Recenzja komiksu - Batman: Detective Comics: Ikar - narkotykowy odlot w Gotham
Nowy Detective Comics tworzony pod szyldem „The New 52” miał swoje lepsze i gorsze momenty. Teraz przyszedł czas na tom szósty, który skupia się na tytułowym "Ikarze", niebezpiecznym narkotyku, który trafia na ulice Gotham. Jak wypada starcie Gacka z nowym zagrożeniem?
Tym razem pierwsze skrzypce gra wschodnie wybrzeże Gotham, gdzie Bruce Wayne wraz z przyjaciółką Eleną Aguilą chcą wspólnymi siłami pomóc zamieszkującej tam biedocie i wsadzić niemałe pieniądze w modernizację opanowanego przez gangi narkotykowe regionu. Oczywiście są osoby, które mają zupełnie inne plany co do tego terenu, a gdy pewnego dnia Bruce znajduje pod drzwiami swojej rezydencji ciało Eleny, sprawa nabiera bardzo osobistego charakteru.
Niestety Bruce jest też jednym z podejrzanych o zabójstwo dziewczyny, a śledztwo przeciwko niemu prowadzi sam Harvey Bullock. Genialnie nakreślony i z chęcią zobaczyłbym aroganckiego glinę w kolejnych albumach. Z racji tego, że cała akcja dzieje się w czasie wydarzeń serii "Wieczny Batman", Gordon przebywa w tym czasie w więzieniu, więc to właśnie Bullock wychodzi na pierwszy plan. Równolegle do działań policji Batman działa na własną rękę, co powoli prowadzi do odkrywania kolejnych kart zagadkowej śmierci Eleny powiązanej z nowym narkotykiem zbierającym śmiertelne żniwo na ulicach Gotham. Rywalizacja pomiędzy Batmanem i Bullockiem zmierzająca do wykrycia sprawcy morderstwa to chyba najlepszy wątek Ikara. Bo fabuła nie jest jakoś specjalnie wybitna. Można wręcz napisać, że jest po prostu przyzwoita i po lekturze z pewnością nie zapadnie Wam na długo w pamięć.
Z drugiej strony cieszy fakt, że scenarzyści dali nam odpocząć od superzłoczyńców. Tym razem Batman mierzy się przede wszystkim ze zwykłymi łotrami. To detektywistyczna opowieść, w której Gacek nie używa nawet zbyt wielu efekciarskich gadżetów, dzięki czemu cała intryga przypomina klasyczne historie z Batmanem z lat 90. Mroczny Rycerz mierzy się choćby z wojownikiem sumo, gangsterami na motorach czy niejakim Kałamarnicą, bossem trzęsącym podziemiem, który wrzuca swoje ofiary na pożarcie właśnie wielkiej kałamarnicy. Szkoda, że klimat śledztwa i badania poszlak pod sam koniec ustępuje miejsca nieco sztampowej zadymie, bo trochę psuje to odbiór całości. Ponarzekam też na postacie drugoplanowe - poza Bullockiem ciężko powiedzieć coś pozytywnego choćby o córce Eleny, której dramat nie wzbudza w czytelniku większych emocji.
Złego słowa nie mogę za to powiedzieć o kresce. Komiks wygląda nowocześnie, a jednocześnie często nawiązuje do klasycznych wzorców. Rysunki Francisa Manapula robią robotę i po prostu chce się je oglądać. Kolorystyka i styl mają w sobie coś z orientu, co nadaje tylko całości dodatkowego smaczku. Zachwycają większe kadry, które są szczegółowe i zmuszają do zatrzymania się na dłużej na stronach i czerpania przyjemności z wyłapywania różnych elementów.
Tom 6 kończy historia, która pokazuje swoiste narodziny Calendar Mana - klimatyczna i dość intrygująca. Brian Buccellato i Francis Manpul, duet znany choćby z serii „Flash”, spisał się więc przyzwoicie. Nie jest to komiks, który zrywa czepki z głów, ale spokojne tempo pierwszej części opowieści może się podobać. W drugiej połowie historia popada w niepotrzebne schematy, ale mnie osobiście cieszy fakt, że mogliśmy odpocząć od przebierańców i dostaliśmy niezły kryminał.
Scenariusz: Brian Buccellato, Francis Manapul
Rysunki: Francis Manapul
Liczba stron: 176
Format: 170x260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Cena z okładki: 75 zł
Atuty
- Odpoczynek od przebierańców
- Kryminalna otoczka
- Rywalizacja Bullocka z Batmanem
- Rysunki
Wady
- Postacie drugoplanowe
- Z czasem historia popada w schematy
Przyzwoita historia kryminalna w starym stylu, która pod koniec niepotrzebnie zmienia się w rozpierduchę. Cieszy fakt, że mogliśmy odpocząć od przebierańców i efekciarskich gadżetów Batmana.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych