Hyde Park: Najlepszy żart na prima aprilis, który wymyśliłeś lub którego padłeś ofiarą...
Cóż za piękna sobota się szykuje! W całym kraju słonecznie, temperatury ok. 20 stopni, aż chyba grilla odkurzę ;). No a na dodatek dzisiaj ten wyjątkowy dzień, kiedy wszelkie żarty uchodzą płazem, bo zawsze wybronimy się hasłem "prima aprilis!". Stąd też dzisiaj nie pytamy o tematy growe, a właśnie o 1 kwietnia i Wasze historie, których byliście uczestnikami. Udanego weekendu!
Wojtek: Cześć! Przetrwaliśmy marzec i teraz nadciągają kolejne grube premiery. Na pewno nie będziemy się nudzić, ale szczerze mówiąc najbardziej czekam na maj… Oj, będzie znowu się działo. Mimo wszystko teraz w spokoju gram w Personę i cieszę się z tego okresu – tak sporo mocnego, japońskiego mięska… Długo czekaliśmy na ten moment.
Kwiecień to również emocje na boiskach. Widzieliście rozpiskę spotkań? Wszystkie ligi wchodzą w decydujący moment, a w dodatku powróci Liga Mistrzów. Na pewno nie będziemy narzekać na nudę…
Pisząc te słowa, jestem świeżo po oficjalnej zapowiedzi Destiny 2. Jak jest? OK. Bez rewelacji aktualnie, ale na pewno cieszy mnie pełna lokalizacja dwójki. Już pierwsza część powinna dostać przynajmniej polskie napisy. Tak to na pewno będę obserwował informacje i czekał na kolejne konkrety.
Co do pytania tygodnia, to… Nienawidzę tego dnia. Jeszcze za młodu nigdy nie miałem okazji nikogo jakoś mocniej wkręcać, a sam obserwowałem durne „wkręty” znajomych. Teraz na szczęście pierwszy wypada w sobotę, to przynajmniej nie będę musiał się męczyć z filtrowaniem informacji! ;).
Perez: Przeklinam Pocztę Polską. Rozumiem wszystko – że przesyłek dużo, że płacą mało, ale finalnie obrywają m.in. takie ekipy jak nasza. Po wejściu nowego numeru nie ma opcji, żeby nie wpadło ileś maili z cyklu „prenumerata nie doszła”. Mnie pozostaje wtedy jedynie przeprosić i liczyć, że będzie lepiej, chociaż jak wynikło z ostatniej rozmowy z Pocztą - „przesyłek jest tak dużo, że opóźnienia lub zagubienia mogą się zdarzyć”. Nieistotny deklarowany czas dostaw; nieważne, że nas za te przesyłki skasują; bez znaczenia, że przy przesyłkach nierejestrowanych (listy zwykłe) można sobie co najwyżej skargę złożyć. Nieraz Czytelnicy sugerują priorytety lub polecone – byłbym za, gdyby nie fakt, że w ciągu roku ceny wzrosły kosmicznie. Dzisiaj priorytet to 3,20, polecony 5,20, polecony priorytet 6,80. Cena brutto numeru w prenumeracie to 8,25, a gdyby jeszcze odliczyć koszt jego wytworzenia (redakcja + druk)... Nie chcę przynudzać, bo tak naprawdę Was, Czytelników, mało takie coś obchodzi (co absolutnie rozumiem), bo chcecie mieć po prostu numer w skrzynce i to nie po 3 dniach od wejścia do kiosków. Będziemy coś nad tym myśleć, ale ogólnie ciężki temat.
Kupowania auta odcinek kolejny. Wyskoczyliśmy z Romkiem i Rogerem do Radomia, bo znalazłem tam kilka modeli fury, która mnie interesuje. 5 sztuk, ceny niemal identyczne, przebiegi podobne, a... każda inna. Romek, jak zobaczył jedną sztukę, to się złapał za głowę, twierdząc, że te 120 tys., które niby ma przejechane, to może miała z 5 lat temu, bo jego auto tej samej marki, lepiej wygląda, mając przejechane znacznie więcej. Jeden egzemplarz mi podpasywał, pojechałem 2 dni później. Auto na stację kontroli i powtórka z rozrywki. Jak to ujął gość, który sprawdzał samochód „proszę pana, sprawdzam tych aut setki i jeśli to ma mieć 130 000 przebiegu, to albo ja się nie znam, albo ktoś tu pana robi w konia”. Z natury jestem cierpliwy i wyrozumiały, ale jednak w rozmowach z handlarzami czasami nie wyrabiam. Proste pytania („a skąd ten przebieg”, „a czemu tu było malowane”, „a co to za wgniecenie”) kwitowanie najczęściej „powiem panu, że nie wiem, taki przyprowadziłem” potrafią wyprowadzić z równowagi.
Dobra, starczy marudzenia. Mamy piękną sobotę, zaraz biorę się za ogarnięcie ogródka (całe 150 mkw., ale, o zgrozo, nawet dosypanie kory i dosiewanie trawy potrafi sprawić niezłą frajdę), a później przygotowania na urodzinowego grilla (same urodziny 30 marca, nie że 1 kwietnia :)). Ktoś chętny? ;). Udanego weekendu!
Pytanie tygodnia: Nie wiem, co mną kieruje, że wymyślam pytania, na które samemu ciężko mi odpowiedzieć. Prima aprilis to w sumie fajny dzień, kiedy chyba największy wyczyn to umiejętność odpowiedniego sortowania pojawiających się informacji. Gdyby jednak podać konkretny przykład... Ze 2 lata temu, moja starsza córka, mając 3 lata, rozkminiła już, co to jest prima aprilis i rano przy śniadaniu na talerz podrzuciła mi... swojego pluszaka. Ja oczywiście zupełnie „nieświadomy” już brałem się za widelec, a tu nagle „tata, prima aprilis, uważaj, bo się pomylisz”. Taa, wiem, nuda, ale frajda młodej bezcenna, a "uważaj, bo się pomylisz" tego dnia usłyszałem jeszcze ze 20 razy.
JaMaJ: I znowu tydzień zapieprzu! Kiedy pod koniec znalazłem w końcu czas, żeby odpalić Battlefielda, to okazało się, że... skończył mi się PlayStation Plus. Bieda straszna z tym płaceniem za możliwość grania online, ale cóż zrobić - takie czasy. Karty kredytowej nie mam podpiętej, paypal nie chciał się aktywować, a i konta PS nie mam polskiego, żeby na miejscu kupić zdrapkę, więc musiałem się trochę nagimnastykować. Kredytówki nie podpinam, bo miałem podpiętą za czasów PS3 i kończyło się na tym, że kupowałem gry na promocji, a nawet ani razu ich nie później nie odpalałem. Wystarczy mi teraz to, że w szufladzie mam co najmniej 3 nieodpalone gry, nie mówiąc już o tych, które chciałbym/muszę skończyć, ani o tych, które nabyć zamierzam. A napalony w sumie najbardziej jestem na Dark Souls 3, tylko czekam aż wyjdzie na płycie wersja ze wszystkimi dodatkami. Nigdy w Soulsy nie wsiąkłem, za to pochłonął mnie Bloodborne, który jest jedną z najlepszych gier na PS4. Zacząć od "trójki" będzie git (jestem przyzwyczajony do bloodborne'owej dynamiki) czy jednak są tu weterani serii, którzy polecają zacząć od początku?
Pytanie tygodnia: Mało brakowało, a najlepszym prima aprilisowym żartem byłby mój własny syn! Mówiłem żonie: "Wyczekaj, dasz radę, nie ma gdzie się spieszyć!", ale nie - musiała urodzić 30 marca, klątwa jedna (żartuję oczywiście - była bardzo dzielna, kochana). A tak bardzo chciałem sobie robić jaja z syna, który urodziłby się 1 kwietnia. I potem te żarty w przyszłości, kiedy ktoś by go pytał:
- Kiedy się urodziłeś?
- 1 kwietnia.
- Żartujesz?!
Teraz jego urodziny obchodzimy parę dni przed 1 kwietnia, ale i tak jest śmiesznie ;).
Igor: Niestety przez małą pomyłkę nie było mnie w ostatnim Hyde Parku, ale na szczęście teraz wróciłem i znów zasypię was informacjami, które nikogo nie obchodzą. A może jednak? Przede wszystkim BeatCop to rewelacyjna gra i już niebawem pojawi się na PPE moja recenzja tego tytułu. Świetny klimat, mnóstwo gagów i zajebiaszcze teksty - to taka esencja w kilku słowach. Ponadto aktualnie ogrywam z kolegą Heavy Rain (po raz 5 do platyny) i stwierdzam, że im częściej poznaję tę historię, im dłużej siedzę w tym ponurym świecie, tym bardziej zaczynam nie znosić tej produkcji. Takie luki, głupotki fabularne i drętwota jaka w tym jest aż poraża. I rozumiem, że to rok 2010, ale w podobnym czasie L.A Noir lepiej wyrażało emocje. No i ta scena "łóżkowa" w hotelu... będę miał z tym koszmary. I żeby nie było, że jestem hejterem czy ignorantem. To naprawdę fajna gra, ambitna, ale jednak widać, że ma sporo niedopatrzeń. Oby Detroit było lepsze.
Pytanie tygodnia: Opowiem wam najlepszy i najgorszy żart. Chociaż czapek z głów wam nie zerwą. W gimnazjum w ten magiczny dzień zamieniliśmy się z inną klasą na lekcje i my poszliśmy na fizykę oni na matematykę. Zanim nauczyciele się skapnęli, minęło z 15 minut. Po odkręceniu sytuacji, nasz matematyk (swoją drogą najlepszy nauczyciel jakiego znam) kazał nam usiąść i w ramach zemsty napisać kartkówkę... wszyscy się zlękli i wyjęli kartki. Zaczęli pisać, co podyktował i w sumie tylko ja z kolegą siedzieliśmy uśmiechnięci, bo widzieliśmy ten błysk w jego oku, oczekując na hasło "dobra, żartowałem". Szałowe, co nie...
A najgorszy... koleżanka wmówiła mi, że jej kotek, którego miałem adoptować, został uduszony przez swoją mamusię... No... no... śmieszne, nie ma co...
Alexy78: Czym jest „Endgame” w danej grze? Nie mam na myśli napisów końcowych, ale moment, w którym wiemy, że po jej wyłączeniu, nie planujemy do niej powrócić? Czy to moment znudzenia, czy moment, w którym uświadomiliśmy sobie, że już nic więcej nie osiągniemy, bo już nic nie ma? Moment, w którym się poddaliśmy lub taki, który nas w danym tytule definitywnie zirytował. Myślę, że każdy z nas zaznał takiego doświadczenia, niemniej chciałem tylko napomknąć, że jest to również powiązane z tym, czego w grach szukamy i to patrząc z szerszej perspektywy. Czy gramy, goniąc fabułę, czy gramy, delektując się danym momentem i sytuacją w jakiej gra nas umieściła? I w ten sposób dochodzę do wniosku, że najlepsze gry to takie, które statusu Endgame nie osiągają - może mało oryginalne, ale gry nastawione na przeżywanie możliwie świadome każdego momentu, są najlepsze. Poczucie, że gracz nie chce, by dana gra się kończyła – jak z dobrą książką, kiedy żal nam przewracać kolejne strony. Na szczęście są takie gry na rynku, wystarczy się rozejrzeć. Gry bez finalnego bossa, bez finalnego rozstrzygnięcia - za to tytuły, które przy każdym podejściu potrafią dostarczyć masy wrażeń. Oczywiście dla każdego gracza może być to coś innego – dla jedno jazda na koniu w Wiedźminie 3 (nie jednorożcu dla jasności ;)), dla innego prowadzenie ciężarówki w Euro Track Simulator, dla kogoś Fifa czy jakieś masterowane wyścigi – dla mnie w ostatnim czasie jest to Elite Dangerous, które tak chętnie na blogach opisuję – to jest tytuł niezawierający końca rozgrywki – i całe dla mnie szczęście. Pewnie jak wszystko w życiu – kiedyś mi się znudzi, chociaż tak samo myślałem kilka miesięcy temu, a jednak wciąż nowe cele znajduję – tym razem „power play”, a potem eksploracja. Tymczasem ten weekend chcę już definitywnie Horizon ZD poświęcić…oby.
Odpowiadając na pytanie tygodnia muszę przytoczyć pewną sytuację, w którą za młodu wkręciła mnie siostra – będąc nieprzytomnym po przebudzeniu w okolicach godziny 7.00 (sobota albo niedziela) rano poinformowała mnie, że wcześniej był mój dobry kumpel i prosił, bym bardzo pilnie go odwiedził, bo coś wyjątkowego chce mi szybko pokazać, rzekomo był zaaferowany i w ogóle zastanawiałem się, co za cuda się stały, może jakiś fajny wypad z rana itp. (a chodziliśmy wtedy na starą fabrykę papieru, która była pilnowana przez ochronę, emocji co niemiara). Ubrałem się szybko i udałem się do jego domu (jakieś 800 m) – pobiegłem w klapkach, spodniach z dresu i coś wrzuciłem na górę – generalnie w łachmanach biegłem przez osiedle. Dotarłem do celu, dzwonię… nic, a że to kumpel z którym nie raz się bawiłem, rodziców znałem, podobnie jak ich ogród – dawaj przez płot przeszedłem szybko, idę – pukam do drzwi i nic, idę na tył domu – nic. Pukam do okien (7.30 rankiem) – nic. W końcu sprawa pilna i arcyważna, więc widząc uchylone okno piwnicy…. wchodzę. Coś mi nie pasowało (a w okolicach roku 1990 nie było telefonów komórkowych, więc komunikacja była utrudniona), ale co tam – znają mnie.
No i wszedłem – kolega zaspany, jego ojciec także, w piżamach - patrzą na mnie, ja na nich i wszyscy się dziwimy o co chodzi… myśleli, że złodziej (dobrze, że najpierw pytali, potem by bili) - wszystko się dobrze skończyło, dopiero oni mi uświadomili, że jest prima aprilis, a ja padłem ofiarą okrutnego żartu siostry. Do tej pory nie udało mi się stosownie zemścić…
Psyko: Dzisiaj krótka piłka, bo przyjście potomka wkroczyło w okres za piętnaście dwunasta, więc rozumiecie. Sortuję ubranka, pieluchy i w ogóle cyrk na kółkach. Że niby będzie dobrze? Powtarzam to we łbie jak mantrę, ale i tak ze strachu dygoczą mi się szkity. Osrany jestem jak Sony przez zapowiedzią Project Scorpio ;).
Chwilę o grach. Cisnę ostatnio głównie w Mass Effect: Andromeda i pomijając wiadra pomyj wylewanych w sieci na mimikę i facjaty postaci godne manekinów, to jest naprawdę zacna gra. Może nie na poziomie z wszech miar zasłużonych poprzedników, ale BioWare Montreal złożyło wciągający i obszerny tytuł. Polecam. Co jeszcze? Monika pożyczyła mi Uncharted 4 i tu odbiłem się od ściany jak nawalony imprezowicz od bramki w klubie. Może narażę się wielu z Was, ale przygodny Nathana to dla mnie niezbyt ambitna wariacja na temat wojaży Indiany, przeładowana dłużyznami i upstrzona słabiutkim strzelaniem. Celownik pływa, pukawki są chyba na kapiszony, no i satysfakcja z perforowania kolejnych przydupasów przy konkurencji jakby żadna. Życzenia śmierci i teksty o mojej starej ślijcie do Rogera.
Odpowiedź na pytanie: Jak jutro urodzi mi się syn, to będzie najlepszy prima aprilisowy „żart w moim życiu”. A tak ogólnie to standardowo wylanie komuś wiadra wody na łeb. Lepsze akcję odstawiało się (i odstawia) po pijaku, ale o tym wstyd pisać.
Przeczytaj również
Komentarze (39)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych