Hyde Park: Gra/seria, w której spędziłeś najwięcej godzin...
Pogoda nareszcie robi się znośna, za kilka dni kalendarzowa wiosna, za lekko ponad tydzień wracamy do czasu letniego - wiosna pełną gębą. No a jak wiosna, to ruszamy w teren, mniej grania, rzadziej wracamy do ulubionych serii... No właśnie, czy tak faktycznie jest? W tym tygodniu pytamy o to, z jaką grą/seriami spędziliście (czy wciąż spędzacie) najwięcej czasu. Udanego weekendu!
Roger: Zaczynamy kolejną końcówkę. Wiecie, pizza, browar i siedzenie całodobowe w redakcji z obowiązkowymi głupawkami w stanach skrajnego wyczerpania. HIV w tym miesiącu wyjechał na urlop, więc spóźnił praktycznie wszystko, co miał do spóźnienia. Drżę, bo w dzień oddania numeru do drukarni ma oddać recenzję czwartego Flatouta. Jeśli numer wyjdzie z opóźnieniem, wiecie co z nim zrobić ;). Wysyp gier zapowiada nam srogie siedzenie po nocach w najbliższych dniach, bo kolejny numer pęka w szwach zarówno pod względem publicystyki, jak i recenzji. Jest grubo, ale nie ma co narzekać, bo gry na początku roku wychodzą naprawdę świetnie. Zwłaszcza jeśli ktoś jest fanem szeroko pojętej japońszczyzny.
Co ciekawe nie wszyscy w redakcji są zgodni co do Zeldy, że zasługuje ona na pełną dychę. Dawno już nie było tak, by recenzji jakiejś produkcji towarzyszyły aż cztery 3-groszówki z krótkimi opiniami redaktorów. Z drugiej strony pokazuje to, że Switcha na premierę kupiło u nas naprawdę sporo osób i doniesienia o tym, że konsola naprawdę nieźle się sprzedaje, raczej nie mijają się z prawdą. Tym bardziej że Nintendo podwaja produkcję. Zamiast planowanych 8 milionów sztuk firma hydraulika zamierza dostarczyć ich 16.
Pytanie tygodnia: Jakbym miał obstawiać serię, to pewnie będzie to Pro Evo, które na przestrzeni lat zabrało mi setki, jak nie tysiące godzin.
Wojtek: Dzień dobry! Pisząc tego HP, za chwilę dodaję ostatnią wiadomość na portal w tym tygodniu i wyruszam ponownie zwiedzać Andromedę. Tekst pojawi się na portalu już wkrótce, ale aktualnie nie mogę za wiele powiedzieć.
Mogę natomiast skomentować losowanie Ligi Mistrzów, bo jest… Bardzo dobrze. Bayern spotyka Real Madryt i możemy liczyć na dwa bardzo ładne spotkania. Rywal? Prawdopodobnie najtrudniejszy, jednak jeśli chce się podnieść puchar, to trzeba radzić sobie z każdym przeciwnikiem. W zasadzie na tym etapie nie ma już słabych drużyn… No może prawie, ale na pewno każda może zaskoczyć.
W sumie kwiecień zapowiada się naprawdę dobrze pod względem piłki nożnej – zerknijcie na kalendarze zespołów, które grają w standardzie „trzech dni” i ciągle pojawiają się szlagiery. Będzie moc! W przypadku gier też trudno narzekać, ale ja najbardziej czekam na Persona 5. Żałowałem odrobinę, że w ubiegłym roku nie importowałem płytki z Japonii, ale i tak miałbym problem z wygospodarowaniem czasu.
Pytanie tygodnia jest tym razem wyjątkowo proste. Gra? Final Fantasy XV! Ile ja czasu spędziłem na rozwijaniu bohaterów… Czyste piękno. Seria? To w sumie również FF! :)
Rozbo: Za oknem wiosna, a ja walczę z choróbskiem. Na tyle wrednym, że przez pierwsze 2 doby dosłownie zwaliło mnie z nóg. Próbowałem robić coś na laptopie, pograć w nową Zeldę, obejrzeć jakiś film... za każdym razem kończyło się zjazdem. Na szczęście jest już lepiej, więc mogę przynajmniej napisać Hyde Park. Po szalonym początku roku coraz bardziej da się odczuć w branży pewne spowolnienie. Wydawcy wreszcie wystrzelali się z największych hitów. W kwietniu z ważniejszych tytułów można wymienić Personę 5 i trzeciego Snipera: Ghost Warrior. Maj to głównie Prey i Injustice 2. Na tle tego, co działo się w lutym i marcu, można powiedzieć – sezon ogórkowy. To będzie doskonały moment na nadrobienie tych wszystkich gier, które właśnie wyszły, a że większość to w jakimś stopniu sandboksy lub przynajmniej gry na kilkadziesiąt godzin, to, cóż... łatwo nie będzie. Tymczasem nadal zachwycam się nową Zeldą. Muszę przyznać, że po pierwszym wysypie dziesiątek dla Breath of the Wild byłem sceptyczny. A potem zacząłem grać i po prostu się zakochałem. Magia – to słowo, które najlepiej oddaje charakter tej produkcji. I jest to magia na wielu płaszczyznach: designu, oprawy, stylistyki, muzyki itd. BotW potrafi wywołać autentyczne uczucie przeżywania przygody, gdzie zapominasz o mechanizmach rządzących sztucznie wykreowanym światem. Dzieje się tak dlatego, że nowa Zelda po prostu na każdym kroku zaskakuje i nie pozwala graczowi wyrobić sobie nawyków. Póki co – gra roku, może nawet gra generacji. A czy wspomniałem o tym, że gram... na Wii U – sprzęcie ułomnym, skazanym obecnie na zapomnienie? Tak... Nintendo jest wielkie, bez dwóch zdań. Jeśli kiedykolwiek wahaliście się, czy kupić sprzęt dla jednej gry (obojętnie czy wspomniane Wii U, czy Switch), to teraz jest odpowiedni moment na wyzbycie się tych wątpliwości.
Pytanie tygodnia: Destiny – obecnie jest to ok. 700-800 godzin. Żadna inna gra nie pochłonęła mnie tak bardzo jak produkcja Bungie.
Perez: Redakcyjne testy Switcha wyszło bardzo pozytywnie. Tym razem bardziej kameralnie i w mniejszym składzie, ale zabawa była przednia. Dowiedzieliśmy się, że lizanie kartridża nie popłaca (co za dziwny posmak), a na dodatek te „maluchy” są na tyle mocne, że niestraszna im kąpiel w szklance z colą. A gdy dorzucić do tego szczoteczkę do zębów w butelce whisky, telefon Moniki udający czujkę z Horizona (nie pytajcie, co się z nim stało) i przeprawę po Warszawie z Ukraińcem, będącym kierowcą Ubera – całkiem rześki wieczór. Ów gość swoją drogą okazał się bardzo ogarniętym człowiekiem, który od kilkunastu miesięcy mieszka w Polsce, uczy się, pracuje, ściągnął do nas swoją dziewczynę i planuje kupić mieszkanie. Bardzo pozytywnie nastawiony do wszystkiego.
Tydzień, tradycyjnie, minął ekspresowo. W redakcji do środy „walka” z odpaleniem PPE po liftingu, a w międzyczasie ogarnianie numeru PE, który zamykamy tuż po weekendzie. Będzie obszerny test Switcha, masa recenzji (nie wiem, skąd Roger te wszystkie gry bierze), trochę o 9. generacji konsol, dużo publicystyki – ogólnie 100 stron wypchane po brzegi. A wieczorami udało się powalczyć w Horizonie i przetestować nową Zeldę. Ten pierwszy tytuł świetny – niby nic odkrywczego, ale jeśli ja mam syndrom „jeszcze jednego questa”, to znaczy, że jest dobrze. Zelda – ma coś w sobie, ale pewnie jeszcze trochę mi zajmie, aby to wszystko ogarnąć, bo jest tego multum (w czym zresztą utwierdził mnie Komodo w swojej recenzji, którą miałem okazję przeczytać; swoją drogą tylu 3-groszówek dawno nie było). A sam Switch – kurczę, może być nieźle. Gram na TV, czas zawijać się do łóżka, to jeszcze na chwilę biorę konsolę i kolejne pół godziny grania wpada. Tradycyjnie jednak wszystko rozbije się o gry.
Pytanie tygodnia: Z pojedynczych gier trudno powiedzieć - zagrywałem się w Wiedźmina, w Cywilizację, ale to tak po 100h. Jeśli zaś chodzi o serię, to bezdyskusyjnie Football Manager (wcześniej jako Championship Manager). Obecnie Steam z 6 ostatnich lat pokazuje blisko 500h, a gdybym dorzucił jeszcze kolejne 10 lat wstecz... Aż strach liczyć.
Igor: Początek roku zdecydowanie nie jest łaskawy dla naszych portfeli, o czym przekonała się spora część graczy na całym świecie. Mnie jednak na razie omija szał na Zeldę, Horizon, Niera, Nioh i inne tego typu gry. Zamiast tego nadrabiam zaległości. Dzięki nieocenionemu Wojtkowi mogę ograć kilka fajnych gier z tej generacji, na które nie zawsze wydałbym premierowe 250 złoty, a jeśli już, to wolę poczekać na edycję GOTY. Na pierwszy ogień idzie Final Fantasy XV, w które wkręciłem się niezmiernie.
Trochę nawiązując do ubiegłotygodniowego tematu HP, cieszy mnie, że FF XV ma spory otwarty świat, jednak widać trochę to, że ktoś nie miał pomysłu na zadania poboczne. Ale mimo wszystko je robię. Dlaczego? W sumie sam nie wiem, ale jak otwieram jakąś piaskownicę, to po prostu mam taki nawyk i natręctwo, że muszę zrobić w nim 100% zawartości. Wiecie, wszystkie ważne znajdźki, misje, posterunki i inne bzdury. Trochę się to wiąże z dzisiejszym pytaniem, na które odpowiem tak...
Pytanie tygodnia: Pojedyncza gra, z którą spędziłem najwięcej godzin, to bez wątpienia Mount & Blade (sandbox ostateczny), choć tutaj bym się wahał czy jest to "jedynka", czy Warband. Zaczynałem obie odsłony po 5-10 razy i prawie zawsze licznik wskazywał mi ponad 1000 growych dni, co przelicza się na chorą liczbę godzin.
Jeśli zaś chodzi o serię... to nie jestem pewien. czy Crash nie przebiłby M&B. W oryginalną trylogię, CTR-a i nieliczne późniejsze odsłony grałem po 20 razy i wciąż mi mało. Od kiedy mam PSX (rok 2000 chyba) regularnie ogrywałem Crasha od początku do końca. Crash 3 to pierwsza gra w jaką grałem ever, Crash 2 to pierwszy tytuł jaki wymasterowałem na 100%, zaś CTR to jedyna gra, którą odważyłbym się publicznie speedrunować. Ba, w Crash Team Racing wciąż robię sobie zawody z jednym z przyjaciół. Czasami mam wrażenie, że nasze akcje byłyby hitem internetu. Ostatnie trzy zakręty, nadrabiam spore straty, walka trwa do ostatniej milisekundy, jeden wyprzedza drugiego jak na dramatycznym filmie. Bach... oboje wykręcamy dokładnie identyczny czas.
Alexy78: Czas – czy istnieje? Są teorie, że nie ma czegoś takiego, a ludzie go wymyślili tylko i wyłącznie po to, by opisywać i “katalogować” permanentne procesy zmian, jakie zachodzą w każdej komórce czy atomie wszechświata. Czy da się zaginać czasoprzestrzeń – tak, wystarczy "jedynie" spowolnić lub przyspieszyć fizyczne procesy przemian siebie (np. spowolnić ruch w atomach) lub otaczającego wszechświata albo wskoczyć do czarnej dziury… luz. Na pewno jednak mamy wpływ na to, jak odczuwamy przemijanie – i tutaj zaczynają się już "szopki". Bo jako gracze niejednokrotnie czasoprzestrzeń zagięliśmy, zaczynając grać o 20.00 wieczorem i po 20 minutach stwierdzając, że jest 3.00 nad ranem*…
Pytanie tygodnia: Takim tytułem spośród wielu, ale jednak wyróżniającym się dla mnie, jest Elite Dangerous. Regularnie zaginam czasoprzestrzeń zarówno w grze, poruszając się między układami i wewnątrz galaktyki, przekraczając prędkość światła (jeden z niewielu aspektów odbiegających od znanych nam zasad fizyki w grze), ale i w rzeczywistości, kiedy pojawia się efekt opisany przeze mnie na wstępie. Tak jak przy innych tytułach jestem zainteresowany, ile czasu rzeczywistego mi już pochłonęły, tak tutaj generalnie jest to bez znaczenia – grając w Elite, naturalnym dla mnie stało się spędzanie czasu w alternatywnej rzeczywistości. Nie zdarzyło mi się jeszcze - będąc przez blisko 30 lat graczem - nigdy takie podejście do gry, aby niemalże czymś „normalnym” było regularne jej uruchamianie i spędzanie beztrosko czasu w „innym wymiarze”. Tak jak kiedyś, kończąc tytuł 50h, uważałem to za konkretny wynik albo spędzając przy Wiedźminie ponad 150h (z dodatkami), byłem pod wrażeniem – tak w ogóle nie wiem, jak się ustosunkować do wartości, jaką mi platforma Steam obecnie pokazuje, a informującej o kawałku życia, jaki poświęciłem na ED… Czy ponad 630h** powinno mi coś powiedzieć? Czy fakt, że pisząc te słowa w piątek, wiem, że w weekend min 5-6h (najprawdopodobniej kosztem snu) na kolejne cele w kosmosie poświęcę - powinien mi coś zasugerować? Wolę nie odpowiadać. Tłumaczyć się także nie będę. Średnio wychodzi przez 8 miesięcy po 2,5h dziennie… koszmarne statystyki, jak tak teraz liczę. To tytuł, w który zainwestowałem porządny HOTAS (hands on throttle and stick), a ostatnio trackIR 5 – przynajmniej wiem, że te inwestycje nie zostaną zmarnowane. Prawie miesiąc non-stop przed monitorem(!)… Inne tytuły, które w tzw. międzyczasie ogrywam, stały się przerywnikami i oddechem tylko temu służącym, by do Elite wrócić. Fantastyczny Horizon, Dishonered 2, Titanfall 2, a niebawem Nier… to przerywniki – świetne gry, ale jednak – przerywniki względem hegemona mojego wolnego czasu, jakim stał się Elite właśnie.
Żeby było ciekawiej – wciąż jeszcze „wielkiej trójcy” w grze nie posiadam – brakuje mi jeszcze jednego statku imperium do kompletu – „Imperial Cutter” i to na tym celu się obecnie koncentruję – myślę, że do miesiąca już będzie dane mi nim latać i kolejne misje realizować (np. power play), w tym czasie ma wyjść już dodatek „multicrew” pozwalający realizować misje i walki w kilka osób na jednym pokładzie statku - zawsze "coś". Muszę chętnie zauważyć, że kontakt z naprawdę świetnymi kolegami z PPE przy tym tytule ma niebagatelny wpływ na to, że ciągle znajduję motywację do latania – dziś umówieni jesteśmy na wspólne walki w „Conflict Zone’ach” dla przykładu. Pozdrawiam stąd Komanderów Dr_Zgona, Giovanne i Małpę :).
PS Wiele osób grających w Elite, a mi znanych, spędziło przy tym tytule ponad 1000h i nadal grają, więc pozostaje mi się pocieszyć, że nie jestem "najgorszy".
*mała dygresja – dokładnie odwrotnie, jak przy zabawie z dziećmi, kiedy po 3 godzinach radosnych harców patrzysz na zegarek, a minęło dopiero 20 min… ;P
** rodzina, zwierzęta ani rośliny z powodu czasu spędzonego przy grze nie ucierpiały – ew. powstałe szkody ponosi jedynie zainteresowany w postaci np. częstego niewyspania, nadużywania kawy czy bolącego kręgosłupa.
Rayos: Ostatnie 2 tygodnie minęły mi pod znakiem Switcha. Tak cioram w wolnych chwilach w Zeldę i inne gry, że nie mam absolutnie na nic czasu i nawet zapomniałem o zeszłotygodniowym Hyde Parku. A dziś rano zauważyłem dość pokaźną warstwę kurzu na pozostałych konsolach… Nie kupujcie Zeldy BotW, bo to silniej uzależnia niż narkotyk.
Czuć nadchodzącą wiosnę, panny chodzą w coraz przyjemniejszych dla oka strojach, ptaszki ćwierkają, słońce świeci w okno z rana i uniemożliwia grę na TV, więc ze Switchem trzeba iść do klopa… Dammit, znowu mówię o konsoli Nintendo! A skoro wiosna, to pora na jakąś pracę nad sobą, co by się w lecie nie wstydzić bebecha. Siłownia, treningi, mała dietka (pisze Rayos, pijąc piwko, przegryzając pizzą), te sprawy. Czy się uda? Pewnie nie. Bo po co ćwiczyć, kiedy można grać w Zeldę? Arrghh!
Czy kolekcjonujecie gry? Sam siebie nazywam kolekcjonerem, ale ostatnio wyprzedałem na oko 50-60 gier na różne platformy. Serce mi krwawiło przy każdym jednym sprzedanym pudełku. Co prawda nadal mam 200+ gier i w sumie podchodzę do aspektu sprzedaży już dość obojętnie, ale wiem, że jak mi znowu coś odbije, to przywrócę kolekcję do wcześniejszego stanu rzeczy. W sumie to już zacząłem sprawdzać oferty w sieci…
Pytanie tygodnia: Może niektórych zdziwię, ale nie, nie Zeldy czy Mariany, czy nawet Pokemony, a… seria Monster Hunter. Począwszy od moich strasznie skromnych i lamerskich początków w Monster Hunter Freedom na PSP, idąc przez bardziej wyrafinowane sukcesy w Monster Hunter Freedom 2, kończąc na ukończeniu wszystkich questów w Unite, na samych odsłonach na PSP straciłem z grubsza 300 godzin. Potem przyszły części na 3DS-a, 3 Ultimate i 4 Ultimate, na które poszło mi kolejne jakieś 200, może trochę więcej i dołożyłem jeszcze kilkanaście godzin w 3 Ultimate HD na Wii U i wiecie co? Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej w świecie Monster Huntera.
Sposób, w jaki gra wymaga od gracza skupienia i precyzji, by przetrwać i zwyciężyć walkę z ogromnym stworem o niesamowitym designie, jest niezwykle rajcujący. Nieustający grindfest, gdzie praktycznie z każdą kolejną walką ze znaną już bestią dochodzisz do perfekcji i doskonale wiesz, co i jak robić, by w możliwie efektowny i efektywny sposób ją pokonać jest niemierzalnie satysfakcjonujący.
A gdy już wygrindujesz potrzebne przedmioty do stworzenia nowej, silniejszej broni, nowego, silniejszego pancerza, to wiesz, że nie tylko ulepszył się Twój sprzęt. Ulepszył się przede wszystkim Twój skill, na którym powinieneś polegać najbardziej. A kiedy umrzesz? Cóż, wiesz doskonale, że to tylko i wyłącznie Twoja wina (albo skopanych hitboxów Plesiotha w starszych odsłonach gry) i następnym razem powinieneś się bardziej postarać. Tutaj nawet porażka satysfakcjonuje i zachęca do dalszej gry. Monster Hunter to niesamowita seria gier i nie dziwi mnie, że tak wiele innych firm próbuje, czasem lepiej, czasem gorzej kopiować pomysły Capcomu.
Senix: Życie jest najdłuższą serią w jaką gram od ponad 30 lat. Jest to najlepsza gra wyścigowa, w której trzeba się zmierzyć w wyścig szczurów. Jest to też najlepszy RPG, w którym trzeba siebie samego „level upować”. A do tego dochodzi najlepszy horror, w którym nieraz trzeba się zmierzyć z najgorszym koszmarem, którym jest stres.
A jeżeli chodzi o gry, to ostatnio dużo czasu spędziłem w Final Fantasy XV, blisko 80h, a teraz wyczekuję DLC, w którym pierwsze skrzypce będzie grał Gladio. Dodatkowo Nier Automata zajmuje obecnie każdą moją wolną chwilę. Taro z Platinium Games stworzyli dość specyficzną grę, która wciąga, a licznik wybił mi już ponad 30h, w których ciągle coś mnie zaskakuje i trudno mi wystawić stałą ocenę tej grze.
Pamiętam też z lat dzieciństwa, że dużo czasu spędziłem w Gran Turismo 1 i 2. Zdobywanie licencji, wygrywanie wyścigów, tuningowanie samochodów czy samo odblokowywanie tras i fur zajmowało wiele czasu. Moto Racer też ukradł mi wiele godzin, grając z kolegą bez karty pamięci przez dwa bite miesiące. Podobnie było w przypadku Tekkena 3. Pobudka o 6 rano, telefon do Wojciecha (kolega z osiedla) i granie do wieczora. Kurde, robię się sentymentalny na starość, ale brakuje mi tych lat beztroski. Przypominam sobie też, że bodajże Resident Evil 3: Nemesis skończyłem ponad 30 razy, a pierwszego MGSa dokładnie 24 razy. Jednak to były gry, które będę miło wspominał aż do emerytury.
Jednak jest jedna seria, która wciąga mnie najbardziej i nie napiszę tutaj nic odkrywczego, bo wiecie, że uwielbiam Final Fantasy. Ile ogólnie godzin straciłem na tym uniwersum? Szczerze, to nie mam bladego pojęcia. Można by powiedzieć, że liczona byłaby w miesiącach. Przy takim FF8 to licznik mi się zatrzymał. Przy niechlubnej trzynastce straciłem 160h, ale najgorsze w tym jest to, że grałem w nią tylko dla tego, aby stworzyć poradnik, o który dawno temu prosił mnie Adikon. Wszystko szło dobrze, do dnia, kiedy miałem wrzucić tekst, a tu stary laptop stwierdził, że musi się zrypać. Wszystkie tabelki poszły się [cenzura] i już mi się nie chciało od nowa wszystkiego sprawdzać.
Dlatego najwięcej czasu spędziłem na pewno przy serii Final Fantasy, a jeżeli miałbym wymienić jedna grę, to zdecydowanie Tekken z numerem 3 w tytule.
Przeczytaj również
Komentarze (122)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych