Ostatni skok w historii USA – recenzja filmu. Ostatni? Całe szczęście
Kino noir dawno już odeszło do lamusa i tylko z rzadka producenci mają jeszcze jaja potrzebne do podjęcia ryzyka związanego z produkcją kolejnej tego typu historii. Pod tym względem biję ekipie odpowiedzialnej za "Ostatni skok w historii USA" brawa. Na pewno łatwiej było zdobyć zielone światło dla produkcji opartej na komiksie, ale kogo obchodzą detale. Liczy się fakt, że dostaliśmy kolejny noir, prawda? Prawda?
Nie prawda. Już pierwsza scena stanowi klarowny obraz tego, co czeka nas dalej: dużo mocno bezpardonowej przemocy, wielkie, pompowane cycki, zwłoki, którym reżyser zapomniał powiedzieć, żeby wstrzymały oddech na 10 sekund, absurdalna, kompletnie bezsensowna pułapka i narracja, o której film zapomina po jakichś dziesięciu minutach i nigdy do niej nie wraca. I tyle z klimatu noir. Film Oliviera Megatona, autora klasyków takich jak "Transporter 3", "Uprowadzona 2" (i trzy) i oczywiście klipu do "J'en ai marre!" Alizee jest tak okrutnie niekompetentny i nudny, że zahacza wręcz lekko o tereny zarezerwowane normalnie dla ludzi pokroju Tommy'ego Wiseau - jest tak zły, że aż zabawny. Ale tylko lekko. Tak, czy siak, jeśli masz zamiar obejrzeć "Ostatni skok..." to sugeruję zaopatrzyć się najpierw w dobre towarzystwo, dużo alkoholu i wszelkie inne wspomagacze, jakimi możesz się ratować.
Ostatni skok w historii USA – najgorszy casting ostatnich lat
Graham Bricke jest bandziorem żyjącym w Stanach Zjednoczonych w niedalekiej przyszłości. Przestępczość i ogólna deprawacja z miesiąca na miesiąc biją kolejne rekordy (swoją drogą, ale się wstrzelili z premierą, co?). Ludzie strzelają do siebie na ulicach, praktycznie non stop słychać echa eksplozji, gangsterzy nie kryją się nawet ze swoją aktywnością, a prostytutki tańczą nago na ulicach. Ostatnią nadzieją na uratowanie rozpadającego się kraju jest system API - specjalne fale radiowe, które dosłownie uniemożliwiają ludziom popełnianie przestępstw. System ma zostać wdrożony na dniach, więc Graham, w ramach zemsty na systemie, który zabrał mu brata, postanawia dokonać tytułowego ostatniego skoku w historii Stanów tuż przed włączeniem API. Pomogą mu w tym mocno popieprzony Kevin (cudownie żujący scenerię Michael Pitt, który ewidentnie widział, że gra w szmirze) i jego dziewczyna Shelby, która niby jest geniuszem i nieodłączną częścią całego planu, a i tak człowiek ma wrażenie, że zatrudnili ją głównie po to aby była miła dla oka. Cały plan ma oczywiście równie dużo sensu, jak i reszta fabuły, więc sprawy całkiem szybko (jak na dwuipółgodzinny film) zaczynają się komplikować.
Ciężko właściwie wybrać jakiś element "Ostatniego skoku...", który można by nazwać udanym. Cały ten film jest zupełnym nieporozumieniem, ale gdyby ktoś przystawiał mi pistolet do głowy, to powiedziałbym, że wspomniany już Michael Pitt pozwala się człowiekowi uśmiechnąć za sprawą tego jak bardzo pozbawioną wszelkiej subtelności odgrywa postać i może jeszcze, że niektóre plany zdjęciowe - ewidentnie wzorowane na wysoce stylizowanych, ograniczonych kolorystycznie kadrach komiksu - potrafią przykuć uwagę. I to tyle. Więcej zalet nie stwierdzono. Wad natomiast całą masę.
Nie wiem czy Edgar Ramirez jest beznadziejnym aktorem, bo z niczego go nie kojarzę. Nie wiem, czy to wina nieodpowiedniego dopasowania do roli, czy fatalnej reżyserii. Wiem tylko, że główny bohater "Ostatniego skoku...", Bricke, mógłby walczyć o tytuł najbardziej sztywnej i nijakiej postaci z Edwardem ze Zmierzchu. Facet wygląda jakby dostał szczękościsku i nawet, kiedy przez cały film zdarzy mu się dwa razy uśmiechnąć, to za każdym razem wygląda to tak jakby do tej pory o tym co to znaczy się uśmiechnąć tylko czytał, ale nie miał jeszcze okazji przekuć teorii w praktykę. Facet po prostu łazi w skórzanej kurtce z wiecznie wkurzoną miną i od czasu do czasu do kogoś strzela, albo zbiera baty. W czerpaniu radości z oglądania na pewno nie pomaga też komicznie za długi czas projekcji. Całość trwa lekko ponad dwie i pół godziny, gdzie przecież cały sprytny plan dokonania napadu i przygotowania do niego nie są jakoś specjalnie skomplikowane. Myślę, że gdyby wyciąć z obrazu Megatona dobrych czterdzieści minut niepotrzebnych zapychaczy, które, jestem pewien, są tam tylko dlatego, że w komiksie też były, to film oglądałoby się znacznie przyjemniej. Co nie znaczy, że przyjemnie, bo to wciąż idiotyczna, nietrzymająca się kupy historia i kompletnie niewykorzystane tło.
Ostatni skok w historii USA – niewykorzystany potencjał
Tłem całej opowieści jest wspomniany już wyżej system API, blokujący możliwość postępowania niezgodnie z prawem. Jest to szalenie ciekawa koncepcja, bo z jednej strony stanowi niemalże stuprocentowo skuteczne rozwiązanie problemu z przestępczością, z drugiej gwałci bez wazeliny podstawowe prawa człowieka - aby system działał delikwentowi należy wszczepić specjalny czip, który odbierał będzie fale radiowe blokujące nasze niegodziwe zachowania. Temat jest szalenie ciekawy z punktu widzenia etycznego, socjologicznego i jeszcze paru innych, ale film absolutnie niczego z tymi tematami nie robi - ot, tak to wygląda i cześć. Żadnego komentarza. A co z faktem, że policjanci mogą wszczepić sobie taki czip, ale nie muszą? Albo, że jeśli ktoś nie został złapany i zaczipowany, to zasadniczo wymyka się systemowi? Można pójść i dalej i zastanowić się, czy po jakimś czasie skorumpowane władze państwa nie zaczęłyby dodawać kolejnych głupich praw, których egzekwowaniem zajmowałby się odbiornik umieszczony w szyi obywatela. Przecież już dzisiaj rządy wyciągają kolejne durne ustawy z dupy, byle tylko ułatwić sobie osiągnięcie jakichś innych celów. Czy warto w takim razie poddać się takiemu dozorowi? Niby jeśli jesteśmy praworządnymi obywatelami to nie mamy się czym martwić, ale nie ma przecież gwarancji, że system nie zostanie wykorzystany w jakimś mniej niż szczytnym celu. A co z turyzmem? Czy gdybym chciał przylecieć do Stanów musiałbym dać się zaczipować, czy mógłbym sobie gwałcić i rabować na lewo i prawo? Nie wiem, ponieważ pan Megaton zupełnie się tym tematem nie zainteresował. A mógł z tego wyjść ciekawy traktat na temat wolności i jej ceny.
"Ostatni skok w historii USA" to film, który nigdy nie powinien był zostać wypuszczony w obecnej formie. Lubię głupkowaty, przepełniony testosteronem i seksizmem klimat noir, ale historia i główny bohater muszą być ciekawi. Mrukliwy gbur nie jest w tym podgatunku niczym nowym, ale niech w takim razie jego charakter rozwijają wewnętrzne monologi (których, z tego co widziałem, w komiksie jest na pęczki). To wręcz oczywiste, że Bricke może dostać w brzuch ze strzelby z odległości około metra i wciąż iść, bo taki to już klimat tego typu produkcji, ale niech to czemuś służy. Tymczasem w "Ostatnim skoku..." w zasadzie nic nie służy niczemu. Fabuła nie ma sensu i co pięć minut można wytykać jej błędy tak ogromne, że praktycznie wykolejają cały film. Postacie zachowują się zupełnie nielogicznie tylko i wyłącznie dlatego, że tego wymaga akurat scenariusz. Mimo, że ciągle obserwujemy kolejne wielkie eksplozje, ludzie dziurawią się ołowiem, a główni bohaterowie aż dwa razy uprawiają seks (mimo, że nie służy to niczemu ponad pokazanie paru gołych cycków), film jest najzwyczajniej w świecie nudny. A mówiłem, że jedną z ról gra tu Sharlto Copley? Zapomniałem, że w ogóle był w filmie. I mam nadzieję, że o samym filmie też szybko zapomnę.
Atuty
- Michael Pitt;
- Kilka ciekawie doświetlonych miejscówek
Wady
- Cała reszta
"Ostatni skok w historii USA" mógł być naprawdę niebanalną, a przy tym nastawioną na wysokooktanową rozrywkę produkcją. Zamiast tego jest pozbawioną oryginalności, źle nakręconą, nudną szmirą.
Czy w ciągu ostatniego roku wydałeś dodatkowe pieniądze na mikropłatności w grze?
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych