Iron Sky. Inwazja – recenzja filmu. Naziści w kosmosie po raz drugi
Są takie filmy, których odbiór zależy w zasadzie wyłącznie od tego, czego oczekuje widz. Nie ma w nich raczej miejsca na zaskoczenie. Jednym z przykładów takiej produkcji było z pewnością Iron Sky z 2012 roku. Jako że udało się osiągnąć sukces finansowy, kwestią czasu było aż twórcy wpadną na pomysł zrealizowania kontynuacji. I oto jest, w kinach można obejrzeć sequel, z podtytułem Inwazja.
Wojna z kosmicznym Hitlerem została wygrana, ale za straszliwą cenę – Ziemia po wojnie atomowej nie nadaje się już do życia. Niedobitki ludzkości schroniły się… w dawnej bazie nazistów po ciemnej stronie Księżyca. Szybko okaże się, że codzienne problemy z zaopatrzeniem i coraz bardziej rozsypującymi się budynkami nie są wcale największym zagrożeniem.
Iron Sky. Inwazja – bez świeżości i oryginalności
Wiele można zarzucić pierwszej części Iron Sky, jednego jednak trudno jej odmówić: miała na siebie pomysł, twórcy często jechali po bandzie i chociaż miewali gorsze pomysły, to jednak często ich bezpretensjonalność mogła budzić uznanie. Inwazja niestety jest przykładem, że czasem lepiej zostawić coś i nie wracać. Zwłaszcza, gdy nie ma się specjalnie ani pomysłu, ani energii, by nakręcić coś równie udanego. To, że fabuła będzie tu całkowicie pretekstowa, nie będzie mieć w sobie za grosz sensu wiadome było od samego początku. Trudno byłoby oczekiwać czegoś innego. Problem w tym, że brakuje tu ciekawych pomysłów i abstrakcyjnego poczucia humoru. Owszem, trafiają się tu i ówdzie niezłe, zwykle niestety małe, pomysły, ale przez większość czasu oglądałem Inwazję może nie z zażenowaniem, ale po prostu ze zobojętnieniem. Nie przekonała mnie ani nowa religia oparta na kulcie Steve’a Jobsa i rozważaniach na temat układów otwartych i zamkniętych, ani grupa reptilionów rządzących światem. Gdzieś w tym wszystkim tkwił chyba potencjał, ale twórcy nie bardzo wiedzieli, jak go wydobyć. Dobrym tego przykładem jest – widziany już w trailerze – Hitler jeżdżący na Tyranozaurze. W filmie nie ma nic więcej poza kadrem we wspomnianej zajawce. Mam wrażenie, że Timo Vuorensola i jego ekipa poszli po linii najmniejszego oporu i zrealizowali Iron Sky. Inwazję na siłę.
Iron Sky. Inwazja – bronią się trochę bohaterowie
Jeśli jest coś, za co mogę pochwalić Iron Sky. Inwazję to fakt, że są tu całkiem fajni bohaterowie. Nie to, że są skomplikowani, czy jakkolwiek rozwinięci, co to, to nie. Po prostu są sympatyczni, mają między sobą niezłą chemię: zwłaszcza trio Obi – Sasha – Malcom sprawdza się bardzo dobrze. Najlepszy z nich jest chyba Sasha, który momentami rzuca rzeczywiście zabawne uwagi, a wcielający się w niego Vladimir Burlakov ma dobre wyczucie komediowe.
O Iron Sky. Inwazji nie ma w zasadzie sensu pisać więcej. Niewiele jest tu wszak do omówienia: z jednej strony można przyczepić się do dość słabo nakręconych scen akcji, ale z drugiej nie da się nie zauważyć, że pewnie jest to w dużym stopniu wynik niewielkiego budżetu. Jeśli tylko podobała Wam się pierwsza część i macie ochotę iść do kina na coś całkowicie bezpretensjonalnego i odmóżdżającego, to na wiele rzeczy można przymknąć oko. W przeciwnym przypadku nie macie czego szukać na seansie.
PS Ja się bawiłem średnio – stąd niska ocena. Jest to jednak taki film, że jeszcze bardziej niż zwykle, nie należy się nią sugerować ;)
Atuty
- Jeśli oczekujecie prostej i głupiej rozrywki, to ją dostaniecie
Wady
- Jeśli liczycie na cokolwiek więcej nie jest to film dla Was
Iron Sky. Inwazja to średnio udana kontynuacja przeboju sprzed kilku lat.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych