Koty – recenzja filmu. Teatr w kinie

Koty – recenzja filmu. Teatr w kinie

Piotrek Kamiński | 01.01.2020, 21:00

Ok, miejmy to już z głowy. Tak, ludzio-koty wyglądają jak coś wyjętego prosto z najciemniejszych zakątków 4chana i dziwnie się na nie patrzy. Przynajmniej przez pierwszych kilka minut, bo później tańce, muzyka i sceneria porywają całą twoją uwagę i futerkowy biust Taylor Swift przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Zachodni recenzenci filmowi albo są głupi, albo złośliwi, albo po prostu się nie znają. Przeczytałem dzisiaj rano, że Koty zbierają ogromne baty w recenzjach, a niektórzy piszą wręcz, że mamy do czynienia z najgorszym filmem tej dekady. "Jak to w ogóle możliwe" pytam samego siebie. Przecież bawiłem się w kinie tak dobrze. Podziwiałem kolorowe, olbrzymie scenerie, melodie miejscami dosłownie sprawiały, że przechodziły mnie dreszcze. Kurde bele, płakałem! Postanowiłem więc przeczytać skąd ten cały negatywizm i wiesz co? Głupi ci recenzenci.

Dalsza część tekstu pod wideo

Koty – recenzja filmu. Teatr w kinie

Koty - Uczta dla zmysłów

To będzie trochę niestandardowa recenzja, jako, że mamy do czynienia z trochę niestandardowym filmem. Czuję się w obowiązku wziąć obraz Toma Hoopera w obronę. No bo jak można powiedzieć, że Koty, jeden z najlepszych, najcudowniej absurdalnych, świetnie skomponowanych musicali Andrew Lloyda Webbera, na podstawie krótkich wierszyków jednego z najlepszych amerykańskich poetów - T.S. Eliota - które to wierszyki autor lubił pisać dla swoich chrześniaków, jest zły, ponieważ nie ma w nim fabuły? No nie ma. Nigdy nie było. To znaczy jest jakaś drobna historia, która trzyma wszystkie te piosenki w kupie, ale to nie fabuła Kotów pozwoliła im wspiąć się na sam szczyt Broadwayu, a pomysłowość, oferowany przez produkcję eskapizm i świetne aranżacje muzyczne. Kotów nie ogląda się dla fabuły, tylko dla spektaklu, a tego w filmie Hoopera nie brakuje. W innej recenzji, której nie będę tu reklamował, czytamy, że beznadziejne efekty komputerowe sprawiają, że film wygląda sztucznie i tak jak faktycznie do wyglądu samych kotów trzeba się przyzwyczaić, tak cała reszta, wszystkie plany zdjęciowe i oświetlenie zostały zbudowane na planie filmowym, o czym, daję sobie głowę uciąć, pan recenzent nawet nie wiedział i nie chciało mu się sprawdzić. Jedynie w scenach, w których koty, jak to koty, skaczą z mebla na mebel, na dla nas niesamowite wysokości i odległości, filmowcy wspomagali się CGI. Wszystkie ogromne budynki, kosze na śmieci, stoły, krzesła, parapety, szafki zostały zbudowane i ustawione przed kamerą, dając widzowi odpowiednie poczucie skali.

Koty - zabawa dla całej rodziny

Tak naprawdę wszystkie te niesamowicie negatywne recenzje opierają się głównie na stwierdzeniu, że goli ludzie z futrem, uszami i ogonami wyglądają dziwnie, zupełnie nie dostrzegając wszystkiego tego, co w filmie zagrało tak jak trzeba. A zagrało w zasadzie wszystko inne.

Produkcji udało się zgarnąć naprawdę fenomenalną, szalenie utalentowaną obsadę. Legendy kina i teatru, takie jak Ian McKellen i Judy Dench są jak zawsze doskonali, a do tego zupełnie oderwany od rzeczywistości temat pozwala im robić rzeczy, które w większości filmów nie miałyby racji bytu. Widok Gandalfa/Magneto/odtwórcy niezliczonej ilości ikonicznych, teatralnych ról pijącego delikatnie mleko z miseczki sprawił, że nawet bardziej sceptycznie nastawieni ludzie na sali kinowej zaczęli się śmiać. Indris Elba żuje scenę w każdej jednej scenie, w której się pojawia, balansując na granicy grozy i kiczu z wprawą godną mistrza w swoim fachu. Jego wersja Macavity'ego bardzo kojarzyła mi się z Doktorem Facilierem, czarnym charakterem disneyowskiej Księżniczki i Żaby. Bardzo pozytywne wrażenie robiła też obdarzona ślicznym głosem główna bohaterka, grana przez profesjonalną baletnicę i początkującą aktorkę Francescę Hayward Victoria. Przez większość filmu jej niewinne, zaciekawione oczy są równocześnie naszymi oczami, bo poznajemy ten świat razem z nią. Dopiero w drugiej połowie filmu i ona zaczyna śpiewać, a jej piosenka jest niejako uzupełnieniem legendarnego już "Memory" i skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie nie wzruszyła. W pozostałych rolach również zobaczymy wiele znanych nazwisk. Rebel Wilson wykonuje "The Old Gumbie Cat", James Corden śpiewa o swojej miłości do jedzenia w "Bustopher Jones: The Cat About Town", Danny Collins i Naoimh Morgan to odpowiednio "Mungojerrie and Rumpleteazer", Laurie Davidson czaruje publiczność swoim wykonaniem "Mr. Mistoffelees", Taylor Swift przypomina nam kim jest "Macavity", Steven McRae zabiera nas ze sobą w podróż jako "Skimbleshanks: The Railway Cat", Jason Derulo opowiada o tym, jak ciężko jest zadowolić kota w chyba moim ulubionym "The Rum Tum Tugger", a wspomniane już wcześniej "Memory" pięknie wyśpiewała Jennifer Hudson.

Prawda jest taka, że jeśli chcesz uczepić się projektu postaci, to pewnie obraz Toma Hoopera Ci się nie spodoba. Bardzo łatwo jest pozostać ślepym na to co dobre, jeśli nastawiło się negatywnie do całości jeszcze przed seansem (ekhem, Rise of Skywalker, ekhem). Ale jeśli  pozwolisz sobie spojrzeć głębiej, niż tylko na mięciutkie futerka głównych bohaterów, to gwarantuję, że czeka Cię sto dwadzieścia minut wspaniałego widowiska dla całej rodziny.

Źródło: własne

Atuty

  • Scenografia;
  • Piękne piosenki...;
  • ...Pięknie zaśpiewane przez utalentowanych aktorów;
  • Zabawny;
  • Nowe melodie napisane przez Webbera specjalnie dla filmu;

Wady

  • Ubrani jedynie w sierść kobiety i mężczyźni potrafią być rozpraszający

Nie daj się zwieść pozorom! Te koty wiedzą, jak się bawić.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper