Mój Switch zaczyna zbierać kurz. Dlaczego coraz mniej gram na konsoli Nintendo
Ci co mnie znają wiedzą doskonale, że od lat jestem wielkim fanem Nintendo i czekam zawsze z wywieszonym jęzorem na kolejne zapowiedzi i directy. Niestety, w tym roku gigant z Kioto wyraźnie spuścił z tonu.
Jeśli spojrzymy na wyniki sprzedaży to oczywiście wszystko wygląda naprawdę dobrze. Konsola schodzi obecnie z półek sklepowych lepiej niż PS4 i Xbox One, tego drugiego już zresztą prześcignęła w ogólnych rankingach przekraczając 50 milionów sprzedanych egzemplarzy. A to nie wszystko, bo na rynek trafił też kolejny fenomen.
Lekarstwo na pandemię
Switch stał się idealną zabawką podczas pandemii, gdzie można pogrywać w przenośny sposób, gdy reszta rodziny okupuje telewizor. Doszło nawet do tego, że w niektórych regionach ciężko było kupić konsolę, a gry takie jak Ring Fit Adventure stały się dobrem luksusowym. W Japonii tytuły na Switcha regularnie okupują pierwsze miejsca w TOP 10 najlepiej sprzedających się gier, w Wielkiej Brytanii na szczyty wróciło Mario Kart 8 Deluxe. Ale nie o tym fenomenie chciałem napisać.
Ogromny sukces osiągnęła najnowsza odsłona Animal Crossing, której popularność zaskoczyła chyba samo Nintendo, bo pudełek z grą brakowało dla wszystkich chętnych i wielu skusiło się na wersję cyfrową, która biła rekordy sprzedaży. W ciągu niespełna dwóch tygodni gra znalazła 12 milionów użytkowników. Z perspektywy biznesowej Nintendo radzi więc sobie znakomicie a Animal Crossing stało się miejscem, w którym wiele firm organizowało spotkania podczas COVID, odbywały się śluby, pogrzeby, spotkania biznesowe – jednym słowem, szajba.
Ale to już było…
Jeszcze w zeszłym roku nadrabiałem na Switchu zaległości w grach, które jakimś cudem ominęły mnie na dużych konsolach, albo z przyjemnością wracałem do takich gier Diablo. Bywały miesiące, że częściej niż PS4 odpalałem Switcha. Ale w 2020 nastąpiło zmęczenie materiału. Na Pstryka trafiły w ostatnich miesiącach takie gry jak remaster Saints Row 4, BioShock: The Collection, Borderlands Legendary Collection, Metro: Redux, Burnout Paradise Remastered, Wojna Krwi: Wiedźmińskie Opowieści, Samurai Shodown (2019) czy The Outer Worlds. Dużą część z tych gier ograłem wcześniej przynajmniej dwa razy na innych platformach, inne dopiero co skończyłem na konkurencyjnych konsolach, więc nie chciało mi się do nich wracać. Dla osób, które w owe produkcje nie grały to solidne kąski i kolejny powód, by odpalić Switcha, ale w moim przypadku konsola zaczęła się kurzyć.
Animal Crossing to zupełnie nie moje klimaty, więc choć jest to bez wątpienia systemseller, u mnie nie zaskoczył. Zdarza się. Tak naprawdę jedyną grą, która wciągnęła mnie na dłużej na Switchu w ostatnich miesiącach było Xenoblade Chronicles: Definitive Edition. Nie licząc jednak bonusowego epizodu, lepszej grafy i kilku nowości to przecież również odgrzewany kotlet. Przyrządzony ze smakiem, ale wciąż odgrzewany. Tym samym Pstryka używałem ostatnio głównie do odpalania mniejszych tytułów pokroju Streets of Rage 4, w które na mniejszym ekranie gra mi się po prostu lepiej.
Cisza przed burzą?
Znacznie częściej podczas pandemii grałem jednak na PS4. Powód? Prozaiczny. Szybki rzut oka na to czym karmiłem konsolę Sony - Resident Evil 3 (2020), The Last of Us Part II, Dragon Ball Z: Kakarot, Final Fantasy VII Remake, Doom Eternal, Persona 5 Royal i kilka innych, dużych gier. W porównaniu ze Switchem - przepaść. A za chwilę zapewne znowu przepadnę na wiele godzin w Ghost of Tsushima. Polubiłem się też z Game Passem, do którego trafiło już blisko 400 produkcji. Efekt? W nadrabianiu zaległości, które w ostatnich latach wpadały na kupkę wstydu, Switcha zastąpił właśnie Xbox One.
Na początku tego roku byłem wręcz pewien, że Nintendo dość szybko uspokoi swoich fanów i rzuci jakieś nowe kąski z czy Bayonetta 3. Tymczasem zamiast tego po sieci krążyły plotki, że trzecie przygody Wiedźmy zostały anulowane. Pandemia sprawiła, że Nintendo schowało głowę w piasek. Czekamy na nowego directa, w którym Ninny z okazji 35-lecia serii Mario w końcu zapowie te wszystkie wspaniałe tytuły, o których trąbi się od miesięcy w Sieci. Ale czekamy już stanowczo za długo, a podniecanie się zapowiedziami portów i gier, które już wcześniej ograłem, nawet mi się trochę przejadło.
Nintendo ma swój świat
Na jesieni będziemy świadkiem kolejnej wojny między Sony i Microsoftem. Nintendo z pewnością ma plan na to, by nieco odwrócić od tej narracji naszą uwagę. Nie liczyłbym na zapowiedź nowej konsoli, to jeszcze nie ten moment, nie teraz, gdy sprzedaż Switcha złapała wiatr w żagle. Ninny nie bierze udziału w wyścigu technologicznym, nie musi prężyć teraflopów, więc może co najwyżej ujawnić w końcu Switcha Pro i spokojnie pracować nad kolejną konsolą, która pójdzie pod prąd, zaskoczy czymś innowacyjnym. Skutecznym wabikiem będzie też premiera sequela The Legend of Zelda: Breath of the Wild 2, ale wątpię, by stało się to w tym roku, zwłaszcza, że seria w 2021 będzie obchodzić swoje 35-lecie.
Nie ulega wątpliwości, że 2020 rok Nintendo póki co trochę przespało. Jasne, cieszę się jak głupi, że za chwilę zagram w sequel Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise, bo w jedynce wbiłem platynę, na pewno odpalę też Paper Mario: The Origami King, ale to wciąż za mało, by Switch znów stał się konsolą, po którą sięgałem tak często jak w poprzednich latach. Dopóki sprzedaż Switcha ma się dobrze Nintendo może spać spokojnie zapełniając luki wydawnicze portami od deweloperów third-party, którzy na tej generacji konsol pokochali się z Big N. Ja jednak platformy Ninny kupowałem zawsze z myślą o exclusive’ach, których próżno było szukać u konkurencji. I w tej kwestii nic się nie zmieniło.
Przeczytaj również
Komentarze (150)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych