Reklama
Tanioszka: Enslaved: Odyssey to the West

Tanioszka: Enslaved: Odyssey to the West

VergilDH | 30.12.2012, 10:00

Po najnowszych Falloutach, zajmiemy się nieco bardziej przyjazną produkcją. Stworzone przez Ninja Theory Enslaved swego czasu podzieliło graczy i recenzentów – jedni byli tym tytułem zachwyceni, podczas gdy inni nie pozostawili na nim suchej nitki...

Tytuł gry: Enslaved: Odyssey to the West

Dalsza część tekstu pod wideo

Data premiery: 8 października 2010

Średnia ocen wg Metacritic: 80/100

Średnia ocen wg Gamerankings: 82.48%

 

Zalety:

Enslaved: Odyssey to the West zachwyca przede wszystkim designem świata. W dwóch poprzednich Tanioszkach przypomniałem Wam o Fallout 3 i Fallout: New Vegas, gdzie postapokaliptyczne uniwersum zostało przedstawione jako nagie i pozbawione wszelkiej roślinności. Ekipa Ninja Theory tymczasem postanowiła zaprezentować nam świat, który, choć został doszczętnie zniszczony w trakcie wyniszczającej wojny na skalę globalną, wygląda naprawdę cudownie. Pozbawiona kontaktu z człowiekiem natura wzięła bowiem górę nad jego wytworami, pokazując swoją prawdziwą siłę. W trakcie tytułowej „podróży na zachód” można dosłownie zachłysnąć się wspaniałymi krajobrazami, których ozdobę stanowią zdewastowane, industrialne zabudowania, po jakich pną się niczym nieograniczone rośliny. Niestety teraz muszą dzielić się przestrzenią życiową z robotami, które także próbują objąć panowanie nad ziemią. A czynią to za pośrednictwem eksterminacji ludzi, którym jakimś cudem udało się dotrwać do momentu, w jakim rozpoczyna się akcja gry. Siłę Enslaved stanowi także warstwa fabularna – deweloperzy opowiadają nam bowiem osobistą historię dwójki głównych bohaterów, nie siląc się na kolejną opowieść o ratowaniu świata. Naszych podopiecznych poznajemy w chwili, w której są transportowani w bliżej nieokreślone miejsce na pokładzie latającej maszyny. Monkeyowi (bo takie imię nosi główny protagonista) i Trip jakimś cudem udaje się jednak uciec, a w efekcie zaliczyć twarde lądowanie w ruinach Nowego Jorku. Dziewczyna (swoją drogą, naprawdę śliczna), mająca świadomość tego, że samotnie nie przetrwa nawet godziny, wykorzystuje nadarzającą się okazję do założenia nowo-poznanemu koledze pewnej opaski... Teraz sprawa jest prosta – jeśli Trip spadnie choćby włos z głowy, opaska eksploduje, przez co Monkey pożegna się z życiem. Od tej pory jego zadaniem jest doprowadzenie nowej koleżanki do wioski, która znajduje się... gdzieś na zachodzie, co nie podoba mu się ani odrobinę.

 

 

Wielu graczy określiło Enslaved mianem „samograja”. Prawda jest jednak taka, iż jest to maksymalnie przystępna produkcja, przy której doskonale mogą bawić się zarówno starzy wyjadacze, którzy niejednego pada połamali na grach akcji, jak i zupełnie nowe w temacie osoby. Zasadniczo, omawianą produkcję można podzielić na dwa główne segmenty: walkę i skakanie po platformach. Ta pierwsza sprawia wrażenie prostej, bo Monkey ma do dyspozycji jedynie kilka ciosów, które wyprowadza za pośrednictwem futurystycznego kija (naprawdę). Choć początkowo potyczki z przeciwnikami są łatwe i przyjemne, ich poziom trudności z czasem zaczyna rosnąć. Od walki nie należy jednak stronić, gdyż z pokonanych przeciwników wypadają tak zwane „Tech Orbs” służące jako waluta, w zamian za którą możemy ulepszać naszą postać. W trakcie rozgrywki często jesteśmy zmuszani do wykorzystywania zdolności Trip. Ta bowiem, choć nie pcha się do walki, potrafi ogłuszyć grupę oponentów, by dać towarzyszowi czas na wyciągnięcie jej z opresji. Z drugiej strony jednak całkiem nieźle radzi sobie z odwracaniem ich uwagi, dzięki czemu Monkey może atakować ich od tyłu. W tym momencie warto nadmienić, że dziewczyna jest wyjątkowo zaradna i nie ma potrzeby, by Monkey nieustannie ją niańczył (kto grał w ICO, ten wie o czym mówię). Elementy platformowe, których jest tutaj naprawdę sporo, są bardzo uproszczone i gwarantuję Wam, że musielibyście się naprawdę sporo natrudzić, by doprowadzić do śmierci głównego bohatera. Gra wygląda naprawdę ładnie, ciesząc oko przede wszystkim rewelacyjną mimiką naszych podopiecznych. Na ich twarzach doskonale widoczne są emocje, przez co grając w Enslaved nie raz i nie dwa można poczuć się, jak w trakcie oglądania interesującego filmu.

 

 

Wady:

Gra ma jednak swoje wady – najtwardsi z twardych, którzy w grach wideo szukają wyzwania, mogą jej zarzucić wspomniane wcześniej bycie „samograjem”. Przyczepić można się również do różnorodności, bo opanowane przez naturę miejscówki odwiedzamy jednak przez połowę gry. Później trafiamy do industrialnych i skalistych lokacji, które niestety nie robią już tak dobrego wrażenia. Szkoda również, że Enslaved to w zasadzie tytuł na jeden raz, po którego ukończeniu śmiało można odłożyć go na półkę.

 

 

Werdykt:

Enslaved to naprawdę dobra, aczkolwiek bardzo niedoceniona produkcja. Jeśli jeszcze nie daliście jej szansy, z całą pewnością powinniście to zrobić. Tytuł można wyrwać już za około 45 PLN, więc naprawdę warto spróbować.

VergilDH Strona autora
cropper