Rebeka (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Nawiedzony dom
No i tak to niestety jest z tym Netflixem. Jak się trafi naprawdę znakomity film (Proces Siódemki z Chicago, który nieustannie gorąco polecam), to za chwilę do serwisu trafia produkcja o wiele gorsza. Oto recenzja filmu Rebeka (2020).
Narratorka, której imienia nigdy nie poznajemy jest damą do towarzystwa bogatej pani Van Hopper, z którą podróżuje po Europie. Pewnego dnia poznaje Maxima de Wintera, mężczyznę uprzejmego, ale jednocześnie wycofanego. Zaczynają oni spędzać ze sobą coraz więcej czasu, aż w końcu zakochują się w sobie. Po przyjeździe do wielkiej posiadłości de Winterów, narratorka nie czuje się najlepiej w nowym miejscu zamieszkania.
Rebeka (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Niepotrzebna adaptacja
Rebeka jest adaptacją słynnej książki Daphne Du Maurier, którą jeszcze w 1940 roku na ekran przeniósł sam Alfred Hitchcock. Przed twórcami stanęło więc nie lada wyzwanie. No i cóż mogę rzec, polegli. Owszem, w nowej wersji są wszystkie istotne wątki, jak rozważania na temat pozycji kobiety w społeczeństwie, jak mało miała (i chociaż jest lepiej, wciąż ma) wolności. Jak wszystko, co robi spotyka się z opiniami innych, oczywiście o wiele lepiej wiedzących, co wypada, czego nie, co powinna robić, a czego musi się wystrzegać. To także opowieść o małżeństwie jako swoistym kontrakcie, transakcji, w której jest mniej miejsca na różnorakie uczucia, a jeśli już się pojawiają, to bywa, że są raczej negatywne. Jak to się mówi, tylko cienka granica oddziela miłość od nienawiści.
Z jednej strony Rebeka nie jest totalnie nieudana. Fabuła poprowadzona jest całkiem zgrabnie, tempo jest niezłe, momentami udaje się też zbudować całkiem niezłą atmosferę i napięcie. Nowa pani de Winter musi się bowiem ciągle mierzyć z pamięcią po zmarłej pierwszej żonie Maxima, tytułowej Rebece. Jej duch w pewien sposób nawiedza ogromną posiadłość, sprawiając, że główna bohaterka nie może się tam czuć ani dobrze, ani pewnie. Powoduje to, że w którymś momencie wygląda, jakby zaczynała tracić zmysły. Problem w tym, że ogląda się to wszystko bez specjalnego zaangażowania. Twórcy nie do końca odpowiedzieli sobie chyba na pytanie, po co chcą kręcić nową wersję Rebeki, co nowego albo innego powiedzieć, w jaki sposób zaskoczyć widza lub uaktualnić przekaz zawarty w książce. Innymi słowy, emocji jest tu jak na lekarstwo.
Rebeka (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Porządne aktorstwo
Jak już wspomniałem, nie jest tak, że wszystko się tu nie udało. Do plusów można z pewnością zaliczyć aktorstwo. Co prawda Armie Hammer gra raczej na autopilocie i nie pokazuje niczego specjalnego, ale za to Lily James w głównej roli bardzo się stara i udaje jej się dobrze pokazać przemianę narratorki z dziewczyny inteligentnej, ale nieśmiałej, w pewną siebie i wiedzącą czego chce osobę. Bardzo dobra jest również Kristin Scott Thomas jako Pani Danvers – jest odpowiednio zimna, wyniosła i okrutna w taki sposób, że nie do końca można jej nie znosić. Bardziej chce się spróbować zrozumieć, jakie motywacje nią kierują.
Jako kolejną zaletę można wymienić dobrze dopasowaną muzykę oraz zdjęcia, które pomagają zbudować specyficzną atmosferę, jaka panuje w posiadłości de Winterów. Cóż z tego, skoro po obejrzeniu filmu Rebeka jedyne, co można zrobić, to wzruszyć ramionami. To po prostu średniak, który przez cały seans sprawia wrażenie bezcelowości. A skoro twórcy nie bardzo wiedzą, po co weszli na plan, to czemu widz ma się nad tym zastanawiać?
Atuty
- Może i jest kilka ciekawych tematów…;
- Zdjęcia i muzyka;
- Porządne aktorstwo
Wady
- …Ale wszystko to opowiedziane jest bez emocji i nie wiadomo, w jakim celu
Rebeka (2020) to film średniak. Nie zirytuje, ale każe się zastanowić, po co w ogóle powstał.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych