Reklama
Naszego świata nie powinno już być. Jak filmy i seriale pokazują współczesne czasy

Naszego świata nie powinno już być. Jak filmy i seriale pokazują współczesne czasy

Dawid Ilnicki | 05.09.2020, 12:00

Globalne ocieplenie i coraz większych wpływ technologii cyfrowych na życie człowieka to dwa najpopularniejsze tematy, sprawiające, że ludzie już od dłuższego czasu patrzą w przyszłość z niepokojem. Świadczą o tym także najpopularniejsze fabuły filmowe, które rzecz jasna nie dają odpowiedzi na palące problemy ludzkości, ale w ciekawy sposób pokazują jak twórcy wyobrażają sobie współczesny nam świat lub nieodległą przyszłość.

Przeżywające w tym roku prawdziwy boom serwisy streamingowe próbowały od marca, w dość specyficzny sposób, stymulować tę część ludzi przebywających na przymusowej kwarantannie, dając dostęp m.in. do słynnej “Epidemii” Wolfganga Petersena, w której z dużo groźniejszym niż COVID-19 wirusem, próbował sobie poradzić zespół pod wodzą Dustina Hoffmana. Innym hitem tych dni było “Contagion” Stevena Soderbergha, które w ciekawy, bo całkiem realistyczny sposób pokazywało próby zapobieżenia rozprzestrzenieniu się pandemii i różne aspekty tej trudnej sytuacji. Ci, którzy nie chcieli się dołować musieli bardzo uważać, bo niebezpieczeństwo czaiło się na każdym kroku. Sam pewnego dnia wpadłem na to, że warto w końcu, w ramach tzw. “odmóżdżenia” obejrzeć niesławne “Aeon Flux” Karyn Kusamy, które zaczyna się od widocznego na ekranie zdania: “2011: A Virus kills 99% of the world’s population”...

Dalsza część tekstu pod wideo

Naszego świata nie powinno już być. Jak filmy i seriale pokazują współczesne czasy

W takich momentach człowiek cieszy się, że fantazja nie dogoniła rzeczywistości, tak jak choćby w przypadku dwóch odcinków “Black Mirror”, o których pisałem jakiś czas temu. Kino jednak zawsze starało się wykorzystywać obecne w przestrzeni publicznej problemy, sprawiając, że fabuły kolejnych obrazów stawały się aktualne i przez to zdecydowanie bardziej przemawiały do widzów. Dobrym przykładem dbania o realia są prace nad “Raportem mniejszości”, przy których Steven Spielberg radził się różnego rodzaju naukowców i futurystów, a podstawowym celem było sprawienie, by mimo nierealnych z punktu widzenia dzisiejszej techniki (nawet przy współpracy z NSA) elementów, wizja przedstawiona w tym dziele była niepokojąco bliska współczesnym rozważaniom. Tyczy się to zresztą większości obrazów, które próbują przewidzieć w którą stronę pójdzie rozwój techniki, ze szczególnym uwzględnieniem sztucznej inteligencji, o których mówić będziemy później.

Z drugiej strony mamy także cały nurt filmów postapokaliptycznych lub po prostu katastroficznych, których wspólnym mianownikiem jest chęć nakreślenia wizji świata po klęsce żywiołowej. Co znamienne, dziś najczęściej kreuje się zupełnie inne zagrożenia niż jeszcze kilkanaście lat temu, gdy na topie była zagłada nuklearna, pamiętana przede wszystkim dzięki grom z serii “Fallout” i pierwszym “Mad Maxom”. Obecnie ludzie najbardziej boją się zagrożenia naturalnego, spowodowanego radykalną zmianą warunków życia na Ziemi i ten trend utrzyma się zapewne przez najbliższe lata. Specyficzną odmianą kina katastroficznego są horrory opowiadające o zombie, na czele z najpopularniejszym serialem tego nurtu, czyli “The Walking Dead”, który najciekawszy wydaje się wtedy, gdy próbuje opowiadać o tym, jak może wyglądać organizacja życia społecznego w momencie, kiedy obecny system kompletnie padnie, co może stać się przecież nie tylko za sprawą ataku nieumarlaków, ale także np. długotrwałego utrzymywania się pandemii wirusa groźniejszego niż COVID-19.

Świat po zagładzie

Naszego świata nie powinno już być. Jak filmy i seriale pokazują współczesne czasy

Oglądając standardowe kino katastroficzne zawsze miałem wrażenie, że film kończy się w najciekawszym momencie. To, że ludzkość ostatecznie upora się z chmarą kosmitów (“Dzień niepodległości” Rolanda Emmericha) czy też naturalnym kataklizmem (“Pojutrze”, “2012”) było jasne dla każdego kto oglądał choćby kilka takich obrazów. Najciekawsze jest jednak to jaki system zapanuje w poszczególnych państwach, po tych dramatycznych wydarzeniach, i w jaki sposób zostaną one odbudowane z gruzów. Jest to z całą pewnością świetny materiał na serial, który jednak jeszcze nie powstał. Mogło nim być “Jericho”, ale na tym polu akurat zawodziło, zręby podobnej wizji widać we wspomnianym “The Walking Dead”, ale prócz tego niewiele mamy takich produkcji. Być może zmieni to zapowiadana w końcu ekranizacja Fallouta, na którą chyba wszyscy czekamy. Wielu twórców podchodziło do tego problemu bardzo naiwnie. Widać to choćby w sequelu do widowiska Emmericha, w którym ludzkość wykorzystała najazd obcych i ich technologię, by przygotować się do kolejnej. Na szczęście wielu innych reżyserów traktowało ten problem nieco poważniej.

Dobrym tego przykładem jest pokazywany na ostatnim Octopusie “Hardware” Richarda Stanleya, jedna z nielicznych produkcji łącząca scenerię post-apo z cyberpunkiem. Co prawda w samym filmie widać niezwykle ograniczony budżet, ale mimo wszystko wystarczył on przynajmniej do tego, by pokazać całkiem ciekawe środowisko po zagładzie nuklearnej ( w końcu lata 90-te), któremu zagraża przeznaczony do zabijania ludzi prototypowy model wojskowego robota. Sam obraz jest obecnie mocno specyficzny, ale mimo wspomnianych problemów z funduszami broni się ciekawą estetyką i atmosferą zbudowaną dzięki całkiem udanej kreacji świata przedstawionego. Dziś  oczywiście w sposób mocno ograniczony odnosi się do współczesnych nam niepokojów, a kolejne filmy z tego nurtu są pod tym względem dużo lepsze.

Naszego świata nie powinno już być. Jak filmy i seriale pokazują współczesne czasy

Można zaryzykować stwierdzenie, że już od zarania dziejów ludzkość bała się wszelkiego rodzaju zmian, które panujący w określonym czasie władcy (niezależnie czy świeccy czy też duchowni), traktowali z podejrzliwością, często nie pozwalając na gwałtowny rozwój pewnego rodzaju innowacji. Nie inaczej było w XX wieku kiedy bano się m.in. modyfikacji genetycznych, czego dowodem jest choćby mocno niedoceniony film Andrew Niccola “Gattaca: szok przyszłości”. Obserwujemy w nim świat, w którym ludzie zostali zhierarchizowani pod kątem doskonałości genetycznej, a głównym bohaterem jest człowiek, który mimo braku ingerencji we własne DNA, co skutkuje kilkoma wadami, takimi jak np. krótkowzroczność, chce polecieć w kosmos. Choć modyfikacja ludzkiego genomu i jej znaczenie dla rozwoju społeczeństw nie jest dziś głównym tematem futurystycznych rozważań, pozostaje gdzieś na marginesie jako istotna kwestia, do której trzeba będzie kiedyś wrócić.

Co chwila słychać za to o problemie coraz częstszego zastępowania ludzi przez maszyny, zwłaszcza w pracy. Temat ten nie dotyczy wyłącznie robotów, ale szerzej sztucznej inteligencji, i programów nią wspomaganych. Pisząc te słowa pamiętam o tym, że już w 2015 roku testowano program WordSmith, autorstwa firmy Automated Insights, potrafiący na bazie notek tworzyć artykuły, który przegrał z człowiekiem tylko ocenę użytkowników (tekst został bowiem napisany przez program 3 razy szybciej). 3403 głosujących uznało za lepszy tekst, rywalizującego z WordSmith, reportera Scotta Horsleya, a tylko 270 ten napisany przez wspomniany program. Do obaw odnośnie robotyzacji odnosił się już klasyczny “Blade Runner”, i to w obu odsłonach, którego motywem przewodnim było pytanie czym tak naprawdę człowiek różni się od maszyny. O ile jednak w dziele Scotta (już w mniejszym stopniu u Villeneuve’a) obserwujemy świat, w którym człowiek jeszcze panuje nad androidami, przynajmniej w tym zakresie, że może je unicestwić, inaczej wygląda to już w najbardziej znanym filmie Alexa Garlanda “Ex Machina”, w którym eksperyment nad usprawnieniem sztucznej inteligencji wyraźnie wymyka się spod kontroli.

Głębszy wpływ technologii cyfrowych na życie człowieka badał nie tylko znakomity (przynajmniej przez dwa pierwsze sezony) serial Charlie Brokera “Black Mirror”, o którym już pisaliśmy, ale także świetne “Her” Spike’a Jonze’a, w którym grany przez Joaquina Phoenixa bohater zakochuje się w swoim systemie operacyjnym. Ten potrafi być zaskakująco spontaniczny i całkiem nieźle odgaduje oczekiwania swego “partnera”. Film wypada ciekawie w zestawieniu choćby z klasycznym “Blade Runnerem”, w którym główni bohaterowie, będący modelowymi przedstawicielami gatunku ludzkiego, próbowali dociec co tak naprawdę odróżnia ich od androidów, które ścigają. Z kolei pisarz Theodore, grany przez Phoenixa, może pod koniec zadawać pytanie czy nie stał się kimś w rodzaju ludzkiego androida, którego w łatwy sposób może kontrolować sztuczna inteligencja. W tym sensie obraz Jonze’a jest dziś najbliżej rozważań na temat wpływu technologii na życie człowieka i co ciekawe, zwłaszcza w kontekście kina katastroficznego, nie potrzebuje wcale post-apokaliptycznych krajobrazów, by wykreować niepokojącą atmosferę, jakże znajomą ludziom żyjącym we współczesności.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper