Kącik filmowy #66
Wczoraj był dla mnie magiczny dzień – Kevin Smith rozpoczął prace nad filmem Tusk. Na efekt końcowy przyjdzie nam jeszcze poczekać. Cóż więc pozostaje? Oglądanie innych filmów, które tylko czekają na werdykt. Jednym z nich jest Trans. Zapraszam!
Wiadomości ze świata filmu
Nowy zawodnik
Filmowe pozycje spod znaku Street Fightera nie zdobyły wielu serc fanów. Nowa nadzieja w kolejnym projekcie zatytułowanym Street Fighter: Assassin's Fist. Fabuła skupi się na wczesnych latach kariery Ryu i Kena. Na fotelu reżysera zasiadł Joey Ansah, który dotychczasowo zajmował się choreografią walk. Ansah napisał również scenariusz przy współpracy z Christianem Howardem. Poniżej pierwszy rzut oka na kilka postaci oraz filmik o obsadzie.
***
Kane & Lynch kontratakują
Hollywood Reporter donosi, że Gerald Butler (300, Gamer) prowadzi pertraktacje dotyczące jego występu w filmie opartym na grze Kane & Lynch. Pierwsze pogłoski mówiły o zatrudnieniu Bruce'a Willisa oraz Jamiego Foxxa, ale na plotkach się skończyło. Podobno w rolę Lyncha mógłby wcielić się Vin Diesel - również otrzymał propozycję. Reżyserem adaptacji zostanie F. Gary Gray, który spotkał się już z Butlerem na planie Prawa zemsty (oby tym razem zakończenie było lepsze). A co Wy myślicie o takiej obsadzie?
***
Rodzinka powraca
Jedna z najbardziej postrzelonych familii w historii szykuje się do animowanego powrotu. Rodzina Adamsów, bo o niej mowa otrzyma nowe szaty. Za scenariusz odpowiadać będzie autorka historii do Gnijącej panny młodej, czyli Pamela Pettler. Na razie nie wiadomo kto użyczy głosów Gomezowi, Morticii, Festerowi, Lurchowi, Babci, Wednesday, Pugsley'owi. Całe szczęście, że zdecydowano się na animowaną wersję, bo nie widzę osób mogących zastąpić poniższą zgraję.
***
San Francisco à la Gotham
Fundacja Make a Wish ponownie zaskakuje. Pięcioletni Miles pragnie być superbohaterem. Jego niemezis to białaczka. Malec zgłosił się do fundacji – jego marzenie to przyjęcie imienia Batkid i walki ze złem. MaW wpadło na genialny pomysł – 15 listopada zmieni, na jeden dzień, San Francisco w Gotham City. Miles maj już zaplanowany cały dzień. Rozpocznie go od ratowania damy w opałach, potem powstrzyma napad i złapie porywacza. Oby tylko teraz ktoś wstawił filmik z tego wydarzenia do internetu.
***
W rękach fanów
SUPER SMASH WARS: A Link To The Hope
Łączenie uniwersów jest genialnym pomysłem i ten kto pierwszy wpadł na taki plan powinien otrzymać nagrodę (a nie pozew). W tym przypadku czeka Was Super Mario Bros. Zmiksowane z Gwiezdnymi Wojnami i Zeldą.
***
Back to the Future In Real Life
Ostatnio to Gandalf Szary wylądował w naszym świecie i był zadziwiony, że nikt go nie słucha. Teraz, bohaterowie Powrotu do przyszłości zaliczają wizytę poza srebrnym ekranem. Oto skutki.
***
Agents of Chaos
Rycerze z Gotham nie mają czasu na odpoczynek. Joker zapoczątkował modę na agentów chaosu, która podbija przestępczy świat.
***
Fate Lost Dream - Prologue Servant Killer
A oto i wietnamski fan film oparty na anime Fate. Napisy angielskie zaimplementowano więc można zrozumieć to i owo.
***
Modern Warfare Sunrise
Premiera Call of Duty: Ghost to przerwa od serii Modern Warfare. Fani jednak nie zapominają o jej istnieniu i składają hołd. Plus materiał zza kulis.
***
Cursed Edge Prog 1
Nadzieja na kontynuację filmu Dredd przygasa. Od czego są jednak fani. Oliver Hollingdale zrobił to czego Hollywood nie może.
***
Kino Świat prezentuje...
Lider Take That kolęduje z "Hobbitem" i... Dereszowską! Polski plakat gwiazdkowej animacji RATUJMY MIKOŁAJA (22 listopada w kinach)
22 listopada na ekrany kin wejdzie „Ratujmy Mikołaja” - ponadczasowa komedia gwiazdkowa dla całej rodziny, z mnóstwem świątecznych piosenek. Ich współautorem jest Mark Owen, jeden z liderów słynnego, wielokrotnie nagradzanego boysbandu Take That. W polskiej wersji animacji utwory skomponowane przez muzyka zaśpiewają Anna Dereszowska i Krzysztof Kowalewski.
Gdy zimny drań Emil Złoczyński uwięzi Mikołaja (Krzysztof Kowalewski), na Biegun Północny zawitają kłopoty, a Gwiazdka stanie pod znakiem zapytania, ostatnią nadzieją wszystkich dzieci na świecie zostanie sympatyczny elf Bernard. Jak poradzi sobie z największym wyzwaniem Świąt, przekonamy się 22 listopada, kiedy na nasze ekrany wejdzie ponadczasowa komedia gwiazdkowa - „Ratujmy Mikołaja”. W oryginalnej wersji filmu głosów użyczyli m.in. Martin Freeman, czyli Bilbo Baggins z megahitu „Hobbit: Niezwykła podróż”, legendy małego i dużego ekranu: Joan Collins - niezapomniana Alexis z „Dynastii”, Tim Curry - gwiazda musicalu „The Rocky Horror Picture Show” oraz Mark Owen, jeden z liderów zespołu Take That, który odpowiada również za aranż filmowych piosenek.
Zimny drań zakradł się na Biegun Północny, porwał Świętego Mikołaja i wziął do niewoli większość elfów. Złoczyńca pragnie poznać sekrety Mikołaja i zabrać magiczną kulę czasu, która umożliwia wręczenie prezentów dzieciom na całym świecie w jedną noc. Teraz losy Gwiazdki zależą od pechowego elfa Bernarda. Sposobem na powstrzymanie zła, naprawienie szkód, uratowanie Mikołaja i świąt Bożego Narodzenia jest ratunkowa misja w czasie, która wywoła całą masę zabawnych komplikacji. W pełnym przygód powrocie do przeszłości Bernardowi pomogą: dzielna elfka (Anna Dereszowska) i wesoły renifer-łakomczuch z latającego zastępu Świętego Mikołaja.
***
Trzy prestiżowe nagrody w zaledwie siedem dni! W IMIĘ... Szumowskiej ciągle nagradzane na świecie
Nie ma końca pasmo międzynarodowych sukcesów „W imię…” Małgośki Szumowskiej. W ostatnim tygodniu nagrodzona Srebrnymi Lwami historia niemożliwej miłości księdza z brawurową kreacją Andrzeja Chyry, która przyniosła mu tytuł najlepszego aktora 38. Gdynia â Festiwal Filmowy, otrzymała trzy kolejne nagrody na międzynarodowych imprezach. Polska produkcja triumfowała w sekcji „Woman in Cinema” w ramach ósmej edycji Ro-IFF (Romania International Film Festival), zdobyła specjalną nagrodę jury na 25. International Queer Film Festival w Hamburgu i wreszcie, na zakończenie 43. MFF Molodist w Kijowie, otrzymała statuetkę Sunny Bunny â drugą pod względem ważności na świecie, zaraz po berlińskiej Teddy Award, nagrodę dla produkcji poruszających tematykę LGBT.
Od chwili światowej premiery w elitarnym konkursie głównym Berlinale, obraz Szumowskiej otrzymał ponad 10 nagród na międzynarodowych festiwalach. Poza przychylnością widzów i krytyków, „W imię...” cieszy się wielkim zainteresowaniem zachodnich dystrybutorów. Film wszedł z sukcesem do kin w Wielkiej Brytanii i w USA, a pod koniec miesiąca planowana jest jego premiera we Francji, Izraelu i kolejnych osiemnastu krajach świata! Decyzją Europejskiej Akademii Filmowej obraz „W imię…” znalazł się też w elitarnym gronie 46 produkcji, które rywalizują o tegoroczne Europejskie Nagrody Filmowe.
Na polskich ekranach nowy obraz autorki „33 scen z życia” i głośnego „Sponsoringu” zagościł 20 września, debiutując na pierwszym miejscu krajowego box office’u. Od dnia premiery zobaczyło go już blisko 200 000 widzów.
Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) obejmuje nową parafię i organizuje ośrodek dla młodzieży niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem (w tej roli Mateusz Kościukiewicz) zmusi kapłana do zmierzenia się z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny.
Światowa premiera filmu odbyła się w ramach Konkursu Głównego 63-go Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Obok „Tataraku” Andrzeja Wajdy i „Weisera” Wojciecha Marczewskiego to jedyny w ciągu ostatnich dwudziestu lat polski film, który znalazł uznanie w oczach selekcjonerów tego jednego z najważniejszych międzynarodowych festiwali. „W imię…” zostało nagrodzone prestiżową nagrodą Teddy Award którą wcześniej uhonorowano tak wybitnych i znaczących twórców jak Pedro Almodóvar, Tilda Swinton, Francois Ozon, Derek Jarman, Lukas Moodysson i Todd Haynes. Berlińska premiera filmu zakończyła się długą owacją na stojąco i obiła się szerokim echem na łamach międzynarodowej prasy.
Kolejny zagraniczny sukces „W imię…” to Nagroda Główna na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dortmund|Cologne 2013 (The International Feature Film Award), gdzie polska produkcja rywalizowała z ponad setką filmów z pięćdziesięciu krajów świata, z których do Konkursu Głównego trafiło zaledwie osiem. W uzasadnieniu nagrody dla „W imię…” doceniono obraz Szumowskiej za jego odwagę, wybitną grę aktorską oraz głębokie, humanistyczne przesłanie. „W imię…” zostało również uhonorowane Nagrodą Główną na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Mix Milano 2013 oraz Nagrodą dla Najlepszego Filmu Neisse Film Festival Zittau 2013, gdzie dodatkowo Andrzej Chyra otrzymał Nagrodę dla Najlepszego Aktora. Jego rola została także doceniona przez jury 20. European Palic Film Festival, podczas którego zdobył specjalną nagrodę za „jedną z najlepszych i najodważniejszych kreacji w kinie europejskim ostatniej dekady”.
Pasmo festiwalowych sukcesów wieńczą laury 38. Gdynia Festiwalu Filmowego, gdzie „W imię…” uhonorowano aż trzema statuetkami: Srebrnych Lwów, nagrodą za Najlepszą Reżyserię dla Małgośki Szumowskiej oraz nagrodą za Najlepszą Pierwszoplanową Rolę Męską dla Andrzeja Chyry.
Ponadto decyzją Europejskiej Akademii Filmowej obraz „W imię…” znalazł się w elitarnym gronie 46 produkcji, które będą rywalizować o tegoroczne Europejskie Nagrody Filmowe.
Film został sprzedany do szerokiej dystrybucji kinowej w ponad 25 krajach na całym świecie, w tym w USA. Wejdzie do kin na świecie we wrześniu.
Producentem „W imię…” jest firma MD4, film powstał w koprodukcji z Canal +, a jego dystrybutorem jest firma Kino Świat.
***
„To pyszny filmowy koktajl!" Anna Przybylska odkrywa swoje wdzięki w komedii BILET NA KSIĘŻYC (w kinach od 8 listopada)
„Bilet na Księżyc” to pyszny filmowy koktajl, który będzie się świetnie oglądało.” â mówi Anna Przybylska. W nowej komedii Jacka Bromskiego, twórcy kinowych przebojów „U Pana Boga za piecem” i „U Pana Boga w ogródku”, piękna aktorka odważnie zagrała tancerkę erotyczną Roksanę. Jej spotkanie z głównymi bohaterami (Filip Pławiak i Mateusz Kościukiewicz) zainicjuje serię zaskakujących wydarzeń, a dla jednego z nich okaże się prawdziwą lekcją dorosłości.
„Ania Przybylska to samorodny talent. Pracowałem już z nią przy filmie „Kariera Nikosia Dyzmy”. Była fantastyczna, bardzo utalentowana i sprawna aktorsko. To niezwykle piękna kobieta. Pisząc postać Roksany, bez chwili zawahania pomyślałem o niej.” â mówi Jacek Bromski.
„Bardzo się cieszę, że miałem szansę zagrać z Anią Przybylską, która zbudowała fantastyczną postać i z którą genialnie się pracowało. Aż sam sobie zazdroszczę!” â wyznaje Filip Pławiak. „Pomijając to, że jest prześliczną kobietą, Ania to normalna, fajna dziewczyna, z którą się świetnie rozmawia i miło spędza czas. Ma genialne poczucie humoru oraz zero zdęcia i bufonady, którą często można spotkać w naszym show-biznesie.”
„Bilet na Księżyc” to pełna ciepła i humoru opowieść o młodości, przyjaźni i miłości w czasach, gdy człowiek stawiał pierwsze kroki na Księżycu, na ulicach stały saturatory, tranzystory pulsowały rock'n'rollem, a szczytem marzeń każdego krajowego fana motoryzacji był Fiat 125p. Filmowa podróż do lat sześćdziesiątych, barwnej epoki „dzieci kwiatów”, hipisów i bigbitu, uwodzi doborową obsadą, rozmachem scenograficznym oraz ścieżką dźwiękową, na której znalazło się ponad 40 przebojów takich wykonawców, jak The Animals, The Box Tops, The Turtles, The Fox, Mira Kubasińska i Breakout, Skaldowie, Alibababki, ABC i Halina Frąckowiak. Film trafi na nasze ekrany 8 listopada.
Rok 1969. Fascynujący się lotnictwem Adam (Filip Pławiak) zostaje powołany do wojska. Jednak, ku własnemu rozczarowaniu, dostaje przydział do służby w… Marynarce Wojennej. Z Antkiem (Mateusz Kościukiewicz), starszym bratem, wyruszają nad morze. Podczas kilkudniowej podróży przez Polskę odwiedzają starych znajomych i zawierają nowe znajomości. Antek - niepoprawny podrywacz i król nocnych lokali - chce przygotować nieśmiałego brata do życia. Jednak spotkanie z piękną i tajemniczą kobietą (Anna Przybylska) wywoła mnóstwo komplikacji w życiu Adama, inicjując serię zaskakujących wydarzeń.
„Bilet na Księżyc” pokazuje Polskę przełomu lat 60. i 70. w sposób, jakiego jeszcze na ekranach nie było. Jacek Bromski, który w komediach „U Pana Boga za piecem” i „U Pana Boga w ogródku” dowiódł swego talentu w humorystycznym portretowaniu niuansów naszej rzeczywistości, z rzadkim w polskim kinie rozmachem scenograficznym przywołuje świat studenckich potańcówek, autobusów „ogórków”, saturatorów, dancingów w modnych nocnych lokalach i wakacyjnych kurortów pełnych bananowej młodzieży. Równocześnie z przymrużeniem oka pokazuje absurdy rzeczywistości PRL. Wszystko to barwnie sfotografowane przez Michała Englerta, jednego z najzdolniejszych operatorów młodego pokolenia (nagroda festiwalu Sundance za „Nieulotne”) i okraszone potężną dawką kilkudziesięciu przebojów z końca lat 60. Podczas ostatniej edycji festiwalu filmowego w Gdyni „Bilet na Księżyc” znalazł się na drugim miejscu plebiscytu na najdłużej oklaskiwany obraz, a Jacek Bromski został uhonorowany Nagrodą za Najlepszy Scenariusz.
W obsadzie filmu: Anna Przybylska, która zaskakuje w odważnej roli pięknej striptizerki, laureat Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego i Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł Mateusz Kościukiewicz oraz utalentowany reprezentant młodego pokolenia aktorów Filip Pławiak. Wspiera ich doborowa ekipa doświadczonych kolegów, między innymi Łukasz Simlat, Andrzej Grabowski, Piotr Głowacki, Krzysztof Stroiński, Andrzej Chyra oraz rzesza młodych debiutantów.
Producentem „Biletu na Księżyc” jest Jacek Bromski, koproducentami filmu: Telewizja Polska SA, Telekomunikacja Polska, Studio Filmowe „Zebra”, Lightcraft Advertising Sp. z o.o., Zachodniopomorski Fundusz Filmowy „Pomerania Film”.
Film powstał dzięki współfinansowaniu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
***
Skarbiec zapowiedzi
Bycie ojcem nie jest łatwe. Bycie ojcem dla 533 dzieci jest...niemożliwe. Od czego jednak mamy magię kina.
***
Pingwiny powracają. Tym razem nie tańczą, nie śpiewają i nie surfują.
***
Film dokumentalny o słynnym komiksie Calvin & Hobbes. Którego autorem jest Bill Watterson.
***
Uroczy mężczyźni są niebezpieczni. Przykład? Bruno, który zmusza Evę do prostytucji.
***
Wall Street, Leonardo DiCaprio oraz Scorsese. Czego chcieć więcej?
***
Film o klockach LEGO? Czemu nie, o ile będzie dobry. Gry trzymają poziom, więc może i w tym przypadku się uda.
***
Magia rzadko trafia ostatnimi czasy na srebrny ekran. Może wariacja o Królu Midasie zdoła nas oczarować.
***
Podróże w czasie w wersji animowanej. Tylko Pan Peabody i Sherman mogą ocalić kontinuum.
***
Horror o rodzinie Parker, która hołduje starożytnym zyczajom.
***
Małe przypomnienie z głównej strony, czyli Nariko w wersji CGI.
***
Kolejna Policyjna opowieść i niezniszczalny Jackie Chan.
***
Podwożenie obcych mężczyzn może się źle skończyć. W szczególności, gdy są zbiegłymi więźniami.
***
Tyler Perry i jego wizja Gwiazdki. Tego filmu chyba nie obejrzę.
***
Opowieść o miłości i to tłumaczy wszystko.
***
Zabawy z duchami nigdy nie kończą się dobrze. Czy ludzie z filmów nie oglądają filmów?
***
Co bylibyście w stanie zrobić dla miłości? Główny bohater całkiem sporo.
***
Znów miłość. Tym razem w wykonaniu wampirów. To może być dłuuuga opowieść.
***
Biografia Cesara Chaveza człowieka, który wolał działać niż nie działać.
***
Udawanie kogoś kim się nie jest nie popłaca. Cóż, miłość jednak ogłupia, więc co tam.
***
Mały rzut oka na kontynuację Hobbita Petera Jacksona nie zaszkodzi chyba nikomu.
***
Podróż, która zmieni Wasze życie może rozpocząć się od wyprawy do szurniętych krewnych.
***
Drugim okiem
Kongres / The Congress (2013)
Reżyseria: Ari Folman
Scenariusz: Ari Folman
Produkcja: Belgia, Francja, Luksemburg, Niemcy, Polska, Izrael
Obsada:
Robin Wright - Robin Wright
Harvey Keitel - Al
Jon Hamm - Dylan Truliner (głos)
Paul Giamatti - Dr Barker
Narkotyczny sen szaleńca
Stanisław Lem to bodajże najbardziej rozpoznawalny polski pisarz książek o tematyce fantastyczno-naukowej, w swych dziełach poruszający tematy technologii i człowieczeństwa, zmuszające czytelnika do pewnych refleksji. O fakcie, iż autor był to nietuzinkowy, świadczy choćby jego dorobek artystyczny i wizje umieszczone na kartkach papieru, wyprzedzające swą kreatywnością epoki, w których tworzył Lem. Co ciekawe, książki poczytnego pisarza niejako umknęły machinie Hollywood, w której ostatnia ekranizacja twórczości Lema pt. „Solaris” powstała dobre 11(!) lat temu (2002r.). Obecnie do kin wchodzi nowa produkcja zatytułowana „Kongres”, będąca ciekawym mariażem tradycyjnego obrazu aktorskiego z techniką animacji rysunkowej. Czy śp. Lem może spać spokojnie czy grozi mu przewracanie się w grobie z powodu marnej jakości filmu opartego na jego twórczości?
W świecie przyszłości nie ma już miejsca na tradycyjnych aktorów. Większość artystów postanowiła poddać się procesowi zeskanowania, w wyniku którego graficy komputerowi są w stanie umieścić ich podobizny w każdej, choćby najbardziej wymagającej roli. Oczywiście w zamian za odsunięcie się w cień, gwiazdorzy otrzymują na konto pokaźną sumkę, sprzedając się niejako za pieniądze. Jedną z ostatnich aktorek przeciwnych wspomnianemu procederowi jest sama Robin Wright (grana przez... samą siebie), która jednak po wielu namowach swego agenta i wieloletniego przyjaciela, Ala (Harvey Keitel), postanawia poddać się cyfryzacji, żegnając się na zawsze z własną karierą. Paręnaście lat później, świat uległa kolejnym zmianom. By dostać się na teren studia filmowego, należy zażyć psychodeliczny środek, który zmienia percepcję i sposób postrzegania świata. Robin, nie mając innego wyjścia, aplikuje sobie wspomnianą substancję, by odbyć podróż o jakiej nigdy nie śniła...
Z dziełami Lema, na podstawie których powstał „Kongres” nie było mi dane się zaznajomić, zatem pozostaje mi ocenienie produkcji bez brzemienia ekranizacji, tj. jako tworu stricte filmowego. Wspomniany obraz składa się z dwóch części, mianowicie swoistego prologu ukazującego losy zapomnianej przez reżyserów aktorki oraz niemalże psychodelicznej podróży Robin spowodowanej wejściem w narkotyczny świat, w którym nie istnieją żadne zasady znane z realnej egzystencji. Niestety, pomimo fabularnie uzasadnionego przejścia z jednej rzeczywistości do drugiej, dwa różne artystycznie koncepty lekko się ze sobą gryzą, nie tylko ze względu na kontrast na linii film-animacja.
Pierwsza, znacznie krótsza część fabuły rozgrywająca się w niedalekiej przyszłości, stanowi ciekawą satyrę na obecne środowisko aktorów, reżyserów i twórców filmowych. Wright krytykowana jest za zły dobór ról, kaprysy typowe dla gwiazd oraz za samo starzenie się, na które żadna aktorka nie znalazła po dziś dzień skutecznego panaceum. Reżyser i scenarzysta „Kongresu” w udany sposób ukazuje skutki skanowania aktorów i obsadzania ich w dowolnych rolach, bez żadnych ograniczeń (melodramat niczym „Moda na sukces” w zasmażce politycznej? Proszę bardzo...). Wiadro pomyj zostaje również wylane w zabawny, żartobliwy i trafny sposób na momenty negocjacji kontraktów filmowych przez znane nazwiska, obejmujący klauzule na wszelkie możliwe okoliczności przyrody. Pomimo ciętego filmowego języka, aktorska część „Kongresu” ma również parę momentów dramatycznych, którym przoduje zabawna i wzruszająca mowa Ala skierowana do skanowanej Robin (istna rewelacja i żonglerka nastrojem). Gdy akcja przeskakuje o paręnaście lat naprzód, Wright staje przed wjazdem do studia filmowego, wciągając nosem małą fiolkę z tajemniczą substancją. W tym momencie klimat filmu zmienia się diametralnie, przechodząc w psychodeliczną animację...
Szczerze pisząc, o zaimplementowaniu w „Kongresie” wstawek rysunkowych dowiedziałem się na 5 minut przed seansem. Niestety, pomimo ciekawej i abstrakcyjnej wizji, ukazanej w narkotycznych majakach Wright, sekwencje animowane są zbyt rozwleczone, do tego wypełnione męczącymi motywami związanymi z kreacjami ludzkiego mózgu (wszak we własnej wyobraźni człowiek może przyjmować dowolny kształt, szybując przez przestworza z rękami uformowanymi w skrzydła czy odbywając stosunek w dziwacznych pląsach...). Fabuła, która była tak wyraźnie zarysowana w „ludzkim” prologu, w dalszej części filmu gubi swój wątek, racząc widza różnymi ruchomymi bohomazami mającymi pewnikiem dodać produkcji mazu artystycznego. Z drugiej strony, pomimo udziwnienia sekwencji animowanych, stanowią one jednak zobrazowanie zupełnego oderwania od rzeczywistości, w której nie ma żadnych granic. W dodatku surowa kreska (przywodząca na myśl kiepskie polskie kreskówki albo teledysk do piosenki „Lizak”) i surrealistyczne wizje stanowią idealne podwaliny pod zakończenie, które... zwala z nóg.
Dobry odbiór „Kongresu” uzależniony jest w dużej mierze od wrażliwości widza zarówno na wrażenia wizualne, jak i dźwiękowe. Film dużo zyskuje dzięki muzyce skomponowanej przez Maxa Richtera, z którym Ari Folman (reżyser i scenarzysta) miał już przyjemność współpracować podczas kręcenia wielokrotnie nagradzanego „Walcu z Baszirem”. Mocny wydźwięk końcówki, stanowiącej wszak motyw nieraz maglowany w produkcjach traktujących o zanurzaniu się w inną rzeczywistość (dla dobra czytelnika, nie będę rzucał oczywistymi tytułami), wprawia w osłupienie również dzięki podniosłej i wzruszającej kompozycji podkreślającej dramat rozgrywający się przed oczami widza.
Główna wada filmu to przekombinowana i wlekąca się w nieskończoność animowana część produkcji. Ciekawa i hipnotyzująca z początku zmiana koncepcji, szybko zaczyna nużyć, zatracając po drodze klarowność fabuły. W dodatku historia obiera zupełnie inny tor niźli wskazywałaby na to aktorska część „Kongresu”, co mocno zaskakuje (czy pozytywnie, zależy od gustu...). Oczywiście w kreskówkowej składowej filmu również pojawiają się prztyczki w nos filmowego businessu, ciekawe cameo zalicza także „Ostatni samuraj” o lśniących niczym wypolerowane kafelki ząbkach; niemniej zbyt duża część seansu upstrzona jest dziwacznymi wizjami przywodzącymi na myśl przygodę z grzybkami... halucynogennymi. Z pewnością dla niektórych wspomniane sceny mogą stanowić kopalnię ukrytych znaczeń i symboli(ki), dla mnie jednak są jedynie dziwacznymi wypełniaczami ni w ząb nie służącym rozwojowi fabuły.
Film taki jak „Kongres”, tj. zszyty z dwóch kompletnie różnych materiałów o gryzących się końcach, jest niezmiernie ciężko ocenić całościowo. Produkcja Folmana przypomina złe zestawienie dwóch ładnych kolorów – osobno robią wrażenie, jednak po połączeniu zbyt mocno rzuca się w oczy różnica między nimi. Sceny aktorskie stanowią trzeźwy i celny komentarz odnośnie obecnych praktyk w świecie filmu i przyszłości stojącej przed Fabryką Marzeń, sekwencje animowane zaś, pomimo ciekawej koncepcji, zbyt mocno odlatują w surrealizm i wizje niczym z umysłu naćpanego narkomana. Ogólnie jednak warto się zapoznać z najnowszą ekranizacją Lema, mając jednak na uwadze specyficzny charakter filmowego odpowiednika. Mimo wszystko znany pisarz nie miałby chyba powodów do nadmiernego krytycyzmu.
Ogółem: 7/10
W telegraficznym skrócie: odważne połączenie tradycyjnego filmu z animacją rysunkową; film oparty na twórczości Lema to istna psychodelia w pigułce; wciągająca część aktorska i nieco wydumana, surrealistyczna i przydługa animacja; film dużo zyskuje dzięki nastrojowej muzyce i powodującemu szczękopad zakończeniu.
***
***
Z nowości DVD/Blu-ray...
Trans / Trance (2013)
Reżyseria: Danny Boyle
Scenariusz: Joe Ahearne, John Hodge
Produkcja: Wielka Brytania
Czas trwania: 101 minut
Obsada:
James McAvoy - Simon
Vincent Cassel - Frank
Rosario Dawson - Elizabeth
Danny Sapani - Nate
Nie zgrywajcie bohatera
Dzieła sztuki stanowią fenomen jakiego nie jestem w stanie pojąć. Weźmy takie malarstwo. Obrazy wielkich mistrzów – najczęściej dostrzeżonych dopiero po śmierci, gdy za życia przymierali głodem – są tak naprawdę tylko farbami naniesionymi na płótno w nieprzypadkowy sposób. Nie są pokryte złotem, diamentami czy innymi cennymi kruszcami. Osiągają jednak zawrotne ceny na aukcjach. Licytowane sumy przekraczają pojęcie u zwykłych obywateli, którzy martwią się za co żyć. A licytujący zabijają się (dosłownie i w przenośni), aby zdobyć upragnione maleństwo. Dla przykładu, owoc pracy Rembrandta pt. Burza na jeziorze galilejskim (datowany na rok 1633) jest warty około 25 milionów...funtów. A przynajmniej taka wersja widnieje w scenariuszu najnowszego filmu Danny'ego Boyle'a.
Trans opowiada o udanym napadzie na dom aukcyjny, w którym znajduje się wyżej wymienione dzieło. Udanym, ponieważ obraz został skradziony. Problem w tym, że jeden z przestępców (ten, który go ukrył) oberwał w głowę od kompana (którego próbował wykiwać) i teraz cierpi na amnezję. Dobrzy koledzy, zamiast kulki w łeb, fundują mu bardziej...cywilizowaną terapię pod postacią seansów hipnotycznych. Przypadek sprawia, że Simon ląduje u bystrej, ponętnej i niezwykle przenikliwej Elizabeth. Terapeutka bardzo szybko rozgryza swojego pacjenta i pragnie pomóc. W dużym skrócie wygląda to tak, ale wszystko ma tutaj drugie dno. Dodatkowo, twórcy wodzą widza za nos, ponieważ w pewnym momencie nie wiemy już co jest prawdą, a co tylko obrazem z głowy danej postaci. Następuje również tak duże nagromadzenie wątków, możliwości i kombinacji, że z łatwością można się pogubić. Uwielbiam takie filmy, bo są niejednoznaczne i pozwalają widzowi na własną interpretację. A nawet po napisach końcowych można mieć jeszcze podejrzenia.
Wiele filmów i seriali traktowało już o pożyczaniu na wieczne oddanie dzieł sztuki. Juliusz Machulski opowiedział nam swoją wizję w przyzwoitym Vinci, a na małym ekranie zaśmiewaliśmy się z losów Upadłej Madonny z wielkim cycem van Klompa w 'Allo 'Allo!. Przykłady można by mnożyć i mnożyć. Danny Boyle potrafi opowiadać ograne historie w nowy, wciągający i nietuzinkowy sposób. Jego Slumdog. Milioner z ulicy (romans) zasłużył na Oskara i to nie jednego, a 127 godzin (dramat o przetrwaniu) przyprawiało o gęsią skórkę. Teraz skupił się na historii kryminalnej. Siłę napędową nie stanowią efektowne pościgi i walka z policją, a rozgrywka między postaciami. Elizabeth serwuje terapię nie tylko Simonowi, ale i innym członkom zespołu. Rozgrywka między bohaterami nabiera stopniowo na sile, by eksplodować w finale i ujawnić niejedną tajemnicę. Dialogi sprawnie posuwają fabułę do przodu i nie wydają się wymuszone, co nie jest łatwym osiągnięciem.
Główna trójka, czyli McAvoy, Dawson oraz Cassel są wiarygodni. Największe wyzwanie stało jednak przed tym pierwszym, bo musiał oddać różne stany umysłu swojego bohatera. A wahają się one niczym sinusoida. Rosario uczyniono bardzo ważną postacią, ale w niektórych momentach miałem wrażenie, iż nie wiedziała w którą stronę podążyć. W finale wynagradza to jednak niesamowita porcją emocji. Za to Vincent, tradycyjnie portretuje gangstera z drugim dnem, którego ciężko nie darzyć sympatią. W warstwie wizualnej, nie liczcie na fajerwerki. Głównym wyróżnikiem są silne kolory oraz przekrzywione kadry, mające podkreślać niestabilność bohaterów i pokręcenie ukazywanego świata. Bynajmniej ta oszczędność nie jest minusem. Widz ma do czynienia z filmem kryminalnym, a nie widowiskiem. Wielbiciele brutalności i golizny również znajdą coś dla siebie.
Trans zostaje trochę w tyle w obliczu poprzednich dokonań Boyle'a, ale nie zmienia to faktu, iż otrzymujemy solidną porcję kina kryminalnego. Przewidywalną, ale i tak satysfakcjonującą oraz niebanalną. Jeśli lubicie się pogłowić nad tym, o co chodzi i co jest prawdą, a co nie, to film dla Was. Oglądając go z domownikami, cały czas padały możliwe scenariusze i podobnie będzie w Waszym przypadku. Napięcie dawkowane jest w tak umiejętny sposób, że nuda Wam nie grozi.
Ocena końcowa:
***
W tym tygodniu to wszystko. Do przeczytania!
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych