Recenzja "Oblivion Song". Nowa komiksowa seria ojca The Walking Dead
Robert Kirkman porzuca zombie. Choć w "Oblivion Song" – nowej serii, która właśnie zadebiutowała na świecie i w Polsce – mutanty zamieszkujące tytułową otchłań również są śmiertelnie niebezpieczne, to z kolejnej stworzonej przez amerykańskiego scenarzystę wersji ponurej rzeczywistości da się uciec na zawołanie. Do cywilizowanego świata. Czy na pewno jednak lepszego i bezpieczniejszego?
Na wstępie warto pochwalić polskiego wydawcę czyli Non Stop Comics. Podczas gdy w kwietniu na amerykańskie półki trafi drugi numer zeszytowego wydania "Pieśni Otchłani", my dostajemy już teraz pierwszy tom, składający się z kilku takich odcinków. Kirkman zapewnia, że w tym razem zamierza podkręcić tempo narracji i czytelnicy nie będą musieli przesadnie długo czekać, by poznać odpowiedzi na nurtujące pytania oraz pojawienie się kolejnych. I faktycznie – cel rysujący się przed bohaterem w finale owego pierwszego zeszytu, pod koniec tomu jest już przeszłością. A na horyzoncie – a nawet bliżej – widać nowe zagrożenie.
Otchłań objawiła się na Ziemi 10 lat temu w skutek niespotykanej anomalii i heros Nathan Cole od tego czasu uporczywie ją odwiedza. W naszej rzeczywistości część Filadelfii zamieniła się, zabierając tysiące istnień, w wyjałowione pustkowie. Wystarczy jednak w obrębie odgrodzonego terenu wywołać wibracje o odpowiedniej częstotliwości, by przenieść się tam, gdzie trafił wycinek miasta. Do nieprzyjaznego wymiaru gdzie nadal mogą być żywi ludzie. Rząd postawił na nich krzyżyk wraz z budową otaczającego pustkowie i pełniącego rolę pomnika muru. Cole nie chce dać za wygraną i mimo kłód, rzucanych pod nogi przez otoczenie, szuka ocalałych. Na początku bohater wydaje się ryzykować życiem w mającym personalny wymiar, ale szczytnym celu. Okazuje się jednak, że podpychającego go do działania uczucie w rzeczywistości może być znacznie mniej szlachetne. I być może on w ogóle nie jest żadnym bohaterem?
Odwiedzanie otchłani zdaje się być dla Cole'a aktem desperacji jak i fascynacji. Ta działa jak narkotyk, wyraźnie pociągając tak samo fascynuje czytelnika. W pewnym momencie postacie rozmawiają o tytułowej pieśni – jedynej pozytywnej rzeczy, którą z traumatycznych przeżyć w innym wymiarze zapamiętał jeden z wyciągniętych przez Cole'a. Składa się nań szum odgłosów nieznanego świat i choć oczywistym jest, że nigdy nie usłyszymy jej na kartach komiksu, to Kirkman zdaje się podkreślać jej rolę w scenariuszu. Wycieczki po otchłani bywają seriami niemych kadrów dających mnóstwo czasu na wyobrażanie sobie jej brzmienia. Komiks wypada doskonale również ze względu na kreskę Lorenzo de Felliciego oraz kolory nakładane przez Annalisę Leoni. Rysunki zdobiące strony są realistyczne, ale zachowują jednocześnie komiksowy sznyt, nie próbując ścigać się z wiernością fotografii. Ilustratorowi świetnie idzie również powoływanie do życia dziwacznych stworów – bardziej kreatywnych, niż standardowe w science-fiction czy postapokalipsie, zmutowane wersje znanych gatunków. Z kolei pastelowe barwy dominujące podczas odwiedzin w otchłani – łagodne i spokojne –ciekawie kontrastują jej drapieżnością i paradoksalnie odróżniają ten świat od znanego nam – nieco bardziej szarego i standardowego.
Patrząc na ludzi uratowanych z paszczy otchłani mam wrażenie, że Kirkman stworzył dwie płaszczyzny do pokazywania ludzkiej psychiki. Ze świata zombie w "Żywych Trupach" nie dało się uciec – jedynie dostosować. W "Oblivion Song" z horroru można wyrwać się z powrotem, ale czy aby na pewno ludzie zdani na tyle lat walki o przetrwanie, są w stanie wpasować się ponownie w społeczeństwo? I czy nowym początkiem, nawet w tak nieprzyjaznym środowisku, można się faktycznie cieszyć i potraktować go jak drugą szansę od Boga? Mam wrażenie, że w tym komiksie Kirkman będzie w stanie zderzyć stan psychiki podobny do tego u wyniszczonych bohaterów "The Walking Dead" z psychiką tych wiodących standardowe życie. Tych, którzy tragedię trafiających do otchłani siłą rzeczy traktują jak kolejną transportową katastrofę. I zamykających pamięć o być może wciąż żywych w niemym pomniku. To dla mnie najbardziej wartościowy zabieg stylistyczny w "Oblivion Song", a dla utalentowanego amerykańskiego scenarzysty na pewno będzie to platforma do jeszcze skuteczniejszego emocjonalnego drenowania swoich bohaterów. Bo na mocne zarysowanie w serii takich wątków wskazują postacie towarzyszy Cole'a: Duncana i Bridget.
Niewyjaśnione pojawienie się otchłani na początku wydawało mi się naciągane, ale z czasem i ten aspekt nabiera rumieńców i geneza może zostać ciekawie wytłumaczona. Była to w zasadzie jedyna, rzucająca się w oczy wada, ale jak widać i ją scenarzysta zdołał mi wybić z głowy po zakończeniu lektury tomu. Kirkman to biznesowy fenomenem i ciekaw jestem czy "Pieśń Otchłani" stanie się aż tak popularne jak "The Walking Dead". Ja zapewnia, że warto zacząć się wsłuchiwać w jej brzmienie.
Oblivion Song. Pieśń Otchłani - tom 1
- Scenariusz: Robert Kirkman
- Rysnki: Lorenzo De Felici
- Oprawa: miękka
- Liczba stron: 144
- Cena z okładki: 44 zł
- Wydawca: Non Stop Comics
Atuty
- Fakt obecności dwóch wymiarów
- Dobre tempo narracji
- Bohater nie tak nieskazitelny
- Kreska oraz kolornictwo
Wady
- Niektóre bliskie kadry bywają nieczytelne
Nie samym zombie człowiek żyje. Bardzo solidne science-fiction i intrygujący wstęp do nowej serii.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych