Najbardziej niedocenione horrory ery VHS
Horror był jednym z gatunków dominujących w latach 80-tych i 90-tych, które nieodmiennie kojarzymy z erą VHS. W tym okresie powstało wiele interesujących serii, twórcy chętnie wykorzystywali materiały książkowe niezwykle popularnych pisarzy - tak współczesnych jak i klasycznych - a sporo ożywienia do najpopularniejszych podgatunków kina grozy wprowadzili również twórcy pochodzący z Włoch.
Czasy młodości to okres, w którym popkulturę chłonie się najbardziej i oczywiście oddziałuje ona najmocniej, stąd z roku na rok coraz większa popularność nurtu nostalgicznego powrotu do zaginionych klasyków lat 80-tych i 90-tych. Dotyczy to również horrorów, by wymienić tylko filmy “Q: The Winged Serpent” i “Razorback”. Oba łączą mocno karkołomne pomysły, w pierwszym mamy bowiem do czynienia ze smokiem grasującym w Nowym Jorku, a w drugim z szalejącym na prowincji gigantycznym dzikiem, a także podejście zrób-to-sam, sprawiające, że obie produkcje ogląda się dziś niezwykle ciężko i w zasadzie wyłącznie sentyment do klasycznego kina VHS sprawia, że mimo wszystko widz czerpie z ich seansu pewną radość. W obu przypadkach widać jednak także niewątpliwy talent twórców i zarówno Larry Cohen, jak i Russell Mulcahy przeszli do historii kina jako twórcy kilku udanych obrazów.
Lata 80-te nieprzypadkowo nazywa się najlepszą dekadą dla horroru, bo właśnie wtedy powstało kilka wielkich serii, twórcy rozwijali wiele z pozoru zupełnie szalonych pomysłów, zaskakująco oryginalnie wyglądają także pomysły scenograficzne czy też dość obrzydliwe, ale przy tym również znakomite, wizje charakterystyczne przede wszystkim dla nurtu body horroru, które obecnie rzadko pojawiają się w mainstreamowym kinie grozy. Reżyserzy sięgali po klasyki gatunku, jak choćby twórczość H.P. Lovecrafta, o której już wcześniej wspominałem, szczególnie w kontekście prac duetu Stuart Gordon-Brian Yuzna, coraz popularniejsza w latach 90-tych stawała się z kolei twórczość Stephena Kinga, która zainspirowała kilka znanych filmów, jak choćby “Mroczna połowa” z Timothy Huttonem czy pierwsza wersja “Smętarza dla zwierzaków” z 1989 roku. Część dzieł w całkiem niezły sposób wykorzystywała najbardziej znane motywy z popularnych serii, jak choćby “Obcy” tworząc zupełnie nową jakość.
Tworząc listę niedocenianych horrorów ery VHS wziąłem pod uwagę również mniej znane filmy uznanych twórców, jak choćby John Carpenter, a także Clive Barker, który zasłynął przede wszystkim serią “Hellraiser”. Z drugiej strony są tu również obrazy, które dziś mogą razić kiepskim wykonaniem, bronią się jednak dzięki bardzo dobremu pomysłowi lub znakomitej atmosferze, która oddziaływała przede wszystkim na młodszych widzów. W końcu znajdziemy tu także kilka filmów europejskich reżyserów, otwarcie czerpiącego z kina giallo, ale często umieszczających akcję w zupełnie innym miejscu niż typowe kino z tego nurtu. W przypadku horroru lista filmów dziś nieco zapomnianych mogłaby być dużo dłuższa, jak zwykle ograniczamy się jednak do dziesięciu tytułów.
Towarzystwo (Society)
Świetny film Brian Yuzny, w którym twórcom udało się, w jego pierwszej części, oddać atmosferę kompletnej paranoi w jaką popada główny bohater, grany przez kojarzonego ze “Słonecznym patrolem” Billy Warlocka, potrafiąc bardzo długo zwodzić widza tym, że oglądamy coś w rodzaju mocno udziwnionego teen-movie, w końcówce jednak prezentując wyjątkowo pokraczną wizję, którą zresztą zapowiada już osobliwy plakat do tego dzieła.
“Towarzystwo” jest produkcją ciekawą także z tego powodu, że wydaje się zapowiadać nurt uwspółcześnionych widowisk, które koncentrują się na funkcjonowaniu przedziwnych towarzystw władających lokalną społecznością, którego przedstawicielem jest choćby słynne “Uciekaj!” Jordana Peele’a. Niektórych oczywiście może razić to, że przez ¾ niewiele się dzieje, ale końcówka z pewnością zadowoli każdego fana kina grozy, zwłaszcza spod znaku body horroru.
Deliria (Stage Fright)
Bardzo sympatyczny i zdecydowanie za mało znany slasher wyreżyserowany przez Michele Soaviego, twórcę wspomnianego wcześniej “O miłości i śmierci”. Seria zbrodni ma miejsce w bardzo nietypowym środowisku, bo w lokalnym teatrze, podczas prób przed przedstawieniem, kiedy dochodzi do serii kłótni na tle podziału ról i obecności na scenie.
Morderca robi wrażenie istoty nadludzkiej przede wszystkim ze względu na strój, w którym zwykle paraduje, a także prawdziwą biegłość w zadawaniu ciosów różnymi narzędziami. Dodając do tego całkiem niezłe aktorstwo, które wcale nie jest standardem w tego typu dziełach, otrzymujemy film, którym zdecydowanie warto się zainteresować, zwłaszcza jeśli lubicie ten podgatunek kina grozy.
Xtro
Już plakat promujący film Harry’ego Bromleya Davenporta sugeruje, że mamy do czynienia z obrazem inspirującym się “Obcym” i rzeczywiście od początku tak właśnie jest. To jednak właśnie pierwsze kilka minut, w których przechodzimy od typowego familijnego obrazka do prawdziwego lęku związanego z zagrożeniem ze strony nieznanej siły robiły w latach 90-tych, podczas seansu na VHS, tak duże wrażenie.
Później mamy kilka równie klimatycznych sekwencji, w których widać rękę również do tworzenia wyjątkowo odrażających modeli obcego, które przy akompaniamencie świetnej muzyki potrafią przestraszyć nawet dziś. Gdyby tylko pozostałe minuty wypełnić ciekawą fabułą mielibyśmy pewnie do czynienia z prawdziwym klasykiem, a tak dostajemy po prostu bardzo sympatyczne dzieło, w swoim gatunku z pewnością niezwykle udane i zdecydowanie za mało znane.
W paszczy szaleństwa
Nie jestem specjalnym fanem drugiej części tzw. Trylogii apokaliptycznej, rozpoczętej przez klasyczne już “Coś” z 1982 roku. “Książe Ciemności” zaczyna się bardzo dobrze, a później ma niezłe momenty, ale ostatecznie nieco rozczarowuje, jeśli mówimy o filmie tak znakomitego twórcy jak John Carpenter. Zupełnie inaczej jest w przypadku “W paszczy szaleństwa”, w którym uwagę przykuwa już sam koncept: poszukiwanie słynnego Suttera Cane’a, autora wielu bestsellerowych horrorów.
Sam Neill jest aktorem, który chyba jak nikt inny potrafi z miejsca przemienić się z typowego przedstawiciela biurowej klasy średniej, w człowieka na skraju załamania nerwowego, co w filmie z 1994 roku wychodzi mu znów bardzo dobrze. Już sam tytuł stanowi hołd dla H.P. Lovecrafta i niewątpliwie udaje się tu odtworzyć atmosferę znaną z jego największych dzieł, mimo kompletnie innej scenerii i tematyki, którą jest w tym wypadku cieniutka granica między fikcją a rzeczywistością. Znakomity film.
Kleszcze (Ticks)
Cóż może straszyć bardziej niż owady? Lęk przed tymi malutkimi organizmami rzadko był ostatnio wykorzystywany w kinie grozy, być może dlatego, że zrobienie filmu, który będzie wręcz zbyt przerażający wcale nie leży w interesie wielkich firm produkcyjnych, które obecnie niemal w całości przejęły pieczę nad realizacją kolejnych horrorów. Film Tony Randela to dziś prawdziwy klasyk horroru lat 90-tych, obecnie jest już trochę straszny, a trochę śmieszny.
Zabawne jest z pewnością samo zawiązanie akcji, czyli moment w którym grany przez Setha Greena bohater wyjeżdża wraz z grupą bliżej sobie nieznanych ludzi na coś w rodzaju campingu gdzie oczywiście będą na nich czekały krwiożercze bestie. Jeśli kogoś nie zniszczył psychicznie seans tego filmu w młodości, powinien obejrzeć go teraz, bo jest to niecodzienne przeżycie.
Nightbreed
Kino lat 90-tych wiele zawdzięcza Clive’owi Barkerowi, który jest twórcą interesującej serii “Hellraiser”, której nowa wersja ma się pojawić w najbliższym czasie. W filmach opartych na twórczości tego pisarza zwraca uwagę przede wszystkim niezwykle oryginalny wygląd potworów. Nawet ci, którzy nie do końca kupują fabułę “Wysłannika piekieł” dobrze kojarzą demonicznego Pinheada, który był jednak z najbardziej charakterystycznych monstrów kina grozy i takim pozostał po dziś dzień.
Podobnie sprawa ma się z “Nightbreed”, które (jeszcze) nie doczekało się żadnej kontynuacji, a czerpie przede wszystkim z legendy o mitycznym mieście Midian, które inspirowało wielu muzyków, zwłaszcza z nurtu symphonic black-metalu. Jedną z ról zagrał w samym filmie David Cronenberg, warto dodać również to, że kilka lat temu wyszła w końcu rozszerzona wersja tego obrazu. Wygląda ona zdecydowanie lepiej niż pierwsza, którą widzowie znają zapewne w większości z kaset VHS.
Blisko ciemności
W swym zaledwie drugim filmie w karierze Kathryn Bigelow wzięła się za temat wampiryczny realizując niezwykle udany film o rodzącym się uczuciu pomiędzy młodym chłopakiem i dziewczyną, która okazuje się właśnie członkinią grupy wampirów przemierzających Amerykę. Film ten bywa straszny, a także komiczny, szczególnie w momentach, w których obserwujemy różne techniki pozyskiwania najważniejszej dla naszych bohaterów substancji. Aktorsko świetnie sprawdza się tu zarówno para głównych bohaterów, a także jak zwykle znakomicie dobrany Lance Henriksen, który ma na swoim koncie udział w kilku klasycznych filmach kina grozy z lat 90-tych, jak choćby “Studnia i wahadło”. Kawał świetnego kina i pewnie jeden z najlepszych filmów z tego podgatunku horroru.
Dark Waters
Niezwykle wciągający, głównie dzięki ponurej, mrocznej atmosferze film włoskiego reżysera Marco Baino, który zrealizował zaledwie dwa obrazy. Główna bohaterka przybywa do tajemniczego zakonu wezwana przez swą przyjaciółkę z dawnych lat, po przyjeździe jej jednak nie zastaje, a siostrzyczki twierdzą, że właśnie wyjechała.
Sama Elizabeth przyszła na świat właśnie w tych okolicach, później jednak jej rodzina wyjechała uciekając przed niebezpieczeństwem. Obraz mocno przypomina film “Dagon” z 2001 roku i w tym sensie z pewnością można go nazwać lovecraftiańskim, w przeciwieństwie do tamtej produkcji stawia przede wszystkim na niezwykle duszną atmosferę, którą udało się wykreować także dzięki zdjęciom, kręconym w Moskwie, Odessie, Kijowie i na Krymie.
Porywacze ciał
Wspominany już przeze mnie wcześniej Abel Ferrara w kilka lat po słynnym “Złym poruczniku” zrealizował dwa interesujące horrory. “Uzależnienie” z 1995 roku to piękny wizualnie i świetny aktorsko, niewątpliwie oryginalny film wampiryczny, który jednak kompletnie nie przypadł mi do gustu, jak na horror jest bowiem zwyczajnie przegadany. Inaczej jest w przypadku “Body snatchers” i w tym wypadku świetnie wypada już sama czołówka.
Mamy tu do czynienia z wciągającą historią, dziejącą się na poligonie wojskowym, z minuty na minutę rosnącym napięciem i świetnym aktorstwem. Film Ferrary jest już trzecim podejściem do ekranizacji powieści Jacka Finneya i o ile oczywiście można się spierać, że jak w przypadku większości filmów tego twórcy, więcej obiecuje niż ostatecznie daje, bez wątpienia jest to kawał znakomicie zrealizowanego kina grozy.
Stygmaty
Końcówka lat 90-tych wyjątkowo dobrze nadawała się do kreślenia wszelkiego rodzaju apokaliptycznych wizji związanych z nadchodzącą katastrofą związaną z tzw. pluskwą milenijną, a jednocześnie wydaje się, że był to ostatni okres, gdy można było jeszcze wywołać skandal wyjątkowo obrazoburczą narracją, związaną z tematyką religijną. W te tony uderza właśnie całkiem udany film Ruperta Wainwrighta, który - nie ukrywajmy - obficie czerpie z prawdziwego klasyka tego nurtu, czyli “Egzorcysty” Williama Friedkina.
Mamy tu bardzo podobnego bohatera, księdza, a jednocześnie naukowca, mającego problemy z wiarą, którego odtwarza człowiek o jednej twarzy - Gabriel Byrne. Wizje prawdziwych mąk jakich doświadcza z kolei główna bohaterka, grana przez Patricię Arquette, robią wrażenie i choć fabuła w odniesieniu do elementów zaczerpniętych z tradycji chrześcijańskiej kompletnie nie trzyma się kupy, a tzw. przekaz ogranicza się do kilku komunałów, ten nieco zapomniany dziś film nadal ogląda się całkiem przyjemnie.
Przeczytaj również
Komentarze (58)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych