American Crime Story: Zabójstwo Versace – recenzja serialu. Mordercze lata 90.
Ryan Murphy to bardzo zapracowany człowiek. Od jakiegoś czasu odpowiada za powstanie średnio dwóch, czasem nawet trzech produkcji rocznie, do tego w zdecydowanej większości są to seriale. Nic zatem dziwnego, że nie zawsze wszystko, co wyjdzie spod jego ręki jest na bardzo wysokim poziomie. Dobrym tego przykładem jest drugi sezon American Crime Story, z podtytułem Zabójstwo Versace, którego odcinki są dostępne w serwisie Netflix.
W lipcu 1997 roku światem wstrząsa informacja o zabójstwie jednego z najsłynniejszych projektantów mody, Gianniego Versace. Serial przygląda się temu, jak doszło do tego wydarzenia oraz przede wszystkim skupia się na zbudowaniu portretu psychologicznego mordercy, Andrew Cunanana, który poza Versace zabił wcześniej cztery inne osoby.
American Crime Story: Zabójstwo Versace – historia może i ciekawa…
Nie jestem jakimś wielkim fanem tego, co robi Ryan Murphy. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam, gdy coś mu zdecydowanie wychodzi. Ze dwa, trzy sezony Glee dostarczyły mi sporo guilty pleasure, kilka sezonów American Horror Story też mi się bardzo podobało, a pierwszy sezon American Crime Story, czyli Sprawę O.J. Simpsona uważam wręcz za produkcję pod wieloma względami wybitną. Może też dlatego – poprzez porównanie – Zabójstwo Versace mnie tak rozczarowało. Nie chodzi o to, że nie ma tu ciekawej historii. Kilka wątków było całkiem wciągających – na przykład twórcom udaje się całkiem dobrze pokazać po pierwsze, jak jeszcze niedawno wymiar sprawiedliwości miał całkowicie w nosie osoby homoseksualne, nie mówiąc o tym, że były one zwykle traktowane z pogardą i jawną agresją. W serialu pada nawet wprost stwierdzenie, że policja niespecjalnie przykładała się do szukania Cunanana, bo jego ofiarami byli geje i dopiero kiedy zamordował słynnego Versace (też geja) wszyscy rzucili się robić wielką obławę. Przy okazji wyraźnie podkreślone zostaje, jak kwestia bycia homoseksualistą zostaje zupełnie inaczej odebrana w zależności od tego, gdzie się jest w hierarchii społecznej. Różnica między Versace, który przyznaje się do swojej orientacji w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu i oficerze armii USA, który godzi się na rozmowę do filmu dokumentalnego jest uderzająca.
American Crime Story: Zabójstwo Versace – …ale strasznie przeciągnięta
Interesujących wątków jest w Zabójstwie Versace jeszcze trochę, jak chociażby krytyka amerykańskiego snu, zwykle opartego na kłamstwie, tworzeniu iluzji i kradzieży, czy ogółem – chociaż akurat to niezbyt wybrzmiewa z ekranu – zwrócenie uwagi na to, że lata 90. ubiegłego wieku były dość szalone i brutalne (sprawa O.J. Simpsona to również ta dekada). Problem w tym, że twórcy przede wszystkim skupiają się na postaci Andrew Cunanana. A tutaj nie ma już nic specjalnie ciekawego. Ot, kolejna osoba, która nie została odpowiednio wychowana, nie dostała prawdziwej miłości, przez co całe życie szukała kogoś, kto ją pokocha, a by to osiągnąć tworzyła coraz bardziej wymyślne historie na swój temat. Wszystko, byle przez chwilę poczuć się wyjątkowo, do czego potrzebne jest i to, by inni też tak traktowali Andrew. Nie ma tu nic odkrywczego, ani specjalnie zajmującego. A jakby tego było mało serial jest mocno przeciągnięty, bo wiele scen niczego nowego nie wnosi do historii. Owszem, niektóre fragmenty pozwalają lepiej zrozumieć relacje między postaciami, pogłębić trochę charaktery. Ale jest tu też mnóstwo momentów całkowicie zbędnych. Przykład? W rozmowie dwóch znajomych Andrew pada stwierdzenie, że zabrał on broń z mieszkania jednego z rozmówców. W następnym odcinku dostajemy scenę, w której oglądamy, jak Andrew znajduje broń i ją zabiera. Po co? Nie daje nam ona żadnej nowej informacji, bo jej nie potrzebujemy – wiemy już, że główny bohater ma pistolet. Wystarczyło to przekazać jednym zdaniem! I podobnych scen jest tu naprawdę dużo, co każe podejrzewać, że twórcom po prostu brakowało materiału na dziewięć odcinków, więc musieli je czymś wypełnić.
American Crime Story: Zabójstwo Versace – dobre aktorstwo
To spory problem, bowiem – jak już wspomniałem – serial przede wszystkim dotyczy postaci Andrew. Jego historia od pewnego momentu jest bardzo powtarzalna i coraz mniej interesująca. Bardzo stara się to ratować grający Cunanana Darren Criss. I często mu się to udaje. Nie dziwię się, że dostał za tę rolę Złoty Glob, ponieważ perfekcyjnie balansuje między skrajnościami swojej postaci. Gdy trzeba potrafi być niesamowicie elokwentny, czarujący i pewny siebie – spokojnie można zrozumieć, czym uwodził kolejne osoby w swoim życiu. Z drugiej ma maniakalną potrzebę kontroli, jest głęboko nieszczęśliwy, żałosny i po prostu psychopatyczny. To wielowymiarowa i ciekawa rola, która słusznie została doceniona. Inni wykonawcy też radzą sobie całkiem nieźle, co jest o tyle sukcesem, że często bardziej niż realne postacie grają wizerunki ludzi, wyobrażenie o nich. Wynika to chyba głównie z faktu, że dostają o wiele mniej czasu ekranowego. A mimo to Edgar Ramirez, Penelope Cruz, Finn Witrock, czy Cody Fern dają radę wycisnąć ze swoich ról tyle, ile się da.
American Crime Story: Zabójstwo Versace można oczywiście pochwalić też za zdjęcia, dobrze dobraną muzykę i piosenki, scenografię, kostiumy i charakteryzację. To ważne rzeczy. Niestety nie zmienia to faktu, że w przeciwieństwie do znakomitego pierwszego sezonu, o odcinkach składających się na Zabójstwo Versace zapomnę raczej szybko i niespecjalnie mam ochotę, by czytać na temat tej sprawy coś więcej. Trzeci sezon pewnie kiedyś powstanie. Oby było mu bliżej do pierwszego, niż drugiego.
Atuty
- Kilka ciekawych wątków;
- Dobre aktorstwo;
- Zdjęcia, muzyka, charakteryzacja, scenografia, kostiumy
Wady
- Główny wątek mało ciekawy i zajmujący, do tego powtarzalny;
- Sporo nudy;
- Nie wszystkie postacie dostają odpowiednio dużo czasu
Drugi sezon American Crime Story jest niestety o wiele gorszy od pierwszego.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych