Reklama
Kącik filmowy #52

Kącik filmowy #52

Łukasz Kucharski | 23.07.2013, 23:37

Lato wszędzie, a w kinach kolejna superprodukcja. Jako fan twórczości Gore'a Verbinskiego nie mogłem przepuścić okazji i nie zobaczyć jego najnowszego dzieła pt. Jeździec znikąd. Zapraszam!

 

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Wiadomości ze świata filmu

 

 

Dead Space w kinie

 


 


Magazyn Variety donosi, że Electronic Arts szykuje dla nas ekranizację jednego z najstraszniejszych horrorów obecnej generacji, czyli Dead Space. Poczekajcie z zachwytami, ponieważ – jak na razie – za scenariusz ma być odpowiedzialny Justin Marks, człowiek który stworzył historię do Street Fighter: Legenda Chun-Li. Z kolei współproducentem filmu został Neil Moritz (Jestem legendą). Na Comic-Con, Marks stwierdził, iż nie chce tworzyć 100 procentowo wiernej adaptacji gry, bo takowe „klimaty” widział już w Obcym i Event Horizon. Jasne, bo po co wzorować się na świetnych filmach. Ciekawe czy przy Legendzie Chun-Li też uznał, że nie będzie inspirował się klasyką gatunku.  Na pozostałe informacje, musimy jeszcze poczekać.  Jeśli jednak pamięć Wam służy, niejaki John Carpenter wyraził niegdyś chęć na pokazanie nam jego wizji Martwej przestrzeni – oby tak też się stało. A kogo Wy widzicie w Roli Isaaca, gdyby wieść filmem się stała?

 


***

 


Pazury w Waszym domu

 


 


Z okazji nadchodzącej premiery kolejnej odsłony przygód Wolverine'a zapowiedziano już, że na rynku pojawi się specjalna edycja serii o mutantach, w formacie Blu-ray. W jej skład wejdą wszystkie dotychczasowe filmu, łącznie z mającym w piątek premierę w Polsce The Wolverine, a także fragment zadziornego kanadyjczyka, w ramach bonusu. Oto jak będzie wyglądała ów gratka dla fanów.

 


 


Możecie też wykonać sobie (niemal) prawdziwe szpony, tak jak ludzie Man At Arms.

 


 


***

 


Stal kontra Mrok

 


 


I stało się. Po kasowym sukcesie filmu Człowieka ze stali zapowiedziano kontynuację, w której pojawi się sam...Mroczny Rycerz! Tak, tak, jeśli lubicie komiksy z serii Batman/Superman będziecie zadowoleni. Dwóch największych bohaterów DC Comics wreszcie skrzyżuje pięści na ekranie. A jeżeli w Waszej pamięci na zawsze zapisało się dzieło Franka Millera The Dark Knight Returns, ucieszy Was fakt, iż twórcy mają inspirować się właśnie tym komiksem – w jakim stopniu zobaczymy w 2015 roku. Na razie wiadomo, że powrócą główni aktorzy z dzieła Snydera jak i on sam, ale nie wiadomo kto zostanie Batmanem. Jak mawiał Bruce Wayne - o twarzy Christiana Bale'a - „Batmanem może być każdy”. Są jacyś chętni? W teorii, rok później do kin trafi Flash, a następnie Liga sprawiedliwych (2017). Poniżej zobaczycie logotyp tego wyczekiwanego już dziś filmu.

 


 


***

 


Avengers szykują szpargały

 


 


Mściciele Jossa Whedona w kontynuacji swoich przygód zmierzą się nie tylko z Człowiekiem ze stali i Mrocznym Rycerzem, którzy trafią do kin w tym samym roku. Głównym złym w Avengers: Age of Ultron, jak wskazuje tytuł, zostanie Ultron – twór Henry'ego Pyma (Ant-Man) – sztuczna inteligencja, która niczym w powieści o Frankensteinie wymyka się swemu „ojcu” spod kontroli. Całość nie będzie jednak inspirowana tegorocznym wielkim wydarzeniem w uniwersum Marvel Comics pt. Age of Ultron. Nie wiadomo więc co dokładnie nas czeka, ale chyba możemy zaufać Whedonowi i spółce.

 


***

 


Uniwersum X-Men rośnie

 


 


Poza nadchodzącym X-Men: Days of Future Past w reżyserii Bryana Singera komiksowofilmowy świat obiegła informacja, że w przygotowaniu jest ekranizacja o mniej grzecznych mutantach, czyli X-Force. Za projekt opowiada na razie Jeff Wadlow – reżyser i scenarzysta Kick-Ass 2. Jak sam twierdzi, ma już wszystko poukładane w głowie i nawet zapisane ponad dwadzieścia stron scenariusza. Powołana do życia w latach dziewięćdziesiątych grupa to taki zespól do zadań specjalnych, który ma być skuteczny, a nie koniecznie pokojowy. Muszę jednak przyznać, że podoba mi się tworzenie kolejnego uniwersum obok tego Avengers i Ligi Sprawiedliwych, co z tego, że to ten sam komiksowy wydawca, im więcej – dobrych miejmy nadzieję – filmów, tym lepiej. A w przyszłości może właściciele praw do Spider-Mana (Sony), X-Men (20th Century Fox) oraz Avengers (Disney/Marvel) pójdą po rozum do głowy i stworzą megahiperultragigaekstra widowisko zbierające wszystkich superbohaterów w walce z...zresztą wszystką jedno z kim.

 

***

 


Godzilla odsłania...ogon

 


 


Najsłynniejsza, zmutowana jaszczurka jest już po zdjęciach do kolejnej odsłony jej destrukcyjnego marszu. Tym razem, walczyć będzie nie tylko z ludźmi, a z co najmniej jednym przerośnietym stworzeniem. Jak dotąd pojawiły się tylko kolejne dwa plakaty.

 


 

 


***

 


Ford gotowy

 


 


Harrison Ford nie próżnuje, występuje w kolejnych widowiskowych filmach i znów przypomina, że jest gotowy, by piąty raz przywdziać kapelusz i chwycić za bicz. Zielone światło dla produkcji piątego Indiany Jonesa może dać głównie George Lucas, który teraz raczej korzysta z życia razem z nową żoną, a nie szuka lub pisze nowy scenariusz. Szkoda, bo warto byłoby zatrzeć lekki niesmak jaki pozostał widzom po Królestwie Kryształowej Czaszki.

 

 

***

 

 

 

 

W rękach fanów

 

 


Wolverine - The Musical

 


 


Nieśmiertelne Muppety zyskały nowego członka ich szurniętej kompanii, który może wnieść trochę urozmaicenia do tego zakręconego świata swoimi pazurami i mało anielskim głosem.

 


 


***

 


First Impressions

 


 


Leo Kei Angeleos ma dla Was historię najsłynniejszej superbohaterki, która musi łączyć swoją dzienną pracę z nowym związkiem. Jak łatwo się domyślić nie jest to łatwe, jednak supermoce mogą w tym pomagać.

 


 


***

 


Power Rangers Animation

 


 


Niesamowici i legendarni Power Rangers debiutowali w naszych rodzimych kinach w tym samym roku co Mortal Kombat. Pamiętam jak jednego dnia zaliczyłem obydwa seanse i raczej ten drugi tytuł zdobył moją przychylność. Jednak super wojownicy istnieją od 1993 roku i 28 sierpnia obchodzić będą dwudzieste urodziny. Poniżej znajdziecie trochę inne podejście do tych postaci, bardziej animowane.

 


 


 


 


 


***

 


Wolverine Fan Film

 

 

 


Premiera nowego filmu o jednym z najsłynniejszych mutantów już w ten piątek, więc tradycyjnie musiał pojawić się jakiś film fanowski związany z tą produkcją.

 


 


Plus Materiał zza kulis

 


 

 

***

 

 

 

 

Kino Świat prezentuje...

 

 

 


Cate Blanchett uwodzi spojrzeniem na polskim plakacie BLUE JASMINE (23 sierpnia w kinach)

 

 



23 sierpnia na ekran kin trafi „Blue Jasmine” -€“ najnowszy obraz Woody’ego Allena. Prezentujemy oficjalny polski plakat filmu.
 
Po spektakularnej filmowej wycieczce po najbarwniejszych miastach Europy (zmysłowa Barcelona, romantyczny Paryż i kipiący humorem Rzym), Woody Allen powraca do rodzinnej Ameryki. Na planie jego najnowszego filmu tradycyjnie spotkała się imponująca gwiazdorska obsada. Obok laureatki Oscara i dwóch Złotych Globów - Cate Blanchett („Władca Pierścieni”), już teraz wymienianej wśród głównych kandydatek do przyszłorocznego Oscara, pojawią się m.in. trzykrotnie nominowany do Złotego Globu i raz do Oscara Alec Baldwin („Zakochani w Rzymie”), uhonorowana Złotym Globem Sally Hawkins („Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia”), charyzmatyczny Peter Sarsgaard („Była sobie dziewczyna”), dwukrotny laureat Emmy, znany z serialu „Lost: Zagubieni” Michael Emerson, odkryty przez braci Coen Michael Stuhlbarg („Poważny człowiek”), gwiazda „Współczesnej rodziny” i „Zakazanego imperium” Bobby Cannavale oraz ulubieniec Ameryki, słynny komik, producent i scenarzysta Louis C.K.

 


 


Jasmine (Cate Blanchett) przywykła do wygodnej egzystencji u boku męża-biznesmena Hala (Alec Baldwin). Do świata luksusowych rezydencji i limuzyn, kolacji w najdroższych restauracjach Nowego Jorku i zakupów w butikach topowych projektantów. Jednak kiedy Hal zostaje zatrzymany pod zarzutem malwersacji, a konta małżeństwa zablokowane, jej uporządkowane życie z dnia na dzień zmienia się nie do poznania. Żeby ukoić skołatane nerwy i uniknąć kłopotliwych spotkań ze znajomymi z nowojorskiej elity, Jasmine przenosi się do San Francisco, by tymczasowo zamieszkać u  swojej siostry Ginger (Sally Hawkins). Szybko popada w konflikt z Chilim (Bobby Cannavale), prostolinijnym narzeczonym siostry. Szukając mężczyzny dla siebie, postanawia przy okazji uszczęśliwić Ginger i znaleźć jej odpowiedniejszego partnera.


Wkrótce siostra pozna rozrywkowego Ala (Louis C.K.), a o względy Jasmine zaczną zabiegać temperamentny lekarz (Michael Stuhlbarg) i szarmancki dyplomata Dwight (Peter Sarsgaard), zafascynowany jej urodą i arystokratycznym szykiem. Zawiłe relacje męsko-damskie staną się okazją do popisów błyskotliwego poczucia humoru Woody'ego Allena, który z właściwą sobie przenikliwością i inteligencją punktuje ludzkie słabości swoich bohaterów.



***

 


Wąsaty "Desperado" na nowych zdjęciach z MACZETA ZABIJA (w kinach od 4 października 2013)

 

 



Maczeta, tytułowy bohater przeboju Roberta Rodrigueza, reżysera „Sin City” i „Desperado”, powraca w najostrzejszym filmie sezonu. Po raz pierwszy „Maczeta zabija” zostanie zaprezentowana 19 września w ramach Fantastic Fest w Austin w stanie Teksas. Do szerokiej dystrybucji w USA i Polsce trafi natomiast 4 października. W obsadzie, tradycyjnie dla serii, plejada sław, m.in. Mel Gibson, Jessica Alba, Michelle Rodriguez, Amber Heard, Charlie Sheen, debiutująca w kinie Lady Gaga oraz Antonio Banderas i Danny Trejo, których możemy oglądać na dwóch premierowych zdjęciach z filmu.

 

 




Meksykański supertwardziel Maczeta Cortez (Danny Trejo) zostaje zwerbowany przez prezydenta USA, który powierza mu misję namierzenia i powstrzymania Luthera Voza - bezwzględnego handlarza bronią, szykującego ekspansję w kosmos.

 



 


Na planie „Maczeta zabija” - obok charyzmatycznego i niepowtarzalnego Danny'ego Trejo - Robert Rodriguez zgromadził prawdziwą plejadę gwiazd. Demonicznego przeciwnika Maczety - Luthera Voza zagrał dwukrotny laureat Oscara Mel Gibson. W roli prezydenta USA występuje pierwszy skandalista Hollywood Charlie Sheen. Wspierają ich - Antonio Banderas („Desperado”), laureat Oscara Cuba Gooding Jr. („Jerry Maguire”) i nominowany do Oscara Demián Bichir („Lepsze życie”).
 
Równie imponująco wygląda żeńska część obsady. Powracają bohaterki pierwszej części - Jessica Alba („Sin City - Miasto Grzechu”) oraz Michelle Rodriguez („Avatar”). Obok nich - wychowanka Rodrigueza Alexa Vega (seria „Mali Agenci”), eks-narzeczona Johnny'ego Deppa Amber Heard („Dziennik zakrapiany rumem”), kolumbijska piękność Sofía Vergara („Współczesna rodzina”), gwiazda serii „High School Musical” Vanessa Hudgens („Spring Breakers”) oraz debiutująca w kinie czołowa skandalistka show-biznesu Lady Gaga jako zmysłowa La Chameleón.

 


***

 


Chyra triumfuje za granicą! "To jedna z najlepszych i najodważniejszych kreacji ostatniej dekady" W IMIĘ... Małgośki Szumowskiej (w kinach od 20 września)

 


 


Andrzej Chyra zdobył specjalne wyróżnienie jury jubileuszowej 20. edycji serbskiego European Palic Film Festival. Jego rola w „W imię…” - najnowszym obrazie Małgośki Szumowskiej - została określona „jedną z najlepszych i najodważniejszych kreacji w kinie europejskim ostatniej dekady”.


Kolejna nagroda dla „W imię…” podtrzymuje pasmo zagranicznych sukcesów, zapoczątkowane w lutym bieżącego roku elitarnym konkursem głównym Berlinale. Przypomnijmy, że już wtedy Chyra zwrócił uwagę zachodnich mediów. Chwalony za „emocjonalność i charyzmę” otrzymał dwukrotnie dłuższe oklaski od tych, jakimi w ten sam wieczór publiczność uraczyła Matta Damona.    
 
Wielokrotnie nagradzane „W imię…” udało się sprzedać do szerokiej dystrybucji w ponad 25 krajach na całym świecie. Do polskich kin trafi 20 września, ale już 28 lipca film Szumowskiej zostanie pokazany na zamknięcie tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty.


Nowy film Małgośki Szumowskiej, autorki wielokrotnie nagradzanych „33 scen z życia” i głośnego „Sponsoringu”, to historia niemożliwej miłości księdza, osadzona w realiach katolickiej społeczności. Poruszająca opowieść o człowieku uwikłanym w intymny dramat.
 
Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) obejmuje nową parafię i organizuje ośrodek dla młodzieży niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem (w tej roli Mateusz Kościukiewicz) zmusi kapłana do zmierzenia się z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny.
 
W obsadzie - obok Andrzeja Chyry („Dług”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”) i Mateusza Kościukiewicza („Bejbi blues”, „Wszystko, co kocham”) - Maja Ostaszewska („Jack Strong”, „Katyń”, „Uwikłanie”), Łukasz Simlat („Wymyk”, „Lincz”, „Bez tajemnic”), Tomasz Schuchardt („Jesteś Bogiem”, „Miasto 44”) i Olgierd Łukaszewicz („Generał Nil”, „Katyń”). Autorem zdjęć, a równocześnie współscenarzystą, jest Michał Englert, laureat festiwalu Sundance za zdjęcia do filmu „Nieulotne” i FPFF w Gdyni za „33 sceny z życia”.
 
Światowa premiera filmu odbyła się w ramach Konkursu Głównego 63-go Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Obok „Tataraku” Andrzeja Wajdy i „Weisera” Wojciecha Marczewskiego to jedyny w ciągu ostatnich dwudziestu lat polski film, który znalazł uznanie w oczach selekcjonerów tego jednego z najważniejszych międzynarodowych festiwali. „W imię…” zostało nagrodzone prestiżową nagrodą Teddy Award którą wcześniej uhonorowano tak wybitnych i znaczących twórców jak Pedro Almodóvar, Tilda Swinton, Francois Ozon, Derek Jarman, Lukas Moodysson i Todd Haynes. Berlińska premiera filmu zakończyła się długą owacją na stojąco i obiła się szerokim echem na łamach międzynarodowej prasy.
 
Kolejny zagraniczny sukces „W imię…” to Nagroda Główna na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dortmund|Cologne 2013 (The International Feature Film Award), gdzie polska produkcja rywalizowała z ponad setką filmów z pięćdziesięciu krajów świata, z których do Konkursu Głównego trafiło zaledwie osiem. W uzasadnieniu nagrody dla „W imię…” doceniono obraz Szumowskiej za jego odwagę, wybitną grę aktorską oraz głębokie, humanistyczne przesłanie. „W imię…” zostało również uhonorowane Nagrodą Główną na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Mix Milano 2013 oraz Nagrodą dla Najlepszego Filmu Neisse Film Festival Zittau 2013, gdzie dodatkowo Andrzej Chyra otrzymał Nagrodę dla Najlepszego Aktora.
 
Film został sprzedany do szerokiej dystrybucji kinowej w ponad 25 krajach na całym świecie, w tym w USA. Wejdzie do kin na świecie we wrześniu.


Producentem „W imię…” jest firma MD4, film powstał w koprodukcji z Canal +.

 


***

 


Wyssała wampiryzm z krwią matki! - wideo-wywiad z Saoirse Ronan, gwiazdą horroru BYZANTIUM (2 sierpnia w kinach)

 


 


Jak wygląda życie nastolatki zamienionej w wampira? Czy nieśmiertelna istota może zakochać się w swojej ofierze? I co o takich związkach sądzi jej 200-letnia matka? – odpowiedzi na te pytania zna Saoirse Ronan, gwiazda „Byzantium” -€“ najnowszego horroru Neila Jordana. Zapraszamy do obejrzenia wideo-wywiadu z jedną z najpopularniejszych aktorek młodego pokolenia, mającą na koncie nominacje do najważniejszych nagród filmowych: Oscara, Złotego Globu i BAFTA.  

 


***

 


Drugim okiem

 

 

 

 

 

W tym tygodniu Chris K zmierzył się z zombie, które wyszły z książki na ekran. Oto jego werdykt.

 




 

 

 



Reżyseria: Marc Forster

Scenariusz: Matthew Michael Carnahan, Drew Goddard

Produkcja: USA, Malta

Czas trwania: 116 minut

Obsada:

Brad Pitt - Gerry Lane
Mireille Enos - Karin Lane
Daniella Kertesz - Segen
James Badge Dale - Kapitan Speke


„World War Z - zombie bez zębów”


Produkcja zakrojonej na szeroką skalę opowieści o globalnym starciu z żywymi trupami od samego początku trapiona była piętrzącymi się przeszkodami. Jak donosiły kolejne wieści z planu, wielokrotnie przekraczano zaplanowany budżet filmu, co więcej, w niedługo po ostatnim klapsie, wytwórnia zmuszona była ponownie wezwać Pitta i resztę ekipy na dokrętki materiału. Kłopotów ciąg dalszy stanowiło zakończenie filmu, przemontowywane niezliczoną ilość razy. Finalnym ciosem poniżej pasa dla fanów zombie stanowiła wiadomość, iż „World War Z” otrzyma kategorię wiekową PG-13, co innymi słowy oznaczało wszędobylską cenzurę oraz brak brutalnych ujęć bezpardonowo ukazujących przemoc. Film o zombie z Bradem Pittem bez choćby kropli czerwonej posoki na ekranie? To nie mogło się udać...A jednak „World War Z” wyszedł z tarapatów obronną, choć mocno nadgryzioną, ręką.

Gerry Lane (Brad Pitt) to oddany ojciec, który niedawno przeniósł się wraz z rodziną do Filadelfii. Nie przypuszcza on jednak, iż kolejny zwykły poranek okaże się początkiem ich walki o przetrwanie w mieście opanowanym przez krwiożercze hordy nieumarłych. Ze względu na swoją przeszłość zawodową, Gerry zostaje zwerbowany przez starego przyjaciela Thiery'ego (Fana Mokoena) do zbadania początków śmiercionośnej choroby. W zamian za pomoc, rodzina byłego pracownika ONZ ma zapewnione schronienie wśród wojska. Lane, wraz z wirusologiem, udaje się do Korei Południowej, by szukać odpowiedzi na pytania mogące ocalić ludzkość. Jak się ma jednak okazać, Gerry zmuszony będzie odwiedzić inne tereny celem poznania prawdy...

Film o mięsożernych zombie bez lejącej się na ekranie posoki ogląda się dość specyficznie. Po mniej i bardziej kultowych dziełach Romero, w których bez ogródek ukazywano kule rozpruwające ciała umarlaków przy akompaniamencie tryskającej posoki, obrazki z „World War Z” wyglądają niczym pocztówka dla bezzębnych małolatów. Owszem, parę scen zaskakuje swoją domniemaną brutalnością (vide szybka i bolesna amputacja ręki), jednak nieumarli wyglądają niczym stado worków wypełnionych piachem, przyjmujących pociski bez najmniejszego zadraśnięcia.

Duża zaleta filmu to spora dawka akcji serwowana z drobnymi przerwami niemalże do samego końca. „World War Z” zaczyna się od quasi-dokumentalnej sekwencji szybko przechodzącej w dynamiczny początek (pokazując środkowy palec powolnemu wprowadzeniu widza w meandry historii). Później zaś Gerry, w poszukiwaniu źródła pandemii, rzucany jest do różnych miejscówek, zahaczając o wspomnianą Koreę Płd., Izrael (Pitt pomykający w gustownej arafatce) oraz Wielką Brytanię. Rozmach produkcji, opowiadającej o zagrożeniu na skalę globalną, jest elementem bezprecedensowym w gatunku filmów o zombie. Z drugiej strony, właśnie ów rozmach powoduje wypranie „World War Z” z tak charakterystycznego klimatu zaszczucia na małej przestrzeni znanego choćby ze „Świtu żywych trupów” (obu). Ograniczony obszarowo supermarket z tej ostatniej produkcji zastąpiono zmieniającymi się niczym w kalejdoskopie krajami, w których ludzie masowo stawiają opór zagrożeniu. Z wyłączeniem końcowych scen mających miejsce w ciasnym laboratorium opanowanym przez nieumarłych w białych kitlach, film oparty jest na konwencji kina katastroficznego. Gdziekolwiek bowiem nie uda się Gerry, tam zaraz pojawiają się tarapaty, z których protagonista za wszelką cenę stara się wykaraskać, ratując przy okazji kogo się da (ot, dobry tata i jeszcze lepszy człowiek). Nic to, iż przed zjawieniem się Lane'a wszystko śmigało jak w zegarku. Gerry stanowi istny katalizator zdarzeń przyciągający kłopoty niczym lep na muchy. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby wsiadł na pokład samolotu...Chwileczkę, przecież taka scena też się w filmie znalazła...

Rozdmuchany w kampanii promocyjnej rozmach produkcji jest dość umowny. Pomimo iż pandemia obejmuje cały świat, w filmie mamy ukazany zaledwie wycinek globu w postaci krajów do których udaje się Gerry (do policzenia na palcach jednej obgryzionej przez zombiaka ręki). Cieszy za to ważna rola Polski, która jako jedyny kraj skutecznie przeciwstawiła się rozprzestrzenianiu zarazy...Żart. U nas nawet zombie by skądś ukradli i zaprzęgli do roboty za psie pieniądze. W filmie zaś o sytuacji w innych państwach wspomina się głównie w dialogach (ciekawy sposób na walkę z zagrożeniem znalazła Korea Północna, ghe, ghe), oferując jedynie krótkie przebłyski wydarzeń w końcówce seansu.

„World War Z” jawi się jako przedstawiciel kina katastroficznego wchodzącego w bezkrwawy romans z gatunkiem „zombie movies”, zatem by czerpać przyjemność z seansu, film należy zaakceptować wraz ze wszystkimi zaletami i przywarami tej pierwszej kinematograficznej odnogi. Stereotypowe postacie (wszystkowiedzący i potrafiący Gerry czy „śmiertelnie” ciamajdowaty naukowiec) i momentami naiwne rozwiązania fabularne (patrz: uzasadnienie budowy muru obronnego wokół Jerozolimy) równoważone są przez nieustanna akcję z udaną zmianą klimatu w końcówce (atmosfera napięcia). Parę scen to co prawda typowe hollywoodzkie efekciarstwo (wojsko rozbijające ostrzałem z powietrza zombie wdrapujące się na barykadę otaczająca stolicę Izraela), jednak w dynamicznej konwencji filmu współgrają z resztą naciąganych wydarzeń.

„World War Z” udanie sprawdza się jako letni blockbuster dla nastolatków oferujący lekką rozrywkę do szamanego popcornu. Brutalność jest głównie umowna (zapomnijcie o widoku krwi innej niż ta na koszulce Gerry'ego), tempo wydarzeń utrzymane zostało na wysokim poziomie kosztem scenariusza, niemniej sceny akcji imponują rozmachem (obrona Jerozolimy, akcja w samolocie). Trochę szkoda utraconego charakteru klasycznych dzieł Romero, który to lekko przebija się jedynie w wydarzeniach w laboratorium. Wtedy to pompująca adrenalinę do żył sekwencje ustępują miejsca kameralności, udanie budując napięcie i oferując zaskakującą zmianę klimatu.

Film o zombie z Pittem i bez krwi? Jeszcze z dekadę temu każdego, kto wypowiedziałby te słowa uznano by za cierpiącego na martwicę mózgu. Dzisiaj zaś takie przedsięwzięcie przynosi grube miliony zysku, również poprzez nieszczęsne ograniczenie kategorii wiekowej i w efekcie wypuszczenie filmu wykastrowanego z mięsistości i charakteru. Obejrzeć, rozerwać się, zapomnieć. Słaba siódemka z sentymentu do tematu zombie i za (stłamszony i umowny co prawda) rozmach.


Ogółem: 7=/10


W telegraficznym skrócie: Zombie + pandemia na skalę światową + Pitt i kategoria PG-13 = recepta na letni blockbuster; zero krwi, umowna brutalność i akcja na modłę kina katastroficznego; główny bohater przyciąga kłopoty z siłą magnesu, pakując w tarapaty wszystkich dookoła; czekamy na ponowne podjęcie tematu globalnej pandemii z kategorią R.

 

***

 

 

 

 

***

 

 


 

W kinach...

 

 

 

Jeździec znikąd / The Lone Ranger (2013)

 

 


 

 




Reżyseria: Gore Verbinski

Scenariusz: Justin Haythe, Ted Elliott

Produkcja: USA

Czas trwania: 149 minut

Obsada:

Johnny Depp - Tonto
Armie Hammer - John Reid
William Fichtner - Butch Cavendish
Tom Wilkinson - Cole

 


Nigdy nie zdejmuj maski – Tonto

 


Dawno, dawno w temu, w czasach piratów, niejaki Kapitan Jack Sparrow zapuścił się na tylko częściowo znane wody i spotkał czerwonoskórych. Wśród nich, zbałamucił najpiękniejszą z pięknych i przedłużył swój ród, po czym czmychnął na ocean przed gniewem ojca niewiasty – wodza plemienia Komanczów. Około stu lat później na świat przyszedł Tonto, który nie widział jeszcze, że los połączy go z pewną bladą twarzą. Tak mógłby wyglądać fikcyjny scenariusz ponieważ zespół Depp, Verbinski i Bruckheimmer zaserwowali nam Piratów z Karaibów z nakładką niczym z gier na Magnavox Odyssey, która dotyczy tym razem indian i kowbojów.

John Reid - pełen ideałów i wiary w siłę prawa prokurator z wielkiego miasta - powraca po latach do rodzinnej mieściny noszącej wszystko mówiacą nazwę Colby. Ma to miejsce akurat wtedy, gdy Butch Cavendush - łotr nad łotrami - ucieka z więziennego transportu. Brat Johna (Dan) jest Strażnikiem Teksasu i werbuje go do pościgu, który kończy się tragicznie. Wszyscy stróże prawa niestety giną, nawet główny bohater. Biały koń ma jednak inne plany i ściąga przyszłego herosa z powrotem na ziemski padół. Dzięki pomocy Tonto, Reid staje się Samotnym jeźdzcem, który wymierzy bandytom sprawiedliwość i odkryje spisek. W tle odbywa się rewolucja, czyli budowanie kolei, więc na gigantyczny pościg kolejowy możecie liczyć jak na starczą demencję.

Fabuła brzmi naciąganie? Dla nas na pewno, ale w Stanach Zjednoczonych Lone Ranger jest symbolem równym Kapitanowi Ameryce. Ikoniczna postać pierwszy raz pojawiła się w kulturze popularnej na falach radiowych w 1933 roku.  Potem, wskutek rosnącej popularności, powstała seria książek, kultowy serial telewizyjny, komiksy i filmy. Dla naszego poletka Konami w 1991 roku wydało nawet grę pt. The Lone Ranger (NES), w której zawarto aż trzy typy ujęcia rozgrywki - side-scrolling, rzut z góry jak w Metal Gear, a nawet „z oczu” bohatera. Stworzenie nowej wersji było tylko kwestią czasu, choć w tym przypadku nie obeszło się bez problemów. Termin realizacji był przesuwany kilka razy, ponieważ poziom widowiskowości wymagał zastrzyków gotówki. W obliczu zagrożenia dla projektu, Depp, Hammer, Verbinski i Bruckheimmer zrezygnowali (każdy) z 20% wynagrodzenia. Było warto, bo film jest dobry, ale niestety nie bardzo dobry.

To widziałem, tamto widziałem i to także – takie myśli krążyły mi po głowie przez cały film. Johnny Depp to indiańska wersja Kapitana Jacka Sparrowa, który raz po raz rzuca jednozdaniówkami. Armie Hammer stanowi idealistę, który będzie musiał reorganizować swoje poglądy na sprawiedliwość – zupełnie jak Will Turner. Zamiast morza mamy ląd. Zamiast statków i łodzi, konie oraz pociągi itd. Poza tym, co i rusz jesteśmy raczeni sytuacyjnymi żartami. Liczyłem na dawkę oryginalności jaką wstrzyknięto mi z ekranu podczas oglądania pirackiej trylogii czy Rango, a dostałem kawałek plastiku na ekran, który miał zmienić to co widzę. Nawet świetna charakteryzacja Deppa ma w sobie drobne elementy wyjęte z Jacka. A Hans Zimmer co kilka scen nawiązuje do muzyki z Piratów, ale nie stworzył kompozycji ocierającej się o jego wybitne poprzednie dokonania. Widać zbyt dużo projektów nie służy legendzie muzyki filmowej. Jedynie William Fichtner w końcu otrzymał szansę na wyjście z drugiego planu i pokazanie na co go stać. W jego interpretacji Cavendish jest kompletnie odpychającym świrem, który działa jak maszyna do zabijania. Co nastraja mnie pozytywnie, bo ma wcielić się w Shreddera w nowej wersji Wojowniczych Żółwi Ninja.

Verbinski przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu akcji, eksplozji i tempa. Jego rezurekcję kina pirackiego czy westernu w wersji animowanej uważam za jedne z najlepszych filmów rozrywkowych tego wieku. Tym razem, widz znów zalicza mnóstwo pościgów, strzelanin i wybuchów, przeplatanych żartami. Niestety przyjemność wizualną zaburzały mi nierówne efekty, za które odpowiadało Industrial Light & Magic, ale wspierane przez kilka dodatkowych firm. W Pacific Rim raz czy dwa zabolały mnie oczy od mało wiarygodnych scen „made in computer”, a tutaj zabrakło mi palców u rąk, by zliczyć wszystkie niedoróbki. Do samych zdjęć nie mam zastrzeżeń, bo ukazują pustynne tereny bardzo pięknie i wręcz hipnotyzująco.

Reasumując, w kinie bawiłem się dobrze – seans z napisami – ale nie tak jak się nastawiałem. Pastisz gatunku, połączony z hołdem dla filmów Johna Forda oraz pouczeniem dla napływowych Amerykanów, zapowiadał się wybitnie. W rzeczywistości poprzednie dzieła ekipy D.V.B. zapewniały tony rozrywki, a tutaj niemal jedynie powtórzono sprawdzone pomysły, zamiast znów przesunąć granicę i pokazać coś nowego - od razu przypomniały mi się ostatnie odsłony Call of Duty. Nie, przepraszam – forma napisów końcowych (po animacji z nazwiskami) stanowi chyba jedyny powiew świeżości. Wielka szkoda, bo potencjał był ogromny. Mam też nadzieję, że kolejnej części nie uświadczymy i Gore skupi się na jakimś kolejnym zakurzonym gatunku filmowym, w który tchnie nowe życie.
 

 

Ocena końcowa:

 

 

 

***




W tym tygodniu to wszystko. Do przeczytania...ale dopiero w środę, bo filmowy nurt znosi mnie na kilka dni do Kazimierza Dolnego na Festiwal Dwa Brzegi. Miłego oglądania!

Łukasz Kucharski Strona autora
cropper