Trzy dni Kondora – recenzja serialu. Sam przeciw CIA
Znów nie mają pomysłu, więc sięgają po klasykę i przerabiają na serial: pomyślałem sobie, gdy – przyznam, że trochę z zaskoczenia – dowiedziałem się o Trzech dniach Kondora. Produkcję tę oparto na książce Jamesa Grady’ego i filmie Sydneya Pollacka; na marginesie, wciąż świetnym, jak masa innych z lat 70. ubiegłego wieku. Efekt jest bardzo wciągający.
Punkt wyjścia jest bardzo podobny. Oto jest sobie specjalny oddział CIA zajmujący się wyszukiwaniem potencjalnych terrorystów zanim dokonają oni zamachu. Pracuje w nim Joe Turner, zdolny analityk, autor ważnego algorytmu pozwalającego na realizację wspomnianego celu. Pewnego dnia w biurze pojawiają się zabójcy, a Joe jest jedynym, któremu udaje się ujść z życiem. Rozpoczyna się polowanie.
Dużym atutem serialu jest na pewno to, że fabuła rozkręca się bardzo szybko i autentycznie wciąga. Twórcy uaktualnili oczywiście sprawy, którymi się zajmują, więc w tym przypadku dotyczą one kwestii terroryzmu, bezpieczeństwa, szpiegowania (także własnych obywateli), etc. Jest tu trochę może niezbyt wnikliwych, ale pożądanych w takiej produkcji rozważań, zastanawiających się chociażby, jak w ogóle walczyć z wrogiem, który jest chaotyczny, nie działa w znanym systemie, tylko – chcąc go zniszczyć – poza nim, z przeciwnikiem, którego się po prostu nie rozumie. I nie zapomina się tu o przypomnieniu, że Zachód w dużym stopniu odpowiada za pojawienie się islamskiego terroryzmu w obecnej postaci. To także bardzo ciekawy portret wysokich rangą agentów CIA, którzy na pewnym poziomie, tak naprawdę niczym nie różnią się od tych, z którymi walczą: są takimi samymi fanatykami. To, w jaki sposób są w stanie uargumentować najokropniejsze rzeczy, które robią, jak bardzo pewność, że wiedzą wszystko najlepiej, więc nie ma dla nich ograniczeń jest zarówno fascynujące, jak i – znaczenie bardziej – przerażające. Wszystko to utrzymane jest w dobrym tempie i w klimacie bardzo mocno przypominającym Homeland oraz 24 godziny. A to seriale, na których warto się wzorować (chociaż nie we wszystkim).
Trochę gorzej wypadają bohaterowie. Chyba przez to, że w trakcie pędzącej do przodu na złamanie karku akcji, nie ma aż tyle miejsca, by ich porządnie zarysować. Aczkolwiek twórcy próbują to robić, chociażby poprzez pojawiające się tu i ówdzie flashbacki, które pomagają nieco zrozumieć zachowanie postaci. Największy problem mam niestety z samym Turnerem, który w wykonaniu Maxa Ironsa jest dość mdły, a niekiedy wręcz antypatyczny. Trochę trudno było mi kibicować temu gościowi. Także jego relacja z Kathy Hale jest bardzo średnio napisana, zwłaszcza, że twórcy zdecydowali się skorzystać z najbardziej oczywistych tropów. Choć, żeby być uczciwym trzeba przyznać, że nie wszystko w tej relacji (jak również samym serialu) da się tak łatwo przewidzieć). Z drugiej strony Robert Redford i Faye Dunaway przed kilkudziesięciu laty zawiesili poprzeczkę – zarówno samego aktorstwa, jak i chemii między nimi – tak wysoko, że próba doskoczenia do niej od początku skazana była na niepowodzenie. Najlepszy z całej stawki aktorskiej bez wątpienia jest William Hurt, jako Bob Partridge, który wychował i wyszkolił Turnera. Ale to nie jest żadne zaskoczenie, bo to znakomity aktor. Bardzo fajnie jest też zobaczyć znów na ekranie Brendana Frasera, który stworzył bardzo nieoczywistą i intrygującą postać.
Trzy dni Kondora zawierają w sobie, ale to chyba nic dziwnego, trochę naciąganych elementów, zwłaszcza biorąc pod uwagę kwestie psychologiczne postaci. Ale i tak jest ich o wiele mniej, niż można by się było spodziewać, a do tego co jakiś czas twórcy zdają się to zauważać i starają się jakoś skomentować. Do tego akcja pędzi do przodu tak szybko, że niekiedy nie ma czasu zwrócić na to uwagi. Najbardziej można narzekać w sumie na ostatni odcinek. Po pierwsze, zakończenie historii jest strasznie szybkie i następuje trochę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po drugie, twórcy popełniają ten sam błąd, co osoby odpowiedzialne za Homeland w pierwszym sezonie: nie idą za ciosem i wycofują się w pół kroku przed czymś bardzo odważnym. Mimo to Trzy dni Kondora dostarczyły mi znacznie więcej rozrywki niż się mogłem spodziewać.
Serial można oglądać na Showmaxie.
Atuty
- Szybko rozkręcająca się i wciągająca fabuła
- Porządne aktorstwo
- Tempo;
- Aktualne lęki społeczne i rozważania z nimi związane
Wady
- Dość mdły główny bohater
- Trochę naciąganych elementów, zwłaszcza psychologicznych
Trzy dni Kondora okazały się bardzo wciągającym, dobrze nakręconym serialem, przy którym warto spędzić kilka godzin.
Przeczytaj również
Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych