Truposze nie umierają – recenzja filmu. Kawa i dekapitacja
Trzy lata – tyle ostatnio trzeba czekać na nowy film Jima Jarmuscha. Cykl zaczął się w 2013 roku od Tylko kochankowie przeżyją, później był Patterson (oraz dokument Gimme Danger), a obecnie czeka na nas premiera produkcji zatytułowanej Truposze nie umierają.
Życie w miasteczku Centerville toczy się wolno i spokojnie. Nikomu się nigdzie specjalnie nie spieszy, a największą sprawą kryminalną jest potencjalna kradzież kurczaka. Stąd pracujący w policji Cliff i Ronnie dość mocno nudzą się podczas patroli. Wszystko zmieni się, gdy w wyniku niespodziewanej zmiany nachylenia osi Ziemi warunki na naszej planecie zaczną wariować, a umarli zaczną wstawać z grobów.
Truposze nie umierają – skąd ten banał i dosłowność?
Jarmusch zajmował się już wampirami, przyszedł czas na zombie. Problem w tym, że o ile potrafił w intrygujący sposób pokazać dylematy związane z wiecznym życiem (jest ich zatrzęsienie), o tyle metafory z Truposze nie umierają zupełnie nie działają. W dużym stopniu dlatego, że to wcale nie metafory i subtelne obserwacje zbudowane z malutkich szczególików – a to jest coś, co Jarmusch potrafi robić wybitnie – tylko wciskane z finezją walnięcia łopatą przez łeb banały. Jest tu więc o zmianach klimatycznych zawinionych przez człowieka, jak również sporo o tym, że większość ludzi, zwłaszcza młodych, de facto już teraz zachowuje się, jak zombie. Wpatrzeni w telefony, zafascynowani internetowymi modami i głupotami, nie tworzą prawdziwych relacji i nie zwracają uwagi na otaczającą ich rzeczywistość. I może byłoby to całkiem ciekawe, gdyby nie fakt, że po pierwsze, Jarmusch wyraźnie nie wierzy w widza i wprost mu wszystko tłumaczy (film kończy się nawet podsumowującym całość monologiem). Po drugie, przekazy te są niesamowicie wprost uproszczone, nie wychodzące poza najbardziej oczywiste spostrzeżenia, przez co znajdują się bardzo blisko granicy oznaczonej słowami „banał i pretensjonalność”, a niestety często ją wyraźnie przekraczają. Jasne, Jarmusch wciąż ma sporo fantazji, ma też bardzo dobre wyczucie komediowe. Truposze nie umierają w żadnym wypadku nie ocierają się nawet o horror, to bez dwóch zdań zgrywa i rzeczywiście nie raz i nie dwa można się w trakcie seansu zaśmiać. A to postacie powiedzą coś zabawnego, a to znana osobistość wcieli się w zombie, a to potwierdzona zostanie jedna z najbardziej popularnych fanowskich teorii (o co chodzi, nie powiem, ale związane jest to z jedną osobą w obsadzie). Te dwa elementy jednak mają wyraźny problem, by wspólnie działać. Są fragmenty, które ogląda się z przyjemnością, a są i takie, które strasznie męczą i się dłużą. Tempo jest więc tutaj mocno nierówne, podobnie z frajdą czerpaną z seansu.
Truposze nie umierają – dobra obsada
Truposze nie umierają bronią się więc przede wszystkim dzięki aktorkom i aktorom. Chociaż i tu nie jest idealnie. Nie wiadomo chociażby po co na ekranie pojawia się Selena Gomez, bo zwyczajnie nie ma tu nic do roboty. Fajne epizody zaliczają Danny Glover oraz Steve Buscemi, zwłaszcza, że dawno ich w sumie nie oglądałem na wielkim ekranie. Tilda Swinton, jak to często bywa, zdaje się przebywać w swoim własnym, osobnym świecie (to nie jest zarzut). Bardzo dobry jest Bill Murray jako Cliff, który miał przejść na emeryturę już jakiś czas temu, ale wciąż służy w policji i obecnie musi się bardzo szybko dostosować do nowych warunków, które panują w Centerville. Z kolei Adam Driver po raz kolejny potwierdza, że jest jednym z najciekawszych amerykańskich aktorów. Ronnie, który bez przerwy powtarza, że to nie może skończyć się dobrze, do tego zachowujący się momentami tak, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że występuje w filmie i radzący sobie inaczej niż wszyscy z apokalipsą, to zdecydowanie najlepsza postać Truposze nie umierają.
Można oczywiście docenić jeszcze odwołania do klasyków filmów o zombie (zwłaszcza George’a A. Romero) – tyle, że znów, są one oczywiste i zrobione w taki sposób, by każdy zrozumiał. Wszystkie atuty nie zmienią niestety faktu, że od reżysera tej klasy co Jarmusch można (i należy) wymagać o wiele, wiele więcej.
PS Film wejdzie do polskich kin 26 lipca.
Atuty
- Dobra (w większości) obsada;
- Sporo niezłego humoru;
- Kilka fajnych pomysłów
Wady
- Banalne przesłania, przedstawione do tego w bardzo pretensjonalny i całkowicie pozbawiony subtelności sposób;
- Nie wszyscy członkowie obsady należycie wykorzystani;
- Problemy z tempem, raz ogląda się dobrze, innym razem sporo nudy i dłużyzn
Jim Jarmusch to bez wątpienia wybitny reżyser. Niestety, jego najnowszy film – Truposze nie umierają – to, biorąc pod uwagę możliwości tego twórcy, spore rozczarowanie.
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych