Temat tygodnia. Drogi Bungie i Activision rozeszły się
Bungie rozeszło się z Activision. Zdecydowanie największa informacja ostatnich kilku miesięcy. Coś, co niektórym wydawało się niewiarygodne, zostało ogłoszone tak, jakby ktoś kupił sobie obiad. Zasadnym pytaniem jest - co dalej z Destiny i kto jest faktycznie winny temu, że seria nigdy tak na poważnie nie rozwinęła skrzydeł?
Gdy Bungie odchodziło od Microsoftu, wykupując się z rąk giganta, fani studia z jednej strony byli niepocieszeni - marka Halo została u wydawcy. Z drugiej, podekscytowani czekali na zapowiedź zupełnie nowego projektu. Zanim to nastąpiło, ogłoszono oficjalne partnerstwo z Activision, w ramach którego, firma Bobby'iego Koticka zyskiwała prawa wydawnicze nowej marki, ale studio nie oddawało praw do niej, zabezpieczając się na przyszłość.
Gdy w 2013 roku pokazywano Destiny, zapowiadano markę rozciągającą się przynajmniej na dekadę. Rysunki koncepcyjne, przedstawiony świat, doświadczenie studia i zasoby finansowe Activision - to wszystko robiło gigantyczne wrażenie. Niektórzy zastanawiali się, jaki będzie wpływ wydawcy na projekt. W tamtych czasach, Activision miało fatalną prasę i niewiele wskazywało, że to się zmieni. Ich gry się - owszem - sprzedawały wyśmienicie, nawet lepiej niż dzisiaj, ale klient końcowy widział rok w rok to samo, bez większych zmian - Call of Duty i Skylanders. I tak na zmianę, do znudzenia.
Destiny miało się z tego wyłamać. Ostatecznie, co wiemy już teraz - nie wyłamało się, a Bungie zebrało zabawki i zgodnie z umową - markę Destiny, idąc na swoje. W internecie radość. Gdyby prześledzić większość komentarzy, to wyłania się z tego prosty obraz - uciśniony deweloper ucieka od zwyrodnialca-wydawcy, który siła przymuszał robienie czegoś, czego nikt nie chciał. Dzięki temu, Destiny 2 momentalnie stanie się grą idealną. Nie wiem ile w tym naiwności, a ile zwykłej głupoty, ale niestety - przewaga takich opinii jest przytłaczająca.
Więcej w temacie:
Bungie rozstaje się z Activision i przejmuje prawa do Destiny
Destiny 3 ma trafić na rynek w przyszłym roku
Jak faktycznie wyglądały lata współpracy i co ostatecznie przeważył oo rozstaniu - to wiedzą tylko główni zainteresowanie. Faktem jest, że od praktycznie początku, ten związek był trochę patologiczny. Świat zewnętrzny miał obraz okrutnego Activision i tłamszonego Bungie. I tak naprawdę gdyby nie książka Blood, Sweat & Pixels, to o problemach w produkcji Destiny, dodatków oraz kontynuacji nie wiedzielibyśmy za dużo.
W tym zestawieniu nie ma jednoznacznego protagonisty i antagonisty. Activision chciało markę annualizować. Wydawać kolejne odsłony co trzy lata, przeplatając to mniejszymi dodatkami i konkretnymi rozszerzeniami, na modłę gier MMO. W zamian, organizowało ogromne fundusze (mówi się, że na cały projekt Destiny, włącznie z marketingiem zaplanowano 500 milionów dolarów). Bungie miało po prostu pracować. Ale to im nie za bardzo wychodziło. Z książki wiemy, że narzędzia przy których pracowano nad grą kompletnie nie nadawały się do tego. Co gorsza, kilka miesięcy przed planowaną premierą, do kosza wyrzucono 2/3 gry i w ogromnym pośpiechu zaczęto zlepiać to, co zostało, starając się poskładać w sensowną całość. Wyszło średnio, z czego wydawca nie za bardzo był zadowolony. Tym bardziej, że gra pierwotnie celowała w końcówkę 2013 roku i Activision musiało wyłożyć dodatkowe środki na prace przez kolejne miesiące.
Ostatecznie Destiny uratowało rozszerzenie The Taken King, które wreszcie nadało sens historii (choć i tak sporo z wyciętej zawartości nie zobaczyliśmy). Luke Smith, który rządził projektem, w nagrodę dostał za zadanie stworzyć Destiny 2. Wydawało się, że to idealna osoba do tego typu pracy. Hardkorowiec, spędzający setki godzin w grze, dokładnie wiedzący co nie zagrało. Prace ruszyły, a Activision postanowiło odzyskać część włożonych pieniędzy i zaczęło naciskać (jak mocno - nie wiemy), by gra stała się przystępniejsza dla niedzielnego gracza. To oni mieli zapewnić stały dopływ gotówki w formie kosmetycznych mikrotransakcji Eververse. Co mogło pójść nie tak...
Jeśli myślicie, że Bungie uczy się na błędach, to cóż, nie. O ile narzędzia i silnik zostały znacząco usprawnione, tak sam proces produkcji pozostał bez większych zmian. Destiny 2 również zaliczyło roczny poślizg. Ponownie wywalono mnóstwo stworzonych wcześniej rzeczy i uznano, że z tego będą deweloperzy ratować strzępy i sklejać DLC. By jednak wypuścić cokolwiek, na szybko wypuszczono "rozszerzenie" do pierwszej odsłony - Rise of Iron. Pod względem zawartości - biedne. Ale trochę zabawy zapewniło, a deweloperom kupiło trochę czasu, który - ciężko nie odnieść takiego wrażenia po premierze - zmarnowali.
Destiny 2 zadebiutowało i początkowo wydawało się, że jest lepiej. Jakaś tam historia się pojawia, nadal strzela się dobrze, więc każdy obiecywał sobie dużo. Potem ludzie zaczęli kończyć grę, wskakiwali do endgame'u i po parunastu godzinach zasypiali z nudów. Hardkorowcy narzekali na spłycenie gry i wyrzucenie angażującej zawartości, niedzielni gracze i tak kręcili nosem na to, ile trzeba czasu poświęcić grze. Stojące w rozkroku Bungie znowu nie dowiozło, a Activision kolejny raz wtopiło. Choć tutaj bardziej ze swojej winy, bo naciski na casualizację nie były nikomu potrzebne.
Ostatecznie, mimo świetnego przyjęcia Destiny 2: Porzuceni, wydawca przyznał wprost - nie jest zadowolony z zarobków gry i czasu poświęcanego grze przez ludzi. Nie pomagało ani rozdawanie gry za darmo na PC, ani wrzucenie jej do PlayStation Plus. Akcjonariusze Activision, których interesuje jedynie to, by każdego roku firma zarabiała jeszcze więcej, kręcili nosem coraz mocniej. Rozejście się studia i wydawcy było więc dla nich idealnym wyjściem. Tym bardziej, że według informacji krążących po Sieci - Activision na marce Destiny nie zarobiło na czysto ani grosza, sporo dokładając do tego interesu.
Kto jest winny porażce Destiny jako gigantycznej marki - czytając wątki na Reddicie - Activision. Starając się zachować rozsądek - wina leży po obu stronach, a sam mam wrażenie, że deweloperów stara się jednak jakoś wybielić, ale to głównie ich pomysły i przede wszystkim - nieumiejętne zarządzanie projektem, doprowadziły do tego, gdzie jesteśmy.
Po rozstaniu mówi się, że Bungie wróci pod skrzydła Microsoftu, bo Phil Spencer, ikona ludzi spijających z ust PR-owców, puścił jednego tweeta. Zabawna, ale wyjątkowo naiwna plotka. Bungie jest firmą prywatną, nie odpowiadają przed nikim, poza właścicielami. Ma to swoje minusy, głównie finansowe, bo bez bogatego wujka się nie obędzie. Ale... ten w pewnym sensie już jest. Kilka miesięcy temu, Bungie pozyskało 100 milionów dolarów od azjatyckiego NetEase. Ten ruch bez wątpienia zapewnił miękkie lądowanie i umożliwił tak drastyczny ruch. Pytaniem jest - co dalej. Z czegoś trzeba utrzymać grę, a także pracować nad kolejną odsłoną. Nie zdziwi mnie w ogóle, gdy NetEase zwiększy swój udział, lub gdy pojawi się kolejny gigant z Azji. Nie wykluczam też udziału Epic Games, które za pieniądze z Fortnite'a zaczyna działać jak rozrzutny bogacz, którego do rąk dali setki milionów dolarów do wydania na już.
Dla Bungie jest to próba. Najtrudniejsza ze wszystkich. Przekaz w Sieci jest jeden - studio ma wolną wolę w kreowaniu gry. Wcześniej złe pomysły można było przemilczeć, albo półsłówkami przerzucić na wymóg wydawcy. Teraz takiej opcji nie ma. Destiny 2 nie zmieni się od razu, o ile w ogóle. Destiny 3 może być inną grą. Ale czy lepszą... cóż, studio musi z czegoś żyć, a bez wydawcy, mikrotransakcje są wyjątkowo smacznym kąskiem. A że mogą być udane, wystarczy popatrzeć na Warframe'a.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny 2.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych