The School Nurse Files (2020) – recenzja serialu [Netflix]. Ciężkie narkotyki

The School Nurse Files (2020) – recenzja serialu [Netflix]. Ciężkie narkotyki

Piotrek Kamiński | 29.09.2020, 16:00

Szkolna pielęgniarka chodzi po korytarzach z plastikowym pistolecikiem na kulki w kieszeni, bijąc uczniów po głowach świecącym, plastikowym mieczem. Nie jest wariatką. Po prostu zwalcza w ten sposób złe duchy, które nawiedzają uczniów. Normalna rzecz. Jazda zaczyna się dopiero później...

Kiedy Jędrzej wybiera produkcje do recenzji, bogowie rzucają monetą, a ja wstrzymuję oddech. Raz wypada reszka, a ja oglądam hiszpańskojęzyczną Platformę, raz wypada orzeł i męczę się z Ostatnim Skokiem w Historii USA. Po pierwszym odcinku The School Nurse Files byłem przekonany, że tym razem trafiła się ta druga opcja, ale im dalej w las, tym moja pewność topniała. Znasz to uczucie, kiedy produkt jest tak zły, że zatacza wręcz koło i staje się wręcz zajebisty? To dlatego metafora Varysa z Gry o Tron w tym wypadku nie działa - bo The School Nurse Files to nie moneta. To piłeczka. Turla się powoli, przechodząc przez pełne spektrum emocji, kiczu, artyzmu i szamba.

Dalsza część tekstu pod wideo

The School Nurse Files (2020) – recenzja serialu [Netflix]. Ciężkie narkotyki

The School Nurse Files (2020) – recenzja serialu (Netflix). Euforia

Ahn Eun-Young widzi duchy. Potrafi rozmawiać ze zmarłymi, widzi kiedy ktoś jest akurat nawiedzany przez złą zjawę. Dostrzega też "śluz" - ektoplazmiczne stworzonka żerujące na ludziach. Nie wszystkie są złe, ale jeśli już na takiego trafimy, możemy znaleźć się w poważnych tarapatach. Niektóre przynoszą nam pecha, inne pompują zazdrością, albo łączą emocjonalnie z drugą osobą. Eun-Young pracuje w szkole, w której jest ich wyjątkowo dużo. Za pomocą napełnionego pozytywną energią miecza i specjalnych kulek do pistoletu potrafi je zwalczać, lecz coś w szkole sprawia, że praca w zasadzie nigdy się nie kończy. Po jednym kryzysie za moment przychodzi następny, po nim kolejny, a dalej jeszcze jeden. I tak przez sześć, czterdziestopięciominutowych odcinków.

Nasza pielęgniarka nie działa jednak sama. Z pomocą przyjdzie jej nauczyciel chińskiego, pan In-Pyo, którego naturalna, pozytywna aura sprawia, że Eun-Young natychmiast zaczyna robić do niego maślane oczy (na tyle, na ile wypada w koreańskiej kulturze), a na przestrzeni kolejnych odcinków mniejsze i większe role odegra również część uczniów szkoły. Obsada zdaje się być dobrana porządnie, choć mówię to jako osoba, która nie zna ani jednego słowa po koreańsku, więc może być i tak, że wszyscy są kompletnie beznadziejni, a ja po prostu tego nie widzę. Tak, czy siak, granie twarzą wychodzi im raczej dobrze - czasami przesadnie teatralnie, lecz u nich to chyba po prostu taki standard. Problem natomiast są same postacie. Mamy niby parkę skrycie w sobie zakochanych nastolatków, drugą parkę połączoną miłością do rozrabiania, ponadczasowy byt egzystujący obecnie w ciele nastoletniej dziewczynki, cwaniakowatego i mocno podejrzanego nauczyciela angielskiego i parę innych postaci, ale to już w zasadzie wszystko co jestem w stanie o nich napisać. To nie są postacie, a chodzące archetypy - płaskie jak moja dupa kartonowe wycinanki, których jedynym zadaniem jest bycie metaforą czegoś tam. Szanuję chęć autorki scenariusza - i przy okazji książki, na podstawie której powstał serial - do sięgnięcia po alegorię jako środek wyrazu, ale to powinno być chyba drugie dno, którego możemy się doczytać jeśli skupiamy się na utworze i chcemy tę alegorię wyłuskać. Tymczasem The School Nurse Files to w zasadzie same metafory, bo wierzchnia warstwa nie ma kompletnie nic do zaoferowania. Wątki rozpoczynają się i urywają bez żadnego ostrzeżenia.

The School Nurse Files (2020) – recenzja serialu (Netflix). Zjazd

Być może ma to związek z faktem, że serial został okrojony z treści względem oryginału, nie wiem, ale potrzeba naprawdę sporo samozaparcia i dobrej woli żeby przy okazji każdego kolejnego odcinka domyślać się kto skąd się wziął, jaka jest jego rola, co go motywuje i czy ma to wszystko jakikolwiek sens. Podobno tłumaczenie z koreańskiego też wcale nie pomaga, przynajmniej to angielskie, bo zostało przygotowane bardzo amatorsko. Nie wiem jak polska wersja, ale napisy i lektor nierzadko różniły się tonem, a miejscami nawet i sensem wypowiedzi. Przyznam, że jestem w stanie uwierzyć, że gdzieś tam kryje się jakaś względnie spójna historia, ale na pewno nie została w równie spójny sposób przedstawiona. Bliżej końca sezonu zaczynamy poznawać odpowiedzi na część pytań, które dręczą nas od pierwszego odcinka, ale tyczy się to w zasadzie tylko szerszej historii samej szkoły i rezydującego w niej zła (wink, wink), bo postacie, nawet te, zdawać by się mogło, całkiem istotne po prostu przychodzą i odchodzą kiedy przestają być potrzebne. Nie ma mowy o jakimś progresie, czy zwrotach akcji. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest tytułowa pielęgniarka. Dowiemy się o niej całkiem sporo - jakie demony nią targają, jak wyglądała jej młodość i dlaczego stała się tym, kim się stała. Szkoda, że ona sama - ta dzisiejsza wersja postaci - również w ogóle nie ewoluuje.

Cały ciężar opowieści spada więc na barki śluzów i sytuacji do których doprowadzają. Praktycznie każda mniejsza opowieść jest jakąś metaforą życia - tak szkolnego, jak i dorosłego. Będzie o depresji, nieuleczalnych chorobach i paru innych równie optymistycznych rzeczach. A żeby nie było nam zbyt smutno, twórcy okrasili całość całkiem sporą dawką obrzydliwych efektów specjalnych. I nie chodzi mi o to, że ogromna, demoniczna ropucha z setką zębów wygląda jakby ktoś ją wyciągnął z Resident Evil, albo nawet Silent Hilla - w ogóle mam wrażenie, że część elementów użytych do wykreowania świata przedstawionego została jeśli nie zapożyczona, to przynajmniej mocno zainspirowana Cichym Wzgórzem. Nie. Bardziej mam na myśli fakt, że te efekty są zwyczajnie kiepskie. Pół-amatorzy na YouTube'ie potrafiliby lepiej połączyć CGI z prawdziwymi ujęciami. Sam pomysł i ogólny design śluzów jest jak najbardziej w porządku. Tylko implementacja kuleje na obie nogi.

Na szczęście nawet miernej jakości efekty specjalne nie potrafią zepsuć klimatu niektórych scen. A wszystko to za sprawą całkiem interesująco zrealizowanej ścieżki dźwiękowej. Zwłaszcza główny motyw muzyczny ma w sobie coś niepokojącego i znajomego jednocześnie. I akurat to ostatnie uczucie towarzyszyło mi w trakcie oglądania bardzo często. Niech ktoś, proszę, powie mi, czy część utworów nie została żywcem wyciągnięta z jakiegoś jRPGa? Po głowie chodzi mi Final Fantasy, ale nie potrafię wskazać konkretnej odsłony. Przeważnie muzyka nie przebija się na pierwszy plan, ale wspaniale buduje tło i gdyby tematyka serialu była odrobinę bardziej poważna, mogłaby robić naprawdę solidny klimat. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o zdjęciach. Kolejne ujęcia nie wyróżniają się absolutnie niczym specjalnym. Nie są w żaden sposób złe, ale nie ma w nich też żadnego artyzmu. Klasyczne szerokie i bliskie plany, często stateczna kamera, bardzo naturalnie doświetlone plany. Zabrzmi to okropnie, ale wizualnie The School Nurse Files wygląda jak coś, co mógłby nakręcić Patryk Vega (przed dodaniem śluzów).

Odnoszę wrażenie, że nowa, koreańska produkcja Netlixa to kolosalnie niewykorzystany potencjał. Każdy kolejny odcinek zdawał się oferować  jakiś intrygujący koncept, albo ciekawie zapowiadającą się postać, by na koniec cały czar zginął porwany przez poszarpaną narrację i kiepskie decyzje montażowe. The School Nurse Files jest trochę jak twarde narkotyki - zabierze cię w dziką podróż, zobaczysz rzeczy, o których ci się nawet do tej pory nie śniło, ale ostatecznie zostawi cię jedynie z bólem głowy i poczuciem, że marnujesz sobie życie.  Takie internetowe LSD. Na pewno ma swoje plusy, ale myślę, że w ostatecznym rozrachunku raczej nie warto.

Atuty

  • Kompletnie zakręcony pomysł;
  • Ścieżka dźwiękowa;
  • W zasadzie wszystkie wątki zaczynają się ciekawie...

Wady

  • ...Ale kończą już bez przytupu;
  • Bardzo poszarpany i niejasny sposób prowadzenia historii;
  • Cienkie efekty specjalne;
  • Płaskie postacie

The School Nurse Files to dosyć powolny, acz solidnie zwariowany rollercoaster, którego ostatecznie raczej nie warto oglądać. Nawet na samym tylko Netflixie znajdziesz wiele lepszych produkcji.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper