Reklama
Zaginione dziewczyny – recenzja filmu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Zaginione dziewczyny – recenzja filmu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Jędrzej Dudkiewicz | 19.03.2020, 21:00

Netflix często nie ma szczęścia do produkowanych przez siebie filmów. Chociaż zatrudnia uznanych twórców, nie zawsze udaje się odnieść sukces. Nie znaczy to jednak oczywiście, że w serwisie tym nie można znaleźć ciekawych dzieł. Co jakiś czas trafia się udana produkcja, czego najświeższym przykładem są Zaginione dziewczyny w reżyserii Liz Garbus.

Historia została oparta na prawdziwych wydarzeniach. Mari Gilbert mieszka z dwójką córek, chociaż ma też jeszcze jedną Shannan. Ma ona przyjechać na kolację, by spędzić czas z rodziną, jednak nie dociera na miejsce. A gdy okazuje się, że nie ma z nią kontaktu przez dłuższy czas, Mari zaczyna domagać się wszczęcia śledztwa.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zaginione dziewczyny – recenzja filmu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Zaginione dziewczyny – wciągająca historia z pewnymi brakami

Wydawać by się mogło, że Zaginione dziewczyny oferują dość standardową historię, którą każdy widział już wiele razy. Nawet jeśli tak rzeczywiście jest, to i tak produkcja Liz Garbus jest warta uwagi. Wynika to z tego, że film porusza całkiem ciekawe tematy. Po pierwsze, opieszałość i niekompetencję policji. Cała sprawa zahacza o to, że nie wszyscy są przez różnorakie służby traktowani tak samo. Chodzi bowiem o to, że Shannan, tak samo jak kilka innych zaginionych na tym samym obszarze dziewczyn pracowało jako prostytutki. A nimi stróże prawa nie bardzo mają ochotę się zajmować, traktując je jako gorszą część społeczeństwa, która sobie na swój los zasłużyła. Podobnie zresztą jest w przypadku mediów, które cały czas powtarzają słowo prostytutka, a nigdy nie używają określeń córka, siostra, matka, kobieta. Powoduje to, że Mari co i rusz natrafia na ogromne problemy, by dowiedzieć się, co też mogło się wydarzyć, tym bardziej, że spotyka się też z przykładami nie tylko zaniedbań, ale i strasznej niekompetencji. Po drugie, co jest równie ważne, sama główna bohaterka wcale nie jest idealna. To mocno niejednoznaczna postać, która zaniedbała Shannan, a obecnie – pochłonięta próbą rozwiązania zagadki, co ma być dla niej chyba swoistym katharsis – robi to samo z dwiema pozostałymi córkami. Wydawałoby się, że tak dramatyczna sytuacja będzie okazją do zawiązania na nowo relacji rodzinnych, ale nie jest to takie łatwe. W sumie za to też można docenić Zaginione dziewczyny – to nie jest przyjemna, podnosząca na duchu historia, w której wszystko się samo układa i kończy happy endem. Tym bardziej szkoda, że niektóre wątki zostały potraktowane po macoszemu. Przede wszystkim zdecydowanie za mało jest dwóch córek Mari, mało o nich wiemy i mimo wszystko trochę trudno przez to przejąć się tym, jak się czują. Także grupa wsparcia, jaka tworzy się w związku z wydarzeniami nie jest za bardzo rozwinięta. Nie zmienia to jednak faktu, że Zaginione dziewczyny oferują dobrze wyreżyserowaną, wciągającą opowieść. A to najważniejsze.

Zaginione dziewczyny – w większości bardzo dobre aktorstwo

Inną zasługą Liz Garbus jest też z pewnością prowadzenie aktorów. W Mari wciela się Amy Ryan, którą można kojarzyć chociażby z The Wire czy The Office. Bezbłędnie oddaje ona wspomnianą niejednoznaczność swojej postaci. Nie jest to osoba, którą się specjalnie lubi, a jednak trudno jest jej nie współczuć. Ryan wydobywa z Mari przede wszystkim gniew – w tym ten skierowany w kierunku samej siebie – który napędza ją do działania i sprawia, że mimo najróżniejszych przeciwności nie chce się ona poddać. Dobry jest też Gabriel Byrne jako komisarz Richard Dorman. To też jest ciekawy bohater. Policjant będący blisko emerytury, który nie bardzo ma już ochotę, by prowadzić wielkie śledztwo, a jednak nie można odmówić mu pewnej empatii i kompetencji. Co nie znaczy, że razem ze swoimi kolegami nie popełnia wielu błędów. Rozczarował mnie za to występ Thomasin McKenzie, która tak bardzo podobała mi się w Jojo Rabbit. Tutaj gra niestety dość sztucznie i dziwnie.

Zaginione dziewczyny można też pochwalić za bardzo dobre, utrzymane w zimnych kolorach zdjęcia, które odpowiednio budują niewesoły klimat tej produkcji. Z drugiej strony trafiają się jednak czasem dość słabo napisane dialogi. Nie jest to więc film bez wad, co nie zmienia faktu, że Zaginione dziewczyny to jedna z najlepszych produkcji Netflixa w ostatnim czasie.

Atuty

  • Wciągająca i dobrze wyreżyserowana historia, poruszająca kilka ciekawych kwestii;
  • W większości bardzo dobre aktorstwo;
  • Zdjęcia

Wady

  • Niektóre wątki zasługiwałyby na większe rozwinięcie;
  • Kilka słabych dialogów;
  • Kiepski występ Thomasin McKenzie

Zaginione dziewczyny nie są filmem idealnym, ale to na pewno netflixowa produkcja, z którą warto się zapoznać.

7,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper