo z chwilą przejęcia Rare przez giganta z Redmond, ze studia odeszło wielu związanych z firmą utalentowanych pracowników. Warto tu wspomnieć o zupełnie innym nastawieniu Sony, na które raczej third party developerzy nie narzekają. Niech przykładem będzie Quantic Dream, którego współpraca – zdaniem Davida Cage’a – z Sony układa się bez żadnych zgrzytów.
Inny minus, o którym częściowo wspomniałem przy charakterystyce obecnej generacji: płatności w Live! Zadziwiające, że na konsoli Sony, u której infrastruktura online tworzona była niemal od zera, zarówno granie online jak i ściąganie demek jest gratis.
Podsumowując: Xbox360 mimo mankamentów i potknięć Microsoftu odniósł spektakularny sukces. Blisko 80 milionów sprzedanych konsol to wynik rewelacyjny, zważywszy na fakt, że gigant z Redmond borykał się nie tylko z problemami technicznymi hardware’u, ale i z ogólnoświatową recesją, o której nie można powiedzieć, że nie miała wpływu na branżę. Kasa Billa też zrobiła swoje w odniesieniu do developerów.
X360 Ocena: 8+
PlayStation 3 i mocna zadyszka lidera
Z następcami obecnych systemów jest zazwyczaj tak, że słyszy się o nich na długo przed oficjalnym pokazem, a tym bardziej premierą. Nie inaczej było w przypadku PS2, gdy niepodzielnie dzielił i rządził PSOne, podobnie było w czasach niezaprzeczalnej dominacji PS2, gdy do świadomości graczy docierały kolejne mniej lub bardziej sprzeczne informacje dotyczące kolejnej konsoli. Pozwólcie, że przytoczę informację zawartą w N+ (RIP) z… lutego 2003 roku:
Informacje dotyczące nazwy procesora i jego producentów potwierdziły się. Moc układu jak na 2005 rok była równie przytłaczająca. Zapowiadało się rewelacyjnie.rewelacyjnie. Tym bardziej, że rynek konsol stacjonarnych został totalnie zdominowany przez Playstation 2. Kierownictwo projektu, pod przewodnictwem złotoustego Kena Kutaragiego nabrało zbytniej pewności siebie, deklarując iż każdy posiadacz PS2 zakupi PS3. Nadszedł jednak pamiętny E3 2005 i po chwilowym zachwycie nad trailerami z KZ2 czy Motorstorm na głowy wszystkich spadł zimny deszcz – przecież to rendery! I wszyscy nagle zaczęli powątpiewać, czy Sony zdoła wypuścić na rynek sprzęt, który wygeneruje tak szczegółowe, naszpikowane efektami specjalnymi, gry. Niewielka to pociecha, że Gears of War, Kameo czy PDZ hulały na iMacach5. Kontrowersje wzbudził także nowy kontroler, który – gdyby został wprowadzony – byłby jednym z najsłabszych elementów next gena.
Zresztą, z kontrolerem Sony miało też wiele problemów, o czym poniżej. Później też lepiej nie było: premiera konsoli nastąpiła w momencie, kiedy 360tka rozeszła się w ponad 8 milionach egzemplarzy, czym M$ zagarnął spory kawałek rynku. Nie pomagały napuszone wypowiedzi Kutaragiego, powoli przestawała działać taktyka utrzymywania PS2 jako przeciwwagi wobec nowej konsoli M$: gracze wyraźnie zachłysnęli się nową generacją, która na dobre rozpoczęła się tuż przed premierą PS3: firma Billa wytaczała coraz cięższe działa w postaci Dead Rising, TDU. Grubą Bertą było jednak GoW. Zresztą, po premierze Wii, PS2 była stawiana jako główny konkurent w opozycji do nowej zabawki Nintendo. Poza tym, Xbox360 zdołał przekonać do siebie rynek, borykające się z problemami finansowymi Sony miało pod górkę: konsola, która pierwotnie miała mieć dwa układy Cell, ostatecznie, ze względów finansowych, otrzymała tylko jeden, więc cięcia były nieuniknione. Wyliczanki problemów ciąg dalszy: będący od ponad roku X360, jak kilkukrotnie wspomniałem, rozszedł się w ponad 8 milionach egzemplarzy, developerzy nie musieli drapać się po głowie, by skonstatować: lepiej opłaca się robić gry na konsoli, która zdobyła sporą bazę użytkowników, tym bardziej, że koszty produkcji gry znacząco poszybowały w górę.
Toteż dla wielu fanów Sony, szokiem były decyzje Namco, Capcom czy Square, by tytuły będące dotychczas znakiem rozpoznawczym PlayStation, przenieść także na Xboksa 360. Sytuacja z czasem zaczęła się, co prawda, powoli, ale niezaprzeczalnie poprawiać. Sony, borykające się z problemami finansowymi i wciąż będące na samym końcu wyścigu, zdecydowało, że – mając mniejszy suport finansowy – postawi na sprawdzone marki i rezygnuje z bezwzględnej walki o exclusive’y od third party developerów – te z czasem same zaczęły przychodzić do PS3, gdy ta zaczęła doganiać Xboxa360. Na fali niespodziewanej popularności Wii, której nie przepowiadali ani Brian Hastings z Insomniac ani Adrian Chmielarz, także Sony rozpoczęło pracę nad swoim kontrolerem ruchu, mającym stanowić ripostę wobec Wiilota. Co ciekawe, okazało się, że PS Move pierwotnie był adresowany do poprzedniczki PS3. W tym miejscu trudno dywagować, ba, nie wiadomo czy jest sens snuć refleksje nad tym, co by było, gdyby to PS2 najpierw dostała taki kontroler…
Co było i nie jest, nie wpisuje się w rejestr, powiadają niektórzy. W międzyczasie, PS3 – by tradycji stało się zadość – doczekało się liftingu, pojawiały się kolejne tytuły, z których szczególną uwagę zwracają zwłaszcza te od studiów wewnętrznych i zaprzyjażnionych z Sony (God of War III, Heavy Rain, seria Uncharted itd.). To one w znaczącym stopniu napędzały sprzedaż konsoli, to ich posiadacze 360tki zazdrościli użytkownikom PS3 (choć działa to w obydwie strony. Gears of War na PS3? Dobre sobie). Kolejne lata przyniosły kolejne „odchudzenie” konsoli, a także ważne zmiany personalne na szczytach władzy w samym Sony. Stery władzy objął Kaz Hirai, o którym za lat kilka będzie się mówić zapewne tak: aha, to ten gość, który uratował Sony, podejmując pewne, często drastyczne, ale jednak konieczne decyzje. To dzięki niemu koncern, powoli, bo powoli, ale w sposób permanentny podnosi się z kolan. No cóż, trudne czasy wymagają trudnych decyzji. Mamy obecnie pierwszą połowę 2013 roku i wygląda na to, że sytuacja coraz bardziej odwraca się na korzyść PS3: Sony obiecało suport dla konsoli pomimo prezentacji pierwszych gier, funkcji i specyfikacji następczyni. Obecnie na patelni studia „smażą” kolejne ex’y, sama sprzedaż konsoli przez ostatnie lata pozwoliła mocno zbliżyć się do Xboxa360. I choć obydwom systemom brakuje jeszcze trochę do pobicia Wii, to – patrząc na politykę obydwu koncernów – wygląda na to, że to PS3 uda się wygrać generację, zważywszy, że następca Wii jest od wielu miesięcy na rynku – i póki co, głoduje, a M$ praktycznie wszystkie swoje zasoby przerzucił na front następnej generacji.
Studia wewnętrzne = gry
Umiesz liczyć, licz na siebie – brzmi stare, acz mądre porzekadło. W przypadku Sony sprawdziło się szczególnie w pierwszym okresie „kadencji” PS3. Sytuacja była zaiste nieciekawa: Wii okazało się fenomenem, na który napaliły się masy graczy, a Xbox360 przez ponad rok zdołał zdobyć spory procent rynku. Niezależnym studiom nieśpieszno było do wydawania exclusive’ów na PS3 z oczywistego powodu: konsol póki co było mało na rynku, więc bardziej opłacało się im przecież tworzyć tytuły na obydwie next genowe konsole. Między innymi z tego powodu PS3 potracił kilka ex’ów, z którymi do tej pory była kojarzona marka Playstation. Nie ma sensu ich znowu wymieniać. I w takich okolicznościach w siedzibie Sony wielu zapewne pomyślało sobie: jak to dobrze, że dokonaliśmy większych zakupów na przestrzeni lat, inwestując w studia, które teraz są naszymi, wewnętrznymi. Gdy konsola traciła kolejne ex’y, na ratunek przychodziły tytuły od 1st party developerów. Wszyscy posiadacze PS3, ale i nie tylko, znają najważniejsze tytuły. Było też sporo gier od studiów blisko współpracujących z koncernem. Niektóre z nich Sony przejęło, choćby Sucker Punch, inne „głodne nowych wyzwań” (czytaj: większej kasy) przeszły na multiplatformowość, czyli Insomniac. Niektóre z nich firma sama posłała do piachu z różnych powodów. Wiemy, o które z nich chodzi: znane z kontrowersyjnego MAG i serii Socom Zipper Int. i Studio Liverpool – firmę z tradycjami sięgającymi jeszcze czasów Amigi, których ostatnim tytułem był Wipeout 2048. Z całej trójki to Sony ma właśnie najwięcej studiów wewnętrznych, dostarczających gry najwyższej jakości, w które koncern inwestuje olbrzymie pieniądze, a których produkcja często zwraca się z nawiązką. Niektóre z nich to kontynuacje serii z poprzedniej generacji, żeby wymienić Killzone czy Gran Turismo, lecz większość – i to chyba wielki plus – to były zupełnie nowe IP. Produkty, które w ciągu kilku lat obrosły legendą i kultem, poważaniem wśród graczy: Motorstorm czy ubóstwiany przez chyba wszystkich Uncharted. Ciekawe, co by było, gdyby nie studia wewnętrzne. Siłą Sony jest też to, że – oprócz zupełnie nowych IP, którymi obdarowuje PS3 – ma w zanadrzu wiele starych tytułów, które renomę zdobyły w poprzednich generacjach, za którymi rzesze graczy tęsknią, listy wypisują do szefostwa z prośbą o przywrócenie ich do życia. Wszystkie są własnością Sony, stworzone przez studia wewnętrzne.
Zwycięstwo Blu-ray nad HD DVD
Sprawa niebagatelna, przyznać trzeba. O Sony można wiele powiedzieć, na pewno to, że wraz z kolejnymi generacjami konsol popularyzuje, innymi słowy, upowszechnia nowe rozwiązania dotyczące nośników danych. PSOne, choć nie było pierwszą konsolą z napędem CD, spopularyzowało ten nośnik. PS2 upowszechniło DVD. Wszyscy byli więc ciekawi, czy Blu Ray, w który wyposażona była „trójka” wygra wojnę z leciwym DVD i jego – powiedzmy szczerze – niezbyt udanym przedłużeniem HD – DVD, które promował Xbox 360, wyposażony – o czym przecież wszyscy wiedzą – w mocno przestarzały napęd DVD. Możliwość opcjonalnego zakupu HD – DVD do 360tki wiązała się z większymi kosztami i pomysł niedługi czas po wypuszczeniu na rynek, zarzucono. Nie wiem, jak Wam, ale mnie przypomina to historię z Nintendo 64 – konsola pierwotnie wyposażona w cholernie drogie i cholernie ograniczone cartridge, doczekała się, co prawda, napędu magnetooptycznego, lecz, po pierwsze, nigdy nie opuścił on granic Japonii, a po drugie, nie upowszechnił się. Druga podobna historia to casus Atari Jaguara – głównego rywala CD-32. Ta pierwotnie wyposażona w gniazdo z cartami konsola także miała możliwość opcjonalnego dołączenia napędu CD (fajnie wyglądał, przyznać trzeba). Ileż posiadaczy Jag’a – których i tak było niewielu – dokonało zakupu? Tak więc, DVD i HD – DVD to echo historii, przegrana batalia Microsoftu z Sony. Opracowany przez Polaków niebieski laser to rodzaj nośnika na najbliższe kilka lat – duża pojemność i wysoka jakość danych zawartych na płytce to atuty, które zadecydowały o zwycięstwie, także Sony.
Jeszcze jakieś plusy? Warto wspomnieć, że Sony praktycznie od zera zbudowało poprawnie funkcjonującą infrastrukturę online. Płaci się tylko za to, co się ściągnie. Zero wykupywania abonamentu, jak ma to miejsce w przypadku Live’a na konkurencyjnym systemie. Coś jeszcze? Nastawienie do developerów – przy wszystkich kłopotach, z jakimi borykała się PS3, warto wspomnieć o tym: trudno znaleźć twórców gier, którzy by wyśpiewywali gorzkie żale pod adresem Sony. Wprost przeciwnie – wielu sobie współpracę z Sony bardzo chwali, ot taki David Cage z Quantic Dream nie szczędzi ciepłych słów pod adresem producenta PlayStation. To wielki plus, który z pewnością zaowocuje przy następnej generacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie doniesienia na temat Xboksa One.
Złe posunięcia kierownictwa
Będzie jeden, ale bardzo złożony. O zbytniej pewności siebie kierownictwa, podkreślanej na każdym kroku, można pisać elaboraty. Ciężko usprawiedliwiać ją sytuacją na rynku, tuż przed nastaniem nowej generacji, gdyż buta i nadęcie zawsze prowadzą do problemów. Nie inaczej było w przypadku PS3. Pewien mądrala wypowiedział słowa, którymi sam strzelił sobie w pięty: „nowa generacja zacznie się wtedy, gdy my to powiemy”. Czyżby? Nowa generacja zaczęła się kilka miesięcy przed premierą PS3 i wcale na nią nie czekała. Koniec końców, to PS3 musiało mocno gonić, by nie odpaść w wyścigu. Rzec można, że w przypadku PS3 następna generacja nastąpiła po premierach Killzone 2, Resistance 2, Motostorm Pacific Rift, czy Uncharted 2. Był to przełom lat 2008/2009 – ponad półtorej roku od premiery. Tak, co prawda były wcześniej gry, które pokazały, że PS3 „ma pazur” – Uncharted czy pierwszy Ratchet i Clank. Jednakże maszynka potrzebowała czasu, by się rozkręcić. A czas nie działał na jej korzyść, zważywszy, że traciła kolejne exclusive’y, choć w tej kwestii Sony niewiele mogło już zrobić.
Druga sprawa, to hype’owanie największych hitów na długo przed premierą. Rzecz charakterystyczna: od pokazu trailera GT5 do premiery minęło… pięć lat. W tej branży to szmat czasu. Sony poza wydaniem dema przez długi czas karmiło trailerami i shootami z gier, by łagodzić pragnienie graczy, zazdrośnie zerkających na Xboxa360, który w międzyczasie doczekał się dwóch odsłon największego konkurenta serii Polyphony. A gdy już nastąpiła premiera piątek odsłony GT, nie było achów i ochów, jakie towarzyszyły poprzednim odsłonom serii. Fakt, gra zbierała wysokie oceny, „bo przecież to Gran Turismo”! Jednak, to nie to samo, co kiedyś. Sony samo sobie winne. Podobnie miała się sprawa z Killzone2 – między pokazem pierwszego, pamiętnego trailera, a premierą, minęły cztery lata – niby rok krócej, ale był to czas intensywnych prac pod kątem dopieszczenia produktu po to, by nie odstawał od zwiastunu, jakim czarowało nas Sony osiem lat temu. Można pokusić się o stwierdzenie, że Sony za punkt honoru postawiło dostosowanie kodu KZ2 do takiego stanu, by rezultaty były równie efektowne, a nawet i lepsze, aniżeli w trailerze. Było ciężko, ale się udało. Ktoś powie, że zasypywanie teaserami, screenshootami czy koncept artami to dzisiaj domena każdego studia. Fakt. Kto jednak sypie informacjami o produkcji przez 4 – 5 lat?
Wracając do wspomnianej kwestii kontrolera – chociaż powrócili do Dual Shocka, nazywając go Sixaxis, dodając czujniki ruchu i czyniąc go bezprzewodowym, to wiele pieniędzy i czasu stracili na procesowaniu się z właścicielem patentu na wibrację, firmą Immersion. Ugoda, której rezultatem było umieszczenie w Sixaxisie wibracji, kosztowała 90 mln dolarów… Sporo jak na bajer, który w kontrolerach konsol zadomowił się dwie generacje wcześniej.
Niepotrzebne zawirowania z kwestią wstecznej kompatybilności, czy wypluwanie wielu wersji konsoli, z czym definitywnie skończyli cztery lata temu.
Reasumując, przyczyn niepowodzeń należy na pierwszym miejscu szukać u samych siebie. Tych w kolejnych posunięciach kierownictwa Sony było wiele. Najważniejsze zostały wypunktowane. Tym bardziej cieszy, że szychy zarządzające całym projektem PlayStation wyciągnęły wnioski z bolesnych i kosztownych lekcji. Cieszy także, szczególnie samo Sony, że na stołku przewodniczącego zasiadła osoba odpowiednia do okoliczności. Kaz Hirai zdołał nie tyle tchnąć życie w tę skostniałą strukturę, co podnieść z kolan tego kolosa na glinianych – do niedawna – nogach. Fajne i ekonomiczne podejście w stosunku do odchodzącej platformy sprawia, że firma zyskuje w oczach graczy – Sony nie odsyła z kwitkiem dziesiątek milionów posiadaczy PS3, którzy wydając pieniądze na ich konsolę, zaufali koncernowi, czego nie można powiedzieć o Nintendo, a zwłaszcza o Microsofcie.
Ocena: 8+
Nintendo (znów) kroczy swoimi ścieżkami
Poprzednia i jeszcze wcześniejsza generacja była dla Nintendo policzkiem, jaki otrzymała od debiutantów na poletku konsol. Jednak sami na to sobie zapracowali. I choć GCN wywołuje raczej pozytywne wspomnienia jako charakterny sprzęt (Koso), to Big N na własne życzenie skomplikował sobie sytuację. Największym mankamentem, który praktycznie wszystko przekreślił w późniejszym okresie żywota nie była słaba moc, bo fioletowy toster wielokrotnie pokazywał Powera – choćby Rogue Leader, Zelda Windwaker, Metroid Prime, Resident Evil, F –Zero GX – lecz brak napędu DVD, w który wyposażona była pozostała dwójka. Z czasem gier od studiów niezależnych było coraz mniej; Gacka omijały takie perełki, jak Burnout 3, Mercenaries. Toteż wielu fanów zaczęło poważnie martwić się o następcę tostera. Pamiętne E3 2K5 także nie przyniosło wielu konkretów w związku z nowym hardware’m Big N. Poznaliśmy tylko kodową nazwę – Revolution i wygląd – ukośnie ścięte, białe pudełko. Zero konkretów na temat specyfikacji technicznej, pokazano za to trailer nowego Metroida – jak dobrze pamiętamy, zwiastun nowych przygód Samus Aran nie wyglądał jakoś tak next genowo… Pomimo tego faktu, wielu uznało, że z całej trójki to właśnie Nintendo najlepiej wypadło, nie biorąc udziału w promowaniu się na siłę, opartym na - trzeba użyć tego słowa – wkręcaniu graczy, jakiego dopuściła się pozostała dwójka. Mniej więcej przed zimą 2005 roku Nintendo zaprezentowało kontroler i podzieliło się ze światem architekturą konsoli – żaden z tego next gen, nieco lepsza technicznie maszynka, adresowana wyraźnie do zupełnie innych odbiorców.
Raczej konkurent PS2, które Sony, do czasu nadejścia następczyni, promowało ze wszystkich sił. W 2006 roku podczas E3 poznaliśmy finalną nazwę konsoli, zobaczyliśmy pierwsze gry. I gdy wszyscy z miejsca przekreślili Wii, nastąpiła premiera konsoli, niemal równolegle odbywająca się z „liderem”, PS3. Świat stanął do góry nogami, krowy zaczęły fruwać, woda w zlewie kręcić się w kierunku przeciwnym, bo oto beniaminek w wyścigu, skazywany na pożarcie przez wielordzeniowe potwory, wystrzelił jak z procy w wyścigu o palmę pierwszeństwa. Ciżba oszalała na punkcie nowej konsoli Nintendo, oferującej zupełnie nowy charakter rozrywki. Malutkie, białe niepozorne pudełeczko, mniejsze od PS2 Slim, znikało ze sklepów niczym świeże bułeczki; były problemy z dostawami kolejnych partii konsol, na tyle poważne, że w USA pojawiały się nietypowe oferty: bzykanko za Wii… To tylko pokazuje determinację ludu pragnącego doświadczyć revolucji. I wcale nie przeszkadzała im nie next genowa oprawa graficzna czy niezbyt wyszukane launch title’y. Te najznakomitsze kąski miały dopiero przyjść: najważniejsze to oczywiście pozycje z uniwersum Nintendo – Mario, Wario, Zelda, Metroid, Donkey Kong… A także Residenty czy – warto zwrócić na to uwagę – celowniczki, do których to „krzywo stojące pudełko” z racji kontrolera sprawdzało się idealnie. Niektórzy już wieszczyli koniec maszynom arcade, głosząc, że Wii zabija automaty. Te, choć mocno w odwrocie, jednak wciąż się trzymają, btw. Poza tym, cała masa gier dla casuali.
Ktokolwiek w Nintendo wpadł na pomysł, by nowej konsoli nadać taką charakterystykę, z pewnością dostał niemałą premię, bo lata 2008 – 2010 to najlepszy okres dla tej konsoli. W tym właśnie okresie Wii wypracowała sobie tak wielką przewagę pod względem sprzedanych konsol, że do dzisiaj – mimo pojawienia się następcy na rynku, zarówno PS3 jak i 360tce trudno wyrównać bilans Wii – 100 milionów opchniętych, bezawaryjnych konsol (YLOD i RRoD i podobne zonki to pojęcia obce w Nintendo). Wii to także pierwsza konsola Nintendo z rozbudowaną infrastrukturą online, pełną różnej maści bajerów – esklepy, niusy, bajery...
Rewolucja za niską cenę
Co by tu dużo mówić – szał na Wii spowodowało rewolucyjne podejście, szczególnie do kwestii kontrolera. Większość twierdziła, że „czegoś takiego jeszcze nie było”. Absolutnie? Hm, można dywagować, szczególnie mając w pamięci kontroler od niesławnego CD-I. Jest kilka podobieństw, ale tylko w podobnym kształcie. Jednak nie ma co zaprzeczać, grucha i wiilot wywołało wielkie zainteresowanie wśród konsolowej braci. W grach sprawdzało się świetnie to rozwiązanie, z czasem wzbogacane o kolejne dodatki – WiiFit itp. Gry, w których kontroler/y funkcjonował/y jako wędka, pistolet, miecz czy deska do ćwiczeń, przyciągnęły rzesze graczy, którzy oszaleli na punkcie nowej konsoli Nintendo. I nie przeszkadzało im to, że pod względem technicznym była daleko za 360tką i PS3. Wiikontroler doczekał się wielu dodatków – nakładek mających zastosowanie do różnych gier, ot chociażby kierownicę do Mario Kart.
A najważniejsze było to, że revolucja ta nie kosztowała dużo – ot cena konsoli po premierze nie przyprawiała konsumenta o zawrót głowy. Była przystępna nawet dla mniej zamożnego gracza. Wiadomo, że aby zakosztować jakości HD, potrzebny był odbiornik obsługujący wyższe rozdzielczości – kineskopowe odbiorniki nie były w stanie temu sprostać ze względu na techniczne ograniczenia – a pamiętamy, jak na początku drogie były słynne plazmy, „elcedeki”, szczególnie te z obsługą full hd. Bo kupno PS3 albo 360tki bez takiego panelu mijało się po prostu z celem. Tymczasem wybór Wii wcale nie zmuszał do kupna tego typu wyświetlaczy – początkowo cholernie drogich.
Sprawdzone marki Nintendo
Tutaj sprawa jest jasna. Nintendo zawsze dostarcza na swoje konsole dopracowane niemalże do perfekcji tytuły, których próżno szukać na systemach konkurencji. Ktoś kto wychował się na Zeldzie czy Mario i chciał cieszyć się rewelacyjnymi tytułami z ich udziałem musiał sięgnąć po Wii. Dwie częsci Super Mario Galaxy, The Legend of Zelda: Twilight Princess czy Metroid Prime 3 były gwarantem najwyższej jakości i oferowały wiele niezapomnianych godzin. Trzeba też przyznać, że Wii stało się swoistą mekką dla fanów japońskich gier RPG. Żaden bowiem fan tego gatunku nie mógł przejść obojętnie obok takich gier jak Xenoblade Chronicles czy The last Story.
Next gen? Co za next gen?
Każdy medal ma jednak dwie strony: na pytanie, czego spodziewać się po next genach, gros odpowiedzi wskazuje na możliwość generowania zaawansowanej grafiki, zbliżonej do rzeczywistości fizyki itd. Miano next gena wszak zobowiązuje! Powtórzę się: Nintendo zawsze chadzało swoimi ścieżkami. Można to chwalić, można krytykować. Jednak w przypadku Wii mamy z jednej strony świeże podejście do tematu. Z drugiej… cóż to za next gen, który wyświetla grafikę niewiele lepszą niż na GCN, którego „krzywo stojące pudełko” zastąpiło? Żeby tylko wymienić NFSy czy Call of Duty, by pokazać więcej różnic między wersjami Wii a PS3 czy X360 i jednocześnie więcej podobieństw z PS2. Mimo faktu, że konsola nieustannie sprzedawała się jak wściekła i szybko zdystansowała PS3 i X360, nadszedł taki moment, w którym wielu już przejadła się oprawa nie z tej generacji i rozwiązania mocno niedzisiejsze, a Wii – przy nastawieniu developerów – coraz bardziej zaczęło odstawać od konkurencji pod względem technikaliów i było to z czasem po prostu coraz bardziej widoczne. Gier ukazywało się mniej, brakowało mocnych akcentów, coś w stylu kolejnych przygód Samus Aran. To powodowało, że na Wii – często kupowane jako dodatek do X360 albo PS3 zaczynał opadać kurz. Tak, obniżki cen robiły swoje, ale cóż z tego, skoro coraz bardziej odczuwalny brak suportu ze strony twórców robił swoje?
Inne minusy? Jest jeden taki, który nas, Polaków, szczególnie irytuje. Zdaje się, że dla włodarzy Big N świat to Japonia, USA, Zachodnia Europa, szczególnie Wielka Brytania. I na tym się kończy. Za tą granicą zapewne są wielkie potwory, pożerające statki bądź bezdenna otchłań. Pozostali gracze branży wiele uczynili w kwestii, by zaistnieć na naszym rynku, który – dzięki rodzimym developerom – przykuwa uwagę całego światka growego. Wiedźmin, Dead Island, Call of Juarez, Bulletstorm, Sniper Ghosts Warrior, Gears of War Judgement… Te tytuły zasygnalizowały światu, że poza Zachodnią Europą istnieje jakaś rzeczywistość, w której żyją istoty zdolne tworzyć gry na poziomie światowym, zdobywające nagrody i tygodniami okupujące szczyty list przebojów. Któżby przed kilkoma laty pomyślał, że bohaterowie topowych title’ów na PS3 albo X360 przemówią językiem Mickiewicza? A już w ogóle, komu by kilka lat temu przyszło do głowy, że czołowe zachodnie studia powierzą potomkom Polan i Wiślan stworzenie czwartej części najbardziej rozpoznawalnej serii na Xboxa360? Dzięki temu zarówno Microsoft jak i Sony bardziej zainteresowały się polskim, stale rozwijającym się poletkiem. Tymczasem Nintendo zachowuje się jak słodka idiotka, olewając polskich graczy i fanów Mario, Luigiego, Yoshi’ego, Donkey Konga, Samus Aran i innych herosów nintendowego uniwersum. Zapomina jednak, że tym sposobem same sobie strzela w pięty, tracąc wielu potencjalnych nabywców konsoli. I póki co, wiele miesięcy po premierze następcy Wii, sytuacja się wcale nie zmieniła. Nintendo wciąż nie ma swojego polskiego oddziału. Pytanie, czy kiedyś Iwata i spółka w ogóle odrobią lekcję z geografii i odkryją Europę Środkowo – Wschodnią, w której aż kipi potencjałem?
Kończąc, wszystko ma swoje dobre i złe strony. Wii oferowało graczom nowe podejście do kwestii rozrywki. Gracze to łyknęli. Nintendo wypuściło na rynek bezawaryjną, niedrogą, a więc skierowaną do szerszych mas konsolę, nastawioną jednak głównie do casualowców. Tu jednak medal odwracamy i spoglądamy na jego drugą stronę i widzimy przestarzałą, już w momencie premiery, architekturę. Można więc było zapomnieć o poziomie grafiki zbliżonym do tego, co oferowały pozostałe systemy. To główny minus, który sprawił, że Wii rzesze graczy traktowało nie jako pełnoprawną konsolę, ale jako przystawkę do Xboxa360 albo Playstation 3.
Ocena: 7+
Na zakończenie słów kilka. Tekst ten pisałem z różnych przyczyn koło miesiąca. Mogę – wzorem pewnego osobnika orzec – melduję wykonanie zadania. Jednak świadom jestem tego, że nie opisałem wszystkiego – wszak chciałem skupić się na – moim zdaniem – kwestiach najistotniejszych. Podobnie jak Wy, czekam na E3 i na konferencje Sony i Microsoft oraz to czym uraczy nas Nintendo. jedno jest pewne - będzie się działo.
veteranus
Przeczytaj również
Komentarze (129)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych